86.doc

(109 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

 

 

Rozdział 86. Zupełnie nowy mugolski świt?

Obudził ją głośny charkot dobiegający z łóżka syna. Gwałtownie otworzyła oczy, wzdrygając się mocno. Widok, jaki ujrzała, poderwał ją natychmiast na nogi. Dudley nie spał! Jedną ręką trzymał się za gardło, a drugą konwulsyjnie zaciskał na prześcieradle. Miał szeroko otwarte, wytrzeszczone oczy i zaciekle walczył o oddech.
Petunia w panice przyskoczyła do chłopaka, nie wiedząc za bardzo, co w podobnej sytuacji powinna zrobić. Zawołać kogoś! To jedyne, co przyszło jej do głowy. Zawołać kompetentną pielęgniarkę, tak! Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu siły fachowej i zamarła. W sali panował kompletny chaos.
Na każdym z łóżek trwał właśnie mały Armagedon. Zewsząd dobiegały jęki i rzężenie, gdzieniegdzie rozlegał się kaszel, sapanie lub krzyk. Dłonie szarpały okrycia, a potem ciągnęły za tkwiące w ustach rurki, raniąc przy tym gardła do krwi. Kobieta patrzyła w szoku, jak ciała wyginają się w łuk albo zwijają wpół w paroksyzmach bólu, którego nie potrafiła sobie nawet wyobrazić. Na podłogę spadały wyrwane siłą cewniki, z worków wysączał się mocz. W skrzydle szpitalnym zaczął unosić się smród uryny, mieszając się z wyziewami leczniczych eliksirów i tworząc trudny do zniesienia fetor.
Czarownice z obsługi biegały szybko pomiędzy łóżkami, a ich postępowanie wydawało się Petunii niezorganizowane i zupełnie nieracjonalne. Jednak po ich przejściu pacjenci nieco się uspokajali, łatwiej oddychali i chyba czuli mniejszy ból, bo z łóżek, które magomedyczki minęły, dochodziły zaledwie ciche pojękiwania.
Kobieta zwróciła się z powrotem do syna, który wciąż zmagał się z własnym ciałem i podjęła decyzję. Najpierw gardło. Przytrzymała głowę Dudleya, przykładając dłoń do jego czoła i dociskając głowę mocno do poduszki, po czym szybkim, ale delikatnym ruchem wysunęła z jego ust przezroczystą rurkę do karmienia. Chłopakowi natychmiast ulżyło. Przestał rzęzić i wziąwszy jeszcze kilka głębokich oddechów, odsunął rękę od gardła i przeniósł ją na brzuch. Patrzył na matkę przerażonym wzrokiem, niczego nie rozumiejąc. Wyraźnie czuł ból w okolicach pępka, ale kobieta nie miała pojęcia, co mogło być tego przyczyną.
— Już w porządku, Dudziaczku — zaświergotała Petunia uspokajająco, choć sama wcale nie czuła się spokojna. — Za chwilę poczujesz się lepiej — przemawiała kojąco. — Teraz po prostu się nie ruszaj, dobrze? Zaraz przyjdzie ktoś, kto cię zbada i da ci coś przeciwbólowego.
Chłopak obrócił się na bok, zwijając wpół i przymknął powieki. Z jego ust nieprzerwanie wydobywały się ciche jęki i skomlenia, od których matkę przechodziły dreszcze trwogi. Petunia obawiała się, że zaraz wpadnie w panikę i stanie się zupełnie bezużyteczna. Musi coś zrobić! Teraz, natychmiast!
Oderwała się od syna i szybkim krokiem skierowała w stronę znajdującej się najbliżej czarownicy. Kobieta spieszyła właśnie ku kolejnemu pacjentowi, ale Petunia nie zamierzała pozwolić, by do niego dotarła. Złapała magomedyczkę za rękaw.
— Mój syn — warknęła.
— Za chwilę — odpowiedziała czarownica. — Po kolei.
— Nie! — wrzasnęła. Prędzej piekło zamarznie, niż pozwoli cierpieć Dudleyowi choć minutę dłużej! — Teraz!
Czarownica szarpnęła ręką i wyrwała się z uchwytu charłaczki.
— Za chwilę! — powiedziała stanowczo. — Każdy tutaj potrzebuje pomocy.
— Mam to w nosie! — Petunia była na granicy wytrzymałości. — Jeśli za chwilę nie ruszysz tyłka i nie zajmiesz się moim synem, poinformuję mojego siostrzeńca, Harry’ego Pottera, w jaki sposób potraktowałaś jego kuzyna — wysyczała.
Czarownica otworzyła szeroko oczy. Na jej twarzy malowały się rozmaite emocje — od zdumienia, poprzez złość i niedowierzanie, aż po ciekawość. Ale przede wszystkim na jej obliczu gościła teraz frustracja. Pani Dursley nie była pewna, czy osiągnęła swój cel, dopóki magomedyczka nie zacisnęła ust i nie ruszyła w stronę łóżka Dudleya. Podążyła za nią, uważając, by nie zaczepić o tackę z eliksirami, która płynęła w powietrzu tuż obok głowy kobiety.
— Obróć się na plecy — powiedziała czarownica do chłopaka zaraz po tym, jak stanęła przy jego łóżku.
Dudley posłusznie, choć z widocznym wysiłkiem, wykonał polecenie, jęcząc przy tym cicho i sapiąc. Magomedyczka sięgnęła po jeden z eliksirów i unosząc chłopakowi głowę, wlała mu miksturę do gardła. Okropny grymas na twarzy syna poinformował Petunię, że środek miał wyjątkowo paskudny smak, musiał jednak być skuteczny, bo już po chwili ciało chłopaka rozluźniło się. Czarownica odsunęła na bok kołdrę, odsłaniając ubrane w krótką koszulę nocną ogromne ciało Dudleya, podciągnęła do góry skraj jego szpitalnej szaty i szybkim ruchem usunęła cewnik.
— Aaaaa… — zajęczał chłopak zażenowany i obiema dłońmi zakrył przyrodzenie.
Czarownica uśmiechnęła się mściwie. Nikt nie będzie jej szantażował.
— Cicho — powiedziała beznamiętnie. — Teraz odpoczywaj — dodała. Zwróciła się do Petunii. — Za godzinę dostanie pierwszą dawkę eliksiru wzmacniającego, a potem, jeśli wszystko będzie dobrze, posiłek.
Ciotka Harry’ego kiwnęła głową na zgodę.
Czarownica obrzuciła charłaczkę zniesmaczonym spojrzeniem, szykując się do odejścia, przedtem jednak zerknęła na łóżko obok. To, co tam zobaczyła sprawiło, że zmarszczyła brwi. Petunia popatrzyła w tym samym kierunku.
Na sali za nimi wciąż panował chaos, rozbrzmiewały krzyki, jęki i złorzeczenia, w dalszym ciągu śmierdziało, a ludzie łkali z bólu. Nic z tego jednak nie dotyczyło mężczyzny, spoczywającego na posłaniu z lewej strony. Leżał nieporuszony, ukryty za murami snu, w którym prawdopodobnie nie czuł absolutnie niczego.
Petunia rozejrzała się po całym skrzydle szpitalnym i zrozumiała, że jej mąż, Vernon Dursley, jako jedyny na sali nie odzyskał przytomności.

***

Kwadrans po dwunastej z kominka w komnacie Snape’a wypadł Black. Wypadł dosłownie, z wielkim impetem i gdyby nie wyjątkowe wyczucie własnego ciała, pewnie skończyłby rozciągnięty na podłodze. Na szczęście zaprocentowały lata ćwiczeń z ostrą bronią, więc w ostatniej chwili podparł się o podłogę ramionami i po lekkim odbiciu wrócił do pozycji wyprostowanej.
Siedzący na kanapie z książką w ręku Snape podniósł się z wyrazem twarzy wyraźnie pytającym: Co tym razem, Black?. Pożegnali się godzinę wcześniej, po najdłuższym w historii ich stosunków dobrowolnym obcowaniu ze sobą. Mistrz Eliksirów uważał, że jak na pierwszy raz trwało to wystarczająco długo. Czyżby Black był odmiennego zdania? Szykował się już do wygłoszenia uszczypliwej uwagi, która skutecznie, raz na zawsze zniechęci Syriusza do odwiedzin po północy, ten go jednak uprzedził.
— Na błoniach — wydyszał. — Harry…
Chciał dodać coś jeszcze, ale Severus okręcił się jedynie na pięcie i już go nie było. Wypadł przez drzwi, potrącając po drodze kogoś, kto przy nich stał i pędził teraz korytarzem w lochach w stronę sali wejściowej, a Syriusz deptał mu po piętach.
— Co się dzieje? — zapytał podniesionym głosem Snape, nie zatrzymując się ani nawet nie zwalniając.
— Przez cały wieczór Harry był gdzieś z Dumbledore’em — Black sapał mu za plecami, próbując dotrzymać Ślizgonowi kroku. — Poza Hogwartem. Minutę temu Minerwa zafiukała, że wrócili. I to w dość licznym towarzystwie. Gdyby nie to, że wszyscy są magicznie wyczerpani i będą potrzebować pomocy w dojściu do zamku, pewnie by mnie nie zawiadomiła. — Syriusz był wściekły. — Wiesz coś o tym?
— Nie — odpowiedział równie wściekły Snape. — Nie chciał mi nic powiedzieć. To nie moja tajemnica, Severusie. — Ślizgon przedrzeźniał głos męża. — Cholerni Gryfoni!
— A co do tego mają Gryfoni? — zapytał rozłoszczony Black. — Tajemnice to nie nasza specjalność.
— Powinienem z nim być! — Rozgoryczony Mistrz Eliksirów był bardzo daleki od uznania jakichkolwiek racjonalnych argumentów. — Wiedziałem, że tak będzie. Wystarczy spuścić go na chwilę z oka i od razu musi wpakować się w kłopoty.
— Snape! — Syriusz powoli zapominał o własnym gniewie, wstrząśnięty irracjonalnym zachowaniem Ślizgona. — Przypomnij sobie, że Harry ostatnio właściwie nie doświadcza niczego innego poza kłopotami, a nie przypominam sobie, żebyście, poza dzisiejszym wieczorem, przez ostatni tydzień rozstawali się na dłużej niż godzinę. — Łapa sam był zdumiony, gdy to sobie uświadomił. — Z wyjątkiem jego lekcji, oczywiście — dodał po chwili. — I jeśli ktoś pakował się w kłopoty przez tę godzinę, gdy nie byliście razem, to raczej byłeś to ty!
Black miał na myśli pojedynki w ministerstwie, ale Snape’owi przed oczyma stanął wieczór Wezwania i jego pocięta ręka ze znienawidzonym Mrocznym Znakiem.
— Zamknij się, Black! — warknął.
Syriusz przewrócił oczami do pleców Snape’a.
— Stary, dobry Severus — prychnął.
Zbliżali się do sali wejściowej. To, co w niej zastali, kompletnie ich zaskoczyło.
— Co tu się dzieje, do diabła?! — Snape był na granicy furii. Właśnie rozwiały się jego nadzieje na dyskretne wprowadzenie Harry’ego do zamku. Że też nie pomyślał o zabraniu peleryny-niewidki!
Po schodach prowadzących na piętro i do piwnic, do dormitoriów Puchonów, biegali podekscytowani charłacy. Również w Wielkiej Sali roiło się od ludzi. Wyglądało na to, że każdy, kto w szkole jeszcze nie spał, pojawił się przy wejściu właśnie w tym momencie. Co robią opiekunowie domów?, pomyślał z irytacją na widok grupy uczniów w różnym wieku, wspinającej się na piętro. W tym momencie zdawał się nie pamiętać, że sam jest głową domu.
Syriusz złapał za ramię mężczyznę, który właśnie koło nich przechodził.
— Skąd to zamieszanie? — zapytał.
— Ludzie w sali szpitalnej się obudzili — odpowiedział zagadnięty i szybkim krokiem skierował się w stronę schodów.
Snape i Black spojrzeli na siebie w szoku.
— To tym się zajmował — sapnął Ślizgon.
— I nic nie powiedział — szepnął Łapa. — Mały…
Snape obrzucił go chłodnym spojrzeniem. Nie życzył sobie żadnych niepochlebnych słów pod adresem Pottera. Nawet z ust jego ojca chrzestnego. I nawet wówczas, gdy sam miał ochotę… Otrząsnął się ze złością.
— Chodź wreszcie — powiedział zirytowany i ruszył w stronę wyjścia.
Błonia nie były już zaciemnione, więc niedaleko boiska do quidditcha mężczyźni bez problemu dojrzeli dość spore zgromadzenie. Dotarcie do niego zajęło byłemu Ślizgonowi nie więcej niż dwie minuty. Łapa dobiegł wkrótce po nim.
— Harry? — zawołał Snape natarczywie, próbując odszukać wzrokiem postać męża.
— Tutaj, Severusie — odpowiedział mu znajomy głos, gdzieś spomiędzy tych wszystkich obcych postaci, stojących mu teraz na drodze. Zaczął przepychać się do przodu i chwilę potem stał już naprzeciwko Gryfona.
Harry był bardzo zmęczony. Chwiał się na nogach, jakby miał zaraz upaść, oczy mu się kleiły, a na twarzy nie było ani odrobiny koloru.
— Merlinie! Co z tobą? — Złapał chłopaka w ramiona i mocno przycisnął do piersi. Nic go w tej chwili nie obchodziło, że ma wokół siebie ogromnie zaciekawioną widownię.
— Wszystko w porządku, naprawdę — wymruczał Harry, wtulając twarz w szatę na ramieniu męża. — Tylko chce mi się spać.
— Mugole się obudzili. — Severus nie mógł się powstrzymać, aby tego nie powiedzieć.
— Tak. Czy to nie cudownie? — zapytał Potter, a Snape wyraźnie usłyszał w jego głosie radość.
Przymknął oczy i przez chwilę rozkoszował się spokojem, jaki na niego spłynął, gdy objął Harry’ego. Przez pewien czas gładził go po plecach delikatnym ruchem palców. Kiedy młodzieniec zmiękł mu w ramionach, doszedł do wniosku, że najlepsze, co może w tym momencie zrobić, to położyć go do łóżka.
Teraz pójdą spać, a rano wszystkiego się dowie. I nie pozostawi bez odpowiedzi żadnego cholernego pytania, choćby je wszystkie musiał z męża wyciągnąć siłą.
— Czy ktoś ma pelerynę z kapturem? — zapytał w przestrzeń.
Chwilę potem czyjaś dłoń podała mu wielką płachtę materiału. Odsunął chłopaka na odległość ramienia i owinął go w płaszcz, kaptur nasuwając mu głęboko na oczy. Tak opatulonego wziął na ręce i szybkim krokiem ruszył w stronę wejścia do szkoły. Harry nie protestował, leżał spokojny i cichy i tylko przytulał się do niego coraz mocniej, jakby uścisk, który otrzymywał, nie był wystarczający.
Dotarcie do sali wejściowej z Harrym w ramionach zajęło Severusowi trzy razy tyle czasu, co bieg w stronę przeciwną, ale i tak już wkrótce, z duszą na ramieniu, przekraczał próg zamku, obawiając się, że za chwilę otoczy ich żądny swojego idola tłum. Nikt jednak nie zwrócił na nich uwagi. Ludzie tłoczyli się przy wejściu do Wielkiej Sali i biegali po schodach, przepychając się i wykrzykując do siebie nawzajem informacje o stanie zdrowia swoich bliskich. W panującym przy wejściu zamieszaniu jedna dodatkowa osoba, nawet niosąca kogoś na rękach, nie wzbudziła większego zainteresowania. Snape’owi ulżyło. Ruszył pospiesznie w stronę lochów, a stamtąd bez żadnych przeszkód dotarł do swoich komnat. Przy drzwiach wciąż stało na warcie dwóch wikingów.
W drodze do komnat Potter zasnął. W słabym świetle sypialnej świecy jego twarz wydała się Severusowi woskowożółta. Chłopak wyglądał równie źle, co po ataku Voldemorta, ale dzisiaj przynajmniej był przytomny. Ślizgon skupił się na przygotowaniu męża do snu — ściągnął z niego pelerynę, następnie kaftan i buty. Najchętniej rozebrałby go ze wszystkich dziennych ubrań i założył mu ulubioną mugolską piżamę, ale podejrzewał, że rano mogłoby to zrodzić zbyt wiele kłopotliwych pytań. Ograniczył się więc do przetransmutowania rzeczy w zwykłą bawełnianą piżamę, podobną do szpitalnych i położył młodzieńca do łóżka.
Poszedł wziąć krótki prysznic, a gdy wrócił, Harry spał spokojnie z jedną ręką nad głową, drugą zaś wyciągniętą w tę stronę łóżka, na której zawsze sypiał Severus. Chłopak uśmiechał się lekko i Snape miał nadzieję, że śnią mu się szczęśliwi mugole — już nie pogrążeni w śpiączce, ale jak najbardziej obudzeni i zajmujący się swoimi głupimi codziennymi sprawami. Położył się ostrożnie obok męża, ujął delikatnie wyciągniętą w jego stronę dłoń i zapatrzył się w leżącą na poduszce obok twarz. Sądził, że atakujące jego umysł pytania długo jeszcze nie pozwolą mu usnąć, a jednak dziesięć minut później spał już mocno i nie poczuł nawet, jak drobne ramiona objęły jego pierś.

***

Kiedy Harry ocknął się o ósmej rano w swoim małżeńskim łóżku, Severusa przy nim nie było. Chłopak przeciągnął się z rozkoszą, czując w mięśniach niewielkie oznaki zmęczenia. Nagle przypomniał sobie, że wczoraj obudzili mugoli i wielki uśmiech wypłynął mu na twarz. To było cudowne! On czuł się cudownie i życie było cudowne! Zachichotał do siebie, najpierw cichutko, a potem coraz głośniej, aż wreszcie śmiał się z całego serca, zanosząc się i zwijając wpół.
Jego śmiech musiał zwabić osoby siedzące w salonie, bo drzwi nagle się otworzyły i zajrzał przez nie Snape, a zza jego ramienia spoglądał Black. Na twarzach obu, poza zdziwieniem, Harry dostrzegł rozbawienie — u swojego męża zaledwie jego sugestię, ale u Syriusza pełen uśmiech.
— Myślałem, że ktoś cię torturuje — powiedział Severus tonem, który w zamierzeniu prawdopodobnie miał być surowy, a zabrzmiał w nim jedynie słaby wyrzut.
Uwaga męża z jakiegoś powodu wydała się Harry’emu szalenie zabawna, więc znów wybuchnął obłąkańczym, zaraźliwym chichotem. Snape patrzył na niego z lekko uniesionym kącikiem ust, cokolwiek zniesmaczony. Za to Syriusz najwyraźniej osiągnął moment, w którym uśmiech zaczynał przeradzać się w śmiech, przez co w sypialni znajdowało się w tej chwili już dwóch rozchichotanych małych chłopców. To było zbyt wiele jak na wytrzymałość Mistrza Eliksirów, który, przewracając oczyma, wycofał się powoli do salonu, pozostawiając ich samym sobie.
Śmiali się do utraty tchu, tarzając po łóżku, aż rozbolały ich brzuchy, a Harry dostał czkawki. To właśnie męcząca czkawka zmusiła go wreszcie do poskromienia szaleńczego rechotu. Czuł się idiotycznie, nie mogąc powstrzymać wydostających się z ust krępujących dźwięków. Co za szczęście, że Severus tego nie słyszy!
— Nie wyglądasz teraz jak król czarodziejskiego świata, Harry — zaśmiał się Syriusz.
— A jak… hyk… wygląda król czarodziejskiego… hyk… świata, twoim zdaniem? — zapytał autentycznie zainteresowany odpowiedzią.
— No wiesz… — Black zastanowił się przez chwilę. — Elegancko ubrany, koniecznie w płaszcz ze smoczej skóry. — Mrugnął do Pottera. — Włosy starannie uczesane i spięte spinką, najlepiej srebrną z wężem albo z różą, albo może z wężem i różą. — Znów mrugnięcie. Harry patrzył na niego jak urzeczony. — I na pewno nie czkający! — Zaśmiał się i pchnął chłopaka mocno, aż ten opadł na poduszki.
Potter podparł się na łokciu, głowę położył na dłoni i spojrzał Syriuszowi poważnie w oczy. Nie miał już czkawki.
— Z wężem i różą, tak? — Wyraz jego twarzy był zupełnie nieczytelny. — Dziękuję — powiedział wreszcie, odwracając wzrok.
— Za co? — zapytał jego zaskoczony ojciec chrzestny.
— Za to, że… — Harry wahał się przez moment, jakby nie wiedział, jak powiedzieć to, co właśnie zamierzał. — Za to, że już nie jesteś na mnie zły. — W oczach Syriusza dostrzegł cień niezrozumienia. — Że go lubię — dokończył cicho.
Black westchnął ledwo słyszalnie. Jeśli wcześniej miał jeszcze jakieś wątpliwości, Harry właśnie je rozwiał. Spojrzał na chrześniaka z rezygnacją.
— Nie mógłbym… traktować go jak dotychczas. Nie po tym, jak się dla ciebie poświęcił. — wyszeptał. — Ale i tak go zabiję, jeśli cię skrzywdzi — powiedział i Harry bez trudu pojął, że mimo lekko żartobliwego tonu, Syriusz mówi serio.
— Nie zrobiłby tego — zapewnił go.
— Mam nadzieję — odpowiedział Black, ponownie wzdychając. — Ufasz mu, prawda?
— Jak nikomu innemu — odpowiedział Harry bez wahania, a Syriusz zrozumiał, że usłyszał właśnie nagą prawdę. W którymś momencie cholerny Ślizgon stał się dla chłopaka najważniejszy na świecie. Ciekawe, czy Severus o tym wiedział. Ciekawe też, czy Harry zdawał sobie sprawę, jakim uczuciem darzy go Snape. Na pewno nie ja będę ich uświadamiał, pomyślał. Mógł im nie przeszkadzać, ale nie miał zamiaru pomagać.
— Hej, królu! — zawołał, zdeterminowany za wszelką cenę zmienić temat. — A może ruszyłbyś swoje królewskie cztery litery pod prysznic, a potem poszlibyśmy na śniadanie?
Harry roześmiał się szczerze i przeturlał na brzeg łóżka.
— Tak jest! — Zeskoczył z posłania, stanął wyprostowany i przykładając do piersi zgiętą w łokciu rękę, ukłonił się głęboko. — W tej chwili! — I pomaszerował do łazienki.
Syriusz z uśmiechem pokręcił głową i opuścił pomieszczenie. Dołączając do przebywających w salonie czarodziejów, rozmyślał o ironii sytuacji, w której stał się regularnym gościem w sypialni Severusa Snape’a. Jego życie było naprawdę pokręcone.
Na wygodnych kanapach Mistrza Eliksirów rozsiadło się czterech mężczyzn, czekających aż młodzieniec się obudzi, aby mogli mu towarzyszyć na śniadanie. Powitali wchodzącego do salonu Blacka pytającymi spojrzeniami.
— W porządku — powiedział do nich. — Poszedł pod prysznic.
— W jakiej jest formie? — zapytał Albus Dumbledore. On sam nie czuł się zbyt wypoczęty.
— Na moje oko, w doskonałej — odpowiedział Syriusz.
— Tak, przypuszczam, że to może być prawdą — wyszeptał starzec, rzucając przy tym zagadkowe spojrzenie na Snape’a. Nie umknęło ono ani Blackowi, ani tym bardziej Mistrzowi Eliksirów.
— Co masz na myśli? — zapytał ten ostatni. — To się znów dzieje, prawda?
— Co się dzieje? — spytał zaciekawiony do granic możliwości Syriusz.
— Harry w jakiś sposób regeneruje moc w tempie o jakim nikt dotąd nie śnił — odpowiedział Snape. — Moja moc wraca tak samo szybko — dodał, nagle zaniepokojony. — Czy wiesz, dlaczego tak jest? — zwrócił się do dyrektora.
— Porozmawiamy o tym kiedy indziej — uciął Dumbledore łagodnie, ale stanowczo. — Teraz mamy ważniejsze sprawy na głowie.
— A jakie sprawy są ważniejsze od tej? — zapytał zirytowany Snape.
— Na przykład ta, że nasze społeczeństwo oczekuje od Harry’ego, żeby nim pokierował w czasie kryzysu — odpowiedział spokojnie dyrektor, a były Ślizgon poczuł się jak głupi uczeń przywołany do porządku. — Inna ważna sprawa to taka, że musimy w możliwie jak najbardziej okrężny sposób wytłumaczyć, jak zostali obudzeni mugole. Z tego, co wiem, wczoraj w nocy reporterzy na całym świecie porobili mnóstwo zdjęć sieci i teraz oczekują wyjaśnień.
— Jakiej sieci? — Severus był zdumiony. Powinien był chyba wcześniej obudzić męża, żeby dowiedzieć się wszystkiego bezpośrednio od niego. Nie cierpiał dowiadywać się o ważnych sprawach jako ostatni.
— Sieci mocy, którą rozwinęliśmy, żeby po niej wysłać mugolom impuls do pobudki — powiedział starzec. — Problem w tym, że jesteśmy ograniczeni umową, jeśli chodzi o możliwość udzielania informacji na ten temat.
— Jaką umową? — zapytał obecny w pokoju Lupin.
Dyrektor westchnął ciężko. Nie w smak mu było zagłębianie się w ten temat, a dodatkowe ograniczenia nakładała na niego Przysięga Wieczysta. Zdawał sobie jednak sprawę, że to dopiero początek przesłuchań, jakim zostanie w najbliższym czasie poddany przez wszystkich wokół, od przyjaciół zaczynając, a na prasie i członkach Wizengamotu kończąc.
— Umową z wampirami — odpowiedział.
Obecni wpatrywali się w niego w zdumieniu. Cóż, niczego innego nie oczekiwał, prawda?
— Zawarliście umowę z wampirami?! — Usłyszeli nagle tubalny głos Alrika. — Z wampirami! Z ciemnymi kreaturami, tylko trochę lepszymi od dementorów?! — huknął.
Dumbledore zmarszczył brwi i spojrzał na wikinga wzrokiem, jaki miał dotąd zarezerwowany wyłącznie dla Korneliusza Knota.
— Umowę zawarł Harry Potter z Lordem Aventine’em, który jest reprezentantem wampirów w Wizengamocie — powiedział z mocą, patrząc Alrikowi prosto w oczy. — Czy planujesz podważać decyzje swojego króla, Alriku? — zapytał groźnie. — A może kwestionujesz jego intencje?
Przez pomieszczenie przeszła lekka fala niekontrolowanej mocy dyrektora. Wiking patrzył na niego szeroko otwartymi oczyma, wstrząśnięty tym mimowolnym pokazem siły magicznej. Obecni w pomieszczeniu bez trudu dostrzegli moment, w którym dotarło do niego, że stanął wobec potęg, których nie rozumie i w żaden sposób nie może kontrolować. Snape przypuszczał, że dla Branda musiało być ciosem uświadomienie sobie, że przed chwilą próbował sprzeciwić się woli swojego suwerena.
— Nie, nie zamierzałem niczego podobnego — odpowiedział wiking cicho. — Proszę mi wybaczyć, sir.
Dumbledore kiwnął mu lekko głową, przyjmując przeprosiny, po czym kontynuował wyjaśnienia, jakby nic mu ich nie przerwało.
— Jak mówiłem, obowiązuje nas umowa, zgodnie z którą nie wolno nam ujawniać żadnych informacji, w jakikolwiek sposób przedstawiających istotę wampirzej mocy magicznej. — Stary czarodziej podrapał się lekko w miejsce u nasady nosa. — To właściwie sprawia, że nie mamy na ten temat nic do powiedzenia. Poza oczywiście prostym faktem, że mugole zostali obudzeni i że pomogły w tym wampiry.
Zapadła ciężka cisza, w której wszyscy przetrawiali zdumiewające nowiny i próbowali wymyślić sposób, w jaki powinni na nie zareagować.
— Ile nas to będzie kosztować? — zapytał nagle ponuro Snape.
— Nic — odpowiedział Albus. — A przynajmniej tak twierdzi Harry.
Były Ślizgon spojrzał na niego z niedowierzaniem, na co dyrektor wzruszył jedynie ramionami.
— Hej, a co to za grobowe miny? — Od strony sypialni dobiegł ich młody głos. — Mamy dzisiaj wielkie święto. Powinniście się cieszyć!
Obecni w salonie poderwali się ze swoich miejsc, a ich oczy zwróciły się w stronę autora wypowiedzi. W drzwiach stał Harry i patrzył na nich z uśmiechem.
Z piersi Severusa, gdy spojrzał na męża, dobyło się cichutkie westchnienie. Tym razem chłopak ubrał się w czarne obcisłe spodnie i dopasowaną od szyi do pasa tunikę w odcieniu błękitu pruskiego, miękko rozszerzającą się od talii w dół. Tunika sięgała nieco poniżej bioder i podkreślała jego kształtną sylwetkę, ładnie zaznaczając ramiona i szczupłe pośladki. Włosy upiął z tyłu w kucyk, pozostawiając jednak luzem długą grzywkę, która zasłaniała bliznę. W ręku trzymał płaszcz ze skóry bazyliszka, który dostał od Snape’a na Walentynki. Wyglądał… Merlinie! Wyglądał absolutnie cudownie.
Wszedł do salonu i przebiegł oczyma po zgromadzonych. Dłużej zatrzymał wzrok na Syriuszu, do którego mrugnął figlarnie, na co tamten parsknął krótkim śmiechem i pokręcił głową, jakby odpowiadał na jakąś przemilczaną prowokację. Następnie Harry spojrzał na Severusa i obdarzył go nieśmiałym uśmiechem. Wreszcie wszystkim kiwnął głową na powitanie i skierował się w stronę fotela, by przysiąść na chwilę i jeszcze przed śniadaniem zamienić z zebranymi kilka słów.
— Proszenie was, żebyście przestali zrywać się na nogi, gdy tylko wejdę do pokoju, nie odniesie skutku, prawda? — Gdy pokręcili przecząco głowami, przygryzł na chwilę górną wargę. — Może usiądziecie? — zaproponował neutralnym tonem. Przyjrzał im się uważnie, gdy zajmowali swoje miejsca. — Czy jest coś, o czym powinienem wiedzieć przed pójściem do Wielkiej Sali? Szczerze mówiąc, jestem naprawdę głodny, więc…
Dumbledore odchrząknął i zabrał głos.
— Harry — zaczął. — Musimy zastanowić się nad twoimi dzisiejszymi wystąpieniami — powiedział, a Potter podniósł pytająco brwi. — Ludzie oczekują, że nimi pokierujesz i co nieco im wyjaśnisz. Również Wizengamot liczy, że pojawisz się na obradach i wskażesz kierunek.
— Panie dyrektorze… — Harry patrzył na starca z niedowierzaniem. — A cóż ja mam wspólnego z Wizengamotem? Albo z kierowaniem ludźmi? Czy od tego nie jest rząd? — zapytał.
— Oczywiście, Harry, oczywiście — potwierdził Albus. — I w normalnych okolicznościach nikt nie oczekiwałby od ciebie angażowania się w te sprawy. Ale teraz okoliczności są jak najdalsze od normalnych. — Starzec wpatrywał się w niego z powagą.
Potter odwzajemniał spojrzenie dyrektora z zagadkowym wyrazem twarzy. Oczy miał zmrużone, a usta wydął odrobinę i lekko ściągnął w ciup.
— Czego w takim razie pan ode mnie oczekuje?
— Myślę, że trzeba będzie zwołać konferencję prasową — powiedział Dumbledore. — Podczas niej wyjaśnimy, jak obudziliśmy mugoli. Może wygłosisz jakieś oświadczenie. Nad tym trzeba będzie się zastanowić. A potem udamy się do ministerstwa powściągnąć trochę wzburzone nastroje.
Harry opuścił wzrok na dłonie, które trzymał złożone na kolanach i zamyślił się. Wreszcie podniósł głowę i spojrzawszy przelotnie na Severusa, zwrócił się do dyrektora.
— Nie zamierzam uchylać się od swoich obowiązków, panie profesorze — powiedział. — Nie jestem tylko pewien, czy powinienem godzić się na wszystko, co jest mi jako obowiązek przedstawiane.
— O co chodzi, Harry? — zapytał Dumbledore.
— Muszę przemyśleć sobie pewne rzeczy, zanim się na nie zgodzę — odpowiedział poważnie. — I chciałbym móc je przedyskutować z bliskimi. — Jego wzrok tym razem utkwiony był w oczach dyrektora, nie uciekając na boki, więc nie wiadomo było, których bliskich dokładnie miał na myśli. — Obiecuję, że najpóźniej do wpół do dwunastej dam panu znać, co postanowiłem, zgoda?
Dyrektor patrzył na niego w milczeniu, wreszcie uśmiechnął się łagodnie, a jego oczy zalśniły.
— Zgoda — powiedział.
— Wspaniale! — Gryfon poderwał się z fotela z szerokim uśmiechem, zakładając na siebie skórzany płaszcz. — Czy teraz wreszcie możemy iść na śniadanie?
— Musimy ci jeszcze coś powiedzieć, Harry — odezwał się Lupin, patrząc niepewnie na chłopaka. — Specjalnie dla ciebie i ważniejszych gości przebywających teraz w zamku, przygotowano osobny stół w Wielkiej Sali…
— Co takiego? — zapytał zdumiony Potter. — To jakiś żart?
— Nie, to nie żart — powiedział Dumbledore. — Myślę, że czarodzieje, z którymi wczoraj…
— Z przyjemnością spotkam się z nimi później — przerwał mu zniecierpliwiony młodzieniec. — Ale nie ma takiej możliwości, żebym siedział przy innym stole niż pozostali Gryfoni, dopóki uczę się w tej szkole! — powiedział stanowczo i ruszył w stronę drzwi. Zanim je otworzył, odwrócił się do mężczyzn, którzy zastygli w zdumieniu. — Idziecie?

***

Czuł się idiotycznie, zdążając w stronę Wielkiej Sali otoczony świtą przypominającą małe wojsko. Alrik zabrał ze sobą dziesięciu wikingów, z których trzech szło z przodu, trzech z tyłu i po dwóch z obu boków. Do tego przed nim szedł Brand, po swojej lewej stronie Harry miał Severusa, po prawej Dumbledore’a, a za sobą Lupina i Syriusza. Kiedy tak szli korytarzem w lochach, a potem przechodzili przez salę wejściową, wszyscy się na nich gapili. Wprawdzie zawsze się gapili, ale teraz Harry czuł, że naprawdę mają powód do kpin. To było żenujące.
Tyle, że tym razem nikt nie kpił. Od czasu do czasu łapał wzrok patrzących na niego ludzi, a wtedy oni uśmiechali się i kiwali głowami. Niektórzy wpatrywali się w niego z otwartymi ustami i dziwnym wyrazem twarzy — najczęściej kobiety, ale również kilku mężczyzn. Czuł się tym ogromnie zawstydzony i jedyne, o czym myślał, to aby jak najszybciej dotrzeć na śniadanie i wtopić się w tłum przy stole Gryfonów.
Kiedy wreszcie stanęli przed drzwiami do Wielkiej Sali, Harry wziął głęboki oddech i przygotował się na najgorsze. Byle jak najszybciej przetrwać ten żałosny moment przy wejściu, a potem już jakoś pójdzie, pomyślał. Wikingowie trzymający wartę przed drzwiami rozwarli przed nimi wrota i Potter wraz z pięcioma towarzyszami wszedł do jadalni, wojskową świtę zostawiając na zewnątrz.
Powitała ich całkowita cisza. Sala dosłownie wypchana była ludźmi. Wszystkie miejsca siedzące były zajęte, a pod ścianami nie było ani odrobiny wolnej przestrzeni. Prawdopodobnie przebywali tu teraz wszyscy, którzy akurat nie musieli być gdzie indziej. Skąd wiedzieli, że się pojawi? A może tylko mieli nadzieję? Uczniowie widzieli go dzisiaj po raz pierwszy od kolacji, w czasie której dosięgło ich zaklęcie Voldemorta, natomiast czarodzieje spoza Hogwartu, charłacy i mugole nie spotkali go nigdy przedtem. Nic dziwnego, że wszyscy chcieli tu teraz być. Był ich bohaterem.
Czuł się z tym okropnie.
Uśmiechnął się słabo i ruszył w stronę stołu Gryfonów, szukając wśród uczniów życzliwych twarzy przyjaciół. Wkrótce dostrzegł Rona i Hermionę, a ich zachęcające uśmiechy dodały mu sił. Przeszedł w całkowitej ciszy zaledwie kilka kroków, gdy nagle czyjeś gorliwe dłonie zaczęły uderzać o siebie powoli. Stopniowo dołączały do nich kolejne i następne, aż w końcu cała sala grzmiała ogłuszającymi oklaskami.
— Zgroza — wyszeptał Harry’emu do ucha Severus, a chłopak uśmiechnął się zakłopotany. Jednak komentarz Snape’a pomógł mu spojrzeć na wszystko z dystansem i odrobiną humoru, więc już niemal całkowicie rozluźniony dotarł do swojego stołu.
Ron i Hermiona zrobili mu miejsce między sobą, w które Gryfon wsunął się z ulgą. Jego towarzysze skierowali się do stołu prezydialnego, pozostawiając go wreszcie samego wśród przyjaciół. Stopniowo oklaski wokół zaczęły cichnąć, a zamiast tego podniosła się wrzawa podnieconych głosów.
— To się nazywa wielkie wejście, Potter — Harry usłyszał kpiący głos Malfoya. Rozejrzał się po twarzach przy stole i rzeczywiście, Draco był tutaj. Siedział wśród Gryfonów z Charliem u boku i zachowywał się tak, jakby to od zawsze było jego miejsce. — Ładny płaszcz — dodał Ślizgon po chwili i puścił do niego oczko.
Potter zaśmiał się i sięgnął po talerz z kiełbaskami. Naprawdę był diabelnie głodny.
— To prawda, Harry, twój płaszcz robi wrażenie — powiedziała Hermiona rozmarzonym głosem.
— Stary, nie jest ci za gorąco? — zapytał z udawaną troską Ron.
— Dajcie już spokój — powiedział, nakładając sobie jajka i tosty. — To miał być taki żarcik, specjalnie dla Syriusza. Miałem go zdjąć, zanim usiądę przy stole, ale przecież nie mogłem robić striptizu przy tym tłumie — parsknął. Rzucił okiem na egzemplarz „Proroka Codziennego”, który leżał przed Hermioną. — Coś ciekawego? — wskazał głową na gazetę.
— Mnóstwo rzeczy — odpowiedział za Hermionę Draco. — Sensacja goni sensację, pytanie rodzi pytanie, jednak nie ma nikogo, kto chciałby na nie odpowiedzieć.
— To musi być szalenie frustrujące — mruknął Harry i profilaktycznie zatkał sobie usta kiełbaską.
Malfoy nie dał się na to nabrać. Odczekał, aż chłopak przełknie i kontynuował.
— Pojawia się tyle spekulacji. Doprawdy, aż dziwne, że nikt dotąd nie pokusił się o dezinformację — mówił, przeciągając sylaby. — Właściwie do każdego z pytań można by wymyślić ogromnie satysfakcjonującą bajeczkę i wydrukować ją zupełnie bez obawy o konsekwencje — ciągnął beznamiętnym tonem. — A dlaczego? Bo nikt z kręgów osób naprawdę wpływowych, które powinny być zainteresowane właściwym przepływem informacji — słowo powinny Draco wypluł z siebie, jakby mu zawadzało w ustach — nie kontaktuje się z prasą.
— Och, Malfoy… — Hermiona prawdopodobnie szykowała się do kontrataku.
— W porządku, Herm, niech mówi — przerwał jej Potter i zachęcająco kiwnął Ślizgonowi głową.
Harry czuł, że Draco ma rację. To tego chciał od niego Dumbledore, prawda? Ważne było, żeby przedstawić ludziom prawdziwą wersję wydarzeń, zanim ktoś inny przeinaczy fakty i wykorzysta je do własnych celów.
Malfoy chyba nie spodziewał się aprobaty dla swoich wcześniejszych słów, bo na chwilę zamilkł z dziwnym wyrazem twarzy.
— Taaak… O czym to… Aha! No więc, w „Proroku” pojawiły się zdjęcia tajemniczej, świecącej, srebrno-czerwonej sieci, która podobno obejmowała cały glob. — Malfoy mówił teraz bez cienia wcześniejszej złośliwości. — Zaczynają pojawiać się pierwsze domniemania, co też to mogło być. Koncepcje są, hm, powiedziałbym, że niezwykłe, ale ponieważ nie wiem, jak bardzo dziwaczna jest prawdziwa wersja, więc nie będę ich deprecjonować.
— Deprecjonować, doprawdy — prychnął Ron do swojej miski z owsianką.
— Piszą straszne brednie — włączyła się Hermiona. — Niektórzy uważają, że uaktywniłeś tajną mugolską broń, coś w rodzaju lasera, która przywróciła mugoli do życia. — Harry uniósł dłonie w geście rozpaczy. Hermiona potaknęła. — Tak, jasne, ale skąd ludzie mają wiedzieć, jaka jest prawda?
— Następna wersja jest taka, że poprosiłeś o pomoc tybetańskiego bożka Lutmu, który ofiarował ci starożytny artefakt mocy, dzięki któremu zdjąłeś zaklęcie Voldemorta. — Malfoy spojrzał z powagą na Harry’ego. — Nie wiedziałem, że masz takie znajomości, Potter.
— A kto to jest bożek Lutmu? — zapytał chłopak, przewracając oczami. — Poza tym myślałem, że w Tybecie wierzą w Buddę.
— A kogo obchodzi, w co wierzą w Tybecie — westchnął Draco. — Czy wiesz, że są nawet tacy, którzy przypuszczają, że Voldemorta ruszyło sumienie i odwrócił własne zaklęcie?
Harry spojrzał na niego zszokowany.
— Żartujesz?
— Nie żartuje — zaprzeczyła Hermiona. — Naprawdę niektórzy tak uważają.
— To absurdalne! — Harry nie mógł uwierzyć, że ktokolwiek mógł wpaść na podobnie niedorzeczny pomysł. — Voldemort i wyrzuty sumienia? Powariowali?
Hermiona wzruszyła ramionami.
— Jak dla mnie to wcale nie jest bardziej albo mniej absurdalne niż bożek Lutmu albo laser — powiedziała.
— A jaka jest prawda, Harry? — zapytał nagle cichym głosem Neville.
Stół zamarł.
Potter przebiegł wzrokiem po wpatrzonych w niego kolegach. Miał ogromną ochotę zrobić unik i wycofać się z niezręcznej sytuacji. Może powinien zasłonić się Dumbledore’em? Albo Przysięgą Wieczystą? Ale czy powinien? W końcu będzie musiał ujawnić część prawdy. Więcej — chciał tego. Więc dlaczego nie zacząć od razu?
— Zrobiliśmy to wspólnie z wampirami — powiedział.
— Ha ha ha… — powiedział powoli Dean. — To taki wyszukany żart?
Harry spojrzał mu prosto w oczy.
— Zrobiliśmy to razem z wampirami — powtórzył z naciskiem. — To nie jest żart. To fakt.
— Nooo… — Malfoy patrzył na Pottera z mieszaniną fascynacji i obawy. — To dopiero jest wiadomość. Lutmu i laser to przy tym pufki.
— Jezuuu, Harry — sapnął Seamus. — Wampiry!
Harry wzruszył ramionami.
— Lepiej się do tego przyzwyczajcie — powiedział. — Mamy jednego w Wizengamocie. Siedzi zaraz obok wilkołaka.
Cisza, jaka zapadła po tym oświadczeniu, zadzwoniła mu w uszach, by po chwili przemienić się w gromki wybuch śmiechu. Rechotał i rżał cały stół, ściągając na siebie uwagę wszystkich obecnych w Wielkiej Sali. W końcu Potter nie wytrzymał i też zaczął chichotać. Może nie będzie tak źle i ludzie w końcu zaakceptują prawdę. Zresztą — nie mieli chyba wyboru.
Kiedy nastroje trochę się uspokoiły, rozmowa wróciła na poprzedni tor.
— Wampiry czy lasery, wszystko jedno, ważne, że zadziałało — powiedziała Hermiona. — Nie macie pojęcia, co działo się w nocy w skrzydle szpitalnym.
— A co się działo? — zapytał Harry. Niczego nie...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin