88.doc

(127 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

Rozdział 88. Konferencja prasowa

Wuj się nie obudził! Jak to możliwe?
Zmierzając do klasy, w której profesor Binns wykładał historię magii, Harry rozmyślał nad wiadomością przekazaną mu przez Severusa. Powinien właściwie skupić uwagę na zbliżającej się konferencji, ale informacja o Dursleyu była tak nieoczekiwana, że za nic nie mógł pozbyć się jej z głowy.
Nie obudził się!
O cholera! Ciotka! Będzie musiał spotkać się z nią i to szybciej, niż planował. Pewnie nawet dzisiaj. Cholera, cholera, cholera!
Rozważał, czy nie mógłby się z tego jakoś wymigać. Znaleźć wymówki. W końcu naprawdę było tyle ważnych rzeczy, którymi musiał się zająć. Voldemort chociażby. I Mroczny Znak. Przecież powinien tłumaczyć Księgi Światła! Nie ma czasu na chodzenie z wizytami. Zdecydowane nie!
Zresztą, co miałby jej powiedzieć? Nawet się nie lubią. Musiał sam przed sobą przyznać, że poczuł bardzo niewiele żalu na myśl o nieszczęściu wuja. Nie mógłby nawet z czystym sumieniem zapewnić Petunii, że tak bardzo, bardzo mu przykro. Nie było mu przykro. Może trochę. Ale nie bardzo.
Zastanowił się nad uczuciami, jakie żywił do wujostwa.
Jeszcze na początku tego roku szkolnego wydawało mu się, że gorąco ich nienawidzi. Na samą myśl o sposobie, w jaki go traktowali, gotowała się w nim krew. Wspomnienia dotykającej go nieustannie niesprawiedliwości wciąż były żywe i piekły jak sól sypana wprost na ranę. Serdecznie nienawidził sposobu, w jaki preferowali Dudleya, a jego samego zawsze pomijali. Nienawidził też wzroku ciotki, pełnego lęku, gdy zdarzyło mu się zrobić cokolwiek choć w przybliżeniu kojarzącego się z magią i głosu wuja, przepełnionego wstrętem i pogardą, kiedy z jakiegoś powodu musiał się do niego odezwać. I nienawidził siebie, że to wszystko tak bardzo go bolało.
Dlaczego to go w ogóle obchodziło? Nie pojmował tego. Już dawno pozbył się złudzeń, że cokolwiek dla nich znaczy. Że jest czymś więcej niż ciężarem i utrapieniem, które muszą znosić przez dwa długie, wakacyjne miesiące. Przetrwać lato i wrócić we wrześniu do Hogwartu — to było wszystko, o czym myślał, gdy przebywał na Privet Drive.
A jednak z jakiegoś powodu bolało.
Może chodziło o sposób, w jaki ciotka przytulała się do wuja wieczorami na kanapie, a on gładził ją po ramieniu tak delikatnie, jakby była kruchą figurką, a nie kobietą złożoną z kości, mięśni i krwi? A może raczej o to, że kiedy ciotka tarmosiła włosy Dudleya, a on robił uniki, jęcząc „Maaaamooo, przeeestaaań…”, w tym jednym geście było więcej miłości, niż Harry otrzymał od Petunii w całym swoim życiu? Możliwe, że chodziło o którąś z tych rzeczy. O to, że gdyby tylko się postarali, mogliby go kochać, bo to uczucie nie było im obce. A jednak go nie kochali. Był dla nich nikim.
To bardzo bolało.
Przynajmniej tak czuł jeszcze we wrześniu. Kiedy jednak teraz próbował sięgnąć w głąb swojego serca i znów znaleźć w nim nienawiść i ból, nie znalazł nic. Nic oprócz obojętności i zdziwienia, że kiedyś mógł poświęcać tyle energii na uczucia, które właściwie niczego nie zmieniały. Gdzie to wszystko się podziało?
Dotknął nadgarstka, na którym pod rękawem krył się srebrny wężyk. Na zewnątrz wystawała jedynie podłużna ametystowa główka. Pogładził ją delikatnie jednym palcem i uśmiechnął się do własnych myśli. Cóż, Severus bez wątpienia miał związek z tym, że nie czuł już do wujostwa nienawiści. Harry pozwolił swoim myślom odpłynąć na chwilę i podryfować w kierunku męża oraz pocałunku, któremu po prostu nie miał siły się oprzeć. Wspomnienie było takie kojące… Zerknął w lewo, na ciemną sylwetkę idącą obok niego i uśmiechnął się leciutko, a potem westchnął.
Najpierw ciotka.
Nie miał ochoty spotykać się z Petunią. Nie spodziewał się po takim spotkaniu niczego przyjemnego, wręcz przeciwnie, był niemal pewny, że skończy się ono kompletną klęską. Wzruszył ramionami. Właściwie teraz nie miało to już znaczenia, prawda? Już nigdy nie wróci na Privet Drive. Gdyby nie zaklęcie Voldemorta, być może nigdy więcej by się nie spotkali, bo żadne z nich tego nie pragnęło. Może powinien posłuchać swojego serca, po prostu odwrócić się od przeszłości i zapomnieć?
Och, do diabła, Harry! Bądź ze sobą szczery!, pomyślał sfrustrowany. Boisz się i tyle. Wiedział, że właśnie o to chodziło. Czuł lęk, bo mimo iż w tej chwili wydawało mu się, że Dursleyowie nie są dla niego istotni, to kto wie, czy ciotka nie znajdzie jednak jakiegoś sposobu, aby znów go zranić. Ledwo odnalazł w sobie odrobinę pewności siebie i wiary, że jest dla kogoś ważny. Nie chciał tego głupio stracić.
Zabawne, co inni uważali za problem, gdy myśleli o jego życiu u Dursleyów.
Nie mógł pojąć, dlaczego fakt, iż chodził w ciuchach po Dudleyu, miałby rzeczywiście być aż tak wielką katastrofą. Zmarszczył brwi. Chwilami przesadna dbałość magów o własny wygląd przytłaczała go i wytrącała z równowagi. Te wszystkie zasady — co do czego, z czym i na jaką okazję… Tajny kod, którego znaczenia nie zamierzał się uczyć. Salony czarodziejskiej mody to nie był jego świat. Całe szczęście, że miał Severusa, który zawsze wiedział, co jego mąż powinien na siebie włożyć. Nie! Ciuchy po kuzynie nie były jego największym utrapieniem.
Gorsza od nich była ciemna komórka i to, że czasami nie dojadał. Życie było zdecydowanie lepsze, gdy człowiek mógł położyć się spać z pełnym brzuchem i w przestronnym łóżku, stojącym w pokoju, do którego przez okna wpadał blask księżyca. Ale zarówno komórkę, jak i niedojadanie koniec końców też dało się jakoś przeżyć.
Najgorsza i zupełnie nie do ominięcia była za to ciągnąca się bez końca samotność. Dziesięć lat poprzedzających list z Hogwartu, w czasie których nikogo nie obchodziło o czym myślał ani co czuł. Sto dwadzieścia bardzo długich miesięcy bez przyjaznego dotyku i przytulenia. Ponad trzy tysiące sześćset dni, z których każdy kolejny udowadniał mu coraz bardziej dobitnie, że nie ma na świecie nikogo, kto chciałby coś mu dać i coś od niego dla siebie wziąć. Tyle godzin, przeżytych wyłącznie po to, by przekonać się, że jest się nieważnym. To było naprawdę cholernie długo. I to było tak bardzo niesprawiedliwe!
Ale skończyło się, choć wcale na to nie liczył, wraz z rozpoczęciem przez niego nauki w Hogwarcie. Wreszcie miał przyjaciół. To było absolutnie cudowne i czuł wdzięczność za każdą minutę spędzoną w towarzystwie Rona i Hermiony oraz za każde przepełnione troską i sympatią słowo dyrektora. A jednak…
A jednak to nie wystarczało. Brakowało jakiegoś elementu i przez to mur wokół serca, który miał go chronić przed złością wujostwa, był niekompletny i rozkruszał się podczas każdego lata. Wówczas jego dusza, raniona ich złością i pogardą, znów krwawiła. Potem przez cały następny rok szkolny mozolnie ten mur odbudowywał, a Dursleyowie w czasie wakacji ponownie rozbierali go cegła po cegle.
Jeszcze raz pogłaskał ametystową główkę srebrnego gada, wystającą spod prawego rękawa szaty. Do niedawna czegoś brakowało. Teraz jednak czuł, że komuś na nim zależy. Tylko na nim. To było irracjonalne, bo przecież wcześniej też różnym ludziom na nim zależało. Wiedział o tym. Ale teraz naprawdę to czuł. Był wreszcie ważny. Miał rodzinę, która go kochała i męża, który… dla którego… Miał Severusa i wydawało mu się… myślał, że…
Nie potrzebował cholernych Dursleyów! Zacisnął pięści w bezsilnej złości.
Nie chciał ich w swoim życiu. Chciał o nich zapomnieć, zostawić ich samym sobie. W tej chwili żałował nawet, że Syriusz i Remus sprowadzili ich tutaj. Co sobie myśleli! Nie chciał widzieć ciotki nigdy więcej!
Złapał się nerwowo za prawy nadgarstek, jakby tam szukał otuchy i ukojenia. Poczuł twarde zwoje srebrnego ciałka. Odetchnął głęboko, odprężając się nieco. W głowie kołatały mu się jeszcze ostatnie myśli o ucieczce.
Wreszcie odepchnął od siebie lęk, dyktujący mu na ucho wszystkie powody, dla których mógłby, naprawdę mógłby odwrócić się do Petunii placami. Ale nie zrobi tego. Nie ucieknie i nie zostawi ciotki samej. Uświadomił sobie, że tu nie chodziło o jego pragnienia. Chodziło o to, co należy zrobić, co jest właściwe. A właściwe było złożyć wkrótce wizytę kobiecie, która przez dziesięć lat codziennie się nim zajmowała. I nie miało znaczenia, czy robiła to chętnie, ani nawet, czy robiła to dobrze. To był jego obowiązek. Ani ważniejszy ani mniej ważny od innych, które ostatnio musiał wypełniać, choć może odrobinę trudniejszy.
W końcu to będzie najwyżej krótka, może dziesięciominutowa rozmowa. Powie, że mu przykro, a ona na niego nawrzeszczy. Możliwe, że obwini go za wszystko. Być może nazwie dziwolągiem albo czymś jeszcze gorszym. Raczej się na niego nie rzuci, ciotka przeważnie unikała fizycznego kontaktu. Nie będzie tak źle, naprawdę.
Westchnął ciężko. Musiał pójść.
Kiedy już podjął tę decyzję, ciężar z jego piersi ustąpił. Będzie się martwił ciotką, kiedy stanie z nią twarzą w twarz. W tej chwili miał ważniejsze sprawy na głowie. Jedną z nich było spotkanie z dziennikarzami.
Za kilka minut dotrą do klasy historii magii, w której Malfoy urządził salę konferencyjną. Harry nie wiedział czego się spodziewać, bo nigdy żadnej nie widział, był jednak przekonany, że cokolwiek Ślizgon zrobił i tak będzie lepsze od tego, co sam by wymyślił. Nie miał pojęcia, jak Draco udało się tak szybko wszystko zorganizować, zakładał jednak, że ma to coś wspólnego z jego genami. Malfoyowskie DNA. Ciekawe, czy Ron uznałby to za zabawne.
Dumbledore nową funkcję Malfoya na pewno za taką uważał. Harry z uśmiechem wspomniał rozbawiony wyraz twarzy dyrektora, gdy dziesięć minut temu przedstawiał mu swojego nowego rzecznika prasowego. Miał nieodparte wrażenie, że starzec jak nikt inny doceniał ironię tej sytuacji. Na pewno o wiele bardziej niż Severus.
Zerknął w bok, gdzie z marsową miną kroczył jego mąż. Mężczyzna prezentował się imponująco w czarnej wyjściowej szacie z niekończącym się rzędem szafirowych guzików. Na twarzy miał swój najlepszy grymas z rodzaju Zejdźcie mi z drogi, jeśli chcecie jeszcze kiedyś spotkać się z rodziną. Nie wyglądał łagodnie ani miło. Cholera, wyglądał jak esencja tyranii i Harry był pewny, że Snape mógłby jednym spojrzeniem przyprawić o zasłabnięcie połowę aurorów z Brygady Uderzeniowej. Tym bardziej zabawne było, gdy godzinę wcześniej bez mrugnięcia okiem przyjmował od Malfoya instrukcje na temat swojego stroju.
Harry musiał przyznać, że to dziwne. Taka uległość nie była w stylu Severusa, zwłaszcza że mężczyzna doskonale sam radził sobie z doborem garderoby i nie potrzebował Draco Malfoya, żeby mówił mu, w jakiej szacie będzie wyglądał szczególnie korzystnie. Nie, Snape nie potrzebował takich porad. Dlaczego więc słuchał Draco? Czy miał to być wyraz poparcia dla wyboru Harry’ego? Być może o to właśnie chodziło — dowód, że Mistrz Eliksirów akceptuje nową funkcję Ślizgona. To byłoby zupełnie w jego stylu: nie pochwalić Harry’ego, ale jasno pokazać, że zgadza się z jego decyzją i ufa Malfoyowi.
Harry uśmiechnął się pod nosem. Jeśli to miała być manifestacja zaufania do Draco, to trwała krótko. Kiedy ten przeszedł do wskazówek dotyczących zachowania, Severus krótkim „Panie Malfoy!” ostatecznie położył kres jego zapędom. Nikt nie będzie mówił Snape’owi, jak się ma zachowywać.
Harry’ego ogromnie bawiło obserwowanie tych przygotowań, w każdym razie do czasu, gdy Malfoy nie wziął się za niego. Rozumiał oczywiście, że muszą przeanalizować wspólnie pytania, które na pewno padną z sali i ustalić strategię, zgodnie z którą będą udzielać na nie odpowiedzi. Nie mógł jednak pojąć, dlaczego, na Merlina, miałby się przebrać i zmienić fryzurę!
— Potter — syczał na niego zirytowany Malfoy. — Na sali będą fotoreporterzy. Każdy z nich będzie chciał zrobić ci zdjęcie na pierwszą stronę swojego szmatławca, więc lepiej będzie, jeśli po prostu mi zaufasz i pozwolisz, że to ja zdecyduję, co na siebie włożysz.
Harry wcale nie uważał, że Ślizgon ma rację. W końcu postarał się rano i całkiem dobrze mu to wyszło, sądząc po reakcji Severusa. Snape’owi bardzo się podobało, ale Malfoy był odmiennego zdania.
— W tej niebieskiej tunice wyglądasz jak gorący kociak, a nie jak władca magicznego świata — tłumaczył cicho przez zaciśnięte zęby. — Oczywiście powinieneś być seksy, ale nie możesz przy tym wyglądać jak chłopiec. Jesteś mężczyzną, Potter, pokonałeś demona!
Harry wykazał się maksimum swojej samokontroli, gdy postanowił nie rzucić na Draco Drętwoty, choć bardzo go kusiło.
— A jak twoim zdaniem wygląda mężczyzna, Malfoy? — warknął na blondyna. — I sam wyglądasz jak kociak!
— Dzięki, Potter, ale pragnę zwrócić twoją uwagę na fakt, że jest tu twój mąż. Czy możemy porozmawiać o moim seksapilu później? — Paskudny gad mrugnął do niego bezwstydnie. Nie fatygował się, by cokolwiek Harry’emu wyjaśniać. W zamian przekopywał jego szafę, szukając wśród kupionych przez Snape’a szat tego wyjątkowego „czegoś”. Harry miał wielką ochotę wepchnąć zarozumialca do środka i zamknąć go na resztę dnia wśród tych wszystkich ubrań. Zdaniem Harry’ego, Malfoyowi się należało. Powstrzymała go jedynie myśl, że wstrętny Ślizgon mógłby rzucić na jego spodnie jakąś wredną klątwę — swędzącą albo kurczącą, albo jeszcze coś gorszego. Gdy się jednak nad tym przez chwilę zastanowił… co mogłoby być gorszego od skurczenia… eee… no dobrze. Ukarze drania jakoś inaczej, trochę później. Najlepiej wtedy, gdy podlec będzie już wystarczająco daleko od jego… bielizny. Harry rzucił się na łóżko twarzą w dół i starał się udawać, że wcale nie jest w swojej sypialni i nie oczekuje na tortury. Snape, kompletnie ubrany i perfekcyjnie uczesany, stał w drzwiach i opierając się o framugę, przyglądał się mężowi z zagadkowym wyrazem twarzy.
Pięć minut później Draco wyłonił się z szafy z naręczem odzieży w ramionach.
— No to do roboty, Potter — oznajmił z podejrzanym błyskiem w oku i rzucił w stronę Harry’ego pierwszy zestaw ubrań. — Zabawmy się! — zaśmiał się i nagle Harry zobaczył, jak w Ślizgonie zachodzi dziwaczna przemiana. Zupełnie jakby wstąpił w niego zły duch. Co to, do diabła, miało być? Teatr jednego aktora? — Szybko, szybko, nie ma czasu! — Klaskał na niego, zaganiając kolistymi ruchami dłoni do łazienki. — Dziennikarze na ciebie nie poczekają! Och, zaraz! Może i poczekają. Ale to nie znaczy, że masz się spóźnić. W każdym razie nie więcej niż godzinę!
Snape na chwilę zniknął w salonie. Gdyby Harry nie wiedział, że to było absolutnie niemożliwe, uznałby, że przez moment widział na jego twarzy uśmiech. A może to był wredny uśmieszek? Miał nieodparte wrażenie, że padł właśnie ofiarą jakiejś perfidnej, ślizgońskiej odmiany rozrywki. Zazgrzytał zębami i ruszył do łazienki.
Gdy z niej wyszedł, Malfoy gwałtownie zamachał rękoma.
— Nie, nie, nie! Na Merlina, Potter! Jak mogłem nie zauważyć tego żółtego stębnowania? Coś ty sobie wyobrażał, kupując coś takiego? Chwileczkę, niech pomyślę… bordowy kaftan, żółte, zaraz, złote stębnowania. Oczywiście! Gryfon i jego kolorystyczna lojalność. Uwaga, wiadomość dla ciebie, Potter! To połączenie jest bez-na-dziej-ne! — Draco przesłonił oczy dłonią, a drugą ręką podał Harry’emu inny zestaw. — Idź zmienić to… okrycie. I zainstaluj sobie światło w szafie, żebym następnym razem nie przegapił czegoś tak… interesującego.
Potter ze złością złapał w garść to, co mu podawał Ślizgon i ruszył się przebrać. Po drodze znów zauważył ten uśmieszek na twarzy Snape’a. Drań świetnie się bawił!
Harry jeszcze cztery razy wychodził do łazienki, a potem musiał znosić obraźliwe komentarze Malfoya.
— Przytyłeś, Potter? Ta tunika zaraz pęknie. Wyglądasz jak niezwykle atrakcyjny baleron.
— Halo, czy ktoś mógłby mnie wybawić i w ramach kursu współżycia społecznego wyjaśnić niektórym brunetom, że oliwkowa zieleń nie służy ich rumianej cerze i może być przyczyną incydentu dyplomatycznego? Albo lepiej od razu mnie zabijcie.
— Jak bardzo mnie nienawidzisz? Czy nie widzisz, że do tych spodni musiałbyś założyć cztery pary majtek, aby chociaż zamarkować, że masz tyłek?
Nowe oblicze Draco kompletnie wytrąciło Harry’ego z równowagi. Ślizgon był szalony. Harry nigdy, przenigdy nie przypuszczałby, że arystokratyczny dupek ma nieuleczalną obsesję na punkcie jedwabnych dodatków. Ponadto Malfoy wyraźnie rozkoszował się swoją nowo nabytą władzą i wykorzystywał ją, jak potrafił najlepiej, doprowadzając go do ostateczności obcesowym zachowaniem. Co gorsza, w większości jego opinie były trafne, choć oczywiście mógł je wyrażać delikatniej. Wstrętny gad!
Kiedy wreszcie niemal dobrnęli do końca, Gryfon miał na sobie dość konserwatywny zestaw. Przynajmniej Draco go za taki uważał, bo sam Harry…
— Malfoy, wytłumacz, co właściwie kazałeś mi założyć i dlaczego to nie mogło być nic normalnego.
Ślizgon wywrócił oczami.
— Zdawać by się mogło, że wiesz, co masz we własnej szafie — prychnął, ale widząc, że Potter jest na granicy wybuchu, ustąpił. — Dobrze. Na górze jaśminowa koszula z wykładanym, dużym kołnierzem, najmodniejszy fason w tym sezonie. Idealna dla kogoś, kto bez przerwy zmienia kolor na twarzy. Nie patrz tak na mnie, to nie ja przechodzę w dziesięć sekund od śmiertelnej bladości do dziewiczych pąsów. Nawet nie wiedziałem, że coś takiego jest fizycznie możliwe. — Pokręcił głową. — Spodnie skórzane wiązane jedwabną taśmą. Swoją drogą chciałbym wiedzieć, gdzie je kupiłeś, bo poluję na podobne od dwóch lat i do tej pory nawet nie zbliżyłem się do ideału, który ty, tak niefrasobliwie, rzuciłeś na podłogę szafy. Czemu mnie to nie dziwi? — Draco wykrzywił usta, wyraźnie urażony lekceważącym stosunkiem Harry’ego do odzieżowej doskonałości. — Na nogach buty za kolano, czarne, skóra smoka. Na wierzchu butelkowozielony kaftan do połowy uda — ciągnął, pomagając Potterowi założyć marynarkę. — Zastanawiałem się nad tym do kolan, ale to byłaby przesada…
— Malfoy, czy masz dla mnie również kapelusz z piórkiem? — zapytał Harry złowrogo, gdy ostatni element garderoby znalazł się już na swoim miejscu.
— Oczywiście, że nie — odparł zapytany, wzruszając ramionami. — Skąd przyszedł ci do głowy tak dziwaczny pomysł?
— Pomyślałem, że może chcesz mnie przebrać za Kota w Butach — sarknął. Czuł się idiotycznie. Miał serdecznie dość Malfoya, jego komentarzy i kurzu, który wziął się niewiadomo skąd i doprowadzał go do irytującego kichania. Sięgał do guzików kaftana, gotów pozbyć się pretensjonalnego stroju, gdy powstrzymał go głos męża.
— Harry — powiedział cicho Mistrz Eliksirów. — Wyglądasz… dobrze.
Być może Snape powiedział dobrze, ale ton jego głosu, miękki i mruczący… Harry przymknął powieki i zostawił w spokoju swoje ubranie. Skoro Severusowi się podoba…
— Cieszę się, że się zgadzamy — wycedził Draco, powracając do swojego zwykłego sposobu bycia w stylu „znudzony arystokrata”. — Proszę również, żebyś zdjął bransoletkę.
Potter gwałtownie otworzył oczy i wbił w Ślizgona gniewny wzrok. Kątem oka widział, że Snape wpatruje się w niego z zainteresowaniem, czekając na decyzję.
— Nie — odpowiedział.
— Fioletowy nie pasuje do zielonego — westchnął ciężko Draco, jakby tłumaczył coś oczywistego komuś wyjątkowo mało rozgarniętemu.
— Pasuje idealnie — upierał się Harry, poirytowany, że blondyn nie chce ustąpić.
— Być może. — Malfoy nie zamierzał wchodzić w otwarty konflikt z powodu takiej błahostki. — Możliwe, że jakiś inny odcień fioletu z innym odcieniem zieleni… — Powstrzymało go ostre spojrzenie.
— Nie zdejmę bransoletki — stwierdził Harry stanowczo i popatrzył wreszcie wprost na swojego męża. Snape skrzyżował ręce na piersi, opierając smukłe ciało o futrynę i wpatrując się w Harry’ego nieodgadnionym wzrokiem spod wpółprzymkniętych powiek. Chłopak poczuł w żołądku delikatne trzepotanie maleńkich skrzydełek. — Coś jeszcze? — zakończył łagodniejszym tonem. W końcu Malfoy nie wiedział, ile znaczył dla niego srebrny wężyk.
Draco wyglądał przez chwilę, jakby miał zamiar zetrzeć sobie zęby na proch. Wreszcie wziął głęboki oddech i strzepnął niewidzialny pyłek ze swojej długiej błękitnej marynarki.
— Ostatnia rzecz, to twoje włosy — powiedział.
— Co z nimi? — zapytał Harry.
— Zasłaniają bliznę.
— Wiem. — Harry był gotów walczyć o to do upadłego. — Sam je tak uczesałem.
— Jesteś Chłopcem z Blizną, Potter, nie możesz jej zasłaniać.
Harry’emu wyczerpała się wreszcie cierpliwość. Rozumiał, że media rządzą się jakimiś własnymi pokrętnymi zasadami, ale w tej chwili miał to gdzieś. Nie zamierzał dostosowywać się do czyjegoś wyobrażenia na swój temat. Właśnie w tej chwili postanowił sobie zmieniać wizerunek tak często, jak przyjdzie mu na to ochota i niech się do tego lepiej wszyscy przyzwyczają. Zmrużył oczy.
— Nie ma mowy.
— Potter…
— Malfoy! — powiedział ostrzegawczo. — Powiedziałem. Nie. Ma. Mowy. Pogódź się z tym.
Draco obrzucił go długim spojrzeniem.
— W porządku, ale chcę, żebyś zapamiętał, że miałem inne zdanie na ten temat.
— Zapamiętam.
Skierował się w stronę wyjścia z sypialni, dając Malfoyowi czytelny sygnał, że upokarzającą sesję garderobianą uważa za zakończoną. Kiedy przechodził obok Snape’a, który wciąż tkwił w drzwiach i spoglądał na niego z dziwnym wyrazem twarzy, usłyszał nagle słowa, które wydały mu się tak nieprawdopodobne, że po chwili namysłu uznał, iż się przesłyszał. Zatrzymał się i nie patrząc na męża, zapytał:
— Mówiłeś coś?
— Owszem — parsknął cicho Mistrz Eliksirów. — Mówiłem, że podobają mi się twoje włosy. Lubię, kiedy są takie długie. Zastanawiam się jednak nad doborem fryzury, skoro najwyraźniej włosy przesłaniające ci uszy wpłynęły negatywnie na twój słuch.
— Eee…
Severus sięgnął dłonią i złapał Harry’ego za brodę, podnosząc jego twarz do góry. Patrzyli na siebie przez chwilę w zupełnej ciszy, wreszcie Snape minimalnie podniósł do góry prawy kącik ust.
— Wyglądasz świetnie — powiedział szeptem, puszczając podbródek męża. — Gotowy?
Dziesięć sekund wcześniej Harry był jak najbardziej gotów do wyjścia. Ale teraz nie był już wcale pewny, czy jest w stanie poruszać nogami. Ani czy chce. Właśnie w tej chwili próbował zwalczyć całe stada motyli, atakujących wściekle jego brzuch. Oparł plecy o drugi bok futryny i spod opuszczonych rzęs wpatrywał się w mężczyznę. Kusiło go, żeby wyciągnąć dłoń i dotknąć jego bladej twarzy. Mógłby to zrobić tak samo swobodnie jak Severus przed chwilą. Po prostu wyciągnąć rękę… To nie było nic trudnego. A potem przysunąłby się do męża na krótką chwilę, po jeden zupełnie niewinny pocałunek… żeby wszystko poszło po ich myśli… Oblizał wargi, nie zauważając nawet, że jego prawa dłoń bezwiednymi ruchami gładzi drewnianą framugę. Snape patrzył na niego lekko zwężonymi oczami. Nic nie mówił, po prostu czekał. I Harry zrozumiał, że Severus nie wykona żadnego, nawet najmniejszego gestu, że jeśli czegoś pragnie, musi sam to sobie wziąć. Tak, jak rano. Czuł, że serce zaczyna mu wściekle galopować, gdy oderwał wreszcie rękę od futryny…
— Mogę zapytać, na co jeszcze czekamy? — odezwał się nagle Malfoy. Harry drgnął gwałtownie, a Snape obrzucił Ślizgona nieprzychylnym spojrzeniem. — Co znowu powiedziałem?
— Ruszajmy — odparł z głębokim westchnieniem Mistrz Eliksirów.
Teraz zaś szli w stronę improwizowanej sali konferencyjnej, aby zaprezentować całemu światu wynik ciężkiej pracy Draco. Harry znów obstawiony został zastępem wojowników, co powoli zaczynało działać mu na nerwy.
— Nawet o tym nie myśl — usłyszał od strony Severusa kpiący głos. Spojrzał na męża z rozdrażnieniem.
— O czym? — zapytał.
— O tym, żeby odprawić eskortę.
— Wcale o tym nie myślałem — powiedział, zastanawiając się jednocześnie, skąd Severus wie, o czym myślał. Chyba nie stosuje na nim legilimencji? Nie zrobiłby tego. Nie mógłby…
— Owszem, myślałeś. — Snape spoglądał na niego z kpiną, która doprowadzała chłopaka do szału. — A teraz zastanawiasz się, skąd o tym wiem — dodał.
— Ty chyba nie… — Harry aż się zatrząsł z bezsilnej złości.
— Oczywiście, że nie! — prychnął były Ślizgon. — Proszę, Harry. Jesteś dla mnie jak otwarta księga. Przez większość czasu wiem, o czym myślisz.
— Wcale nie!
— Ależ tak.
— Nie!
— Tak! I do tego jesteś uparty jak osioł.
— Nie jestem!
Snape parsknął pod nosem, próbując ukryć uśmiech, który mógłby zrujnować jego reputację, gdyby zobaczył go któryś z uczniów. Na ten widok Harry również się uśmiechnął. Cała złość natychmiast go opuściła. Severus się z nim droczył. To było… ekscytujące. I zabawne. Spojrzał na męża spod rzęs.
— Już wiem, dlaczego wybrałeś Malfoya — powiedział nagle Snape.
— Och! Naprawdę?
— Tak. — Severus znów patrzył na niego kpiąco. — Chodziło o to, żebyś mógł swojemu rzecznikowi bezkarnie się sprzeciwiać i wchodzić mu na głowę.
Harry otworzył usta ze zdumienia.
— To bzdura! — parsknął. — Dlaczego miałbym sprzeciwiać się Malfoyowi, a na przykład tobie nie? Tobie też mógłbym się sprzeciwiać!
— Nie mógłbyś — wymruczał Snape, odwracając od męża wzrok i kierując go na drzwi do klasy historii magii, do której właśnie się zbliżali. — A przynajmniej niezbyt długo. Nie pozwoliłbym na to.
Patrzył na Severusa w oszołomieniu, próbując poskładać do kupy swoje rozbiegane myśli. Czy oni ciągle rozmawiali o Malfoyu? A może już o czymś innym?
— Nie pozwoliłbyś? — zapytał słabo. Snape w odpowiedzi podniósł jedynie w górę jedną brew. Zaraz za nią powędrował kącik ust. Wstrętny, zarozumiały Ślizgon!, jęknął w duchu Harry, czując, że być może Severus ma rację. Możliwe, że nie mógłby mu się opierać zbyt długo. W kilku sprawach. W większości.
Kiedy wchodził do sali, na jego policzkach kwitły pąsowe plamy.
Klasa historii magii nie przypominała w niczym tej, w której Potter spędzał dotychczas długie godziny, kołysany do drzemki monotonnym głosem profesora Binnsa. Ławki zniknęły. Pod ścianą naprzeciwko wejścia wybudowano podium, na którym ustawiono długi stół, przykryty teraz obrusem w kolorze ochry. Do stołu przystawione były krzesła z bardzo wysokimi oparciami. Było ich pięć i Harry zastanawiał się, kogo zaprosił Dumbledore jako piątego uczestnika konferencji. Założył, że Malfoy to wie. Pod ścianą niedaleko podium ustawiono dodatkowe krzesła z wysokimi oparciami, które w tej właśnie chwili zajmowali Snape, Lupin, Black i Brand. Przed podium, w odległości około trzech metrów, zaczynały się miejsca dla prasy. Zdaniem Pottera było ich zdecydowanie za dużo. Poczuł, że z nerwów zbiera mu się na wymioty.
— Harry, ty siadasz w środku. — Stanowczy głos Malfoya skierował jego uwagę ponownie na stół, przy którym miał za chwilę usiąść. — Po twojej prawej stronie usiądzie dyrektor, po lewej ja. Obok mnie minister Bones, po drugiej stronie Dumbledore’a profesor McGonagall.
— Amelia Bones? Dlaczego akurat ona? — zapytał.
— Zaprosiłem ją — odpowiedział Ślizgon tonem, który zapewne miał sugerować, że powód powinien być dla Harry’ego oczywisty.
Ty zaprosiłeś... — Potter spojrzał zaintrygowany na swojego rzecznika. Czyli nie Dumbledore? — A po co? Czy ona nie ma własnych spotkań z prasą?
— Żeby wyraźnie pokazać, gdzie będzie przebiegała granica twojego zaangażowania w sprawy ministerstwa.
Harry siadał właśnie za stołem, na którym w magiczny sposób pojawiły się napoje i drobne ciasteczka. Próbując usadowić się wygodnie na twardym krześle, popatrzył uważnie na zajmującego miejsce obok Malfoya.
— Co dokładnie masz na myśli? — zapytał.
— Czy planujesz zostać ministrem magii, Harry? — Zamiast odpowiedzieć, Ślizgon zadał własne pytanie.
— Oczywiście, że nie — prychnął z rozbawieniem. Co za pomysł!
— W takim razie dobrze będzie wyraźnie podkreślić, że jest w kraju osoba, która już tę funkcję pełni i że ty nie zamierzasz jej zastąpić — powiedział Draco spokojnie. — Pani Bones będzie odpowiadać na pytania związane z obecną sytuacją w rządzie.
Dla Harry’ego miało to sens. I zdejmowało z niego ciężar decydowania o wszystkich sprawach, na których się nie znał i nie miał najmniejszego zamiaru się nimi zajmować. W tej chwili po raz pierwszy naprawdę poczuł, że warto było zaufać Malfoyowi.
Propozycja, by Draco Malfoy został jego rzecznikiem prasowym, podyktowana została impulsem. Coś mu podszepnęło, że to będzie naprawdę doskonały pomysł. W końcu kto lepiej od Malfoya znał się na prawie i historii magicznego świata i zaprawiony był w różnego rodzaju gierkach? Harry do dziś był pod wrażeniem, w jaki sposób Ślizgon pokierował sprawą swojego małżeństwa. To był prawdziwy majstersztyk. Szkoda byłoby zmarnować talent do pokrętnych rozgrywek i zakulisowych intryg, jaki Draco niewątpliwie posiadał. Harry wolał wykorzystać go do własnych celów.
— W porządku — zgodził się. Po chwili przyjrzał się uważnie chłopakowi. — Malfoy, czy to ty wybierałeś odcień obrusa? — zapytał.
— Mój Boże, oczywiście, że nie! — prychnął blondyn. — Dlaczego pytasz?
— Bo od refleksów jego koloru twoja twarz zrobiła się zielona.
Ślizgon z irytacją przymknął powieki. Harry nie rozumiał, dlaczego tak bardzo stara się go rozdrażnić, ale po prostu nie mógł się powstrzymać. To było silniejsze od niego. Być może miało jakiś związek z upokarzającą sesją przebieranek, zafundowaną mu wcześniej przez Malfoya i z tymi wszystkimi wrednymi komentarzami, których musiał dzisiaj wysłuchać. Niezależnie od tego, skąd brała swoje źródło, jego nowo odkryta złośliwość sprawiała mu dużą frajdę. Był ciekaw, ile jeszcze uszczypliwości wytrzyma Draco, zanim wybuchnie. Poczuł się jednak zaskoczony, kiedy Malfoy sięgnął po różdżkę. Sądził, że uda mu się przemycić jeszcze przynajmniej dwie kąśliwe uwagi, zanim natknie się wreszcie na zdecydowany opór — w końcu Malfoyowie nie byli szeroko znani ze swojej powściągliwości. Nie oczekiwał jednak fizycznej, a już szczególnie nie magicznej napaści. Lekko się spiął, czekając na atak. Tymczasem Draco uderzył różdżką w stół i obrus zmienił kolor na biały.
— Naprawdę, Potter, następnym razem musisz bardziej się postarać — powiedział, po czym nachylił się w jego stronę i szepnął mu na ucho: — Jak głupi musiałbym być, żeby się na ciebie rzucić? Zwłaszcza z powodu tak słabej złośliwości? Pamiętaj, że widziałem dzisiaj twój tyłek w obwisłych portkach. Nic nie jest w stanie zepsuć mi humoru. — Odsunął się trochę i spojrzał Harry’emu w oczy. — I nie pij w czasie spotkania soku dyniowego. Zawsze potem masz od niego żółte zęby.
Harry zacisnął szczękę, żeby się głośno nie roześmiać. Chwilę później przejechał językiem po zębach, chcąc się upewnić, że są gładkie i na pewno nie został na nich żaden osad. Pokręcił głową z rozbawieniem. Współpraca z Malfoyem na pewno będzie pouczająca.
Obrócił się w drugą stronę i uśmiechnął dyskretnie do siedzącego obok Dumbledore’a. Dyrektor wyglądał, jakby go ta cała sprawa ogromnie bawiła. Właśnie nakładał sobie na mały talerzyk dwa ciasteczka rumowe, a do filiżanki nalewał herbaty. W końcu zwrócił wzrok na Harry’ego i odwzajemnił uśmiech, mrugając przy tym figlarnie.
Gdy do sali bocznymi drzwiami weszły minister Bones i Minerwa McGonagall, do rozpoczęcia spotkania zostały niecałe dwie minuty. Za czarownicami do pomieszczenia wkroczyło kilku wikingów, którzy natychmiast zajęli miejsca za krzesłami uczestników konferencji. Zza głównych drzwi docierał szmer podnieconych głosów. Widać dziennikarze już czekali, gotowi, by na ustalony znak wejść do środka. Kobiety usiadły, a wtedy Malfoy podniósł się i wikingowi stojącemu przy wejściu dał ręką umówiony wcześniej znak. Harry poczuł nerwowy ucisk w żołądku.
Chwilę potem musiał zamknąć oczy. Kiedy drzwi do klasy historii magii otworzyły się, do środka wtargnął tłum rozemocjonowanych dziennikarzy oraz fotoreporterów, którzy natychmiast zaczęli strzelać zdjęcia, oślepiając osoby siedzące za stołem konferencyjnym. Wszyscy naraz krzyczeli i wyciągali do Harry’ego ręce, w których tkwiły notatniki i samopiszące pióra. Nie wiadomo skąd przed stołem znalazło się nagle kilku wikingów, blokując dojście do podium i odpychając najbardziej natarczywych pismaków.
— Dość tego! — huknął nagle gniewny męski głos i ludzie w sali zamarli. — Jeśli natychmiast się nie uspokoicie, za chwilę zostaniecie stąd wyprowadzeni siłą i nie będziecie mieć drugiej szansy na spotkanie z Harrym Potterem.
Snape stał obok swojego krzesła i patrzył groźnie na tłum. Przy jego boku stali Lupin i Black. Alrik Brand moment wcześniej dołączył do swoich wojowników i tkwił teraz sztywno wyprostowany przed stołem konferencyjnym. Jego dłoń spoczywała na głowni przytwierdzonego do pasa miecza.
Harry z fascynacją patrzył, jak jego mąż kilkoma słowami poskramia podnieconą ciżbę. Nie pozwoliłbym na to, przypomniał sobie wymruczane przez Severusa słowa i znów poczuł ten dziwny, przyjemny ucisk gdzieś głęboko wewnątrz siebie. Nagle skrępowany odwrócił wzrok od Snape’a, przenosząc go na dziennikarzy.
Tłum cofnął się i zaczął uspokajać.
— Proszę zająć swoje miejsca — odezwał się spokojnie Malfoy. Czekał, aż czarownice i czarodzieje usiądą i odłożą przyrządy do pisania na specjalnie do tego celu przygotowane, lewitujące podkładki. Wikingowie powoli odsuwali się od stołu i przechodzili pod ściany, w razie potrzeby gotowi zareagować. Gdy ostatnie odgłosy z sali ucichły, Ślizgon kontynuował: — Nazywam się Draco Malfoy i jestem rzecznikiem prasowym Harry’ego Pottera. — Tłum zaszemrał gorączkowo, a Harry ledwo powstrzymał parsknięcie, słysząc w głosie Malfoya niewątpliwą pychę. — Przedstawiam uczestników dzisiejszej konferencji: Harry Potter. — Przerwał, by przeczekać kolejną falę szeptów. — Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu, stały członek Wizengamotu. — Draco wymieniając osoby kierował na nie wzrok. — Minerwa McGonagall, zastępca dyrektora Hogwartu. Amelia Bones, tymczasowy minister magii. Siebie już przedstawiłem. — Ponownie zrobił przerwę, tym razem, by wziąć głębszy oddech. — Oto zasady tego spotkania: każde wydawnictwo ma prawo do jednego pytania. Proszę nie powtarzać pytań, które zostały zadane wcześniej przez kogoś innego. Nie wolno zadawać drugi raz pytania, na które odmówiono odpowiedzi. Jeśli komuś z państwa przyjdzie do głowy zadać pytanie natury osobistej, to lepiej, żeby umiał je dobrze uzasadnić. Chęć zadania pytania proszę zgłaszać przez podniesienie dłoni. Przed zadaniem pytania proszę się przedstawić i podać nazwę wydawnictwa. Zdjęcia będzie można robić po zakończeniu konferencji, pan Potter poświęci państwu dodatkowe trzy minuty. — Powiódł skupionym spojrzeniem po zebranych w sali ludziach. — Zaczynajmy.
Ledwo skończył mówić, las rąk wystrzelił w górę. Harry miał wrażenie, jakby patrzył na zwielokrotnioną Hermionę, wyrywającą się do odpowiedzi na eliksirach. Pomyślał, że chętnie posiedziałby teraz na zwykłej lekcji, zamiast uczestniczyć w tej farsie. Jego wzrok, ponad głowami dziennikarzy, zabłądził w stronę drzwi. Stał przy nich, opierając się niedbale o ścianę, Ron Weasley i szczerzył się od ucha do ucha. Harry nie miał pojęcia, co skłoniło rudzielca do pojawienia się tutaj, ale od razu poczuł się lepiej. Uśmiechnął się do przyjaciela serdecznie.
— Proszę. — Draco wskazał dziennikarza, siedzącego w pierwszym rzędzie. Mężczyzna przedstawił się i przeszedł do pytania.
— Panie Potter! Wszyscy w głębi serc czujemy, że to prawda, ale chcielibyśmy usłyszeć jednoznaczne oświadczenie. Czy mógłby pan potwierdzić, że faktycznie w pojedynkę obudził pan czarodziejów i charłaków?
— Tak, potwierdzam — powiedział Harry i pomyślał, że naprawdę trzeba nie mieć wyobraźni, żeby w taki sposób sformułować pytanie. Dziennikarz zrozumiał swój błąd dopiero wtedy, gdy zorientował się, że Potter nie zamierza dodać niczego więcej.
Malfoy uśmiechnął się pod nosem i wskazał reporterkę z końca sali.
— Teraz pani.
Kobieta wyraźnie zawahała się, zanim otworzyła usta. Widać nauczka dana koledze przemówiła jej do przekonania.
— Co się stało z Sam-Wiesz-Kim? — zapytała wreszcie.
Harry zrobił efektowną pauzę, choć wcale nie musiał, bo omówili tę kwestię z Draco i dokładnie wiedział, co chce powiedzieć. W żołądku czuł nieprzyjemne drżenie. Bał się, że w środku zdania załamie mu się głos albo stanie się coś jeszcze okropniejszego. Naprawdę miał nadzieję, że nie zwymiotuje nagle przed tymi wszystkimi ludźmi. To byłaby wiadomość tygodnia: Harry Potter oddał zawartość żołądka na własnej konferencji prasowej. Już do końca życia byłby Chłopcem, Który Się Porzygał. Skąd Malfoy brał swoją pewność siebie? Może takie rzeczy wysysało się razem z mlekiem arystokratycznej matki? Wziął głęboki oddech i zaczął mówić.
— Nie jesteśmy pewni — stwierdził powoli. — Zaklęcie, które rzucił, było bardzo potężne i wymagało ogromnej ilości mocy. Voldemort sam by temu nie podołał. — Na dźwięk wyklętego imienia po sali przeszły zaniepokojone pomruki. — Korzystał z wielu dodatkowych źródeł, ale i tak najprawdopodobniej wyczerpał swoje zasoby magii niemal do zera. Przypuszczamy, że teraz regeneruje się gdzieś w ukryciu. Nie znamy miejsca jego pobytu, jednak sądzimy, że przynajmniej przez jakiś czas nie będzie nikomu zagrażał. — Harry rozejrzał się po sali, sprawdzając, jaki efekt wywarło jego oświadczenie. Postanowili z Draco podważyć wiarę ludzi w ogromną moc Voldemorta, otwarcie wskazując, skąd czerpał magię. Społeczeństwo potrzebowało teraz nadziei, a nic nie mogło dodać otuchy lepiej, niż uświadomienie sobie, że wróg nie jest niepokonany. — Tymi dodatkowymi źródłami mocy byli jego poplecznicy. Każdy, kto przyjął od Voldemorta Mroczny Znak, został w poniedziałek dokładnie odsączony z magii. Przypuszczamy, że wszyscy śmierciożercy są w tej chwili wyczerpani tak samo jak ich przywódca.
Samopiszące pióra notowały jak wściekłe. W sali podniósł się gwar podnieconych głosów. Większość żurnalistów rzucała teraz szybkie spojrzenia Snape’owi, zawzięcie, choć cicho ze sobą dyskutując. Harry, zamiast na męża, spojrzał w okno, udając, że nie ma pojęcia, w którą stronę pobiegły domysły wszystkich obecnych na sali reporterów. Obaj z Draco uznali, że nie zaszkodzi pokrętnie zasugerować, iż Severus nie jest naznaczony. Gdyby był, to przecież nie siedziałby tu teraz w pełni sił magicznych, prawda? Był ciekaw, czy któryś z dziennikarzy odważy się o to zapytać.
Żad...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin