97.doc

(101 KB) Pobierz
Kamień Małżeństw by Liberi

Kamień Małżeństw by Liberi

 

Rozdział 97. Wspomnienie Lucjusza Malfoya



Kiedy zamknęły się za nimi drzwi klasy zaklęć, Snape obrócił się w stronę dwójki Gryfonów z poważnym wyrazem twarzy.

— Chcę, żebyście wiedzieli, że gdybym mógł, nie pokazałbym wam tego wspomnienia.

Harry, dotąd zupełnie rozkojarzony, otrząsnął się i skupił na słowach męża.

— Dlaczego?

— Jest zbyt plugawe, żeby zostać zapamiętanym. Powinno umrzeć wraz ze swoim właścicielem.

— Potrzebujemy go — odezwała się Hermiona.

— Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, panno Granger — westchnął Severus. — I wyłącznie z tego powodu nie zniszczyłem jeszcze fiolki, którą mam w kieszeni. Musicie jednak rozumieć, na co się porywacie, decydując się na jego obejrzenie.

— Co tam jest? — spytał Harry.

Kolejna pożywka dla twoich koszmarów, pomyślał Snape. Poczuł, że zaciska mu się żołądek.

— Rytuał ofiarny — odrzekł. — Sądzę, że jest integralnym elementem procesu nałożenia Znaku.

— Dlaczego tak pan uważa? Czy ta… ofiara pojawia się za każdym razem?

Hermiona miała zmarszczone brwi, jakby jej myśli biegły tą samą ścieżką, którą przebyły jego własne, gdy usiłował znaleźć sposób, aby uniknąć pokazania ludziom tego wspomnienia. Całkowicie nierealne nadzieje, które zamykały się w pytaniu: może to przypadek? Może zwykła zabawa, jaką urządził sobie Czarny Pan i wcale nie ma dla rytuału znaczenia? Co oczywiście było kompletną bzdurą. Wiedział o tym od chwili, gdy zobaczył wspomnienie Lucjusza po raz pierwszy.

— Tak — odparł krótko, a Granger spojrzała mu w oczy z namysłem. Było zupełnie jasne, że pomyślała o jego własnym znakowaniu.

— Nie mamy więc wyboru. — Dziewczyna wzruszyła ramionami.

— Nie mamy — zgodził się niechętnie.

— To tylko wspomnienie — mruknął Harry. — Widziałem ich już wiele. Co może być gorsze od wspomnień Voldemorta?

Severus zacisnął zęby.

— Chodźmy — rzucił.

Gdy dotarli do wieży dyrektora, Snape z rezygnacją wygłosił kolejne cukierkowe hasło z pozornie nieskończonego zbioru Albusa i weszli na schody, które zaniosły ich wprost pod drzwi gabinetu.

— Co was do mnie sprowadza? — zapytał Dumbledore z uśmiechem, nieustająco od lat przyprawiającym Snape’a o ból zębów. — Czy nie powinniście być teraz na spotkaniu?

— Byliśmy — potwierdził Severus — ale potrzebujemy pilnie skorzystać z twojej myślodsiewni. Chciałbym zresztą, żebyś razem z nami coś obejrzał.

— Czy to jest to, o czym myślę?

— Nie wiem. A o czym myślisz? — Kiedy Albus spojrzał na niego z wyrzutem, Snape się poddał. — Tak, to jest to, o czym myślisz. Wspomnienie Malfoya z nałożenia Znaku. Jest bardzo drastyczne, więc dla dobra wszystkich zainteresowanych wolałbym je okroić jeszcze przed prezentacją ogółowi.

— O jakich zainteresowanych mówimy? — zapytał dyrektor spokojnie.

— Przede wszystkim o Draco. Nie chciałbym, żeby to zobaczył. I o Lucjuszu, bo jeśli ma pełnić taką rolę, jaką Harry mu wyznaczył, to lepiej, żeby nie został całkowicie i na zawsze skompromitowany. A to się właśnie stanie, jeśli rozejdzie się wieść o tym, co zrobił. — Snape zmarszczył brwi. — Zresztą nikt, kto absolutnie nie musi, nie powinien tego oglądać.

Dumbledore przyjrzał się uważnie swojemu przyjacielowi.

— Dlaczego w takim razie od razu nie zmodyfikować tego wspomnienia? Po co w ogóle przechowywać je w całości?

— Myślałem o tym — przyznał ponuro Snape. — I zrobiłbym to bez wahania, gdybym tylko mógł. Ale jestem niemal pewny, że wszystko, co się w nim dzieje, jest elementem rytuału.

— Doprawdy? — Dyrektor patrzył na niego sponad okularów. — A dlaczego tak sądzisz?

Snape uciekł wzrokiem. Czuł, że Harry intensywnie mu się przygląda.

— Porównywałem… własną ceremonię.

— Ach tak. — Starzec postukał palcem w blat biurka. Rzucił okiem na Hermionę i Harry’ego i westchnął. — Zakładam, że każde z was liczy się z konsekwencjami? — zapytał wreszcie. — Udział w krwawych rytuałach, nawet całkowicie bierny, nie przechodzi bez śladu.

— Krwawych? — wyszeptała Hermiona. Jej twarz przypominała białą maskę.

Świetnie. Zaraz się okaże, że dzielna mała Granger boi się krwi!, pomyślał Severus.

— Magia krwi — mruknął.

— Ach tak… — Dziewczyna wyraźnie się rozluźniła, co wydało się Snape’owi absurdalne. Jeśli sądziła, że magia krwi jest jakąś odmianą transmutacji… — Myślę więc, że chyba dam sobie radę.

— A ty, Harry? — Dyrektor patrzył na chłopaka z sympatią.

Harry wzruszył ramionami.

— Widziałem już różne rzeczy — odparł.

— Dobrze zatem. — Albus podniósł się zza swojego biurka i ruszył w stronę czarnej szafki, w której ukrywał myślodsiewnię. Chwilę potem postument z magicznym artefaktem stał przed nimi, gotowy do użycia. — Twoja kolej, Severusie.

Snape sięgnął po ukrytą w wewnętrznej kieszeni szaty fiolkę. Srebrny dym przelewał się leniwie, uwięziony w szklanych ściankach. Mistrz eliksirów odkorkował buteleczkę i przechylił ją delikatnie, a wtedy jej zawartość spłynęła powoli na dno kamiennej misy.

— Gotowi?

Wszyscy czworo stanęli wokół myślodsiewni i pochylili się nad nią. Zanim porwał ich czarny wir, Snape zdążył jeszcze złapać Harry’ego za rękę.



***



Stali na rozgrzanej upałem, wysuszonej ziemi, na peryferiach jakiejś mugolskiej wioski. Severus nie znał tego miejsca, ale doskonale pamiętał tę pogodę. Lato 1971 roku. Ostatnie lato przed jego pójściem do Hogwartu. Było wtedy naprawdę gorąco. Razem z braćmi prawie nie wychodzili ze strumienia za domem, a skrzatka Pixy, ich niania, niemal umierała z niepokoju, przewidując wszelkie możliwe zagrożenia czyhające na małych chłopców przesiadujących bez przerwy w zimnej wodzie. Malfoy miał wtedy siedemnaście lat, odwiedzał ich regularnie i był najpiękniejszym mężczyzną, jakiego młody Snape kiedykolwiek widział.

Severus rozejrzał się wokół. Obok niego stał Harry, trzymając go za rękę. Albus i Granger wylądowali kilka metrów dalej. Znajdowali się na rozdrożu dróg, na małym, wydeptanym przez konie placyku. To tu zatrzymywały się wozy, zanim ich właściciele zdecydowali się wjechać do wioski. Dziwne miejsce na magiczną ceremonię, jeśli ktoś pytałby go o zdanie. Jego własna przebiegła bardziej adekwatnie — było ciemno, zimno i ponuro. A tutaj…

— Podejdź, Lucjuszu.

Z rozmyślań wyrwał go lekko chropawy, niski głos, który Snape rozpoznał bez najmniejszego wysiłku. Należał do Toma Marvolo Riddle’a, samozwańczego Lorda Voldemorta. Czarny Pan stał zaledwie pięć kroków od nich, na tyle blisko, że bez trudu mogli dostrzec każdy grymas na jego przystojnej twarzy. Skóra Riddle’a emanowała łagodnym blaskiem. Była gładka, bez żadnej zmarszczki czy cienia, idealna.

— Wygląda prawie tak samo, jak wtedy, w Komnacie Tajemnic — wyszeptał Harry.

Severus pomyślał, że tak musiało być w istocie, choć wcześniej się nad tym nie zastanawiał. A powinien, prawda? Każdy rozsądnie myślący człowiek musiał w końcu zauważyć, że ponad czterdziestoletni mężczyzna nie może wyglądać jak dwudziestolatek, nawet jeśli jest czarodziejem. Nie na zawsze. I wtedy to do niego dotarło.

— Brał jakieś eliksiry spowalniające proces starzenia — powiedział cicho, choć nie miał pojęcia, dlaczego, skoro Czarny Pan i tak nie mógł go usłyszeć.

— Prawdopodobnie — zgodził się Harry. — Czy to…?

Severus podążył wzrokiem za jego spojrzeniem. Chłopak patrzył na siedemnastoletniego Lucjusza Malfoya.

— Tak. To jest właśnie Malfoy.

— Wygląda…

— Owszem.

— Zbliż się — ponaglił Lucjusza Voldemort.

Młody arystokrata wysunął się z grupy śmierciożerców, w której stał aż do tej pory. Jego tradycyjna srebrzysta szata, warta pewnie tysiące galeonów, upodabniała go w oczach Snape’a do anioła. Cały był srebrny i błyszczał, od czubka platynowych włosów, przez lśniącą perłowo skórę i kosztowne okrycie, aż po popielate, lakierowane buty. Zupełnie nie pasował do miejsca, w którym się znalazł i widać było, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Możliwe, że kogoś innego zbiłoby to z tropu, ale Malfoy zawsze pozostanie Malfoyem, aroganckim łajdakiem, więc i teraz z jego twarzy biła pycha, a w ruchach nie było nawet śladu wahania.

Kiedy zbliżył się do Voldemorta, kontrast pomiędzy nimi stał się wręcz wstrząsający. Światło i mrok. Obaj przystojni, obaj męscy, ale Lucjusz wciąż jeszcze był niewinny, za to z Czarnego Pana emanowały fale ciemnej mocy tak gęste, że powietrze wokół niego lekko drżało, rozmazując kontury jego postaci.

— Dlaczego nie widziałem tego nigdy wcześniej? — spytał Harry niepewnie. — Tych zawirowań magii?

— To wspomnienie Lucjusza. Rzeczywistość może być trochę zniekształcona, niektóre jej elementy będą wyraźniejsze, a inne, takie, do których Malfoy nie przykładał wagi, mniej wyraźne. Na Czarnego Pana patrzysz jego oczyma.

— I on tak go widzi?

— Malfoy jest bardzo wrażliwy na moc. O wiele bardziej niż przeciętny czarodziej.

— A jak widzi mnie?

Snape nie odpowiedział. Odwrócił wzrok i obserwował, jak Lucjusz zatrzymuje się dwa kroki przed Voldemortem i klęka.

— Panie mój…

Choć głos brzmiał pokornie, całe ciało Malfoya aż krzyczało, że jego właściciel uważa się za lepszego niż ten, przed którym pada na kolana. Kark arystokraty wciąż znajdował się za wysoko, a palce, złączone w piramidkę i oparte na udach, stukały o siebie leciutko. Lucjusz wyglądał na zirytowanego, możliwe, że również odrobinę znudzonego. Gdyby nie okoliczności, Severus mógłby się nawet roześmiać, bo miał właśnie rzadką okazję oglądać dawnego przyjaciela, jeszcze zanim ten wykształcił w pełni swoją stalową samokontrolę. Dzisiaj Malfoy nie pozwoliłby sobie na podobny brak opanowania. Żaden z nich by sobie na to nie pozwolił.

Atmosfera zgęstniała od upału i oczekiwania. Było sucho i gorąco, wiał lekki wiatr, a w powietrzu unosiły się drobiny czerwonego pyłu, osiadające cienką warstwą na wszystkim wokół. Snape czuł je między zębami, więc Malfoy musiał czuć je również, tak samo jak każdy z pozostałych ośmiu śmierciożerców, stojących w niedomkniętym kręgu za plecami Lucjusza. To wszystko było takie niemalfoyowskie: upał, piasek, pot i to skrzyżowanie dróg przed mugolską wioską. Żadnych fanfar, żadnej podniosłej atmosfery, żadnych odświętnych szat, poza tą jedną jedyną — Malfoya. Jakby Lucjusz nie miał dla Czarnego Pana znaczenia. Czy tego dumnego drania mogło spotkać coś bardziej żałosnego i upokarzającego? Snape był absolutnie pewien, że Lucjusz nie przegapił ani jednego z afrontów, jakie tego dnia uczynił mu Riddle. Jego palce wciąż poruszały się niespokojnym rytmem, a spojrzenie wbijał w dół czarnej szaty Voldemorta, przybrudzonej pyłem i poplamionej w kilku miejscach.

— Rozczarowujesz mnie, mój drogi — odezwał się nagle cichy, głęboki głos. Od jego brzmienia Severusa przeszły ciarki. — Przyjęcie mojego Znaku jest zaszczytem tak wielkim, że nic poza tym się nie liczy.

Słowa Riddle’a były jak smagnięcie batem. Malfoy drgnął, a ułamek sekundy potem wzdrygnęli się wszyscy obecni na miejscu śmierciożercy. Od Voldemorta nadpłynęła fala chłodu, niosąc ze sobą wizje niewyobrażalnego bólu.

Czarny Pan oczywiście wiedział: znał wszystkie myśli i uczucia Lucjusza. Głupiec!, pomyślał Snape o dawnym przyjacielu. Aby zrozumieć, co dzieje się w duszy Malfoya, nie trzeba było nawet używać legilimencji, choć Riddle bez wątpienia po nią sięgnął, bo nigdy nie mógł się powstrzymać przed grzebaniem w głowach swoich zwolenników. Lucjusz w swej arogancji nawet nie starał się za bardzo ukryć frustracji, a jej źródło było oczywiste dla każdego, kto znał jego pychę. Na co liczył, demonstrując urazę? Że Voldemort uzna własną winę i przeprosi za swoje lekceważące zachowanie? Idiota!

Za to teraz Malfoy się bał. W powietrzu można było wyczuć odór jego strachu tak silny, że nie dało się go z niczym pomylić. Śmiertelne przerażenie zgięło dumny kark o wiele skuteczniej, niż wcześniej zrobiła to chęć przypodobania się Voldemortowi. Dłonie opadły w czerwony pył, a biała głowa zniżyła się do samych kolan mistrza. W tym momencie Malfoy na pewno zastanawiał się wyłącznie nad tym, jaka spotka go kara, bo Riddle nie słynął z łaskawości i litościwego serca.

Obraz, na który Snape teraz patrzył, był mu doskonale znany: Czarny Pan z chłodną i zamkniętą twarzą pochylał się nad swym zgiętym w przerażeniu sługą. Severus oglądał to na spotkaniach śmierciożerców tyle razy, że w myślach odliczał sekundy do momentu, w którym Voldemort sięgnie po różdżkę i rzuci w Malfoya klątwą. To wydawało się logiczne i nieuniknione. A jednak się nie wydarzyło. I mimo że Snape widział już to wspomnienie, w dalszym ciągu zdumiewało go, co stało się w zamian.

Czarny Pan wyciągnął dłoń i samymi koniuszkami palców dotknął pochylonej przed nim głowy. Palce wolno się przemieszczały, aż dosięgły karku i dopiero tam wsunęły się w srebrne włosy. Pieszczota zamiast straszliwego cierpienia. Twarz Malfoya dotknęła fałd czarnej szaty, a on sam miał zamknięte oczy i rozkoszował się mocą, otulającą go szczelnie niczym kokon. Severus czuł tę moc. Pamiętał ją nawet lepiej, niżby tego pragnął. Znał też doskonale twarz byłego przyjaciela i mógł sobie wyobrazić, co ten przeżywał.

— To obrzydliwe! — Usłyszał nagle nabrzmiały odrazą głos Harry’ego.

Młodzieniec miał rozszerzone nozdrza i zmrużone oczy, a wargi wykrzywiał mu grymas wstrętu. Patrząc na jego pełną gniewu twarz, Severus po raz pierwszy zastanowił się, czy po tym, co Harry dzisiaj zobaczy, będzie w stanie kiedykolwiek Lucjuszowi wybaczyć. Nawet znając wszystkie okoliczności.

Ciszę można było kroić nożem.

Gdy dłoń Riddle’a masowała skórę na karku Lucjusza, Snape spoglądał na perłowo białe oblicze Malfoya i doskonale zdawał sobie sprawę, że mężczyzna jest pobudzony. Usta miał rozchylone i ciężko oddychał, a jego plecy były naprężone i odrobinę drżały. Nagle ręka Czarnego Pana, dotąd przesuwająca się zmysłowo wzdłuż długich srebrnych pasm, chwyciła włosy Malfoya w garść i odchyliła jego głowę do tyłu.

— Nic poza tym nie ma znaczenia — powtórzył Lord Voldemort.

— Tak, mój panie — wyszeptał oszołomiony Lucjusz. Wyglądał, jakby w tej chwili gotów był zrobić dla swojego mistrza absolutnie wszystko.

— Wiesz, co masz robić — powiedział Czarny Pan, po czym odsunął się o krok.

Lucjusz gorliwie wyciągnął przed siebie lewą rękę, wysoko aż pod pachę podwijając szeroki rękaw szaty. Voldemort mocno chwycił jego nadgarstek, po czym różdżką dotknął przedramienia.

Snape usłyszał cichy głos, syczący wyrazy w języku wężów. Sekundy mijały, Voldemort wciąż syczał, a na ręce Lucjusza zaczął pojawiać się znak. Wyglądał, jakby wyłaniał się ze skóry, jakby zawsze tam był i tylko czekał, żeby się ujawnić. Stopniowo nabierał coraz intensywniejszego zabarwienia, a kiedy wreszcie stał się szary, w odcieniu popiołu ze spalonego pergaminu, Czarny Pan odsunął swoją różdżkę i umilkł. Różdżka zniknęła, a Voldemort sięgnął dłonią do ust i z całej siły przygryzł opuszek małego palca. Na jego wargach pokazała się krew. Chwilę potem zakrwawiony palec dotknął znaku.

Plugawa moc Voldemorta gwałtownie zafalowała, skupiając się całkowicie na Malfoyu. Lucjusz wyglądał jak martwy. Jego twarz była idealnie biała, a oczy przypominały szklane kulki w głowie wypchanego zwierzęcia. Wydawało się, że przestał oddychać.

Snape nie miał pojęcia, jak długo Czarny Pan syczał, ale przypuszczał, że nie mniej niż minutę. Jakie zaklęcie było tak skomplikowane, by jego inkantacja trwała i trwała? Zerknął na Harry’ego; chłopak miał zamknięte oczy i najwyraźniej uważnie słuchał. Śmierciożercy stali nieruchomo, Granger rozglądała się nerwowo, a Albus obserwował wszystko spod zmarszczonych brwi. Czy to tylko złudzenie, czy rzeczywiście robiło się coraz bardziej upalnie?

Aż wreszcie syczący głos umilkł. Stojący nad Lucjuszem Voldemort miał zamknięte oczy, a po jego wargach snuł się niewielki uśmiech. Po bardzo długiej chwili martwej ciszy Malfoy odzyskał zmysły. Snape spojrzał na jego przedramię, które Czarny Pan wciąż trzymał w stalowym uścisku i dostrzegł, że znak z szarego stał się czerwony, jakby wchłonął całą krew, którą Voldemort skropił skórę Lucjusza.

Coś się zmieniło. Na twarz Malfoya wypłynęły drobne rumieńce, zupełnie nietypowe dla jego bladej cery. Przesłonięte mgłą oczy nabrały chorobliwego, nawiedzonego wyrazu, a z otwartych ust dobywał się ciężki, dyszący oddech. Patrzył na swego pana z bezgranicznym oddaniem. Wyglądał, jakby jego wszechświat skurczył się do Voldemorta, a wszystko wokół zniknęło, stało się nieistotnym dodatkiem, tłem, na którym Lord lśnił niczym czarne słońce rozgrzewające zmarzniętą i łaknącą pożywienia duszę Lucjusza.

Nagle za ich plecami rozległ się udręczony kobiecy krzyk. Snape odwrócił się i zobaczył, jak dwóch śmierciożerców prowadzi w stronę Kręgu młodą dziewczynę, której wyzywający strój wyraźnie wskazywał, że jest mugolką. Króciutka spódniczka ledwo przykrywająca pośladki, kwiecista, marszczona pod biustem bluzka z małymi rękawkami i do tego najdziwaczniejsze buty na wysokim, grubym obcasie. Żadna czarownica nie założyłaby na siebie niczego podobnego. Ale to, w co nastolatka była wystrojona, i tak nie miało żadnego znaczenia, bo ledwo zbliżyła się do Kręgu, obstąpiły ją groteskowe postacie w czarnych pelerynach i białych maskach, a gdy się wreszcie odsunęły, na młodym ciele nie pozostał nawet ślad po jakimkolwiek ubraniu.

Dziewczyna szamotała się, jęczała i próbowała krzyczeć, ale do Lucjusza nie docierał żaden z wydawanych przez nią dźwięków. W dalszym ciągu klęczał przed Czarnym Panem i patrzył z dołu na jego twarz nieprzytomnym, zmętniałym wzrokiem, który przyprawiał Snape’a o mdłości. Malfoy przez całe życie był tak cholernie przewidywalny. Severus prawie mógł wyczytać z jego umysłu, o czym myśli i czego teraz pragnie. Niewiele brakowało, żeby Lucjusz sięgnął ręką i zaczął się pieścić. Snape odwrócił zniesmaczone spojrzenie, przenosząc je na twarz Voldemorta.

Riddle nie patrzył na Lucjusza. Spoglądał wprost na mugolską dziewczynę, unieruchomioną zaklęciem i rozciągniętą pośrodku Kręgu. Dziewczyna była trochę młodsza od Malfoya, ale w pełni rozwinięta i niewiarygodnie zbudowana. Ogromne piersi rozjeżdżały się na boki pod wpływem własnego ciężaru, a rude włosy na wzgórku łonowym złociły się w ostrym słońcu. Wyglądała nieprzyzwoicie i kusząco, nawet mimo przerażenia malującego się w jej oczach.

— Pozwalam ci — powiedział Czarny Pan, puszczając rękę Lucjusza i wskazując wzrokiem na dziewczynę. — Zrób to. A potem ją zabij.

Dla Severusa było oczywiste, że Lucjusz wolałby nadal patrzeć w czarne oczy Riddle’a, które w tej chwili znaczyły dla niego wszystko. Świat za plecami był niczym, zaledwie nędzną przeszkodą odciągającą go od jego pana, pełną niewyraźnych, drgających, barwnych plam. Ale nie miał wyboru, bo mistrz tego właśnie pragnął. Odwrócił się niechętnie.

Mechanicznie, przypominając pozbawioną woli marionetkę, Lucjusz ruszył w kierunku dziewczyny, po drodze rozpinając i zrzucając z siebie kosztowną szatę. Patrzył na mugolkę niewidzącym wzrokiem, jakby jej tam wcale nie było. Nie liczyła się dla niego. Severus nie potrafił sobie nawet wyobrazić, o czym myślał, klękając między jej nagimi udami i rozpinając guziki spodni, czynił to bowiem tak beznamiętnie, że w ogóle nie przypominał w tym siebie. Lucjusz nie bywał beznamiętny, gdy chodziło o seks. Jego ledwo kontrolowany popęd seksualny niemal zawsze przejawiał się gwałtownie, czego Severus był niechętnym świadkiem więcej niż raz, bo wstydliwość nie należała do zalet czy wad Malfoya. A teraz poruszał się jak manekin.

Dziewczyna wpatrywała się w niego ogromnymi z przerażenia oczami. Po jej skroniach spływały łzy, znacząc białe ścieżki na twarzy przybrudzonej czerwonym pyłem. Ale to Lucjusza nie zniechęcało — prawdopodobnie nawet nie zauważył jej cierpienia. Położył się na niej i pomagając sobie jedną ręką, wtargnął w nią brutalnie, a straszny ból, jaki pojawił się na jej obliczu, musiał zadziałać na niego niczym katalizator, bo zaczął poruszać się mocno i agresywnie. W głuchej ciszy, która zaległa nad Kręgiem, krzyki i spazmy dziewczyny wydawały się jeszcze głośniejsze. Biodra Lucjusza uderzały coraz szybciej, przy każdym uderzeniu wydając głuchy odgłos, a jego dłoń mocno ściskała dużą białą pierś. Wokół unosił się zapach męskiej żądzy; osiem par oczu wpatrywało się w ucztę Malfoya, co wyraźnie go upajało, przyspieszając finał.

Snape z odrazą obserwował, jak Lucjusz sięga ręką do gardła dziewczyny i zaciska na nim dłoń. Malfoy szybko poruszał biodrami, podczas gdy jego palce coraz silniej zwierały się na delikatnej szyi, odcinając płucom dopływ powietrza. Dochodząc, Malfoy patrzył nieprzytomnie w siniejącą stopniowo twarz, aż wreszcie oczy wywróciły mu się do środka głowy i zastygł na chwilę w zupełnym bezruchu.

Severus poczuł, że spocone palce Harry’ego wyślizgują się z jego dłoni. Chciał je ponownie ująć, ale chłopak odsunął się o krok i założył ręce na piersi w obronnym geście. Obserwował Lucjusza zmrużonymi oczami, w których bez trudu dało się wyczytać strach i obrzydzenie. Nie sądziłeś chyba, że jest czysty jak łza?, pomyślał Snape, ale nie powiedział tego na głos. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jest ostatnim, który może rzucić w Malfoya kamieniem. Jeszcze raz sięgnął ręką w stronę Harry’ego, ale ten znów odsunął się o krok i podniósł dłoń, jakby budował między nimi niewidzialny mur.

— Nie.

Jego głos był zdławiony jakąś emocją, która daleko wykraczała poza zwykły wstręt. Chłopak nie przestawał wpatrywać się w Lucjusza, który podnosił się z martwego ciała dziewczyny.

Wszyscy zresztą na niego patrzyli. Voldemort, śmierciożercy, Harry, Granger i Albus. A potem spoglądali na martwą mugolkę, której ciało w tej chwili stanowiło już tylko bladą plamę na czerwonej ziemi. Jej twarz zastygła w potwornym grymasie przerażenia: wytrzeszczone oczy wbijały się nieruchomo w niebo, podczas gdy otwarte usta imitowały przedśmiertny krzyk. Palce Malfoya zostawiły na białej szyi sine ślady. Kiedy zaklęcie unieruchamiające przestało działać, jej kończyny powykręcały się w różne strony w ostatnich bolesnych skurczach mięśni i teraz leżały nieprzyzwoicie rozrzucone, jakby nie ból je tak ułożył, a rozkosz. Wyglądała smutno i samotnie — porzucona gumowa lalka, która spełniła już swoją rolę.

Lucjusz zapiął spodnie i przez jakiś czas stał nad zwłokami, wpatrując się w nie z dziwnym wyrazem twarzy. Jego oczy utraciły nawiedzony wygląd. Było oczywiste, że cokolwiek nim wcześniej owładnęło, odeszło. Młody Malfoy był na powrót sobą, choć już zupełnie odmienionym. Patrzył na mugolkę z mieszaniną zgrozy i obrzydzenia, jakby nie mógł uwierzyć, że dopuścił się czegoś takiego. Gdy minęła euforia, wróciła trzeźwość osądu i teraz właśnie nadeszła dla niego pora, by zmierzyć się z tym, co uczynił. Snape mógłby mu niemal współczuć, gdyby nie fakt, że Lucjusz stał w tym miejscu z własnej woli.

— Posprzątajcie to.

Beznamiętny głos Voldemorta wyrwał wszystkich z letargu. Malfoy odwrócił się w stronę swojego mistrza, próbując opanować grymas obrzydzenia, a za jego plecami śmierciożercy zajęli się ciałem dziewczyny. Lucjusz podszedł do Czarnego Pana i ponownie ukląkł, jednak tym razem jego poza pełna była niewymuszonej pokory.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. W końcu Riddle znów dotknął włosów Lucjusza, na co ten zareagował lekkim szarpnięciem. Ostatecznie opanował się jednak i nie uchylił przed pieszczotą, a Czarny Pan najwyraźniej postanowił zignorować ten żałosny i mocno spóźniony odruch wstrętu. Malfoy zastygł w oczekiwaniu na ostateczny osąd, który wreszcie nadszedł w postaci głosu szepczącego do niego w absolutnej ciszy:

— Witaj wśród śmierciożerców, Lucjuszu.



***



Został wypchnięty z wizji o wiele mniej łagodnie, niż się do niej dostał. Czarny wir wessał go gwałtownie, a potem tak samo wyrzucił w gabinecie Dumbledore’a. Chwilę trwało, zanim stanął pewnie na nogach, ale od razu, gdy tylko odzyskał pełną ostrość widzenia, Snape odwrócił się w stronę, w której spodziewał się znaleźć Harry’ego. Chłopak stał zgięty wpół, opierając się łokciem o myślodsiewnię. Drugą rękę przyciskał do brzucha, jakby próbował opanować mdłości. Całym jego ciałem wstrząsały gwałtowne dreszcze.

Po drugiej stronie myślodsiewni Dumbledore podtrzymywał Hermionę, która właśnie osuwała się na ziemię.

— Zemdlała — powiedział Albus. — Zajmij się Harrym, ja ocucę pannę Granger. — Starzec pokręcił głową. Usta miał zaciśnięte w wąską kreskę.

Snape zmrużył oczy. Doskonale wiedział, co ta kreska oznaczała. Dumbledore miał mu za złe, że jego kochane Gryfiątka musiały to zobaczyć. Małe, ale nieustępliwe ukąszenia winy zaatakowały go jeszcze raz, by po chwili przekształcić się w irytację. Zrobił, co musiał. Przymknął powieki i wziął głęboki oddech. Po chwili opanował się i pochylił nad mężem.

— W porządku, Harry?

— Nie dotykaj mnie — wysyczał chłopak, szarpiąc ramieniem, na którym Severus położył swoją dłoń.

Co takiego?

— Posłuchaj — wyszeptał Snape. — Za chwilę odzyskasz równowagę. Jeśli masz mdłości, powiedz, to rzucę odpowiednie zaklęcie.

— Nie zbliżaj się do mnie — warknął cicho Harry.

— Słucham?

— Nie. Zbliżaj. Się. Do. Mnie! Trzymaj się ode mnie z daleka. I nie dotykaj mnie, bo nie ręczę za siebie!

Wnętrzności Snape’a zacisnęły się w twardą kulę. Nigdy nie słyszał z ust Harry’ego takiego tonu. Nigdy, nawet wtedy, gdy jeszcze się nienawidzili.

— Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale jeśli sądzisz, że możesz tak do mnie mówić…

— Och, to straszne! Biedny, mały śmierciożerca poczuł się urażony! — Szyderstwo w głosie Harry’ego było czymś tak nowym i szokującym, że Severus ze zdumienia szerzej otworzył oczy. Chłopak wydawał się całkowicie opanowany, a mimo to jego ciało nadal się trzęsło. Dłoń kurczowo zaciskał na brzegu myślodsiewni, jakby bał się, że kiedy ją puści, od razu się przewróci.

— Harry! — Severus był tak zaniepokojony, że mimo ostrzeżenia, znów wyciągnął do męża rękę. — Co się dzieje?

— Nie dotykaj mnie! — wrzasnął chłopak i uchylając się przed kontaktem z palcami Snape’a, puścił myślodsiewnię, natychmiast tracąc równowagę. Opadł na kolana i najszybciej jak pozwalały mu na to rozedrgane kończyny, odsunął się od męża. — Nie dotykaj mnie!

Severus odstąpił od niego o krok. Poczuł się, jakby dostał pięścią prosto w twarz.

— Harry… — wyszeptał. Jego czoło przecinały teraz dwie głębokie zmarszczki urazy i żalu. Mrużył oczy, próbując pojąć, skąd wzięła się nienawiść, którą usłyszał w głosie chłopaka.

— Nie dotykaj mnie… ty…! — Harry spazmatycznie łapał powietrze, pełznąc w kierunku biurka Dumbledore’a. Gdy do niego dotarł, oparł się o nie plecami, podciągając kolana pod brodę i ciasno oplatając je ramionami. Wyglądał, jakby rozpaczliwie próbował powstrzymać atak histerii. — Nie wiem, co sobie wyobrażałeś, ale chyba się przeliczyłeś. Brzydzę się tobą!

Snape wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.

— Brzydzisz się mną? — Uraza, złość i strach walczyły ze sobą o lepsze w jego sercu, a nad nimi wszystkimi górowała wściekłość na siebie samego za to, że nie przewidział takiego zakończenia. Chociaż, do diabła, mógł! — A co sobie myślałeś?! Że co robiłem na jego służbie? Zbierałem kwiaty i plotłem wianki? — warknął. W kąciku oka czuł słabe skurcze, więc odwrócił twarz, by Harry ich nie dostrzegł. — Byłem śmierciożercą!

Harry obnażył zęby w okropnym grymasie pogardy.

— Myślałem, że jesteś człowiekiem honoru! — wysyczał. — A ty… Kim ty jesteś, Snape? Kim jesteś?!

Kim jestem?

Opadł na podłogę dwa kroki od chłopaka. Nie potrafił odnaleźć w sobie ani odrobiny tej siły, która zwykle kazała mu patrzeć na świat z dystansu. Co się z nim działo, do cholery?!

— Jestem człowiekiem, który zrobił to, co musiał. Sądziłem, że to rozumiesz.

Wydawało się, że Harry go nie słyszy. Kiwał się w przód i w tył płytkimi, szybkimi ruchami. Od patrzenia na to Severusowi robiło się niedobrze.

— Całowałem cię! Chciałem cię! A ty… ty…

— Co ja?! — Snape’a zaczął ponosić temperament — Co ja? To nie ja tam byłem, to był Malfoy! Nie ja ją zgwałciłem i nie ja udusiłem, więc o co ci, do diabła, chodzi?!

— Ale ty też miałeś swoją ceremonię! — wrzasnął Harry. — Też miałeś swoją chwilę chwały, prawda? Każdy z was miał!

Severus poczuł, że jego ciało zupełnie nagle przestało go słuchać. Zęby zwarły się boleśnie, na skroni zaczęła pulsować mała żyłka, podczas gdy ręce… Spojrzał na swoje dłonie, które zawsze były tak absolutnie pewne, tak zdyscyplinowane. A teraz… drżały. Zacisnął powieki, gdy pamięć podsunęła mu wizję tego, co zrobił w czasie własnej inicjacji.

Odsunął się od Harry’ego i oparł plecami o biurko w jego drugim końcu. Siedział wyczerpany, szczupłe nogi wyciągnął przed siebie. Obserwował wnętrze swoich dłoni, opartych na kolanach. Rozcapierzone palce wydały mu się nienaturalnie długie i cienkie.

— Nienawidzę cię — szeptał Harry, tak że tylko Severus mógł go usłyszeć. — Nienawidzę cię! Myślałem, że jesteś kimś innym. Severus Snape, mój własny arystokrata. — Cichy chichot, który wydobył się z gardła chłopaka, przeraził Snape’a na śmierć. — Nienawidzę cię!

— Nie, panno Granger, Harry’emu nic nie jest.

Spokojny głos Dumbledore’a wdarł się w ciszę, która pomiędzy nimi zapadła. Severus przygryzł wargi, przez chwilę się uspokajając, potem wziął głęboki oddech i powoli się podniósł. Kiedy spojrzał w stronę Harry’ego, na jego twarzy nie było żadnego śladu po tym, co się między nimi przed momentem wydarzyło. W zamian pojawiła się stara maska chłodu i niedostępności, której nie zakładał od miesięcy i sądził, że już nigdy do niej nie wróci.

Wyminął biurko i podszedł do sofy, na której leżała Hermiona. Dyrektor siedział na krześle obok i podawał dziewczynie fiolkę z miksturą uspokajającą.

— Myślę, że już czas, by panna Granger wróciła na spotkanie. Jeśli jest w stanie. Jeśli nie, pójdę tam sam i je zakończę.

Dumbledore wstał ze swojego miejsca i skierował się w stronę okna, pociągając Snape’a za sobą.

— Dajmy im jeszcze chwilkę, Severusie — zażądał stanowczo, rzucając wokół nich czar wyciszający. — Skoro postanowiłeś bez żadnego przygotowania zaserwować im takie doświadczenie, wykaż teraz nieco więcej zrozumienia.

— A jak, twoim zdaniem, miałbym ich do tego przygotować? — zapytał lodowato Snape.

— Nie mam pojęcia, ale jestem pewny, że gdybyś poświęcił temu choć chwilę swojej uwagi, znalazłbyś jakiś sposób. Jesteś jednym z najinteligentniejszych ludzi, jakich znam — odparł nieprzyjaźnie dyrektor.

— Powinieneś być wdzięczny, że nie pokazałem tego pozostałym.

— Wątpię, by cokolwiek było w stanie cię do tego zmusić. Zbyt wiele osób mogłoby zapytać, jak przebiegła twoja ceremonia, czyż nie? — Snape spojrzał na starca z głęboką urazą. — Ja jednak nie mam zamiaru oceniać cię za to, co wtedy zrobiłeś, bo sam się już osądziłeś i wymierzyłeś sobie karę.

— Dziękuję, że jesteś dla mnie taki łaskawy — warknął Snape. — Płacę za swoją głupotę codziennie od dwudziestu lat. Nie robię właściwie niczego innego poza płaceniem; raty dostaje ta hołota, nazywana przez ciebie społeczeństwem, która nic o tym nie wie, a nawet gdyby wiedziała, i tak miałaby to gdzieś. A ty… ty pobierasz odsetki. Nawet gdybyś chciał, nie masz prawa mnie osądzać! Wystarczy, że ściągasz swój haracz!

— Nie wiem…

— Wiesz doskonale! — wycedził przez zęby. Czuł, że w środku cały trzęsie się z ledwo hamowanej furii. — „Severusie, szpieguj dla mnie”, „Severusie, ucz w mojej szkole eliksirów”, „Severusie, miej oko na Pottera, on cię potrzebuje”! — przedrzeźniał dyrektora. — Kazałeś mi go poślubić, do diabła! Więc nie mów teraz, że nie wiesz, o co mi chodzi!

Dumbledore zmrużył oczy i wpatrywał się w swojego przyjaciela przenikliwym wzrokiem. Po chwili przez jego oblicze przemknęło coś na kształt zrozumienia, by szybko zostać zastąpionym przez grymas współczucia.

— Co się stało? — zapytał cicho. — Jak Harry to zniósł?

Snape prychnął.

— Nie zemdlał, jeśli o to pytasz, można więc powiedzieć, że wszystko poszło znakomicie. Poza jednym drobnym szczegółem: Potter mnie teraz nienawidzi!

— To bzdura! — zaprzeczył stanowczo dyrektor.

— Bzdura? Przyjmij do wiadomości, że wyraźnie mi to zakomunikował. Nie wiem, co sobie wcześniej wyobrażał w tym swoim gryfońskim móżdżku, ale najwidoczniej nie to, co dzisiaj zobaczył. I, och, co za niespodzianka! Okazało się, że śmierciożerca nie jest jego wymarzonym życiowym partnerem. Jaka szkoda!

Jad sączący się z jego ust przypominał ten, którym Severus tak hojnie szafował jeszcze pół roku wcześniej, ale teraz zostawiał na jego wargach jedynie gorzki posmak, bez odrobiny satysfakcji. Dyrektor wciąż patrzył na niego ze współczuciem, co było nie do zniesienia, bo przez to zaczynał się czuć, jakby na nie zasługiwał. Nie chciał się temu poddać. Nie zasługiwał na litość; ani teraz, ani wcześniej.

— Przykro mi — wyszeptał Albus.

— Przykro ci? — Snape parsknął urwanym, pełnym goryczy śmiechem. — Przypuszczam, że ja również mogę powiedzieć, że mi przykro.

Miał wrażenie, że jeszcze chwila i udusi się od nadmiaru uczuć, które próbowały się z niego wydostać. Chciałby móc grzmieć i ciskać klątwami, bo właśnie w tej chwili jego marzenia i plany rozsypywały mu się w proch tuż przed nosem, tymczasem musiał tkwić w gabinecie Dumbledore’a i udawać, że nad wszystkim panuje.

— Był dzisiaj u mnie. — Ciche słowa Albusa przykuły jego uwagę. — Przeżywa teraz bardzo trudny okres. Jego emocje są ogromnie niestabilne, do tego stopnia, że traci kontrolę nad mocą. Zauważyłeś to już przedtem?

Snape zmarszczył brwi.

— Zdarzały się pewne… incydenty. Nic poważnego. Kilka książek na podłodze, ale to wszystko. I raczej nie ostatnio. Miałem nawet wrażenie, że kontroluje się lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

— Nie sądzę. — Dyrektor pokręcił głową. — Zaproponowałem mu, żeby zwrócił się do ciebie o pomoc. Odmówił.

Severus zamknął oczy. W skroniach czuł narastający ból. Nie rozumiał dlaczego, ale nagle ten jeden fakt okazał się kroplą przepełniającą kielich goryczy. Harry odmówił. Nie chciał od Snape’a niczego, nawet pomocy w tak oczywistej sprawie. I to jeszcze przed tym, zanim obejrzał wspomnienie.

— Po co do ciebie przyszedł? — zapytał ochrypłym szeptem.

— Przeczytał „Proroka” i czuł się winny.

— Cholerny Gryfon. Zawsze to samo.

— Tak. Harry wciąż jest tym samym szlachetnym chłopakiem, jakiego poślubiłeś, prawda, Severusie?

— Daj mi spokój z tą waszą szlachetnością! — wypluł. Trzęsły mu się ręce, więc skrzyżował je na piersi, a dłonie zacisnął w pięści. — Niedobrze mi się od niej robi!

Dumbledore uśmiechnął się leciutko, na co Severus wewnętrznie się spiął. Jeśli powie choć słówko na temat jego honoru i cnotliwości, pożałuje! Ale dyrektor chyba zrozumiał. Spoważniał i odwrócił wzrok w stronę okna.

— Zamierzam cię o coś zapytać. Doskonale wiem, że wtykam nos w nie swoje sprawy, więc nie musisz mnie w tym względzie uświadamiać. I mimo to bardzo bym chciał, żebyś jednak mi odpowiedział.

Snape obrzucił go zirytowanym spojrzeniem.

— Jaka szokująca autokrytyka! To musi być coś naprawdę osobistego, bo czy kiedykolwiek wcześniej przejmowałeś się takimi drobiazgami, jak uprzedzanie o swoim wścibstwie? Daruj sobie te spojrzenia pełne wyrzutu, nie działają na mnie. Co chcesz wiedzieć?

— Czy skonsumowaliście małżeństwo?

— Co takiego? — Zdumienie niemal odebrało Severusowi mowę. Przez długą chwilę jedynie wpatrywał się w dyrektora, nie wierząc, że Albus mógł zapytać o coś takiego. Jednak Dumbledore patrzył na niego stanowczo, uporczywie domagając się odpowiedzi. — Nie mam pojęcia, co daje ci prawo…

Starzec pokręcił głową.

— Nie pytałbym, gdybym nie uważał, że to ważne.

— Z pewnością — prychnął Snape. — Do ciężkiej cholery, oczywiście, że nie. Nie zrobiliśmy tego. On nie jest… gotowy — powiedział i poczuł, że żołądek ściska mu się na myśl, że teraz to już i tak bez znaczenia, bo Harry nigdy nie będzie chciał…

— A inne formy aktywności seksualnej? Coś, co by regularnie rozładowywało napięcie?

Severus przymknął powieki.

— Nie zamierzam omawiać z tobą mojego życia intymnego. Nigdy.

— Dobrze. W takim razie ograniczę się do spostrzeżenia, które mogłoby okazać się pomocne w przypadku, gdybyś kiedyś chciał wziąć je pod uwagę. — Snape n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin