Nic dwa razy.doc

(485 KB) Pobierz

Prolog

 

 

-Severusie...

-Odejdź.

-Nie możesz tu siedzieć do końca życia. Od dwóch tygodni nie wychodzisz z tych lochów. Kiedy...

-Nie w najbliższej przyszłości.

-Ależ...

-Daj mi spokój, Lupin. Idź pobiegać przy świetle księżyca.

-Nie.

Cisza, zakłócana jedynie cichym odgłosem wypalającej się powoli świecy i tykaniem zegara.

-Severusie, może porozmawiamy.

-Nie mam ci nic do powiedzenia.

-Nie ty jeden go opłakujesz. Nam też go brakuje. Był bardzo odważny. Ale przynajmniej wypełnił swoje przeznaczenie...

Więcej nie zdążył powiedzieć, bo z mroku, gdzie siedział Mistrz Eliksirów, rozległ się stłumiony ryk wściekłości, a potem sadystyczne "Crucio".

-Nie masz nawet pojęcia, o czym mówisz, Lupin! - wysyczał wściekle Snape, kiedy już przerwał klątwę i krzyki wilkołaka przestały się odbijać echem wśród wysokich sklepień jego komnat. - Nie masz pojęcia, jak nienawidził tego całego gadania o przepowiedni i swojego przeklętego losu! Jak bardzo Dumbledore go skrzywdził!

-Severusie... - Lupin nie wiedział co powiedzieć, klęcząc na kamiennej posadzce i słysząc, jak głos byłego Śmierciożercy, zawsze tak zimny i wyważony, teraz nagle zmienia się, zaczyna drgać i opadać niczym skórzana piłeczka.

-On zawsze chciał tylko jednego; być zwykłym chłopakiem i mieć normalne życie, bez Czarnego Pana, Aurorów i tych wszystkich komplikacji... - Severus urwał i poruszył się niepewnie w mroku, z całej siły starając się nie okazywać słabości. Lupin postąpił krok w jego stronę.

-Zależało ci na nim- stwierdził, nie zapytał. -Proszę, porozmawiaj ze mną. Chciałbym... Chciałbym, żebyś mi o nim opowiedział. Żebym wreszcie mógł zrozumieć, dlaczego... - przerwał, bojąc się, że głos go zawiedzie. Odchrząknął dla pewności. -Proszę, Severusie.

Spoglądał na niego z cienia. W słabym, chybotliwym świetle, widoczne były tylko jego czarne, bezdenne oczy, błyszczące niczym oczy wilka. Pod osłoną mroku jedna, jedyna łza spłynęła bezgłośnie po jego wychudzonym policzku. Jedyna, jaka mu jeszcze pozostała. W rękach wciąż obracał różdżkę.

-Skoro nalegasz, Lupin... Dobrze. Ale usiądź na jakimś krześle, bo to nie będzie krótka historia.

1

 

 

 

-Kiedyś... Kiedyś go nie znosiłeś - powiedział Remus niepewnie po kilku długich minutach milczenia.

-Wiem.

-Więc kiedy to się... zmieniło?

-Trudno powiedzieć. To się chyba zaczęło, kiedy przywiozłeś go do mnie.

-Nie byłeś tym zbyt uszczęśliwiony. Ale... nie miałem wyboru.

-Wiem. Ale i tak cię wtedy nienawidziłem.

 

- * -

 

 

-Severusie, pomóż mi! Szybko!

Mistrz Eliksirów usunął się z drzwi, zdziwiony przepuszczając Lupina w głąb swojego dworu. Przybysz wyglądał dziwnie - był okryty swoim wyświechtanym płaszczem, dziwnie chodził i był jeszcze bledszy niż zwykle.

-O co chodzi, Lupin? - spytał, mierząc go chłodnym spojrzeniem, i nagle dostrzegł spory kształt pod jego płaszczem; osobę, której nie miał najmniejszej ochoty oglądać. -Kto to jest? Chyba nie sprowadziłeś pod mój dach...

-To Harry - wydyszał Lupin. -Potrzebuje pomocy.

-Więc zabierz go do św. Munga - wysyczał wściekle. Potter w jego domu! Przeklęty szczeniak! I jeszcze ma mu pomóc?!

-Nie mogę. I nie mam czasu na wyjaśnienia - dodał, zbierając się do odejścia. -Harry potrzebuje pomocy medycznej, a ty jesteś w tej chwili jedyną osobą, co do której jestem pewny, że go nie uśmierci, tylko pomoże.

Czyżby?

Najchętniej podałby małemu dupkowi truciznę, i to w dodatku jak najbardziej bolesną, żeby czuł, jak umiera.

Stanął w drzwiach, zagradzając Lupinowi drogę.

-Nie zostawisz go tutaj!

-Severusie, proszę, nie mam czasu!

-A niby co się stało? Złoty Chłopiec stłukł sobie kolano?

Lupin spojrzał na niego dziwnie, wziął głęboki oddech i powiedział, wyraźnie siląc się na cierpliwość:

-Właśnie odebrałem Harry'ego od jego ciotki i wuja - wyjaśnił, zgrzytając zębami. -Molly poprosiła mnie, żebym tam zajrzał, bo długo nie miała od niego wiadomości. Jego rodzina... - potrząsnął głową z ponurą miną.- A nie mogę go zabrać do Nory czy Hogwartu, bo niedawno był atak Śmierciożerców na to tymczasowe więzienie, i wszyscy są tam. A sam wiesz, że Malfoy i Avery mają kontakty w św. Mungu, więc nie jest pewne, czy Harry by to przeżył. A teraz wybacz mi, ale naprawdę muszę już iść. Po prostu pomóż mu - wyminął Snape'a, wyszedł i zniknął w nocnych ciemnościach z cichym "poop".

CHOLERA!!! Przeklęty wilkołak!!!

Co on sobie myśli?! Czy jego dom wygląda jak schronisko dla biednych, zabiedzonych zwierząt? A on sam jak siostra miłosierdzia?

Niech to wszystko demony porwą!!!

Kopną krzesło stojące koło drzwi, poprawił z drugiej strony i waliłby dalej, ale po drugim ataku krzesło zadrżało, a po trzecim rozpadło się na kawałki.

Niech to szlag!

Niechętnie spojrzał w stronę kanapy, na której Lupin położył chłopaka. Błysnęła mu myśl, żeby go tak zostawić, ale szybko zgasła - koniec końców, Potter był uczniem, a on przysięgał chronić uczniów. Wszystkich.

-No dobrze, Potter, co się stało? - spytał kpiąco, pewien, że zaraz usłyszy płaczliwe narzekania.

Cisza.

-Potter?

Podszedł do tapczanu, zawahał się, ujął brzeg koca, w który chłopak był owinięty, odsunął go i cofnął się o krok. Nie należał do strachliwych ( szpieg był albo odporny na wstrząsy, albo martwy), ale to nie był strach, tylko zaskoczenie. Zaklął wściekle, ale na szczęście w okolicy nie było żadnego krzesła ani skrzata domowego.

Potter leżał na jego kanapie. Był nieprzytomny. I zakrwawiony.

Oddychał z trudem. Ręka sterczała mu pod dziwnym kątem, twarz i włosy pokryte były skorupą zakrzepłej już krwi. Świeża posoka sączyła się z rozciętego policzka i głębokiej rany po prawej stronie klatki piersiowej.

Na oko wyglądało na to na przynajmniej dwa połamane żebra, złamaną rękę i ogólne rozległe potłuczenia.

Wyrzucając z siebie co najgorsze inwektywy pod adresem Śmierciożerców, poszedł szybko do swojej pracowni i przyniósł eliksir przeciwkrwotoczny, przeciwbólowy i jeszcze nasenny, na wypadek, gdyby szczeniak się ocknął, bo nie zamierzał znosić jego bezczelnych tekstów. Ani spojrzenia. Dorzucił jeszcze maść na stłuczenia i, wciąż mamrocząc wściekłe uwagi odnośnie Śmierciożerców, zatrzymał krwawienie. Chłopak miał szczęście, że ten wilkołak go znalazł, inaczej sługusy Czarnego Pana by go zabiły. Ciekawe tylko, co ich napadło, że robili to ręcznie, a nie przy pomocy czarów? Większość nie lubiła babrać sobie rąk krwią.

Nastawił chłopakowi rękę i poskładał żebra. Trochę to trwało, bo wyszedł z wprawy. Następnie wlał mu do ust eliksir przeciwbólowy. Cholerni Śmierciożercy! Sam nigdy nie zniżył się do takiego poziomu - prawie zatłuc dzieciaka. Krwawe gnojki.

Teraz musiał zaleczyć te rany, choć siniaki i tak przez pewien czas będą widoczne. Przyjrzał się Potterowi z niesmakiem.

-Mrok! Ognik! - zawołał głośno, i po chwili z głębi domu nadbiegły dwa zdyszane skrzaty w ciemnych kubrakach.

-Tak, Panie? - zapytał z szacunkiem ten o ciepłych piwnych oczach i krótkiej, ciemno-rudej czuprynie.

-Wykąpcie go - powiedział, wskazując na wciąż nieprzytomnego chłopaka. -I przebierzcie. Tylko ostrożnie, bo jeśli znów będę musiał nastawiać mu rękę, to będzie więcej krzeseł do sprzątania - dodał, spoglądając znacząco na szczątki mebla pod ścianą.

-Oczywiście, Panie - potwierdził drugi skrzat, o szarych oczach i rzadkich czarnych włosach. Wraz z towarzyszem wziął Pottera i skierował się do łazienki.

-Niech no ja tylko dorwę tego wilkołaka - mruknął Snape, wyciągając różdżkę i naprawiając nieszczęsne krzesło. -Zapłaci mi za to.

Skierował się do swojej pracowni. Z szafki wyjął bandaż i gazę opatrunkową. Przydadzą się. Uprzątnął składniki eliksiru, który przygotowywał wieczorem, umył i pochował narzędzia laboratoryjne. Zawsze sam tu sprzątał; nikt , nawet Mrok i Ognik, nie mogli tu przebywać pod jego nieobecność, poza tym i tak nie wiedzieliby, jak zachować skomplikowany układ i porządek w przyrządach. Eliksiry były sztuką, która wymagała ogromnej wiedzy i pewności działania, więc musiał na ślepo wiedzieć, co gdzie jest; inaczej każde skomplikowane doświadczenie mogło źle się skończyć.

-Panie?

Obrócił się.

-Skończyliście już?

-Prawie, Panie. Przepraszam, ale gdzie mamy go ułożyć?

To był problem. Dwór, który Snape odziedziczył po rodzinie, był duży, ale nie posiadał żadnych pokoi gościnnych, z bardzo prostego powodu - Mistrz Eliksirów nigdy nie miewał gości. A teraz zjawił się jeden, i to bynajmniej nie najmilszy. Co z nim zrobić? Może buda dla psa?

A, nie, przecież nie miał psa.

-W pokoju starego pana.

Ognik spojrzał na niego zdziwiony, ale skłonił się posłusznie i czmychnął.

Potter w pokoju mojego zmarłego ojca, pomyślał Snape, uśmiechając się szyderczo. Jego ojca zabili Aurorzy, podczas pierwszej wojny z Czarnym Panem. Był jednym z najlepszych Śmierciożerców, naprawdę potężnym czarodziejem czystej krwi. Praktykował mroczne sztuki, podobnie jak jego matka. I on sam.

Zabrał ze sobą materiały opatrunkowe i wspiął się po długich i imponujących schodach na piętro rezydencji, do starego pokoju jego ojca, od lat opustoszałego. Cicho uchylił drzwi i wślizgnął się do środka.

Potter już tam był, leżał pod aksamitną kołdrą w czystej pidżamie, nieco na niego za dużej. W zaciemnionym pokoju w tonacji ciepłej i bardzo ciemnej purpury jedynie jego ciężki oddech i cichutki szept magicznych świec zakłócały ciszę.

Severus podszedł do niego i odchylił mu włosy z czoła, odsłaniając słynną bliznę w kształcie błyskawicy. Chłopak rzucił się niespokojnie na łóżku i cicho krzyknął, gdy poczuł dotyk na czole.

-Delikatni jesteśmy, co, panie Potter? - mruknął kpiąco Snape. Pożył bandaże, gazę i maść na stoliku nocnym obok łóżka. Musiał porządnie opatrzyć te kilka stłuczeń i przecięć. W miarę delikatnie, żeby szczeniak się nie ocknął, rozpiął i zdjął z niego górę od pidżamy. Zamarł.

Chłopak był zmasakrowany. Całe ramiona i tors upstrzone były siniakami i ranami, teraz, gdy nie maskowała ich czarna skorupa krwi, doskonale widocznymi. Trudno było znaleźć na szczeniaku jakieś zdrowe miejsce. Wiele z tych obrażeń było zdecydowanie starszych niż dzisiejsze. Wprawne oko Śmierciożercy natychmiast rozróżniło ślady po pięści, kiju i szkle.

Mistrz Eliksirów zerwał się, wybiegł z pokoju i zniszczył kilka pechowych mebli.

-MROK!!! - przed nim natychmiast pojawił się przerażony skrzat. -Skontaktuj się z prof. Dumbledorem. Ma się tu pojawić, i to w tej chwili. Nie obchodzi mnie, jak. Natychmiast!

Skrzat skłonił się pośpiesznie i natychmiast rozpłynął w powietrzu.

NIECH TO PIEKŁO POCHŁONIE!!!!!

Wrócił do komnaty i jeszcze raz spojrzał na Pottera, z całych sił powstrzymując się od wyjścia, znalezienia tych przeklętych mugoli i potraktowaniu ich w ten sam sposób, w jaki oni traktowali chłopca. To nie byli Śmierciożercy, co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Wiele z siniaków miało ponad dwa tygodnie. To mogli być tylko jego ciotka i wuj, jego tak zwana rodzina! Niech ich CHOLERA! Wyżywać się na dzieciaku. Fakt, on też go nie znosił, ale nigdy nie uderzyłby ŻADNEGO dziecka! Nawet Pottera.

Minęło kilka minut, zanim się uspokoił i mógł się zająć opatrywaniem chłopaka. Starał się być delikatny, bo na każdy dotyk reagował drżeniem, wynikającym chyba bardziej ze strach niż z bólu. Cudownie! Użalać się nad Potterem! Co za kretyn - dlaczego nikomu o tym nie powiedział? Severus wiedział, jak bardzo dyrektorowi zależało na Chłopcu-Który-Przeżył, na pewno zabrałby go stamtąd wcześniej! Co, Potter, duma nie pozwalała się przyznać?

Nareszcie skończył i spojrzał na chłopaka uważnie. Żebra miał mocno oplecione bandażem, podobnie jak rękę i co gorsze rany. Dopiero teraz uderzyło Snape'a, jaki jest wychudzony - zawsze był szczupły, ale teraz można mu był dokładnie policzyć wszystkie kości. Severus zacisnął zęby - głodzili go. Świetnie. Co dalej, mugole? Biczowanie? Czy od razu Avada Kedavra, żeby skrócić jego męki i ucieszyć Czarnego Pana?

-Severusie, chciałeś ze mną rozmawiać?

Błyskawicznie odwrócił się w stronę kominka, skąd dobiegał głos, i zobaczył głowę Albusa, tkwiącą w płomieniach. Natychmiast stanął przed nią i wysyczał wściekle:

-Dyrektorze, proszę natychmiast tu przyjść albo przysłać kogoś innego po Pottera.

-Obawiam się, że w tej chwili jest to niemożliwe. Śmierciożercy zaatakowali, św. Mungo jest przepełniony, mamy mnóstwo rannych...

-Więc weź go do Hogwartu!...

-Nie mogę, nikogo w nim obecnie nie ma, podobnie jak w Kwaterze Głównej. Molly nie może się nim zająć; Bill został dość poważnie ranny i wszyscy są przy nim...

-Nic mnie to nie obchodzi! Chłopak ma stąd zniknąć!- awanturował się zduszonym głosem, nie chcąc obudzić Pottera.

-Ależ Severusie, w tej chwili nie mogę nic zrobić... Niech zostanie dzisiaj u ciebie, a za dzień lub dwa kogoś po niego przyślę...

-NIE!

-Severusie, bądź rozsądny - dyrektor spojrzał na niego surowo zza swoich okularów-połówek. -Masz duży dom, a w tej chwili naprawdę nikt nie może po niebo przyjść, wszyscy są zajęci. Zresztą, twoje domowe skrzaty mogą się nim zająć, nie musisz zwracać na Harry'ego najmniejszej uwagi...

-CO?!- ryknął wściekle Snape, niezdolny dłużej nad sobą panować. -Czy ty widziałeś, jak potwornie skatowane jest to dziecko? Potrzebuje stałej opieki, nie tylko medycznej!

Dumbledore przez chwilę milczał, po czym westchnął ciężko i spytał:

-Jego krewni?

Snape osłupiał, niemal sparaliżowany zgrozą.

-Wiedziałeś?! - zdołał wreszcie wyszeptać.

-Tak, niestety - starzec westchnął ciężko. -Napisał mi o tym kilka razy.

-I NIC nie zrobiłeś?!

-Nie. Harry musiał tam zostać, tylko tam był bezpieczny...

-BEZPIECZNY? Ciesz się, że Lupin po niego pojechał, bo twoi mugole wyręczyliby Czarnego Pana! Chłopak jest ledwo żywy. Musieli się nad nim znęcać już od dawna.

-Możliwe - przyznał smutno dyrektor. -Molly mówiła mi, że pisał do niej z prośbą o zgodę na spędzenie u niej reszty wakacji; zgodziła się. Potem napisał do mnie.

-A ty odmówiłeś - powiedział Snape lodowato. -Kazałeś mu tam zostać.

-Musiałem.

W zaległej nagle ciszy Snape wpatrywał się w swoje zaciśnięte pięści, czując, że jeśli spojrzy na dyrektora, to może zrobić coś, czego wszyscy będą potem mocno żałować.

-Niech zostanie na razie u ciebie - napłynął do niego głos Albusa. -Za dwa dni ktoś się po niego zjawi.

Rozległ się cichy trzask i głowa Dumbledore'a zniknęła z płomieni.

Pięknie. Po prostu wspaniale.

- * -

 

Koło południa Severus zajrzał do pokoju, w którym leżał Potter. Ognik czuwał przy nim, tak jak rozkazał. Zwolnił go z posterunku, usiadł przy starym łóżku i zamyślił się, patrząc na chłopca.

Nie wiedział, że jego sytuacja w domu tak wygląda. Najwyraźniej mugole nie posłuchali gróźb Lupina i towarzystwa. Owszem, kiedy w zeszłym roku szkolnym usiłował nauczyć go oklumencji, trafił na wiele złych wspomnień, z czego większość związana była z Lordem, mugolami albo nim samym.

Wiedział, że w domu wujostwa traktowany jest jak popychadło, a nie, jak wcześniej uważał, jak rozpieszczony, mały książę. Owszem, trafił na wspomnienia ciasnej komórki czy zawodów, jakie na Potterze urządzał sobie jego kuzyn ze swoją bandą. Ale przecież każdy ma jakieś gorsze wspomnienia. Dopiero teraz do niego dotarło, że dobrych wspomnień Potter ma zdecydowanie za mało jak na szesnastolatka. Zdecydowaną większość stanowiły ponure, złe, pełne samotności obrazy, które starał się wyrzucić z pamięci. Ponadto tych kilka dobrych wspomnień dotyczyło Hogwartu - wcześniej nie było nic.

A Dumbledore o tym wiedział. I nie zareagował.

Severus zawsze irytował sposób, w jaki starzec postępował z chłopakiem. Jego zdaniem był dla niego za łagodny, na zbyt wiele mu pozwalał. Owszem, chłopak był odważny i lojalny, trudno zaprzeczyć - Gryfon aż do wymiotu. Często mu się udawało wydostać cało z kłopotów. Ale brak reakcji ze strony dyrektora sprawiał, że natychmiast pakował się w nowe tarapaty. Aż w końcu nie udało mu się uciec.

Ale DLACZEGO Albus nic nie zrobił? Dlaczego kazał mu wracać do tych mugoli, skoro wiedział, jak to się może skończyć?

Nie miał pojęcia.

Zmienił Potterowi opatrunek, zmierzył puls, nieco zbyt wolny, ale spokojny, polecił Ognikowi dalej go pilnować, i wyszedł.

 

- * -

 

 

-Pamiętam, jak przyszedłem do ciebie po niego razem z Molly - powiedział cicho Lupin. -Był jeszcze nieprzytomny. Ocknął się dopiero następnego dnie, w Norze... Molly bardzo się o niego martwiła, ale nie powiedziała Ronowi, Hermionie ani reszcie, co się stało. Stwierdziła, że ma prawo sam o tym powiedzieć, komu uzna za stosowne.

-Nigdy nikomu nie powiedział - odezwał się cicho Severus. -Nawet swoim przyjaciołom. Wstydził się.

-Czego..?

Cisza.

-Nie miał powodu do wstydu, to przecież nie była jego wina - ciągnął niepewnie Lupin, nie doczekawszy się odpowiedzi Snape'a. -Ale pamiętam jego zdziwienie, kiedy się dowiedział, że to ty mu pomogłeś, opatrzyłeś i zaopiekowałeś się nim. Nie chciał mi wierzyć. Wiedział, że byłeś na niego wściekły za ten numer z myślodsiewnią, musiałem mu przysięgać, że nie kłamię ani niczego nie ukrywam...

Cisza.

-A tak na marginesie, to co zrobił, że mu przebaczyłeś?

-Nigdy mu tego nie przebaczyłem. Po prostu puściłem to w niepamięć.

-A... A co było dalej? Bo to przecież dopiero początek...

-Tak, Lupin, masz rację. To był dopiero początek.

2

 

 

 

-Potem już go nie widziałeś, prawda? Aż do początku roku szkolnego?

-Nie.

-To były chyba jego najgorsze wakacje... Bardzo mu brakowało Syriusza. Obwiniał się za jego śmierć.

-Wiem.

-Całe wakacje był milczący i przygaszony... Unikał naszych spojrzeń, nie chciał rozmawiać nawet z Ronem i Hermioną... Pod koniec wakacji było już bardzo źle. Usłyszałem, jak się kłócili. Harry był potem taki cichy...

-Jakby się rozpływał. Jakby powoli znikał...

-Tak... A my nie mogliśmy nic zrobić.

Cisza.

-Potem wrócił do Hogwartu i nie mogłem go już widywać... - ciągnął cicho Lupin. -Albus wysłał mnie z zadaniem do Niemiec, potem do Rosji... Zatrudnił nową nauczycielkę do Obrony Przed Czarną Magią. Tą... Dariię Malach*.

-Znała się na swojej pracy, umiała uczyć. Była niezła.

-A Harry? Co zrobił, jak cię zobaczył?

-Nic. A co byś chciał, miał paść przede mną na kolana? Przecież mnie... nienawidził.

 

- * -

 

 

Severus uważnie obserwował strumień uczniów, napływających do Wielkiej Sali na powitalną ucztę. Siedział za stołem nauczycielskim, kryjąc twarz w cieniu. Starał się nie patrzeć w stronę dyrektora.

Wreszcie go wypatrzył. Szedł prawie na samym końcu, flankowany przez Weasleya i Granger, otoczony resztą Gryfonów z szóstej klasy. Był blady i wymizerniały, nieco się garbił. Nie wyglądał na uszczęśliwionego tym, że kiedy wszedł, prawie cała szkoła jak na komendę spojrzała na niego, zamilkła, po czym zaczęła znów szybo szeptać, niewątpliwie o nim. Starał się na nikogo nie patrzeć, dopiero kiedy dotarł na swoje stare miejsce i usiadł bezpiecznie między Granger i Thomasem, podniósł głowę i rozejrzał się uważnie po Sali. Najpierw spojrzał na dyrektora, który, jak zauważył Snape, odwzajemnił to spojrzenie. Uśmiechnął się wesoło do Pottera, czujnie obserwując go zza okularów. Chłopak, ku wielkiemu zdumieniu Mistrza Eliksirów, nie odwzajemnił uśmiechu, skinął jedynie głową, uprzejmie i z szacunkiem, ale nad wyraz chłodno. Następnie przesunął wzrokiem po stole nauczycielskim, zatrzymując go dopiero na Snapie.

Chłopak nie mógł dostrzec wyrazu jego twarzy, skrytej w cieniu, sam będąc doskonale widocznym. Patrzył na nauczyciela bardzo długo, bez żadnej reakcji, i tylko jego oczy miały wyraz, którego Snape nie potrafił rozszyfrować.

Potem Weasley trącił go w ramie i dyskretnie wskazał nową nauczycielkę. Potter spojrzał na nią krótko i uważnie. Podobnie Snape. Nie wiedział, co skłoniło dyrektora do zatrudnienia jej, ale musiał mieć jakiś powód. Nowa nauczycielka Obrony Przed Czarną Magią była wysoka i bardzo szczupła, miała bladą cerę i krótkie czarne włosy. Wyglądałaby niemal tak, jak Snape, ale mroczne wrażenie zakłócały jej oczy, duże, o przekroju migdałów i kolorze świeżej, wiosennej trawy. Oczy były dominującym akcentem na jej raczej drobnej twarzy i nadawały jej wygląd małego, niewinnego dziecka. Mimo to nie wyglądała na słabą czy zlęknioną; świadczyły o tym jej ruchy, pewne i ostre, oraz dumny sposób trzymania głowy.

Tę obserwację przerwała Snapowi ceremonia przydziału i przemówienie dyrektora, poważne i raczej krótkie. Po przedstawieniu wszystkim nowej nauczycielki i powtórzeniu kilku reguł odnośnie bezpieczeństwa, rozpoczęła się uczta. Snape co jakiś czas zerkał na Pottera i zauważył, że chłopak je niewiele i w ogóle się nie śmieje, w przeciwieństwie do jego kolegów. Owszem, uśmiechał się, i to nawet dosyć często, ale sztucznie i nieco wymuszenie - widać było, że nie jest mu do śmiechu. Na szczęście nie miał już siniaków na twarzy. Czasami spoglądał na profesora, a kiedy go na tym przyłapywał, szybko uciekał spojrzeniem i pochylał głowę jeszcze niżej.

W tym roku będą problemy z Potterem, pomyślał Snape. Jeszcze większe niż zwykle.

- * -

 

Po skończonej uczcie Severus schodził po schodach do lochów, kierując się do swoich komnat. Zbliżając się do swojego gabinetu wyczuł, że ktoś tam na niego czeka. Nikogo nie zobaczył ani nie usłyszał, ale instynkt podpowiadał mu, że ktoś tam jest, a on nauczył się ufać swoim przeczuciom. Dyskretnie wyją różdżkę z kieszeni szaty i wsunął ją w głąb rękawa, tak na wszelki wypadek. Kiedy był trzy kroki od dębowych drzwi, z cienia pod ścianą wysunął się Potter.

-Panie profesorze? -zaczął niepewnie.

-Co robisz tu o tej porze, Potter? Już dawno po uczcie, powinieneś być w swoim dormitorium - rzucił ostro Snape, choć nie była to cała prawda; uczta wprawdzie się skończyła, ale szóstoklasiści mogli przebywać na korytarzach do dziesiątej. Chłopak nawet nie drgnął, wziął tylko głęboki oddech.

-Chciałem tylko pana przeprosić - powiedział cicho, patrząc nauczycielowi prosto w oczy. -Za to, co zrobiłem w zeszłym roku. I podziękować za to, co zrobił pan dla mnie w lecie...

Snape rozejrzał się szybko, i zdecydowanym ruchem otworzył drzwi swojego gabinetu.

-Do środka - syknął przez zaciśnięte zęby.

Kiedy Potter spełnił jego polecenie, wślizgnął się za nim, zatrzasnął drzwi i rzucił na nie zaklęcie dźwiękoszczelne. Krótkim machnięciem różdżki zapalił kilka świec i odwrócił się do chłopaka.

Stał przed nim, blisko drzwi i widać było, że nie czuje się tu bezpiecznie. W słabym i migotliwym świetle kandelabrów nie widział dokładnie jego twarzy, ale było mu to zbędne. -Cóż się stało, panie Potter? - powiedział tak zjadliwie, jak tylko potrafił. -Naszły pana wyrzuty sumienia? - dorzucił kpiąco.

-Tak.

Ta odpowiedź go zaskoczyła. Spodziewał się raczej jakiś bezczelnych komentarzy, ewentualnie krzyków, więc cicha i pokorna odpowiedź zbiła go z tropu. Nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

-Nie powinienem był zaglądać do pańskiej myślodsiewni, to były pana prywatne wspomnienia - ciągnął Potter, z wysiłkiem zmuszając się do patrzenia w oczy znienawidzonemu nauczycielowi. -Nie miałem prawa tego robić. Przepraszam.

Snape w dalszym ciągu milczał, głównie dlatego, że nie wiedział, co powiedzieć i jak zareagować. Chłopak nie kłamał, wyczuwał, że mówi prawdę i naprawdę żałuje. Ale co z tego? Co to zmieni...?

-I chcę podziękować za to, że pomógł mi pan tego lata. Wiem, że najchętniej poczęstowałby mnie pan jakąś trucizną, ale tym więcej jestem panu winny.

-Owszem, panie Potter - powiedział wreszcie Severus, zastanawiając się, skąd, na demony, ten smarkacz wie o truciźnie... - Ale proszę sobie nie pochlebiać; nie zrobiłem tego z długo tajonej miłości, lecz z polecenia dyrektora - nie całkiem prawda, ale Potter nie musi o tym wiedzieć. - Według prof. Dumbledore'a jesteś ważny w tej wojnie, a ja muszę wykonywać rozkazy.

-Rozumiem - powiedział cicho.

-Szczerze mówiąc, to jestem zaskoczony, że pan do mnie przyszedł, panie Potter -mruknął Snape sarkastycznie. - Myślałem, że mnie pan nienawidzi.

-Owszem - powiedział szczeniak po chwili ciężkiej ciszy. - Ale to nie ma obecnie większego znaczenia.

Och, jak uroczo. Bezczelny smarkacz. Prawdziwy Potter!

-Na przyszłość radziłbym unikać kontaktu z mugolami, zwłaszcza jeśli nie potrafi się pan przed nimi obronić, panie Potter. To się może kiedyś źle skończyć - powiedział jeszcze bardziej zjadliwie, w charakterze rewanżu.

Chłopak tylko skinął głową, zaciskając pięści.

-Od jak dawna... - przerwał wreszcie ciszę Snape, ale szczeniak nie dał mu dokończyć. -Czy to ważne? - spytał cicho.

-Owszem - powiedział nauczyciel lodowato. -Nie wnikam już w to, dlaczego się nie obroniłeś, ale...

-A co miałem zrobić? -znów mu przerwał, tym razem jeszcze ciszej, ale w jego głosie zaczął pobrzmiewać gniew. -Powystrzelać ich? Rzucić na nich jakieś przekleństwo i wylecieć z Hogwartu? I gdzie miałbym...

Gwałtownie urwał, chyba zdając sobie sprawę, co powiedział. Zaległa ciężka cisza.

-Przyjmuję pańskie przeprosiny, panie Potter - powiedział wreszcie Snape możliwie neutralnym głosem. -A teraz proszę wracać do wierzy Gryfindoru i nie szlajać się więcej samemu po korytarzach. Żegnam.

Chłopak stał w bezruchu jeszcze sekundę czy dwie, ale potem odwrócił się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Snape usiadł ciężko w fotelu za biurkiem i wsparł ciężko głowę na złączonych dłoniach. Myślał nad tym, co prawie powiedział mu Potter.

Wylecieć z Hogwartu? I gdzie mi...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin