Rimmer_Christine_Rodowy_talizman_DzieciSzczescia8.pdf

(719 KB) Pobierz
106911372 UNPDF
Christine Rimmer
Rodowy
talizman
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ogłoszenie było krótkie i zwięzłe:
Do wynajęcia od zaraz wiejska posiadłość nieda­
leko Twin Cities. Dostąp do jeziora, przystań, duży
jacht. Okres wynajmu do uzgodnienia. Dzwonić: agen­
cja nieruchomości, Bud Tankhurst, tel. 555-8972.
Rick Dalton odłożył gazetę i zatelefonował pod
wskazany numer. Uzyskał informację, że wspomniane
jezioro to Travis, a dom, o który chodzi, stanowi
„wprost niezwykły przykład udanego połączenia tra­
dycji z nowoczesnością". Sprawa w dalszym ciągu jest
aktualna; całość można obejrzeć w sobotę, 29 czerwca
o godzinie czternastej.
Nazajutrz Rick i jego pięcioletni syn, Toby, kilka
minut po pierwszej wyruszyli z domu i skierowali się
na autostradę. Kiedy z niej zjechali, od razu znaleźli
się w zaczarowanej krainie. Droga wśród klonów i je­
sionów, rozwibrowanym zielenią tunelem, prowadziła
do samej posiadłości.
Rick otworzył okno i zaciągnął się niezwykłym,
dawno zapomnianym zapachem. Dobiegł go śpiew pta­
ków i brzęczenie cykad. Pośrednik wspominał, że do-
6
stęp do jeziora mają jedynie właściciele domu i rze­
czywiście tak było: po drodze prawie nie mijali ludzi,
mimo że Travis znajdowało się bardzo blisko miasta.
Minęli zaledwie kilka samochodów.
- Pięknie tu, prawda? - Rick kątem oka zerknął
na syna i odczekał chwilę w nadziei, że usłyszy od­
powiedź.
Odpowiedziało mu jedynie milczenie. Drobna twarz
dziecka pozostała nieporuszona. Toby siedział wypro­
stowany ze wzrokiem utkwionym w pustkę. Rick miał
ochotę zapytać, czy syn go usłyszał, ale zrezygnował.
Przypomniał sobie słowa doktor Dawkins, psychiatry,
pod której opieką pozostawał Toby.
- Musi pan do niego jak najwięcej mówić, nie zra­
żając się brakiem reakcji. Wszystko przyjdzie z cza­
sem. Konieczna jest cierpliwość i wytrwałość. Toby
pana słyszy i rozumie, a pewnego dnia odblokuje się
i przemówi.
Rick starał się jej wierzyć, ale nieraz przychodziło
mu to z ogromną trudnością. Teraz skupił się na nu­
merach mijanych skrzynek na listy i po chwili zauwa­
żył właściwy.
- Zdaje się, że jesteśmy na miejscu, synku...
Skręcił w alejkę i wkrótce znaleźli się przed do­
mem.
Był piękny. Piętrowy, biały, opleciony bluszczem
i pnącymi różami. Na ganku stały fotele i wiklinowy
stolik. Drzewa wokół szumiały kojąco, muskane wia­
trem, a niebo gładkością i kolorem przypominało koł­
derkę na łóżeczku niemowlęcia.
7
Za domem, między liśćmi, połyskiwała tafla jeziora,
w promieniach słońca przypominająca lane srebro.
Idylla...
Rick uśmiechnął się do siebie i rozjaśnionym wzro­
kiem spojrzał na bladą twarzyczkę dziecka.
- Tu będzie nam dobrze, zobaczysz, synku...
Cokolwiek chciał dodać, nie było mu dane.
Z otwartego okna buchnął nagle ryk rocka. Janis Jo-
plin! Dobrze pamiętał ten kawałek. Ulubiony przebój
pewnej dziewczyny, z którą spotykał się jeszcze
w szkole...
Poczuł na sobie spojrzenie Toby'ego i uspokajająco
dotknął jego ramienia.
- Poczekaj tu na mnie, synku. Zobaczę, co i jak.
Chłopiec zrobił niedostrzegalny ruch głową, który
od biedy można by uznać za przytaknięcie. Rick dobrze
to znał. Toby zwykle właśnie tak reagował. Nie od­
powiadał, ale posłusznie, niczym automat, wykonywał
polecenia.
Wkrótce do wrzasku piosenkarki dołączyło się
przeraźliwe wycie psa. Co tam się, u licha, dzieje?
Rick znowu spojrzał na chłopca i energicznym kro­
kiem ruszył w stronę drzwi. Bez przekonania nacisnął
dzwonek. W takim hałasie i tak nikt go nie usłyszy.
Przez chwilę miał wrażenie, że do krzyku Janis i wycia
psa dołączył się głos wtórującej im kobiety.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Niemal za­
chwiał się pod naporem fali dźwięków wydawanych
przez upiorne trio. W korytarzu pachniało słońcem i la­
wendą.
„Koncert" odbywał się w pokoju obok...
Rick przestąpił próg i znalazł się w staroświecko
urządzonym saloniku. Jedyny nowoczesny element
wyposażenia stanowiła superwieża, niemal trzęsąca się
w posadach od wydobywającej się z niej „piosenki".
Naprzeciwko, na kanapie, siedział ogromny pies ber­
nardyn. Łeb odrzucił do tyłu, rozwarł paszczę i w naj­
lepsze wtórował wyciem gwieździe rocka.
Nie tylko on.
Na środku pokoju podskakiwała w rytm muzyki
zgrabna brunetka w koktajlowej sukience z lat czter­
dziestych i... abażurze na głowie, pełnym głosem wy­
śpiewując słowa „Piece of my Heart". Rick przystanął
i z rozbawieniem czekał na chwilę, kiedy dziewczyna
zorientuje się, że ma widownię.
Była tak pochłonięta tańcem i śpiewem, że wyda­
wało się, iż ta chwila nigdy nie nastąpi. Pies okazał
się bardziej czujny. Zwrócił ku gościowi ogromny łeb,
zaskowyczał i zeskoczył z kanapy. Ominął wirującą
dziewczynę i podszedł do Ricka. Poważnie i mądrze
popatrzył mu w oczy, a potem przyjaźnie polizał w rę­
kę. Rick podrapał go za uchem.
Dziewczyna tańczyła dalej.
Rick nie widział jej twarzy, ale z tyłu drobna postać
wyglądała bardzo zachęcająco. W pewnej chwili po­
prawiła sobie abażur opadający na oczy i spojrzała
w stronę kanapy. Nie dostrzegła psa i poszukała go
wzrokiem.
Znalazła go u boku nieznajomego mężczyzny sto­
jącego w progu i patrzącego na nią z uśmiechem! Zer-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin