Maggie Stiefvater - (Wolves of Mercy Falls 01 - Shiver) - Ciarki -( Rozdział 1-24).doc

(605 KB) Pobierz

 

ROZDZIAŁ 1

Grace

 

              Pamiętam, że leżałam na śniegu, otoczona przez wilki i małą, czerwoną plamkę ochładzającego się ciepła. Lizały mnie, gryzły, atakowały moje ciało, naciskały na nie. Ich skupione ciała blokowały i tak już nikłe promienie słońca. Na ich kołnierzach połyskiwał lód, a ich oddech tworzył mętne kształty wiszące w otaczającym nas powietrzu. Piżmowy zapach ich sierści przypominał mi zapach mokrego psa i palących się liści, przyjemny i przerażający. Ich języki topiły moją skórę; ich nieostrożne zęby porwały moje rękawy i haczyły moje włosy, popchnięte na mój obojczyk, puls na mojej szyi.

              Mogłam krzyczeć, ale tego nie zrobiłam. Mogłam walczyć, ale tego nie zrobiłam. Po prostu tam leżałam i pozwoliłam się temu dziać, patrząc jak białe, zimowe niebo nade mną szarzeje.

              Jeden z wilków szturchnął nosem moją dłoń, potem policzek, rzucając cień na moją twarz. Jego żółte oczy patrzały w moje podczas gdy reszta wilków szarpała mnie w tę i we w tę.

              Zatrzymałam się na tych oczach na tak długo, jak mogłam. Żółtych. I, z bliska, cudownie upstrzonych każdym odcieniem złota i brązu. Nie chciałam, by odwracał wzrok – i tego też nie robił. Chciałam sięgnąć i chwycić się jego kołnierza, ale moje dłonie pozostały zwinięte na mojej klatce piersiowej, a moje ramiona przymarźnięte do mojego ciała.

              Nie mogłam sobie przypomnieć, jak to było gdy było mi ciepło.

              Potem zniknął, i już bez niego reszta wilków zbliżyła się zbyt blisko, dusząc mnie. Coś chyba w mojej klatce piersiowej trzepotało.

              Nie było żadnego słońca; nie było żadnego światła. Umierałam. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak wyglądało niebo.

              Ale nie umarłam. Zatraciłam się w morzu zimna, a zaraz potem odrodziłam się w świecie ciepła.

              Pamiętam tylko to: jego żółte oczy.

              Myślałam, że już nigdy ich nie zobaczę.

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DRUGI

Sam

 

              Wyrwali dziewczynę z jej huśtawki zrobionej z opony na podwórku i zaciągneli ją do lasów; jej ciało ryło płytką dróżkę w śniegu – z jej świata, do mojego. Widziałem, jak to się działo. I tego nie powstrzymałem.

              To była najdłuższa i najzimniejsza zima mojego życia. Dzień za dniem, pod bladym, nic nie wartym słońcem. I głód – głód, który palił i nękał – niezaspokojony mistrz. Tamtego miesiąca nic się nie zmieniło, krajobraz zamarzł w dioramę bez kolorów, pozbawioną życia. Jeden z nas został postrzelony próbując kraść śmieci z czyjegoś kosza, więc reszta paczki została w lasach i powoli umierała z głodu, czekając na ciepło i nasze stare ciała. Dopóki nie znaleźli dziewczyny. Dopóki nie zaatakowali.

              Uklękli przed nią, warcząc i kłapając zębami, walcząc o to, kto pierwszy ją dobije.

              Widziałem to. Widziałem ich boki, drżące z podniecenia. Widziałem jak ciągneli ciało tej dziewczyny w tę i we w tę, ugniatając śnieg leżący pod nią. Widziałem pyski umazane czerwienią. Mimo to, nie powstrzymałem tego.

              W paczce byłem dość wysoko – Beck i Paul zdążyli się już o tym przekonać – więc mogłem bezzwłocznie się wtrącić, lecz ja trzymałem się z boku, trzęsąc się z zimna, będąc po kostki w śniegu. Dziewczyna pachniała ciepłem, życiem, człowieczeństwem ponad wszystko inne. Co z nią było nie tak? Jeśli była żywa, czemu się z nimi nie siłowała?

              Mogłem wyczuć jej krew, ten żywy, jasny zapach w tym martwym, zimnym świecie. Widziałem jak Salem się szarpał i trząsł, podczas gdy rozdzierał jej ubranie. Mój żołądek się skręcił, pełen bólu – od tak dawna nic nie jadłem. Chciałem się przedrzeć przez wilki i stanąć obok Salema i udać, że nie potrafię wyczuć jej człowieczeństwa czy usłyszeć jej delikatnych jęków. Była taka mała przy naszej dzikości, gdy paczka na nią naciskała, chcąc by dała nam jej życie w zamian za nasze.

              Warcząc i połyskując zębami, przepchałem się naprzód. Salem na mnie warczał, lecz ja miałem większy zakres możliwości niż on, pomimo mojego umierania z głodu i młodego wieku. Paul burknął pouczająco, by mnie wesprzeć.

              Byłem naprzeciw niej, a ona patrzała w nieskończone niebo nieprzytomnymi oczyma. Może była już martwa. Wepchnąłem nos w jej dłoń;  zapach wnętrza jej dłoni, zapach cukru, masła i soli, przypomniał mi o drugim życiu.

              Wtedy zobaczyłem jej oczy.

              Rozbudzone. Żywe.

              Patrzała prosto na mnie, jej oczy trzymały moje z tak okropną szczerością.

              Wycofałem się, odsunąłem, znów zaczynając się trząść – tym razem jednak to nie gniew wyprowadził mnie z równowagi.

              Jej oczy na moich oczach. Jej krew na mojej mordzie.

              Byłem rozdarty, wewnętrznie i zewnętrznie.

              Jej życie.

              Moje zycie.

              Paczka odróciła się ode mnie, nieufnie. Warczeli na mnie, nie byłem już jednym z nich. Warczeli nad swoją zdobyczą. Myślałem, że była najpiękniejszą dziewczyną jaką kiedykolwiek widziałem, małym, zakrwawionym aniołkiem w śniegu, a oni mieli zamiar ją zniszczyć.

              Widziałem to. Widziałem ją, lecz takim sposobem w jaki niczego nigdy przedtem nie postrzegałem.

              I zatrzymałem to.

                                  Rozdział trzeci

                                         Grace

 

 

 

Po tym wszystkim widywałam go ponownie – zawsze w zimnej pogodzie. Stawał na skraju

lasów naszego podwórka, a jego żółte oczy patrzały na mnie gdy napełniałam karmnik na ptaków czy

wynosiłam śmieci, lecz nigdy nie podchodził blisko. Pomiędzy dniem a nocą, w czasie, który zdawał się

wlec w nieskończoność podczas typowej zimy w Minnesocie, uczepiłam się zamarźniętej

huśtawki-opony, dopóki nie poczułam jego spojrzenia. A później, gdy z niej wyrosłam, schodziłam z

tylniego tarasu i cichutko do niego podchodziłam. Wyciągałam rękę, z dłonią ku górze a wzrokiem ku

dołowi. Bez żadnych złych zamiarów. Po prostu starałam się z nim porozumieć.

Lecz nieważne, jak długo czekałam, nieważne, jak bardzo starałam się do niego dotrzeć, on

zawsze czmychał do lasu zanim zdążyłam przekroczyć dzielący nas dystans.

Nigdy się go nie bałam. Był wystarczająco wielki by mnie zrzucić z huśtawki, wystarczająco

silny by mnie ogłuszyć i zaciągnąć do lasów. Lecz dzikości jego ciała nie było w jego oczach.

Pamiętałam jego wzrok, każdy odcień żółci, i nie mogłam się bać. Wiedziałam,że nie zrobi mi

krzywdy.

Chciałam, by wiedział, że ja też mu nic nie zrobię.

Czekałam. I czekałam.

I on też czekał, chociaż nie wiedziałam, na co. Wyglądało to tak, jakbym tylko ja starała się do

niego dotrzeć.

Ale on był zawsze przy mnie. Obserował mnie, gdy ja obserowałam jego. Nigdy się nie zbliżał,

lecz również nie oddalał.

I taki oto schemat trwał przez sześć lat: nawiedzająca obecność wilka w zimie, i jeszcze

bardziej nawiedzająca nieobecność w lecie. Nie myślałam tak naprawdę o czasie. Myślałam, że byli

wilkami. Tylko wilkami.

 

                                   

 

 

 

                                  Rozdział czwarty

                                            Sam

 

 

 

Dzień, w którym prawie nawiązałem rozmowę z Grace, był najgorętszym dniem mojego życia.

Nawet w księgarni, gdzie powietrze było klimatyzowane, żar wślizgiwał się przez drzwi i wkradał

falami przez okna panoramiczne. Z tyłu lady, powlokłem się do mojego stołku w słońcu i ssałem

wszystkie soki lata zupełnie jakbym mógł każdą jego kroplę zatrzymać w swoim wnętrzu. Podczas gdy

godziny się wlokły, promienie popołudniowego słońca wybielały wszystkie książki na półkach do

bladych, pozłacanych ich wersji i ogrzewały papier i tusz wewnątrz okładek, więc zapach

nieprzeczytanych słów wisiał w powietrzu.

To było tym, co kochałem, gdy byłem człowiekiem.

Czytałem, gdy drzwi otworzyły się z lekkim brzdękiem, wpuszczając duszny przypływ gorącego

powietrza i grupkę dziewczyn. Śmiały się za głośno, by potrzebować mojej pomocy, więc dalej

czytałem i pozwoliłem im przepychać się wzdłuż ścian i mówić o wszystkim za wyjątkiem książek.

Nie sądzę, bym w ogóle poświęcił im więcej uwagi, choć kątem oka widziałem jedną z nich

gdy chwyta włosy i wiąże je w długiego kucyka. Ten ruch sam w sobie był nieistotny, lecz uniósł w

powietrzu cząstkę zapachu. Rozpoznałem go. Błyskawicznie.

To była ona. Musiała być.

Podniosłem książkę wyżej, by przykryć moją twarz, i zaryzykowałem posłanie spojrzenia w

kierunku dziewczyny. Pozostałe dwie wciąż rozmawiały i gestykulowały nad papierowym ptaszkiem,

który wisiał na suficie przy sekcji z książkami dla dzieci. Ona jednak nie rozmawiała; unikała ich, jej

wzrok wędrował na książki ją otaczające. Zobaczyłem wtedy jej twarz, i ujrzałem w niej coś z siebie w

jej wyrazie. Jej oczy szybko przeglądały zawartość półek, szukając możliwości ucieczki.

W mojejgłowie stworzyłem już chyba z tysiąc różnych wersji tej sceny, lecz teraz, gdy ten

moment nadszedł, nie wiedziałem, co mam robić.

Była tu taka prawdziwa. Było inaczej, gdy była na podwórku, po prostu czytając książkę czy

pisząc pracę domową w zeszycie. Tam, dystans który nas dzielił, był niemożliwą do przejścia

przepaścią; czułem wtedy wszystkie pobudki, dla których powinienem się trzymać z dala. Tu, w

księgarni, ze mną, jej bliskość wydawała się zapierać dech w piersiach jak nigdy wcześniej. Nie było

nic, co mogło mnie powstrzymać przed porozmawianiem z nią.

Jej wzrok zmierzał w moim kierunku, a ja swój odwróciłem, spoglądając do książki. Nie

rozpoznałaby mojej twarzy, lecz rozpoznałaby oczy. Musiałem w to wierzyć – że rozpoznałaby je.

Modliłem się o to by wyszła – wtedy mógłbym znów złapać oddech.

Modliłem się, by kupiła książkę – wtedy mogłbym do niej zagadać.

Jedna z dziewczyn zawołała:

- Grace, chodź tu, spójrz na to. „Osiągając sukces: Jak dostać się na college twoich marzeń?”

Brzmi nieźle, nie?

Wolno wziąłem oddech i obserwowałem jej długie, oświetlone słońcem plecy gdy klękała i

rozglądała się po półce z książkami przygotowującymi do testów na college razem z dziewczynami.

Pochyliła ramiona, wydając się wyrażać grzeczne zainteresowanie; pokręciła głową, gdy wskazały na

inne książki, lecz wydawała się roztargniona. Obserwowałem sposób, w jaki promienie słoneczne

padały przez okna,wyłapując wypadnięte z jej kucyka kosmyki włosów i zmieniając każdy z nich w

lśniącą niczym złoto nić. Jej głowa prawie niezauważalnie kołysała się w przód i w tył w rytmie muzyki

grającej w tle.

- Hej.

Drgnąłem, gdy pojawiła się przede mną pewna twarz. Nie twarz Grace, lecz jednej z tych

drugich dziewczyn, ciemnowłosej i opalonej. Na ramieniu przepasany miała duży aparat i patrzała mi

prosto w oczy. Nic nie powiedziała, ale wiedziałem, co sobie myślała. Reakcje na kolor moich oczu

zawierały się w zakresie między ukradkowymi spojrzeniami a przejmującymi na wylot gapiami.

Bynajmniej była w tym wypadku szczera.

- Miałbyś coś przeciwko, gdybym zrobiła ci zdjęcie? – spytała.

Szukałem wymówki.

- Ludzie niektórych narodowości myślą, że jeśli robisz im zdjęcie, zabierasz im duszę. Brzmi to

dla mnie jak świetny argument, więc, wybacz, ale nie będzie żadnych zdjęć.

Wzruszyłem ramionami w geście przeprosin.

- Ale możesz zrobić zdjęcia sklepu, jeśli chcesz.

Trzecia dziewczyna przepchnęła się w kierunku dziewczyny z aparatem. Miała gęste,

jasnobrązowe włosy, duże piegi i promieniowała tak wielką energią, że poczułem się wyczerpany.

- Flirtujesz, Olivia? Nie mamy na to czasu. Tutaj, kolo, bierzemy tę książkę.

Wziąłem od niej „Osiągając sukces”, rozglądając się szybciutko za Grace.

- Dziewiętnaście dolarów dziewięćdziesiąt dziewięć centów. – powiedziałem.

Serce mi waliło.

- Za miękką okładkę? – odpowiedziała piegowata, lecz dała mi dwudziestaka. – Zachowaj

sobie cenciaka.

Nie mieliśmy słoiczka na drobne, lecz położyłem go na ladzie obok kasy. Wpakowałem książkę

w torbę i powoli wystawiałem paragon, myśląc, że Grace przyjdzie zobaczyć, co tak długo trwa.

Lecz ona została w sekcji z biografiami, głowę miała na boku czytając nagłowki na grzbietach

książek. Piegowata wzięła torbę i szeroko uśmiechnęła się do mnie i Oliwii. Poitem podeszły do Grace

i zaciągnęły ją do drzwi.

Odwróć się, Grace. Spójrz na mnie, stoję tu. Gdyby się teraz odwróciła, zobaczyłaby moje oczy

i musiałaby mnie rozpoznać.

Piegowata otworzyła drzwi – brzdęk – była niecierpliwa, dała więc grupie znak, że czas się

ruszyć. Olivia odwróciła się na chwilę, a jej oczy znów mnie wychwyciły za ladą. Wiedziałem, że się na

nie gapię – na Grace – ale nie mogłem się powstrzymać.

Olivia zmarszczyła czoło i ruszyła w kierunku wyjścia. Piegowata poganiała Grace: „Grace, no,

dalej.”

Bolało mnie w klatce, moje ciało mówiło językiem którego moja głowa nie całkiem rozumiała.

Czekałem.

Lecz Grace, jedyna osoba, której chciałem dać się poznać, powiodła palcem po okładce jednej

z twardo-okładkowych nowości i wyszła ze sklepu bez nawet uświadomienia sobie, że tam byłem, na

wyciągnięcie ręki.

 

                            Rozdział piąty

                                 Grace

 

 

 

Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że wilki z lasów były wszystkie wilkołakami, dopóki nie

został zabity Jack Culpeper.

Gdy to się stało, we wrześniu mojego pierwszego roku szkolnego, Jack był wszystkim, o czym

rozmawiał każdy z naszego małego miasteczka. Nie to, żeby Jack za życia był zdumiewającym

dzieciakiem – był daleko od posiadania najdroższego samochodu na parkingu, włączając w to

samochód dyrektora. Właściwie, było on swego rodzaju kretynem. Lecz gdy zginął – z miejsca stał się

świętym. Z strasznym i intensywnym potokiem, z powodu sposobu, w jaki się to dokonało. W

przeciągu pięciu dni od jego śmierci, usłyszałam chyba z tysiące wersji tej historii.

Skończyło się na tym: Wszyscy bali się teraz wilków.

Ponieważ mama zwykle nie oglądała wiadomości, a tata był poza domem, niepokój ludzi

napływał do naszego domu powoli, biorąc sobie kilka dni, by naprawdę nabrać rozpędu. Moja mama

zdążyła przez ostatnie sześć lat zapomnieć o moim incydencie z wilkami, zastąpionym przez wyziewy

terpentyn i dopełniające się kolory, lecz atak na Jacka wydawał się perfekcyjnie go odświeżać.

Moja mama pod żadnym pozorem nie zmieniała swojego rosnącego niepokoju na coś

logicznego, jak spędzanie więcej cennego czasu ze swoją jedyną córką, tą która została kiedyś

zaatakowana przez wilki. Zamiast tego, użyła tego by stać się jeszcze bardziej roztrzepaną niż

zazwyczaj.

- Mamo, potrzebujesz jakiejś pomocy przy obiedzie?

Mama popatrzała na mnie z wyrzutem, odwracając swoją uwagę od telewizji, którą mogła

oglądać z kuchni, z powrotem na grzyby, które zrównywała z ziemią na desce do krojenia.

- Byłam tak blisko tego miejsca. Tam gdzie go znaleźli. – powiedziała mama, wskazując

nożem w kierunku telewizora. Gospodarz wiadomości wyglądał nieszczerze szczerze*, gdy mapka

naszej miejscowości pojawiła się obok mglistego zdjęcia wilka w prawym górnym rogu ekranu.

Polowanie naprawdę, powiedział, zostało kontynuowane. Pomyślisz, że po tygodniu reportażowania

ciągle w kółko tej samej historii, bynajmniej uporządkują swoje proste fakty. Na ich zdjęciu nie było

nawet wilka takiego samego gatunku, jakiego był mój wilk, z jego rozczochranym szarym futrem i

złotobrązowo-żółtymi oczami.

- Wciąż nie mogę w to uwierzyć. – mama dalej ciągnęła. – To po drugiej stronie lasów

Boundary. Tam został zabity.

- Albo tam zmarł.

Mama zmarszczyła czoło, delikatnie poirytowana i piękna, jak zawsze.

- Co?

Spojrzałam znad mojej pracy domowej – podnoszących na duchu, uporządkowanych linijek

cyfr i symboli.

- Mógł po prostu zemdleć na przydrożu, a potem zostać zaciągniety do lasów, podczas gdy był

nieprzytomny. To nie to samo. Nie możesz wybierać pierwszego lepszego rozwiązania by wywołać

panikę.

Uwaga mamy powędrowała z powrotem na ekran podczas gdy siekała grzyby na kawałki tak

małe, że mogłaby je wszamać ameba. Potrząsnęła głową.

- To one go zaatakowały, Grace.

Zerknęłam za okno na lasy, blade kontury drzew-fantomów w ciemnościach. Jeśli mój wilk

tam był, nie mogłam go dojrzeć.

- Mamo, jesteś tą, która ciągle w kółko mówiła mi: Wilki są zazwyczaj pokojowe.

Wilki są pokojowymi stworzeniami. Mama powtarzała to zdanie jak refren przez lata. Myślę,

że jedynym sposobem, w jaki mogła żyć w tym domu, było przekonywanie siebie samej o tym, że wilki

nie robią krzywdy, i upieraniu się, że atak na mnie był wydarzeniem jednorazowym. Nie wiem, czy

ona w istocie wierzyła w ich pokojowość – lecz ja wierzyłam. Zerkając na lasy, obserwowałam wilki

każdego roku mojego życia, ucząc się na pamięć ich twarzy i osobowości. Oczywiście, był jeden chudy,

wyglądający na chorego, pręgowany wilk który nieźle się zranił w lasach. Można było go ujrzeć tylko

w najzimniejszych miesiącach. Jego poszarzałe, zaniedbane futro, nadcięte ucho, zezowate oko –

wszystko w nim mówiło, że jego ciało jest chore, a przewracające się białka jego dzikich oczu szeptały

o jego chorym umyśle. Pamiętam, jak jego zęby obcierały moją skórę. Mogłam sobie wyobrazić, jak

po raz kolejny atakuje w lasach człowieka.

Była tam też wilczyca. Czytałam, że wilki są kumplami na całe życie, i widziałam ją z liderem

paczki, przysadzistym wilkiem który był o tyle czarny, o ile ona była biała. Widziałam, jak sunął powoli

po jej pysku i prowadził ją przez szkielety drzew, futro połyskiwało jak ryba w wodzie. Miała w sobie

coś z brutalnej, niespokojnej piękności; ją też sobie mogłam wyobrazić jako atakującą człowieka. Ale

reszta? Były cichymi, pięknymi duchami w lasach. Nie bałam się ich.

- Taa, pokojowe. – mama haknęła w deskę do krojenia. – Może powinni je wszystkie zamknąć

i wyrzucić gdzieś w Kanadzie czy coś.

Zmarszczyłam czoło nad moją pracą domową. Lata bez mojego wilka były już wystarczająco

złe. Jako dziecku, te miesiące wydawały mi się niemożliwie długie, chociażby czas, w którym czekałam

na ponowne pojawienie się wilków. Stały się jeszcze gorsze, odkąd zauważyłam mojego żółtookiego

wilka. Podczas tych długich miesięcy, wyobrażałam sobie wielkie przygody , w których nocą stawałam

się wilkiem i razem z nim uciekałam do złotych lasów, gdzie nigdy nie padał śnieg. Teraz już

wiedziałam, że złote lasy nie istnieją, ale paczka – i mój żółtooki wilk – tak.

Westchnęłam, przesunęłam mój podręcznik z matmy na drugi koniec stołu i dołączyłam do

mamy, która wciąż kroiła.

- Daj mi to zrobić. Coś ci to nie wychodzi.

Nie zaprotestowała, i wcale od niej tego nie oczekiwałam. Zamiast tego, nagrodziła mnie

uśmiechem i się zakręciła, zupełnie jakby czekała na to, bym zauważyła tą żałosną robotę, którą

wykonywała.

- Jeśli skończysz z obiadem – powiedziała – będę cię kochać na wieki.

Zrobiłam minę i wzięłam od niej nóż. Mama była trwale rozkojarzona i nieobecna. Nigdy nie

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin