Agatha Christie - Brzemię.txt

(332 KB) Pobierz
MARY WESTMACOTT
CZYLI
AGATHA CHRISTIE
   
   
BRZEMIĘ
   
PRZEŁOŻYŁA BOGUMIŁA MALARECKA
TYTUŁ ORYGINAŁU THE BURDEN
   
Albowiem jarzmo moje jest słodkie,
   a moje brzemię lekkie.
   Ewangelia według Sw. Mateusza, 11. 30.
                     
Duchowi memu przychyl, Panie,
                     Radoci niebios. Niech powstanie
                     Ze snu gnunego. Lubo jelim
                     Nad ziemskš miarę człekiem grzesznym
                     
                     Niech będzie z woli Twej zadana
                     Głazowi serca krwawa rana.
                     Niebiańskich obfitoci nie skšp, Panie,
                     Memu duchowi. Niech ze snu powstanie.
                     
                     Lecz gdyby jednak oparł się i temu,
                     Zatem, nim zganie, sercu oziębłemu
                     Boleć piekšca, czarna grzechu rana
                     Z woli Twej, Panie, niech będzie zadana.
   
                                                     R. L. Stevenson,
   przekład Bogumiła Malarecka

PROLOG
   
   Kociół był zimny. W padzierniku nie włšczano jeszcze ogrzewania. Na zewnštrz słońce łudziło obietnicš ciepła i dodawało otuchy, lecz tu, w rodku, od szarych kamiennych murów cišgnęło jedynie wilgotnym chłodem, nasuwajšcym myl o rychłym nadejciu zimy.
   Laura stała między nianiš, janiejšcš bielš nakrochmalonych kołnierzyków i mankietów, a panem Hensonem, wikarym (pastor leżał w łóżku z powodu lekkiej grypy). Pan Henson był młody i chudy. Miał wydatne jabłko Adama i cienki, nosowy głos.
   Pani Franklin, krucha i powabna istota, wspierała się na ramieniu męża. On sam trzymał się prosto, a na jego twarzy malował się wyraz uroczystej powagi. Narodziny drugiej córki nie pocieszyły go po stracie Charlesa. Pragnšł następnego syna. A z tego, co mówił lekarz, nie wynikało, by miał być jeszcze jaki syn Powędrował spojrzeniem od Laury do niemowlęcia, które, trzymane w objęciach niani, gaworzyło radonie do siebie.
   Dwie córki Oczywicie, Laura to miłe, kochane dziecko, a nowy przybysz w rodzinie to wspaniały okaz noworodka, lecz każdy mężczyzna chce mieć syna.
   Charles Charles i te jego jasne włosy, jemu tylko właciwy sposób odrzucania głowy, jego miech Jakżeż był uroczy, jak urodziwy, jak bystry i inteligentny. Doprawdy niezwykły. Dlaczego, jeli już musiało umrzeć jedno z jego dzieci, nie była to Laura
   Arthur Franklin nieoczekiwanie natknšł się spojrzeniem na oczy starszej córki, oczy, które w malej, bladej twarzy sprawiały wrażenie olbrzymich i tragicznych, i w poczuciu winy poczerwieniał. Jak mógł tak pomyleć? A gdyby dziecko odgadło stan jego ducha? Oczywicie, kochał Laurę tylko tylko że ona nie była, nigdy nie mogła być Charlesem.
   Wsparta na mężu, z półprzymknięlymi oczami, Angela Franklin mówiła w duchu: Mój chłopiec, mój piękny chłopiec, moje kochanie Wcišż nie potrafię w to uwierzyć. Dlaczego on, a nie Laura?
   Angela Franklin nie czuła się winna. Bardziej bezwzględna i bardziej szczera niż jej mšż, bliższa pierwotnym instynktom, uznała za oczywiste, że jej drugie dziecko, córka, nigdy nie znaczyła i nigdy nie mogłaby znaczyć dla niej tyle, ile tamten chłopiec, pierworodny. W porównaniu z Charlesem Laura była swego rodzaju rozczarowaniem: temu dobrze wychowanemu, nie przysparzajšcemu żadnych kłopotów dziecku zdecydowanie brakowało osobowoci. No włanie, osobowoci.
   Charles nic i nigdy nie wynagrodzi mi straty Charlesa, pomylała raz jeszcze, lecz czujšc zaciskajšcš się wokół jej przedramienia rękę męża, otworzyła oczy. Niewštpliwie należało skoncentrować się na ceremonii chrztu. Że też ten biedny pan Henson ma tak niezmiernie irytujšcy głos!
   
   Angela, na pół rozbawiona, popatrzyła pobłażliwie na niemowlę, które na chwilę przysnęło w ramionach niani: takie wielkie, podniosłe słowa skierowane do takiego maleństwa.
   Nagle niemowlę zamrugało, otworzyło oszałamiajšco niebieskie oczy, oczy Charlesa, i zagruchało radonie. Umiech Charlesa, pomylała Angela i w tej samej chwili zalała jš fala matczynej miłoci. Jej dziecko, jej własne, kochane dziecko. Po raz pierwszy mierć Charlesa odeszła w przeszłoć.
   Podobnie jak Arthur, spotkała ciemne, smutne spojrzenie Laury. Ciekawe, o czym to dziecko myli
   Niania także była wiadoma stojšcej u jej boku, skupionej, wyprostowanej Laury. Takie ciche, małe stworzenie, pomylała. Na mój gust trochę za spokojne. To nienormalne, by jakiekolwiek dziecko było tak spokojne i grzeczne jak ta mała. Nigdy nie powięca się jej wiele uwagi. A przynajmniej nie tyle, ile by należało. Ciekawe, jak to teraz będzie
   Wielebny Eustace Henson zbliżał się do momentu, w którym zawsze odczuwał zdenerwowanie. Nie chrzcił dzieci zbyt często. Gdyby tak pastor był tutaj, pomylał. Spojrzał na Laurę. Spodobała mu się powaga malujšca się w oczach dziewczynki i skupiony wyraz jej twarzy. Dobrze wychowane dziecko. Ciekawe, o czym w tej chwili myli.
   Dobrze, że nie wiedział tego nikt: ani on, ani niania, ani Arthur i Angela Franklinowie.
   To nie jest w porzšdku
   Och, to nie jest w porzšdku
   Matka kocha jej małš siostrzyczkę tak bardzo, jak kochała Charlesa.
   To naprawdę nie jest w porzšdku
   Ona nienawidzi tego niemowlęcia. Nienawidzi go, nienawidzi go, nienawidzi!
   Chciałabym, żeby umarło, pomylała.
   Stała przy chrzcielnicy, a pełne namaszczenia formułki chrztu dzwoniły jej w uszach. Jednak o wiele wyraniejsza od nich, o wiele bardziej głona była myl przełożona na słowa: chciałabym, żeby umarło
   Niania tršciła jš łokciem i wręczyła dziecko, szepcšc:
    Masz, potrzymaj jš trochę, tylko nie upuć, a potem podaj wikaremu.
    Wiem  odszepnęła Laura.
   Niemowlę znalazło się w jej ramionach. Popatrzyła na nie. A gdybym tak opuciła ręce i pozwoliła mu upać na kamiennš posadzkę. Czy to by je zabiło?
   W dół, na kamienie, szare, twarde kamienie tylko że niemowlęta tak ciepło się ubiera, tak tak spowija. Czy zrobi to? Czy się omieli?
   Zawahała się. Właciwy moment minšł. Dziecko znalazło się w nieco nerwowych ramionach wielebnego Eustacea Hensona, któremu brakowało dowiadczenia i pewnoci siebie pastora. Zapytał o imiona i powtórzył za Laurš: Shirley, Margaret, Evelyn Na główkę maleństwa padło kilka kropel wody. Dziecko nie zapłakało. Wręcz przeciwnie: za gaworzyło, jakby spotkało je jakie nowe, przyjemne dowiadczenie. Ostrożnie, niemal z wewnętrznym przymusem, Eustace Henson pocałował delikatne czółko niemowlęcia. Wiedział, że tak zwykle robi pastor. Z ulgš zwrócił zawiništko niani.
   Chrzest dobiegł końca.

CZĘĆ PIERWSZA
LAURA  1929

ROZDZIAŁ PIERWSZY
1
   
   Mimo zewnętrznego spokoju w dziecku stojšcym przy chrzcielnicy narastało uczucie urazy i niedoli.
   Po mierci Charlesa miała prawo oczekiwać miała prawo Cóż, bolała nad mierciš brata (również i przez niš uwielbianego), jednak jej smutek doć prędko złagodziła niejasna tęsknota i nadzieja. Naturalnie, kiedy Charles żył, urodziwy, pełen wdzięku, radosny, beztroski Charles, nie miała nic przeciwko temu, by cała miłoć rodziców spływała na niego. Ona, Laura, zawsze była cichym, nudnym, tym tak często niepożšdanym drugim dzieckiem w rodzinie, dzieckiem, które przychodzi na wiat zbyt prędko po pierwszym. Ojciec i matka byli dla niej mili i czuli, lecz to Charles zawładnšł całkowicie ich sercami.
   Kiedy przypadkowo usłyszała, jak matka mówiła do jednej ze swoich przyjaciółek: Laura to kochane dziecko, oczywicie, lecz prawdę powiedziawszy, niezbyt ciekawe.
   Pełna rezygnacji pogodziła się z takim osšdem. Cóż innego jej pozostało. Istotnie, jest nudnym dzieckiem. Jest mała i blada, jej włosy się nie kręcš, i nigdy nikogo nie potrafi lak rozmieszyć, jak to robił Charles. Jest dobra, posłuszna i nikomu nie sprawia kłopotu, lecz ani nie jest, ani nigdy nie będzie kim ważnym.
    Mamusia kocha Charlesa bardziej niż mnie  poskarżyła się pewnego razu niani. Niania skarciła jš bez namysłu:
    Nie powinno się mówić takich głupstw. To nieprawda. Twoja matka kocha tak samo i jego, i ciebie. Tak sprawiedliwie, jak potrafi. Matki zawsze kochajš jednakowo wszystkie swoje dzieci.
    Koty nie  powiedziała Laura, majšc na myli ostatni koci miot.
    Koty to tylko zwierzęta  odparowała niania.  W każdym razie  dodała, osłabiajšc nieco cudownš oczywistoć poprzedniego stwierdzenia  Bóg cię kocha, pamiętaj.
   Laura przyjęła do wiadomoci tę maksymę. Bóg cię kocha. On musi. Lecz prawdopodobnie nawet Bóg bardziej kocha Charlesa A to dlatego, że stwarzajšc Charlesa odczuwał większš satysfakcję niż stwarzajšc jš, Laurę.
   Ale ma się rozumieć, pocieszyła się po namyle, ja kocham siebie najbardziej. Mnie wolno kochać siebie bardziej niż Charlesa, bardziej niż mamę, tatę czy kogokolwiek.
   To od tego czasu Laura stała się bledsza, spokojniejsza, jeszcze mniej rzucajšca się w oczy i tak dobra i posłuszna, że niania, którš to powoli zaczynało krępować, podzieliła się kiedy z pokojówkš trudnš do wytłumaczenia obawš, mianowicie takš, że Laura może być zabrana młodo.
   Ale to Charles był dzieckiem, które umarło, nie Laura.

2
   
    Dlaczego nie sprawisz temu dziecku psa?  znienacka zagadnšł swego serdecznego przyjaciela, ojca Laury, John Baldock.
    Jakiemu dziecku?  Franklin wyglšdał na nieco zaskoczonego, jako że obaj z przyjacielem prowadzili ożywionš dyskusję o skutkach reformacji.
   Pan Baldock kiwnšł wielkš głowš w kierunku Laury, która od dłuższej chwili bawiła się na trawniku, między drzewami, udajšc, że jedzi na rowerze. Cała zabawa nie zawierała w sobie najmniejszego elementu ryzyka czy niebezpieczeństwa. Laura była ostrożnym dzieckiem.
    Dlaczego, u licha, miałbym to zrobić?  zapytał pan Franklin.  Psy, moim zdaniem, sš nieznone, zawsze wpadajš do domu z ubłoconymi...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin