STEFAN ROWECKI - GROT
(1906 – 1939)
CZĘŚĆ I
(1906 – 1918)
Ze wspomnień o śp. pułkowniku Tadeuszu Puszczyńskim 1
Było to dokładnie 33 lata temu. Zimą 1906 roku powstała pierwsza polska szkoła w Piotrkowie Trybunalskim 2.
Od chwili strajku szkolnego 3, po kilkumiesięcznym uczeniu się prywatnie lub w zakonspirowanych kompletach domowych znaleźliśmy się w murach pierwszej polskiej szkoły, nad wyraz skromnie urządzonej i wyposażonej, ale z polskim językiem wykładowym.
W pierwszej klasie tego gimnazjum spotkała się gromada chłopców w wieku lat dziesięciu, jedenastu, pochodzących z najróżnorodniejszych klas społeczeństwa. Do polskiej szkoły przyszli wszyscy: synowie ziemian i urzędników, mieszczan i drobnych rolników, robotników i tych bez pracy, dziś nazywanych bezrobotnymi, a którzy chcieli jednak już w polskiej szkole dać swym synom polskie wykształcenie.
Wśród licznej gromady klasy Ia, bo tak wielki napływ był do szkoły, że musiano równocześnie otworzyć klasę równoległą Ib, zaczęliśmy się wkrótce poznawać. Byłem w klasie Ia. Wśród kilkudziesięciu chłopców, których niemal równocześnie poznałem, zwracał uwagę specjalnie jeden. Szczupły, zgrabny szatyn, wesoły, a poważny zarazem, traktujący każde swe zajęcie, chociażby polegające na zbytkach, bardzo solidnie i dokładnie. Imponował nam przy tym zręcznością i siłą, co wśród chłopców w wieku 10—12 lat za najważniejsze jest uważane. Był to Tadek Puszczyński. Syn drobnego ziemianina z piotrkowskiego, już kilka lat temu osiadłego na stałe w Piotrkowie.
Przypadliśmy sobie do gustu. Razem wracaliśmy ze szkoły, razem do niej chodzili, umawiając się tak, aby w drodze do szkoły spotkać się koło kościoła bernardyńskiego, a potem dalszą drogę do szkoły już wspólnie odbyć. Na pauzach razem zbytkowaliśmy, a w święta lub wolne popołudnia razem chodziliśmy na spacery i wycieczki.
Koło nas skupiła się gromadka kolegów serdeczniej i bliżej ze sobą żyjących, a wśród nich najbliżsi to Lucjan Koenig, Kazimierz Ziembiński, Bronisław Sikorski4 i wielu innych. Ta gromadka zebrana koło nas nie
odznaczała się nigdy karnością, porządkiem ani starannością, jeśli chodzi o zarządzenia szkolne. Zaczęło się niewracanie wprost ze szkoły do domu, potem opuszczanie lekcji, a w końcu całych dni szkolnych. Te nasze wybryki pociągały innych, ba, nawet całą klasę, wytwarzając często atmosferę niekoniecznie odpowiednią dla uczelni. Rozmaite awantury wypełniały nam więc czas szkolny i pozaszkolny. Staliśmy się dość uciążliwi dla otoczenia, dla szkoły i dla rodziców naszych kolegów.
Obok tych przekroczeń obowiązujących przepisów szkolnych, obok awantur i różnych swawoli, nasza zadzierzgnięta przyjaźń miała i inne jeszcze formy zewnętrzne. Puszczyński był wielkim zwolennikiem, po prostu fanatycznym wielbicielem mało znanej i stosowanej wówczas kultury fizycznej. Lubił się gimnastykować i przy każdej okazji trenować czy to bieg, czy skoki, czy wyrabianie muskułów nóg, czy rąk. Tym pociągał nas. Poza nielicznymi godzinami szkolnej gimnastyki poświęcaliśmy teraz wolne chwile na własne wyrobienie fizyczne. Puszczyński był dla nas ideałem siły i zręczności. Chcieliśmy go w tym prześcignąć, a przynajmniej mu dorównać. To zainteresowanie wychowaniem fizycznym miało niewątpliwie duże dla nas korzyści, chroniące nas przed innymi pokusami, czyhającymi na młodych chłopców oraz przygotowując nas do tego zawodu, któremu potem poświęciliśmy się.
W zetknięciu codziennym czy to szkolnym, czy pozaszkolnym mało było tak dobrych kolegów, jak Puszczyński. Wśród nas wielu było takich, co nie tylko śniadania drugiego nie mieli, ale po cieniutkim śniadaniu pierwszym nie bardzo na obiad mogli liczyć. Tadek z reguły swoje śniadanie drugie nie dla siebie przynosił, ale dla tych, co w szkole nieraz głodem „handlowali". Mawiał zwykle: „po co mi drugie śniadanie, ja zjem dobry obiad" i oddawał swe bułki, jabłka niezamożnym kolegom. Lubili go też koledzy zawsze, ale i on odwzajemniał się im przy każdej okazji po prostu braterskim uczuciem.
Biegły lata, przechodziliśmy z klasy do klasy. Do zbytków, do wychowania fizycznego z amatorstwa doszło czytanie masami książek i coraz częstsze wzajemne wśród nas rozmowy na temat tego, co przeczytaliśmy, co usłyszeli lub widzieli naokoło siebie.
Z domu wyniosłem gorące uwielbienie dla pięknej naszej przeszłości. Wielki kult dla tych, co zrywali się do boju o wolną i niepodległą Polskę, wszczepiła mi od lat dziecięcych moja matka. Ten sam odzew znalazłem u Tadka Puszczyńskiego. Tu rozumieliśmy się doskonale.
Dopiero co przebrzmiałe odgłosy walki bojowców Polskiej Partii Socjalistycznej, dopiero co słyszane wybuchy bomb i trzask strzałów rewolwerowych na ulicach Warszawy, Łodzi, Zagłębia Dąbrowskiego5 nie dawały nam spokoju. W niezliczonych rozmowach i gawędach snuliśmy
nasze zamiary na przyszłość. W czasie spacerów i wycieczek za miasto, które zaczęliśmy przedkładać nad spacerowanie — szlifowanie bruków ulicznych, układaliśmy projekty nasze na przyszłość. Sprowadzały się one zawsze do jednego — do udziału naszego w walce o wolność z zaborcami, a przede wszystkim z Moskalami. Nienawiść do nich zaczęła być coraz silniejsza. Nasze niewinne dotychczas psoty i zbytki zaczęliśmy zaostrzać i skierowywać je przede wszystkim przeciw Moskalom oraz tym, co z nimi żyli lub ich popierali.
Rozpoczęło się od zwalczania Polaków, posyłających dzieci do szkoły rosyjskiej, zamiast istniejącej polskiej. Robiliśmy im wstręty oraz złośliwe krzywdy. Wybijaliśmy szyby rodzicom w domu, a dzieci noszące jasne płaszcze rosyjskiego gimnazjum państwowego lub ciemne płaszcze rosyjskiego prywatnego gimnazjum Panewa oblewaliśmy po prostu na ulicy atramentem. Przy każdej okazji tłukliśmy tych łamistrajków, a siła i zręczność Puszczyńskiego odgrywała tutaj niemałą rolę.
Świadomość nasza, ze przyjdzie chwila, gdy my weźmiemy bezpośredni udział w walce z zaborcami o wolność Polski, stawała się u nas coraz silniejsza i wyraźniejsza. Zaczęliśmy sobie zdawać sprawę, że w walce tej zwycięży ten, kto będzie silniejszy, odporniejszy, lepiej przygotowany. Dotychczasowe spacery, wycieczki, zamiłowanie do wychowania fizycznego zaczęły mieć dla nas obecnie pewien sens określony, miały nas wyrobić i przygotować do walki z zaborcą. Zaczęliśmy coraz intensywniej, w naszym przekonaniu, do tego się przygotowywać. Puszczyński grał tutaj niewątpliwie pierwsze skrzypce.
Niezapomniane nigdy dla mnie będą różne epizody i fragmenty tego ,,szkolenia". Nocne wyprawy o północy na cmentarz, aby ze środka jego — koło kaplicy, przynieść umieszczoną tam za dnia kartkę, a to dla wyrobienia w sobie charakteru i odwagi. W marcu, gdy kra jeszcze płynęła, rozebranie się do naga i przejście w bród rzeczki na Bugaju, aby zahartować się, bo przecież w ten sposób Japończycy przechodzili w kampanii 1904/05 rz[ekę] Jalu6. Niezliczone piesze wycieczki, bardzo uciążliwe, bo i dalekie po 30 — 40 kilometrów, oraz w warunkach atmosferycznych nieraz bardzo ciężkich, w czasie deszczu lub śnieżycy. Umyślne nieraz głodzenie się i maszerowanie w kilku od rana do wieczora, nie mając nic w ustach. Oto drobne przykłady bardzo licznych naszych wspólnych z Puszczyńskim przeżyć w ciągu kilku pierwszych lat szkolnych.
Około roku 1910 koledzy z klas starszych wciągnęli nas do kółek samokształceniowych i równocześnie zaczęliśmy korzystać z czytelni pod nazwą „Życie" czy „Postęp", będącej pod zakonspirowaną opieką PPS na terenie Piotrkowa.
Ja po dawnemu zaczytywałem się literaturą ściśle patriotyczną, głównie
związaną z gloryfikacją naszej walki o Niepodległość, Puszczyńskiego pociągnęły inne tematy. Z właściwą sobie energią i samozaparciem rzucił się na modne wówczas wśród młodzieży zagadnienia związane z teorią socjalizmu, walką klas, wyrównaniem krzywd społecznych itp. Te zagadnienia ekonomii społecznej i politycznej, problemy materializmu dziejowego, teorie kapitalizmu itp. — pochłonęły go. Marks, Engels, Bebel i Kautsky stali się jego ulubionymi autorami.
Tutaj nasze dotychczas zawsze wspólne drogi na pewien czas rozeszły się. Gdy moje zainteresowania dalej bazowały się około konkretnych przygotowań do powstania zbrojnego, opartego o uświadomiony lud polski, on widział zdobycie Niepodległości w oparciu o wielką rewolucję rosyjską, wywołaną przez przygotowanie mas do walki o wyrównanie krzywd społecznych. Trudno nam teraz się było zrozumieć. Zarzucaliśmy sobie nieraz wzajemnie różne mniej lub bardziej przejaskrawione błędy. Na przykład ja jemu zbyt daleko idący materializm i niemal gotowość zaprzepaszczenia idei Niepodległości za cenę wyrównania różnic i krzywd społecznych. On mnie dążenie do odtworzenia wolnej, ale „jaśniepańskiej —szlacheckiej Polski".
Poszliśmy różnymi drogami, tymi zresztą, którymi szła większość myślącej ówczesnej naszej młodzieży. Obydwóch nas poniosły rwące strumienie myśli i czynu tej młodzieży, które zresztą różnymi drogami parły do jednego celu, do czynu zbrojnego o wolną i niepodległą Polskę.
Puszczyński znalazł się w szeregach młodzieży postępowo-niepodle-głościowej7, a ja zaś wśród zarzewiackiej. Mnie bieg losu poprzez tajny skauting doprowadził szczęśliwie do Polskich Drużyn Strzeleckich i kadr Wojska Polskiego. Jego w toku pracy w szeregach młodzieży postępowo--niepodległościowej władze rosyjskie aresztowały w roku 1912. Po ośmiomiesięcznym więzieniu zwolniony za kaucją do czasu rozprawy sądowej8. Wyjechał do Warszawy, aby dalej kontynuować przerwane nauki w gimnazjum. Tam, gdy za pracę nielegalną grozi mu ponownie aresztowanie, nie czeka na nie — lecz ucieka do Małopolski.
Po kilku latach niewidzenia spotkaliśmy się niemal w przeddzień wyruszenia oddziałów Komendanta9 w sierpniu 1914 r. w Krakowie. Uścisnęliśmy sobie wówczas dłonie, idąc już teraz znowu ramię w ramię, w wielką drogę, wymarzoną w snach i myślach młodzieńczych, a prowadzącą do Odrodzonej — Wolnej — Wielkiej Polski...
Biegły lata wojny. Poprzez szeregi I Brygady10 do POW, a potem w 1918 r. do Wojska Polskiego przeszedł Puszczyński różne szczeble dowódcze od podoficera do oficera sztabowego włącznie. Jego intensywna natura, oddana sprawie wielkiej, potężnej Polski, nie pozwalała mu nigdy nawet na chwilę odpocząć. Gdy wielu po wojnie z zadowoleniem spoczęło na laurach,
on dalej nie ustawał w twórczej pracy dla kraju. Bierze wybitny udział w powstaniach górnośląskich, zdobywając sobie swymi czynami niezapomnianą kartę w dziejach Śląska.
Potem przyszły lata pokojowej służby na stanowiskach wojskowych w różnych dzielnicach Polski. Spotykaliśmy się od czasu do czasu, aby pogawędzić dawnym zwyczajem, przypomnieć sobie stare dzieje, porównać to, co mamy, z tymi naszymi pragnieniami młodości.
Puszczyński został zawsze takim, jakim znałem go od lat. Jego przekonania zostały bez zmian najmniejszych. Dumny z potęgi i siły Odrodzonej Rzeczypospolitej, nie zapomniał też o jej wadach i słabostkach. Zawsze wierzył, że w wolnej Polsce po jej uporządkowaniu i scementowaniu przyjdzie też kolej na wyrównanie rażących niesprawiedliwości społecznych, żeby ta wolna Polska naprawdę stać się mogła najlepszą ojczyzną dla wszystkich Polaków.
Nie zmienił się też ani odrobinę jako kolega. Zawsze wrażliwy i uczynny dla kolegów, nie tylko dla tych, co bliscy mu byli i silnie z nim związani, ale również i dla tych wszystkich swych dalszych znajomych, którzy kiedykolwiek jego rady czy pomocy potrzebowali.
Dziś, gdy, niestety, przedwcześnie zmarłego śp. Tadeusza Puszczyńskiego już nie ma między nami, możemy jednak stwierdzić z całą pewnością, że takim, jakim urobił się on w latach młodzieńczych, pozostał do swych chwil życia ostatnich.
Przez „zieloną granicę" do Niepodległości 11
Jesień roku 1912 była w moim życiu przełomową. Po wielu bowiem staraniach udało mi się przenieść z piotrkowskiego polskiego gimnazjum do szkoły na terenie Warszawy 12, gdzie jako szesnastoletni chłopiec rozpocząłem, w pewnym przynajmniej stopniu, samodzielny żywot.
Pracując od 1910 roku w piotrkowskim tajnym skautingu oraz na terenie zarzewiackim stosunkowo dość wcześnie rozbudziły się we mnie, ukryte niemal w każdym młodym chłopaku ówczesnego pokolenia, pierwiastki militarne i dążenie, aby móc stać się w przyszłości jednym z pionierów konspiracyjnie organizowanej polskiej wojskowości.
Gdzieś około roku 1910, zdaje się w zimie z 1910/11, doszły do nas pierwsze wiadomości o organizowaniu skautingu w zaborze austriackim 13. Grono kolegów najbardziej z sobą zżytych postanowiło utworzyć pierwszy oddział skautowy na terenie Piotrkowa. Weszli w skład tego pierwszego zastępu skautowego, ściśle zakonspirowanego nawet wobec ogółu kolegów i polskich władz szkolnych: Leon Strzelecki (dziś pułkownik dyplomowany) 14, Bolesław Pągowski (dziś kapitan w rezerwie) 15, Kazimierz Ziembiński, zdaje się Bronisław Sikorski, Lucjan Koenig, Henryk Stawirej i jeszcze kilku: razem 8 czy 10. Komendantem mnie wybrano 16. Już w zimie przeprowadzono szereg wycieczek w okolicę Uszczyna, Witowa, Przygłowia, nieraz w dość ciężkich warunkach atmosferycznych, w czasie silnego mrozu i podczas zawiei śnieżnych. Hasłem tej pracy było wówczas: zahartowanie siebie i przyzwyczajenie do trudów obozowych i życia w polu.
Brak było jakichkolwiek podręczników lub wskazówek, wszystko niemal improwizowaliśmy. Będąc na wiosnę 1911 r. w Warszawie kupiłem rosyjski podręcznik musztry bojowej, z którego potem przetłumaczyliśmy szereg ustępów. Przystosowane do naszych warunków, stały się pierwszymi wskazówkami, według których zaczęliśmy się ćwiczyć.
W tym też czasie przez organizację zarzewiacką nawiązałem kontakt ze skautingiem warszawskim; nastąpiło to za pośrednictwem braci Poma-
rańskich, a w szczególności Stefana Pomarańskiego 17. Od tej chwili zaczęliśmy pracować systematycznie i planowo, otrzymując już wskazówki metodyczne i podręczniki skautowe (nieliczne wprawdzie). Wkrótce przybył do nas na ćwiczenia delegat komendy warszawskiej Roman Umiastowski (dziś pułkownik dyplomowany) 18.
Dalsza praca skautowa zaczęła się rozwijać już normalnie, przestając wkrótce być zakonspirowaną wobec ogółu kolegów i władz polskiej szkoły. Jednak wśród nas, kilku pierwszych skautów piotrkowskich, dążenie do stworzenia jakiejś organizacji, posiadającej więcej pierwiastka wojskowego i bardziej poświęconej celom wojskowym, istniało dalej i nie dawało nam spokoju. Znalazło ujście dopiero po stworzeniu „oddziałów represyjnych".
Mój udział osobisty i kierownictwo, które mi przypadło w zorganizowanych wówczas na terenie Piotrkowa „oddziałach represyjnych" wobec „łamistrajków", to jest Polaków uczęszczających mimo istnienia polskiej szkoły do państwowego gimnazjum rosyjskiego lub prywatnej rosyjskiej szkoły Panewa, były jakby dalszym etapem w tej młodzieńczej pracy bojowej. Konspiracyjna akcja przeciw „łamistrajkom", polegająca na daleko idących represjach moralnych (kompletny bojkot) i fizycznych (niszczenie umundurowania łamistrajków, wybijanie szyb, niszczenie urządzeń domowych ich rodziców itd.), coraz bardziej rozbudzały naszą samodzielność, energię oraz wywoływały w młodych głowach dążenie do coraz bliższego i wyraźniejszego udziału w akcji nad przygotowaniem do walki z zaborcami. Nie bez wpływu były też żywe wspomnienia walk wydziału bojowego Frakcji Rewolucyjnej PPS 19, które miały miejsce zaledwie kilka lat temu i były jeszcze nie zatarte w pamięci20.
Ćwiczenie polowe skautingu, pojętego wówczas w dużej mierze jako przygotowanie wojskowe młodzieży, udział w konspiracyjnej pracy zarze-wiackiej, opartej wtedy na haśle tworzenia tajnej państwowości polskiej i na przygotowaniu się do walki z zaborcami, pogłębiały coraz bardziej nasze plany i zamiary na najbliższą przyszłość. Odgłosy zarzewiackiej pracy wojskowej z zaboru austriackiego zaczęły dochodzić do nas coraz częściej i wyraźniej. Wiadomości, przywożone przez starszych kolegów, studiujących już w Krakowie lub we Lwowie, o powstających kadrach Armii Polskiej, potem o Drużynach Strzeleckich były przez nas wprost pochłaniane. A więc to, co właściwie w skrytości ducha pielęgnowaliśmy w naszych sercach i mózgach, co było przedmiotem najciekawszych i najważniejszych rozmów w gronie nas kilku zaufanych, już się tworzy i rozbudowuje się w kadry przyszłego Wojska Polskiego.
Nie potrzebuję dodawać, że na mnie osobiście, mającego w tym czasie lat około 16, te wiadomości wywarły wpływ decydujący. Zdawało mi się po prostu, że gdy tutaj w Piotrkowie czas marnuję dla siebie i dla idei, której
chcemy służyć, tam za kordonem austriackim przygotowuje się praca wojskowa, z której wreszcie Polska powstanie, by na nowo żyć.
Na terenie Warszawy nawiązałem wkrótce kontakt z braćmi Pomarańskimi, zarówno w pracy zarzewiackiej, jak i skautowej, która potem przeszła, jeśli chodzi o grono nas, już starszych wiekiem, we wstępną „robotę drużyniacką", to jest „Polskich Drużyn Strzeleckich". W zimie 1912/13 roku biorę udział w szeregu ćwiczeń organizowanych pod Warszawą.
W tym czasie często przyjeżdżam do Piotrkowa, utrzymując żywy kontakt z naszą „grupą represyjną". Za każdym moim przyjazdem biorę udział w organizowanych przez nią napadach, a ponieważ powtarza się to systematycznie, zorganizowana w tym czasie samoobrona wśród łamistrajków zaczyna uważać mnie za stałego uczestnika i przywódcę tych aktów represyjnych. W wilię Bożego Narodzenia 1912 roku przywódca samoobrony łamistrajków napada na mnie, jednak zostaje pobity do utraty przytomności. Epilog tej sprawy, przedstawionej jako akt politycznych represji, kończy się w sądzie, z którego dzięki umiejętnej obronie adwokata Stanisława Chrzanowskiego21 udaje mi się wyjść cało.
Działalność naszej „grupy represyjnej" była dalej potem kontynuowana, przy czym poza zwalczaniem łamistrajków brano się i do innej roboty. Należą do niej różne wystąpienia propagandowe w czasie naszych rocznic narodowych, a odwrotnie zwalczanie wszelkich obchodów i uroczystości inicjowanych przez rząd zaborczy. Zakończeniem tej działalności naszej „grupy represyjnej" było kompletne zniszczenie w Piotrkowie rosyjskich przygotowań do obchodu 300-lecia domu Romanowych 22. W nocy poprzedzającej dzień uroczystości uskuteczniono powyższe przez pozrywanie wywieszonych flag narodowych rosyjskich, przez wypisanie tuszem czarnym (przez specjalny szablon) na gmachach rządowych (dom gubernatorstwa, sąd okręgowy itd. ) na wysokości I-go piętra napisów: „Precz z Domem Romanowych" lub „Precz z Romanowymi", wreszcie przez spalenie w piotrkowskim ogrodzie pobernardyńskim złożonych tam girland, lampionów, oraz flag, którymi w dniu uroczystości miasto miało być ozdobione.
Na początku 1913 roku zostałem oficjalnie przyjęty do oddziału „Polskich Drużyn Strzeleckich w Warszawie". Dowódcą mojej grupy był Stefan Pomarański, występujący pod pseudonimem Stefana Borowicza, ja przyjąłem w organizacji nazwisko Radecki Stefan. Do wakacji 1913 roku zeszło nam na zebraniach, kilku wykładach oraz — zdaje mi się — 3-ch ćwiczeniach w polu. Na jesieni 1913 roku kontynuowaliśmy dalej naszą pracę „drużyniacką". Wykłady, ćwiczenia itd. wypełniały niemal całkowicie czas wolny od zajęć szkolnych.
Przed Bożym Narodzeniem 1913 roku rozeszła się wśród nas, „drużyniaków", wiadomość o organizowaniu zimowego kursu „Polskich Drużyn
Strzeleckich" w Rabce, który miał się odbyć właśnie w okresie świątecznym. Kurs był przeznaczony dla królewiaków 23 i miał dać uczestnikom wykształcenie wojskowe w zakresie podoficera Polskich Drużyn Strzeleckich. Zgłosiłem natychmiast swój udział w tym kursie mając nadzieję, że uda mi się uzyskać zgodę rodziców, co rzeczywiście nastąpiło.
W końcu grudnia odpowiednio wyekwipowany i wyposażony w pieniądze wyjechałem do Częstochowy. Tam w domu pp Januszajtisów24, gdzie miałem się zgłosić, otrzymałem przepustkę graniczną, po czym przez Herby, Lubliniec, Mysłowice udałem się do Krakowa. Podróż nie była bez przygód.
Granicę rosyjską przebyłem swobodnie. Natomiast na niemieckiej stacji granicznej, gdy już miałem wsiąść do pociągu odchodzącego w kierunku Galicji, zostałem nagle zatrzymany przez jakiegoś prz...
madzia.1majka2