Syta Generał Dezydery Chłapowski.txt

(164 KB) Pobierz
Andrzej Syta 
Genera� Dezydery Ch�apowski 1788 - 1879 
Warszawa: MON 1971 


Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski 
M�odzie�cze, zar�b na krzy�!..." 





Zima 1807 roku by�a nad podziw �agodna i mokra. Ci�gn�c sznury 
tabor�w, brn�c w b�ocie rozmi�k�ych dr�g, armie Napoleona 
maszerowa�y na wsch�d. 

W dalszym ci�gu trwa�a wojna z Prusami, chocia� na polach pod Jen� 
i Auerstedt rozwia�a si� legenda o niezwyci�onej armii pruskiej. 
Napoleon par� naprz�d. Zdemoralizowane b�yskawicznymi kl�skami 
pu�ki kr�la pruskiego nie przedstawia�y ju� wielkiej warto�ci 
bojowej, ale w ich r�kach pozostawa�y jeszcze twierdze na Pomorzu 
i w Prusach Wschodnich. Na drodze Bonapartego stan�� te� nowy 
gro�ny przeciwnik: 

Cesarz rosyjski Aleksander I wys�a� swoje armie na pomoc pruskiemu 
sprzymierze�cowi. Walki rozgorza�y od nowa. Przez ponad p� roku 
straszliwa wojna przetacza�a si� przez ziemie polskie. Koniec 
grudnia przyni�s� krwawe zmagania pod Czarnowem, Pu�tuskiem i 
Go�yminem. Tu Francuzi przekonali si�, co to znaczy m�stwo i 
nieust�pliwo�� rosyjskiego �o�nierza. Bitwy przynios�y dotkliwe 
straty obu stronom ale jeszcze nie przes�dzi�y o dalszych losach 
wojny. Lepiej wiod�o si� Francuzom w walkach na Pomorzu, zim� i 
wiosn� 1807 roku, nie tu jednak mia�o si� wszystko rozstrzygn��. 
Trzeba by�o czeka� na to p� roku. Dopiero krwawo okupione 
zwyci�stwa Napoleona pod I�aw� Prusk� i Frydlandem, w lutym i w 
czerwcu 1807 roku, zadecydowa�y o jego sukcesie w tej wojnie. 7 
lipca 1807 roku w Tyl�y zosta� zawarty pok�j z Rosj�, a 9 tego� 
miesi�ca, z Prusami. Jesieni� 1806 roku ludno�� Wielkopolski 
pierwsza entuzjastycznie powita�a Napoleona na ziemiach polskich. 
O�y�y nadzieje Polak�w na wskrzeszenie bytu Ojczyzny. Tw�rcy 
Legion�w Polskich we W�oszech, genera� Jan Henryk D�browski i 
J�zef Wybicki, skierowali do narodu polskiego p�omienn� odezwe. 
Wzywali pod sztandary Napoleona, wierzyli, �e przywr�ci on 
niepodleg�o�� krajowi. "Polacy! - nawo�ywali. - Napoleon, wielki, 
niezwyci�ony. Wchodzi w trzykro� sto tysi�cy wojska do Polski. 
Nie zg��biajmy tajemnic zamys��w, starajmy si� by� godnymi jego 
wspania�o�ci... Powsta�cie i przekonajcie go, i� gotowi jeste�cie 
i krew toczy� na odzyskanie Ojczyzny... Bro� i or� z r�k jego 
otrzymacie. A wy, Polacy, przymuszeni przez naszych naje�d�c�w bi� 
si� za nich przeciwko w�asnej sprawie, stawajcie pod chor�gwiami 
Ojczyzny swojej..." 

Apel ten nie pozosta� bez echa. Ochotnicy spieszyli do wojska, 
obficie p�yn�y dary i �ywno��. Formowa�y si� pu�ki, kt�re na polu 
bitwy swoim m�stwem i krwi� stara�y si� rozwia� w�tpliwo�ci 
Napoleona wyra�one s�owami: "Obacz�, je�eli Polacy godni s� by� 
narodem..." 

Polskie oddzia�y odznacza�y si� w walkach na Pomorzu zim� i wiosn� 
1807 roku, bra�y te� udzia� w wielkiej i rozstrzygaj�cej bitwie 
pod Frydlandem. 



* 



W pochmurny i mglisty poranek pod koniec stycznia 1807 roku 
wyruszy� z Gniezna nowo sformowany 9 liniowy pu�k piechoty. Nauka 
wojskowego rzemios�a by�a kr�tka. W ci�gu kilku zaledwie tygodni 
m�ody �o�nierz zdo�a� jedynie pozna� jego podstawowe i niezb�dne 
arkana. Reszt� edukacji mia� otrzyma� w bitwie. 

Kompanie opu�ci�y miasto. Umilk�a muzyka pu�kowa, coraz dalej w 
tyle pozostawa�y gnie�nie�skie dachy i wie�e. Ten i �w obejrza� 
si� ukradkiem za siebie, w duchu zapytywa�: czy tu jeszcze wr�c�? 
Padaj�cy bez przerwy mokry �nieg zalepia� oczy, utrudniaj�c marsz. 
Oficerowie, chc�c da� przyk�ad m�odym �o�nierzom, pozsiadali z 
koni i maszerowali pieszo ze swoimi kompaniami. W�r�d nich 
znajdowa� si� m�ody, zaledwie dziewi�tnastoletni porucznik 
Dezydery Ch�apowski. Wtulaj�c twarz w ko�nierz p�aszcza, jak inni 
brn�� na spotkanie z nieznanym, ze swoim nowym losem. Czy oka�e 
si� dla niego �askawy? Czy zdob�dzie s�aw�, zab�y�nie m�stwem, czy 
b�dzie godny oficerskiego munduru, kt�ry z takim zaufaniem 
ofiarowa�a mu Ojczyzna... 

Wypadki ostatnich miesi�cy mocno wry�y si� w pami�� Dezyderego. 
Ich bieg jak rw�cy potok ogarn�� go i poni�s� ku nowemu losowi. 
Skoczy� w ten nurt z zapa�em swoich dziewi�tnastu lat. On to 
pierwszy przywi�z� do Poznania wie�� o kl�sce Prus i zaj�ciu 
Berlina przez Francuz�w. Kilka dni p�niej w szeregach gwardii 
honorowej wita� Napoleona. Nast�pnie przebywa� w orszaku cesarza 
podczas jego trzydniowego pobytu w Poznaniu. 

Pewnego razu Napoleon odbywa� jedn� ze swoich ulubionych 
przeja�d�ek konnych. Nagle orszak natrafi� na szeroko rozlane 
ka�u�e. Oficerowie rozjechali si� w poszukiwaniu wygodniejszej 
drogi. Dezydery wysun�� si� przed innych, znalaz� suchy przesmyk i 
zawo�a� weso�o: 

- Un Polonais passe partout!* (* Polak wsz�dzie przechodzi!) 

W drodze powrotnej Napoleon rozkaza� mu, aby pozosta� przy nim. 
Wypytywa� go o rodzin�, kraj i miejscowe stosunki. Jasne i zwi�z�e 
odpowiedzi m�odzie�ca spodoba�y si� cesarzowi. Gdy wr�cili, kaza� 
Dezyderemu pozosta� na obiedzie, w kt�rym uczestniczy� r�wnie� 
marsza�ek Berthier. 

Wspominaj�c tamte wydarzenia Ch�apowski nie przypuszcza�, jak 
mocno zawa�� one na jego dalszych losach. 

Tymczasem pu�k maszerowa� przez G�saw�, Bydgoszcz, �wiecie, Gniew 
w stron� Gda�ska, gdzie toczy�y si� walki. Pod Gniewem pu�k 
Dezyderego do��czy� do dywizji D�browskiego. Genera� dokona� tu 
przegl�du podleg�ych sobie oddzia��w. 

Najbli�szy nocleg wypad� ju� w bezpo�redniej styczno�ci z 
nieprzyjacielem. Nad Wis�� uwija�y si� podjazdy pruskich huzar�w. 
T� noc Dezydery sp�dzi� na wysuni�tej plac�wce, grzej�c si� przy 
niewielkim ognisku rozpalonym w dole po kartoflach. 

Nazajutrz pu�k pomaszerowa� drog� wiod�c� do Gda�ska. Kompania 
wolty�er�w sz�a w stra�y przedniej, dowodzonej przez Jana 
D�browskiego, syna genera�a. Awangarda sta�a w Su�kowie, wsi 
po�o�onej kilka kilometr�w przed Tczewem. 

Wstawa� p�ny, zimowy ranek 23 lutego 1807 roku. Jeszcze by�o 
ciemno, kiedy do Su�kowa przyby� genera� D�browski. Otoczony 
oficerami, zatrzyma� si� na skraju wsi. Adiutanci roz�o�yli map�. 

- Przed nami Tczew - odezwa� si� genera�. 

- Niezbyt to pot�na forteca, ale obsadzona silnie i drog� do 
Gda�ska nam zas�ania. Musimy j� wzi�� - i to jeszcze dzi�. 

D�browski omawia� plan ataku na miasto i udziela� szczeg�owych 
dyrektyw dow�dcom. Ch�apowski, stoj�cy w gronie oficer�w, z uwag� 
s�ucha� s��w genera�a. Nagle dow�dca zwr�ci� si� wprost do niego: 

- Poruczniku, zbli� si� wa�pan! P�jdziesz w przedzie ze swoj� 
kompani�, przed domami przedmie�cia po�ow� ludzi pu�cisz tyralier� 
w ogrody, a z reszt� �ywo post�pisz w ulic� mi�dzy domy i b�dziesz 
otwiera� drog� ku bramie. Za tob� p�jd� grenadiery i reszta 
batalionu. Czy dobrze zrozumia�e� rozkaz? Podo�asz? 

- Tak jest, generale! Rozumiem, b�d� si� stara�! 

- M�ody� - z u�miechem m�wi� D�browski. - Widz�, �e zapa�u ci nie 
brak. Jak s�ysz�, to tw�j pierwszy wyst�p w boju, bacz wi�c, by 
ochota rozs�dku w tobie nie zabi�a. Pami�taj, �e nie swoim tylko 
�yciem szafujesz. Ruszaj tedy, rad b�d� dobrze o tobie us�ysze�. 

Ch�apowski wr�ci� do kompanii. Niebawem ruszy� w stron� Tczewa, 
poprzedzany szwadronem u�an�w. Po dwu godzinach marszu oczom 
�o�nierzy ukaza�o si� miasto. Na przedmie�ciu kr�cili si� huzarzy 
pruscy. U�ani poprzedzaj�cy kompani� Ch�apowskiego k�usem ruszyli 
w stron� nieprzyjaciela, rozwijaj�c plutony flankierskie. Hukn�y 
pierwsze strza�y, wolty�erzy przy�pieszyli kroku. U�ani w mig 
sp�dzili kawaleri� prusk�, a nast�pnie usun�li si� otwieraj�c 
drog� piechocie. 

Kilka kr�tkich rozkaz�w i p� kompanii rozsypa�o si� w tyraliery. 
Reszt� Dezydery prowadzi� ulic� ku Bramie Nadwi�la�skiej. Ale 
piechurzy pruscy czuwali. Z okien niskich domk�w podmiejskich, zza 
p�ot�w i szop hukn�y strza�y. Padli zabici, rozleg�y si� j�ki 
rannych. Zachwia�y si� i pomiesza�y szyki wolty�er�w. Widok 
zabitych i cierpienia rannych wstrz�sn�y m�odymi �o�nierzami. 
Pierwszy raz zetkn�li si� z groz� wojny. Straci� te� g�ow� m�ody 
dow�dca. Szcz�ciem by�a to tylko chwilowa depresja. Dezydery 
szybko otrz�sn�� si� i ponownie sformowa� �o�nierzy. Otuchy doda� 
mu widok nadbiegaj�cej kompanii grenadier�w, kt�ra poprzedza�a 
reszt� pu�ku. 

Prusacy nie czekali na ponowne natarcie. Uciekali w kierunku 
bramy, �cigani przez wolty�er�w kt�rzy zn�w byli na czele 
batalionu. Piechurzy pruscy zd��yli dopa�� do bramy i zatrzasn�� 
j� przed �cigaj�cymi. Ze strzelnic w bramie, z okien i dach�w 
dom�w stoj�cych za wa�em znowu sypn�� grad kul na atakuj�cych. 

Galopem nadjecha� zast�pca dow�dcy pu�ku, podpu�kownik Sierawski, 
wo�aj�c: 

- Poruczniku! Ka� ludziom kry� si� za domy, wnet tu zajedzie 
armata i rozbije bram�! 

Wolty�erzy rozbiegli si� szukaj�c schronienia pod �cianami dom�w i 
za p�otami. Strzelali z ukrycia, celuj�c w strzelnice i okna dom�w 
za wa�em. R�wnie� pozosta�e kompanie batalionu ukry�y si� za 
domami. 

Obustronna strzelanina trwa�a z g�r� p� godziny, a� wreszcie 
p�dem zajecha�a armata z obs�ug� francusk�. Dowodzi� ni� stary, 
w�saty oficer artylerii. 

Francuz zatrzyma� si� w odleg�o�ci oko�o 150 krok�w od bramy i, 
nie bacz�c na kule, nie zsiadaj�c z konia, spokojnie wydawa� 
rozkazy swoim kanonierom. 

Za domem Ch�apowski sformowa� kompani� w kolumn� szturmow�. 
�ciskaj�c r�koje�� szpady, z niecierpliwo�ci� oczekiwa� skutku 
ognia artyleryjskiego i sygna�u do ataku. 

Za trzecim strza�em run�a brama. Francuz z flegm� zwr�ci� si� w 
siodle, pochyli� w stron� Dezyderego i powiedzia�: 

- Dalej, m�odzie�cze, zar�b na krzy�, ruszaj w miasto! 

Ch�apowski ju� nie s�ucha�. 

- Naprz�d! - wyda� komend�. 

Wolty�erzy �cisn�li szeregi, pochyli�y si� bagnety. 

Prusacy nie wytrzymali impetu natarcia, rzucili si� do ucieczki. 
Kilku usi�uj�cych stawia� op�r rozniesiono na bagnetach. 

Droga do miasta by�a wolna... 

W potyczce pod Tczewem m�ody porucznik "zas�u�y� sobie" na 
czerwon� wst��k�...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin