08 - Panna młoda - Bliźniacy.rtf

(1700 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 1

Catherine Coulter

BLIŹNIACY

ROZDZIAŁ 1

Dwór Northcliffe,

sierpień rok 1830

James Sherbrooke, lord Hammersmith, starszy od swojego brata o dwadzieścia osiem minut, zastanawiał się, czy Jason pływał w Morzu Północnym u wybrzeża Stonehaven. Jego brat poruszał się w wodzie jak ryba, bez względu na to, czy owa woda była lodowata, czy ciepła jak zupa. Otrzepując się z wilgoci jak ich pies Tulip, miał w zwyczaju powtarzać:

- Ależ James, to przecież nie ma żadnego znaczenia. To jak kochać się z kobietą. Możesz to robić na kamienistej plaży, gdzie zimne fale obmywają ci stopy, albo w puchowej pościeli - rozkosz jest taka sama.

James nigdy nie kochał się na kamienistej plaży, ale podejrzewał, że jego brat bliźniak miał rację. Jason posiadał specyficzny dar rozśmieszania swoimi wypowiedziami słuchaczy, nawet jeśli się z nim zgadzali. Jason odziedziczył ten dar, jeśli można było nazwać to darem, po matce, która kiedyś, patrząc z miłcią na Jamesa, powiedziała, że urodziła jeden dar od Boga, a potem nadszedł czas, aby zacisnąćby i urodzić drugi. Synowie, chociaż całkowicie zaskoczeni, przytaknęli, ale ojciec spojrzał na nich obu z niechęcią, prychnął i powiedzi:

- Raczej dar z piekła rodem.

- Moi drodzy chłopcy - rzekła matka. - Szkoda, że jesteście tacy piękni. To bardzo irytuje waszego ojca.

Wpatrywali się w nią, ale ponownie przytaknęli. James westchnął i cofnął się znad krawędzi urwiska wznoszącego się ponad doliną Poe, uroczą wstę falującej zieleni, nakrapianej gdzieniegdzie klonami i lipami, i podzieloną starożytnymi ogrodzeniami. Dolina Poe ze wszystkich stron chroniona była przez niewysokie wzgórza Trelów; James zawsze wierzył, że niektóre z tych podłnych, niemal kulistych wzgórz były starożytnymi kurhanami. Razem z Jamesem wymyślali niezliczoną ilość historii o ewentualnych lokatorach tych kurhanów - Jason - zawsze lubił być wojownikiem, który nosił niedźwiedzią skó, malował twarz na niebiesko i jadał surowe mięso. Natomiast James był szamanem, który pstryknięciem mó ściągnąć na wojowników deszcz płomieni. James cofnął się znad krawędzi. Kiedyś spadł z urwiska, ponieważ pojedynkowali się z Jasonem na miecze, i Jason przystawił mu ostrze do gardła, a James złapał go za szyję i zaczął młócić powietrze - dramatycznie i bez stylu, jak później powiedział mu Jason. Stracił oparcie pod stopami i spadł przy akom­paniamencie wrzasków brata.

- Ty cholerny baranie, ani się waż umierać! To tylko ranka na szyi! Śmiał się, nawet kiedy upadł. Boleśnie. Ale na szczęście skończyło się tylko na potłuczonych żebrach i kilku siniakach na twarzy. Ciotka Melissande, która włnie przebywała z wizytą w Northcliffe, aż zapiszczała, dotykając dłmi jego posiniaczonej twarzy.

- Och, mój kochany chłopcze, musisz dbać o swoją piękną i idealną twarz, a wiem, co mówię, skoro jest jak moja.

A jego ojciec, hrabia, wznosząc wzrok ku niebu, powiedział:

- Jak to się mogło stać?

Była to prawda. James i Jason byli lustrzanym odbiciem swojej pięknej ciotki Melissande i nie odziedziczyli rudych włosów po matce ani ciemnych oczu po ojcu. Wszystkie cechy mieli po ciotce, co każdego niezmiernie dziwiło. Z wyjątkiem wzrostu, dzięki Bogu. Obaj byli niemal wzrostu ojca, co bardzo go cieszyło. Ich matka powiedziała coś o tym, że: „Chłopiec powinien być prawie tak samo duży jak jego ojciec i prawie tak samo mądry; tego pragną wszyscy ojcowie. Matki zapewne również”. Jej synowie spojrzeli na nią i potaknęli.

Wiele lat wcześniej James słyszał plotki, że jego ojciec chciał poślubić ciotkę Melissande, i zapewne zrobiłby to, gdyby nie wuj Tony, który się pojawił i ją ukradł. James nie mó sobie tego wyobrazić. Nie tego, że wuj Tony ją ukradł, tylko że ciotka Melissande nie wolała jego ojca. Pałeczkę przejęła jego matka, na szczęście dla Jamesa i Jasona, którzy, chociaż uważali ciotkę za bardzo interesują, niezmiernie kochali matkę. Na szczęście odziedziczyli po Sherbrooke'ach intelekt. Ich ojciec nieraz powtarzał:

- Rozum jest ważniejszy niż wasze śliczne twarzyczki. Jeśli któryś z was kiedyś o tym zapomni, wbiję was w ziemię.

- Ale ich śliczne twarzyczki są wyjątkowo męskie - dodała pospiesznie ich matka, poklepując obu.

James uśmiechał się do swoich wspomnień, gdy usłyszał krzyk. Odwrócił się i zobaczył Corrie Tybourne - Barrett, utrapienie, które towarzyszyło mu niemal od urodzenia, a które teraz pędziło konno ze wzgórza na złamanie karku i gwałtownie zatrzymało klacz Darlene niecały metr od krawędzi urwiska. I niemal pół metra od niego. James nawet nie drgnął. Spojrzał na nią z wściekłcią. Ale opanował się i odezwał spokojnym głosem:

- To było głupie. Wczoraj padało i ziemia mogła się osunąć. Już nie masz dziesięciu lat, Corrie. Musisz przestać zachowywać się jak szczeniak, który ma siano zamiast mózgu. A teraz cofnij Darlene. Skoro nie martwisz się o siebie, to może pomyślisz o swojej klaczy. Corrie spojrzała na niego z góry i powiedziała:

- Podziwiam cię, że możesz mówić tak spokojnie, gdy wściekłość bucha ci uszami. Nie nabierzesz mnie, Jamesie Sherbrooke. - Uśmiechnęła się do nie­go szyderczo i skierowała klacz wprost na niego. Odsunął się, poklepał Darlene po chrapach i powiedział:

- Masz rację. Wściekłość bucha mi uszami. Pamiętasz ten dzień, kiedy chciał udowodnić, jaka jesteś zdolna, i dosiadł tego na poły dzikiego rumaka, którego kupiłj ojciec? Ten cholerny koń prawie mnie zabił, gdy usiłowałem cię uratować, co zresztą, na moje nieszczęście, mi się udało.

- Nie musiał mnie ratować, James. Byłam zdolna nawet jako dwunastolatka.

- Pewnie całkiem świadomie oplotł nogami końską szyję i darł się wniebogłosy. Ach, to był pokaz twoich zdolności, prawda? Nie zapominaj również o tym, że powiedział mojemu ojcu, chociaż wiedział, że się na mnie wścieknie, iż uwiodłem w Oksfordzie żonę profesora.

- To nieprawda, James. Nie byłciekły, przynajmniej na początku. Najpierw chciał dowodu, ponieważ nie wyobraż sobie, że móbyś być taki głupi.

- Nie byłem głupi, do cholery. Zajęło mi co najmniej dwa miesiące, by przekonać ojca, że to wszystko były twoje wymysły, a ty zawodził, że to był tylko taki żart.

miechnęła się.

- Dowiedziałam się nawet jak ma na imię żona jednego z profesorów, żeby historia była bardziej wiarygodna.

Zadrż, przypominając sobie wyraz twarzy ojca.

- Wiesz co, Corrie? Najwyższy czas, żeby ktoś nauczył cię manier.

Chwycił bez ostrzeżenia za ramię i ściągnął z końskiego grzbietu. Usiadł na kamieniu, trzymając ją między nogami.

- To łanie od dawna ci się należy.

Zanim dotarło do niej, co zamierzał zrobić, James przerzucił sobie przez kolana i wymierzył jej mocnego klapsa w pupę. Sapnęła, wrzasnęła i zaczęła się szarpać, ale on był silny i zdecydowany, więc bez trudu sobie z nią poradził.

- Gdybyś miała na sobie spódnicę do jazdy konnej - klaps, klaps, klaps - nie bolałoby cię tak, bo miałabyś pod spodem tuzin halek. - Klaps, klaps, klaps. Corrie walczyła z nim, wyrywając się i wrzeszcząc.

- Przestań natychmiast, James! Nie wolno ci tego robić, ty głupcze! Jestem dziewczyną i nawet nie jestem twoją siostrą.

- I dzięki Bogu. Pamiętasz, jak dodał mi czegoś do herbaty i przez półtora dnia miałem biegunkę?

- Nie myślałam, że to bę...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin