DARK SECRET - Rozdział 3.doc

(159 KB) Pobierz
Rozdział 3

Tłumaczenie: FranekM

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

DARK SECRET

 

Dark Series Book 15

 

By

 

CHRISTINE FEEHAN

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział 3

 

 

Colby westchnęła i odrzuciła nakrycia. Przez moment jej ręka została na pięknej, wykonanej ręcznie kapie przykrywającej jej łóżko. Jej matka zamówiła tę kołdrę w Paryżu. Wykonałaynna, ale nieuchwytna projektantka. Pamiętała bardzo dobrze jej potrzebę by mieć tę kołdrę zaraz po tym, gdy zobaczyła, ją w reklamie magazynu. Colby wiedziała, że to jest coś specjalnego, prawie tak jak gdyby posiadała swoją własną moc. Jej matka i ojczym dali jej na jej dziesiąte urodziny i Colby ceniła ponad wszystko co miała. Wraz z rzadkim pięknem i wyjątkowym uczuciem wygody i bezpieczeństwa jaką jej dawała, kołdra była symbolem  miłości rodziców do  niej.

 

Przeciągnęła się leniwie i przeszła w poprzek podłogi z twardego drewna do otwartego okna. Wiatr rozsunął cienkie koronkowe zasłon. Nosiła parę spodni od piżamy ściąganych na sznurek i małą długą koszulkę na ramiączkach. Colby wolno rozplotła swoje długie włosy, gdy odwróciła się do okna i spojrzała w noc. Kochała góry w nocy, zawsze mistyczne i tajemnicze. Zasłona rzadkiej białej mgły okryła wysokie grzbiety. Otaczała olbrzymimi obłokami, jej rancho przytulone do głębokiej doliny. Wyciągnęła swoje ramiona do pasma wysokiej góry, podnosząc swoją twarz w kierunku świecącego półksiężyca.

 

Colby martwił się, o tyle rzeczy, że nie mogła spać. Była wyczerpana a jednak zdecydowała się wstać przed czwartą trzydzieści. Oparła się o parapet okna, podnosząc wzrok do gwiazd. Nie powiedziała Paulowi, ale po karmieniu, miała zamiar wziąć swojego konia i ruszyć w góry i poszukać starego Pete'a. Objeżdżała rancho przez ostatnie trzy dni, wstając dodatkowo wcześniej i poświęcając tyle zaoszczędzonych godziny ile mogła by szukać jego śladów. Pomimo tego co powiedział Ben, Colby nie sądziła, aby Pete po prostu odszedł, albo tak po prostu poszedł w cug alkoholowych.

 

Pete dobiegał już późnej siedemdziesiątki, jego ciało było podziurawione artretyzmem po jego dniach na rodeo. Miał dom u Colbym, ciepłe łóżko, dach nad głową, z dobrym jedzeniem i pracą na ranczu która sprawiała, że czuł się potrzebny. Był człowiekiem, który znał znaczenie słowa lojalność. Była pewna, że nigdy nie odszedł by z rancza zwłaszcza kiedy wiedział, że Colby grozi niebezpieczeństwo utraty ich domu. Nigdy nie opuściłby jej. Pete po prostu nie zrobiłby tego. Colby obawiała się, że jest chory albo ranny gdzieś na terenie rancza.

 

Na dużym dębie jard od jej okna, ptak zatrzepotał skrzydłami, zwracając jej uwagę. Ptak miał twarz w kształcie dysku z bardzo wyraźnym kołnierzem. To nie była sowa, ale był duży. Bardzo duży. Niezwykły ptak, który łatwo mógł zaważyć dwadzieścia funtów. Wpatrywała się w niego a on wpatrywał się wprost w nią. Mogła zobaczyć jego oczy, okrągłe i błyszczące czernią. Znała ptaki na swoim ranczu i nigdy nie widziała takiego. Gdyby nie wiedziała lepiej, pomyślałaby, że to była harpia. Colby wychyliła się całkowicie z parapetu, koncentrując się na ptaku.

 

Obejrzała go blisko, ponieważ dotarła ścieżką swojego umysłu do drapieżcy. Dziób miał groźny wygląd, zakrzywiony i ostry, szpony ogromne, tam gdzie zakręcały się wokoło grubej gałęzi drzewa. Miał inteligencję błyszczącą w jego oczach. Oddech Colby został złapany w jej gardle, jej serce uderzało nagłe w radosnym podnieceniu. Harpie ży w amazońskim lesie deszczowym, latają z gracją, szybko między drzewami. Były niewątpliwie najbardziej onieśmielającym ptakiem świata, zdolne porywać małpy, węże, nawet leniwiec jako ofiara. To nie było możliwe, ale im bardziej go studiowała, tym była pewniejsza. Co na Boga zagrożony orzeł z Ameryki Południowej robił w górach Cascade?

 

Colby kontynuowała wpatrywanie się w żywą istotę, utrzymywała kontakt wzrokowy, szepcząc łagodnie, bardziej w swoim umyśle niż na głos. Często wabiła wszystkie rodzaje zwierząt do siebie, szeptała do koni, owiec i bydła, ciągnąc do siebie florę i faunę, gdy była sama. Wezwała ptaka, wstrząśnięta jego wielkością. Było naprawdę całkiem piękny. Dziki. Nieoswojony. Potężny. Obawiała się, że musi być ranny w jakiś sposób, jeśli podróżował tak daleko od jego rodzinnego terenu.

 

Głęboko w ciele ptaka, Rafael De La Cruz uśmiechnął się. Colby złapała przynętę. Wzywała ptaka do siebie, używając umysłowej ścieżki nieznanej mu, ale mocy szlak prowadził prosto z powrotem do jej umysłu i dał mu wejście, którego potrzebował. Klucz do odkrycia jej wspomnień, do przejęcia kontroli. Nigdy nie chciała chętnie zapraszać go do jej domu, ale zapraszała ptaka. Raz zaproszony do środka, będzie miał nawet więcej kontrola nad Colby. W ciele dużego orła, rozłożył swoje ogromne skrzydła i wyleciał z gałęzi drzewa. Dostrzegł jej twarz, zaskoczoną przez jego nagły gest, chłonąc piękno harpii w locie. Krążąc wysoko, spadał w szybkim tempie w dół w leniwym pokazie i wylądował na jej parapecie, szpony zagłębiły się w głąb drewna. Wolno, majestatycznie, orzeł złożył swoje skrzydła.

 

Colby pięknie wyglądała przy świetle księżyca. W lekkim srebrzystym świetle wyglądała jak młoda poganka składająca ofiarę bogom, składająca hołd wysokim szczytom. Jej skóra wyglądała na miękką, lśniąc zapraszała go do dotknięcia. Wewnątrz ciała ptaka, jego wnętrzności zaciskały się w gorączce. Jego potrzeba była gorączką w jego krwi. Mroczną i poza kontrolą, gdy potrzebował najwięcej ograniczenia. Jej niewinność wstrząsnęła nim mimo że go pociągała. Była jego. Stworzona dla niego. Wyłącznie dla niego. Tylko Colby Jansen moa uwolnić go od ciemnych cieni w jego duszy.

 

Colby wpatrywała się w ptaka urzeczona. To było trochę przerażające mieć drapieżnika tak blisko siebie. Nie była całkiem pewna, czy była bezpieczna. Bardzo ostrożnie wzięła dwa kroki do tyłu, dźwięk jej serca brzmiał głośno w jej uszach. To był zdumiewający ptak, olbrzymi i bardzo przerażający. Colby zmusiła swój umysł do bycia spokojnym, gdy go badała. Nie wydawał się być rannym w jakikolwiek sposób. Nie odniosła wrażenia, że jest głodny albo cierpi. Wpatrywał się w nią tak intensywnie jak ona w niego.

 

Rafael patrz jak język Colby zwilża jej pełną dolną wargę. Ten ruch napiął jego ciało jeszcze bardziej i zmienił jego krew w płynne gorąco. Nie mógł kontrolować swojej reakcji na nią. Był bardzo świadom, że to czyniło go bardziej niebezpiecznym niż był kiedykolwiek. Musiał panować nad sobą przez cały czas. Nie chciał ryzykować skrzywdzenia jej. Była kusząca, stałą tam z jej bosymi stopami, wyglądała młodo i pięknie i trochę na wystraszoną.

 

Rafael był zdeterminowany mieć ją w mocy swojej kontroli. Pragnął ją dla siebie, z dala od innych, gdzie mógł wolno i powoli rozumieć co chciał z nią robić. Będzie ją miał. Uwięzi ją, zadecydował; to był jedyny sposób by była jego, pod jego opieką, pod jego władzą. Była gwałtowna potrzeba w nim, głodna i rosnąca z każdym momentem, by przykuć ją do swojego boku łańcuchem.

 

Colby moa poczuć jak jej serce wali mocno, ale to było bardziej z radosnego podniecenia niż ze strachu. Ona powinna się obawiać, ptak który był prawdziwym drapieżcą, ale to było wspaniałe. Pracowała mocniej by odnaleźć drogę do jego mózgu, wysyłając fal zapewnienia, próbując utrzymać go w spokoju. Zeskoczył z parapetu na podłogę z twardego drewna, jeszcze trzymanie swoje oczu skupione na jej twarzy.

 

Miały czarne oczy! Okrągłe, błyszczące, bardzo inteligentne czarne oczy. Wpatrywała się w nie pełne dwie minuty. To nie było normalne, była tego pewna. Wolniutko, tak by nie wystraszyć stworzenia, przeszła w poprzek pokoju do swojego regału. Wciąż patrząc na ptaka, prześlizgiwała swoimi palcami nad swoich książkami do czasu, gdy znalazła to czego chciała. Wyśliznęła się z półki do jej czekającej ręki, strony już się odwracały do miejsca którego szukał jej umysł. Dziwne, ptak obserwował ją tak uważnie, z inteligencją w jego spojrzeniu, gdy patrzył jak strony książki otwierały się bez użycia jej ręki. ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin