The Fortune Boys 03 - Elise Title - Truman i Sasza.pdf

(583 KB) Pobierz
6646542 UNPDF
PROLOG
Prawdę mówiąc, nie rozumiem, dlaczego Doris robi taki
problem z tego wywiadu... To ta drobna, siwowłosa kobie­
ta, która przywitała pana przy wejściu do biura. Jest moją
sekretarką. Pracuje w firmie prawniczej od... hmm, chyba
nie powinienem mówić, od jak dawna. Widzi pan, ona jest
trochę przewrażliwiona na punkcie swego wieku i nawet
nie chcę myśleć, co by się działo, gdyby ta informacja
została, dajmy na to, wydrukowana w gazecie. Oczywiście,
mam na myśli wasz „Denver Star". To jej ulubiony maga­
zyn. Prenumeruje go od czasu, kiedy ukazał się po raz
pierwszy w latach sześćdziesiątych. Czy może pięćdziesią­
tych?
Powiedziałem przez telefon pańskiemu przełożonemu,
że w zasadzie nie udzielam wywiadów, szczególnie na te­
mat moich klientów. Etyka doradcy prawnego wymaga
ścisłego przestrzegania tajemnicy zawodowej. Pański szef
zapewnił mnie jednak, że rodzina Fortune'ów wyraziła
zgodę na tę rozmowę. Bo widzi pan, to straszne, co te
wulgarne brukowce wypisywały na temat pana Fortune'a
i jego synów. Od czasu gdy ponad rok temu treść jego
testamentu dostała się do publicznej wiadomości, w prasie
6 • TRUMAN I SASZA
TRUMAN I SASZA • 7
znalazło się mnóstwo rzeczy co najmniej przesadzonych
i bezpodstawnych. Teraz mogę przynajmniej wyjaśnić
i wyprostować to i owo.
Zacznijmy więc od początku. Aleksander Fortune,
wbrew temu, co sugerowały niektóre artykuły, nie pisnął
ani słówka na temat swojego planu - ani mnie. ani nikomu
innemu. Aleksander nie miał zwyczaju pytać kogokolwiek
o radę, chociaż ośmielam się przypuszczać, że gdyby miał
się komukolwiek zwierzyć, to właśnie mnie. Przez ponad
dwadzieścia lat byłem nie tylko jego doradcą prawnym, ale
i przyjacielem.
Wracając do sprawy testamentu, zapewniam pana, że
Aleksander nikomu nie wspomniał o swym szczególnym
zastrzeżeniu. Jestem przekonany, że ani jego matka Jessica,
ani jego synowie nic o tym nie wiedzieli. Skąd ta pewność?
Młody człowieku, na własne oczy widziałem ich zaskoczo­
ne miny i byłem świadkiem wybuchów wściekłości, kiedy
odczytywałem jego ostatnią wolę.
Co do szczegółów wzmiankowanego zastrzeżenia, pra­
sa wałkowała to już z każdej strony; może jednak dla uzy­
skania właściwej perspektywy powinienem je krótko
przedstawić. Cóż, Aleksander Fortune niezbyt fortunnie
- ha, co za gra słów - wybierał sobie kobiety. Ściśle biorąc,
żony. Miał ich aż cztery, ale, jak sam stwierdzał, zawdzię­
czał im jedynie synów. Każda urodziła mu jednego. Ale­
ksander uwielbiał swoich czterech chłopaków. Miał jesz­
cze to szczęście, że sam ich wychowywał. Jego eks-mał-
żonki się na to zgodziły. Śmiem twierdzić, że zupełnie
słusznie. Jestem kawalerem i niewiele wiem o wychowy­
waniu dzieci, ale uważam, że Aleksander zrobił dobrą ro­
botę. Gwoli prawdy należy dodać, że jego matka Jessica
bardzo mu w tym pomogła.
Jessica miała i nadal ma niezwykły wpływ na życie tych
chłopców. Uwielbiają ją. Dzięki niej Adam i Feter wstąpili
w związki małżeńskie. Pozwolę sobie wyrazić opinię, że
gdyby nie ona, żaden z nich nie znalazłby się na ślubnym
kobiercu. Chyba jednak odbiegłem nieco od tematu. Doris
zaraz by mi to wypomniała...
Otóż zgodnie z normalną procedurą prawną przeczyta­
łem osobiście testament zaraz po pogrzebie. Stwierdziłem,
że Aleksander dołączył do swej ostatniej woli uzupełnienie,
według którego miała być odczytana dopiero w sześć mie­
sięcy po jego śmierci. Jak napisał, chciał tym samym dać
rodzinie stosowny czas na żałobę. Pewnie zdawał sobie
sprawę, że takie obwarowanie testamentu wywoła spore
poruszenie. Owszem, wywołało. Co do treści samego testa­
mentu, nie było tam nic zaskakującego. Okrągła sumka
rocznie dla matki, która - co stwierdzam oczywiście poza
protokołem - czyni z niej łakomy kąsek dla różnych po­
zbawionych skrupułów „łowców posagów". Doris podzie­
la moją opinię. Oboje byliśmy co najmniej zdegustowani,
widząc Jessicę w towarzystwie pewnego dżentelmena na
weselu Petera. Doprawdy, zachowywała się niezbyt sto­
sownie do swojego wieku. To, oczywiście, moje prywatne
zdanie; broń Boże nie do druku...
Na czym to stanąłem przed tą, hmm... dygresją? Ach,
tak, testament Aleksandra. Jessica dostała również olbrzy­
mią posiadłość rodzinną tu, w Denver. Jego czterej syno­
wie - Adam, Peter, Truman i Taylor - mieli podzielić się
resztą potężnej schedy i objąć Fortune Enterprises, naj­
szybciej rozwijającą się sieć wielkich domów towarowych
w północno-zachodnich Stanach. Ich piętnasty magazyn
został otwarty w ubiegłym miesiącu w Chicago. Tam właś­
nie odbył się ślub Petera. Przyznam, że było to pierwsze
wesele w supermarkecie, w jakim brałem udział. Doris
uważa, że ślub w kościele jest bardziej romantyczny. Pew-
8 • TRUMAN I SASZA
TRUMAN I SASZA • 9
nie tak, ale ten lokal wiąże się z pierwszym spotkaniem
Petera i Elizabeth.
Widzi pan, Peter udał się do Chicago, aby zawrzeć kon­
trakt z Oppenheimerem. Wtedy właśnie przydarzyła się mu
ta zwariowana historia, związana z kupnem kapelusza.
Muszę przyznać, że do dziś nie mam jasnego rozeznania we
wszystkich szczegółach tej sprawy. Biedny Peter został
wyrzucony z taksówki w czasie okropnej burzy. Ten ta­
ksówkarz musiał chyba być pod wpływem jakichś narkoty­
ków...
Tak czy owak, Peter został wtedy porażony przez pio­
run. Niezwykłe, prawda? Kiedy znalazł się w szpitalu, do­
stał się na oddział Elizabeth. Niewiele wiem o tej całej
historii, ale podobno stan, w jakim się znajdował, wpłynął
dość szczególnie na jego zachowanie. Widzi pan, ten chło­
pak... no tak, znowu używam tego określenia, choć obie­
całem Doris, że będę się pilnował. Chłopcy Aleksandra są
już wszyscy po trzydziestce i Doris ma rację: to już od
dawna mężczyźni. Ale właśnie Peter Fortune po tej niefor­
tunnej... pardon, znowu ta gra słów... przygodzie z pioru­
nem zachowywał się nie całkiem dorośle. Gdy został
okrzyczany Królem Romansów na zjeździe autorek roman­
sów, dał się sfotografować w koronie i królewskim płasz­
czu, z Elizabeth w objęciach...
Przyznam, że nie brałem tego poważnie. Doris zaraz
panu powie, że już wtedy przewidywała zakończenie... to
znaczy to, że Peter poślubi Elizabeth. Wie pan, nigdy bym
nie przypuszczał, że Peter zrezygnuje ze wszystkiego dla
kobiety. Nigdy! Co prawda jego starszy brat Adam zrobił
dokładnie to samo rok wcześniej, ale to był urodzony ro­
mantyk. Adam i Ewa, czyli historia prawdziwej miłości...
Jessica oczywiście przyłożyła do tego rękę. Tak, tak. Star­
sza pani zawsze uważała, że jej wnukowie powinni się
ożenić, mieć dzieci i żyć długo i szczęśliwie... nawet jeśli
niespecjalnie bogato. Babcia Fortune sama była kiedyś
szczęśliwą małżonką i głęboko wierzy w potęgę miłości.
Szczególnie ostatnio... Ale to już inna historia.
Tak więc, kiedy Jessica zaczęła snuć swoją sieć wokół
Adama, wiadomo było, że chłopak przepadnie. Ta pozoro­
wana amnezja, Ewa udająca, że w nią wierzy... Napisano
już o tym tyle, że nie będę wracał do szczegółów. No cóż,
wątek „miłość albo pieniądze" to bardzo wdzięczny temat.
Ale nie skończyłem o tym zastrzeżeniu do testamentu.
Mówię, że Adam przepadł, Peter oddał wszystko dla miło­
ści, a nadal nie powiedziałem dlaczego. Otóż Aleksander
zamierzał za pomocą swego testamentu uchronić synów
przed błędami, które sam popełniał w stosunku do kobiet.
Mam na myśli małżeństwo. Zastrzeżenie w testamencie
Aleksandra polegało na tym, że jeśli którykolwiek z braci
bodzie chciał się ożenić, musi oddać swoją część schedy
tym, którzy pozostaną kawalerami. Pieniądze albo miłość,
Zresztą pieniądze to za mało powiedziane. To są bardzo
wielkie pieniądze plus władza, wpływy, przynależność do
elity towarzyskiej... pan, jako reporter, orientuje się dosko­
nale. Trzeba ponadto dodać, że każdemu z nich, mimo
różnic w charakterze i usposobieniu, władza i pieniądze
nie były obojętne. Ani Adamowi, znanemu playboyowi, ani
Peterowi, który do czasu swego małżeństwa był prezesem
i siłą napędową Fortune Enterprises. Teraz zostali już tylko
Truman i Taylor.
No cóż, można powiedzieć, że testament nie zadziałał
tak, jak się Aleksander spodziewał, ale co do Trumana
i Taylora...
Może pan napisać w swoim artykule, że mam poważne
wątpliwości... nie, to za mało... otóż jestem absolutnie
przekonany, że ci dwaj się nie ożenią. Takie jest moje
 
I 0 • TRUMAN I SASZA
TRUMAN I SASZA • 1 1
zdanie i kropka. Nawet najgenialniejsze pułapki Jessiki na
nic się nie zdadzą wobec tych przysięgłych kawalerów.
Weźmy Trumana; przyjaciele nazywają go Tru. Zawsze
był kimś w rodzaju rodzinnego odszczepieńca. Bardzo go
lubię, ale to nie przeszkadza mi stwierdzić, że Tru jest
w gorącej wodzie kąpany. Co w głowie, to na języku. Taki
jest również w stosunku do płci przeciwnej. Uważa, że
prawie wszystkie kobiety są chciwe i mają pusto w głowie.
Jego znajomości z kobietami zawsze miały przelotny cha­
rakter. Żadnego trwalszego związku. A co dopiero małżeń­
stwo... nie, on jest na to zbyt niecierpliwy. Nawet teraz,
kiedy został prezesem Fortune Enterprises, dalej jeździ tym
swoim straszliwym harleyem, ubrany od stóp do głów
w czarną skórę. Doris twierdzi, że to poza na Jamesa Deana
i że to jest... seksowne.
A niech mnie!... po co ja to mówię. Doris zaraz zaprze­
czy, że kiedykolwiek użyła takiego słowa, a ja będę miał za
swoje. Lepiej niech pan to wszystko wykreśli.
Zresztą Tru ubiera się teraz do biura bardziej stosownie;
zamszowa marynarka albo coś w tym stylu. Wie pan, on
marzył o tym stanowisku od lat. Uważał, że Peter kierował
firmą zbyt konserwatywnie i że trzeba to zmienić. Bóg
jeden raczy wiedzieć, co wymyśli jako nowy prezes.
Oczywiście, Taylor ma również prawo głosu w spra­
wach przedsiębiorstwa; po rezygnacji Adama i Petera ma
pięćdziesiąt procent udziałów. Inna rzecz, że nie bardzo ma
ochotę się wtrącać. Nie ma głowy do interesów. Jest raczej
nieśmiały i mało towarzyski. Oczywiście nie jest jakimś
lam dziwakiem. Zajmuje się wynalazkami. Teraz pracuje
nad prawdziwym robotem. To jego najnowsze i najbardziej
ambitne przedsięwzięcie. Bo wie pan, te jego poprzednie
wynalazki nie były, jakby to powiedzieć... specjalnie uda­
ne. Niektóre zaś nazwałbym zbyt... wyspecjalizowanymi.
Zrobił na przykład elektryczny otwieracz wyłącznie do
puszek z sardynkami...
Reasumując, ani Tru, ani Taylor nie pasują do małżeń­
stwa. Taylor prawie nie wychyla głowy z laboratorium,
aTru...
Może mi pan wierzyć, że nie da się omotać matrymo­
nialnymi intrygami swojej babci. Nawet jej powiedział,
żeby schowała swój łuk Kupidyna i nie traciła czasu.
Co prawda Doris jest innego zdania. Ona wierzy, że
miłość zwycięża wszelkie przeszkody... zawsze przesa­
dzała z tym swoim sentymentalizmem.
Jeszcze raz powtarzam, i może pan to napisać: dwaj
młodsi Fortune'owie na pewno pozostaną kawalerami...
TRUMAN I SASZA • 13
i krótkim wyjaśnieniem, ale bez szczegółów. Miała na­
dzieję, że pani Fortune nie zasypie jej od razu pytania­
mi. Czuła, jak płoną jej policzki na myśl o odpowiadaniu
na choćby niektóre z nich. Musiała przystanąć, żeby się
uspokoić. Przecież zawsze umiała panować nad sobą. Tyl­
ko całkiem niedawno w jej życiu zaszły wydarzenia, któ­
re...
ROZDZIAŁ
1
Madison, od ponad trzydziestu lat szofer Jessiki Fortune,
stał przy wyjściu hali przylotów, wycierając dyskretnie nos
w lnianą chusteczkę. Katar gnębił go już od tygodnia; nic
poważnego, natomiast wysoce irytującego. Kiedy pierwsi
pasażerowie pojawili się w przejściu, pospiesznie wepchnął
chusteczkę do tylnej kieszeni i wygładził granatowy uni­
form. Jego ojciec i dziadek byli również szoferami i Madi­
son z dumą podtrzymywał rodzinną tradycję. Podniósł wy­
żej tabliczkę z napisem: „Sasza Malcewa Cheeseman" i za­
czął przyglądać się każdej młodej kobiecie w przesuwają­
cym się tłumie. Wiedział, że młoda dama, której oczekiwał,
ma około dwudziestu pięciu lat. Pani Fortune nie widziała
nigdy ani jej, ani nawet jej zdjęcia, ale pokazała mu fotogra­
fię jej babki, kiedy ta była mniej więcej w tym samym
wieku. Jeśli Sasza Malcewa Cheeseman choć trochę ją przy-
pomina, to musi być z niej niebrzydka dziewczyna. Oczy­
wiście nie powiedział tego przy swojej chlebodawczyni;
jakieś tam tylko stosowne uprzejmości o tym, że ta babcia
na zdjęciu wygląda na, owszem, całkiem przystojną kobietę.
Jessica rzuciła mu wtedy jedno ze swoich znaczących spoj-
rzeń - no cóż, po trzydziestu latach ludzie niewiele mogą
przed sobą ukryć. Tak czy owak, powiedział, co wypadało,
a co pomyślał, to już jego sprawa.
W przejściu ukazała się akurat zgrabna, młoda blondyn-
ka , Madison był prawie pewien, że to jego podopieczna.
Sasza Malcewa Cheeseman siedziała nadal sztywno
w swoim fotelu, gdy inni pasażerowie kierowali się do
wyjścia. Przecież mi się nie spieszy, myślała. Była trochę
zdenerwowana. Co tu kryć, nawet bardzo zdenerwowana.
Zamierzała zrobić wrażenie osoby spokojnej i opanowanej,
choć jej sytuacja pewnie wyprowadziłaby z równowagi
każdego normalnego człowieka. Pani Jessiki Fortune, która
miała ją gościć, nie widziała nigdy w życiu.
Samolot był już prawie pusty i Sasza zobaczyła zbliża­
jącą się stewardesę. Szybko wstała, żeby uniknąć pytań,
mocno złapała za ucho zniszczoną, skórzaną torbę i skiero­
wała się do przejścia, sztywno skinąwszy głową w kierun­
ku stewardesy.
Szła wzdłuż rękawa łączącego samolot z wnętrzem lot­
niska, zastanawiając się po raz nie wiadomo który, jak
przedstawić to wszystko szkolnej przyjaciółce swojej bab­
ki. Sytuacja, która ją tu sprowadziła, była tak przykra i...
upokarzająca. Oczywiście, napisała list z prośbą o gościnę
Zgłoś jeśli naruszono regulamin