opowiadanie 10 (30).doc

(150 KB) Pobierz

 

30. Siła ludu


Znudzeni bezczynnością studenci postanawiają wywołać rewolucję, która się dla wszystkich źle skończy.
Przewracałam się po łóżku, zastanawiając się, co robić. A rzeczywiście nie było co robić. Po obronie pracy dyplomowej mieliśmy parę tygodni wolnego. Władze Uniwersytetu zastanawiały się, co z nami prawie absolwentami zrobić i gdzie wcisnąć setkę aktywnych ludzi, żeby zajęli się normalną robotą i to według programu nauczania.
A póki co byliśmy na łasce samych siebie. Nie chciało mi się jechać do domu — dopiero co zaczęła się pora przygotowywania weków, a nie pałałam zbytnim entuzjazmem do tego zajęcia. Irga ugrzązł w pracy i go nie widywałam, Otto urządził sobie wycieczkę po krewnych, a Lira pojechała odetchnąć — wszystkich młodszych specjalistów Domu Uzdrowicieli wywieźli na siłę na łono natury, dlatego, że pacjenci zaczynali się bać bladych lekarzy z ciemnymi kręgami pod oczami.
Tak, nie było nic do roboty. Od leżenia przez cały dzień w łóżku zaczęły boleć mnie boki. Wczoraj, co prawda, zafundowałam sobie trochę rozrywki — za długo leżełam na plaży i cały wieczór smarowałam plecy świeżym zsiadłym mlekiem. Oczywiście, było jakieś zaklęcie do szybkiego zagojenia skóry, ale bez nadzoru Liry bałam się przeprowadzić eksperyment i postanowiłam posłużyć się babcinymi metodami.
Skrupulatnie unicestwiałam pajęczyny w kącie pokoju. Jeśli nie ma nic do roboty, to znaczy, że trzeba zająć się sprzątaniem, ogrom pracy w pokoju starczy mi na długo. A gdzie mamy miotłę? Miotła… miotła… miotła… Przecież świetnie pamiętam, gdzie była. Wcześniej używałam z Lirą zaklęcia do wymiatania kurzu, ale szybko zauważyłyśmy, że zaklęcie ma efekt uboczny— razem z kurzem przepadała także jakaś rzecz. Nie wyjaśniło się to od razu, ponieważ nasz pokój był wypełniony różnymi potrzebnymi rzeczami ( które rózni inni ludzie nazwaliby chamsko ochłapem). Dopiero gdy przepadła ulubiona czapka Liry, która do pechowego dnia spokojnie leżała na półce. Dlatego musiałyśmy się zaopatrzyć w najzwyklejsza miotłę.
Szukany przedmiot był pod stołem. Wstydliwie zakrywała kupkę śmieci, którą Lira — w najlepszym wypadku — zapomniała wynieść. Zaczęłam zamiatać podłogę, starając się nie wykonywać gwałtownych ruchów, żeby nie czuć pieczenia skóry. Zsiadłe mleko nie pomagało za bardzo. Kiedy nazbierała się całkiem całkiem kupka kurzu, przyszedł mi do głowy pomysł. Wyciągnąwszy poszarpany podręcznik od transfiguracji, zrobiłam z kurzu golema, któremu kazałam iść do zsypu na śmieci na końcu korytarza, mając nadzieję, że twór nie rozwali się na środku holu. Koniec końców, gdyby nie nowy nakaz, byłabym już dyplomowaną magiczką, trzeba zacząć posługiwać się częściej energią!
Ktoś zastukał w drzwi. Szybko schowałam miotłę pod łóżko, gotowa do nieprzyznania się w prawach autorskich do golema, jeśli ten nie dolazł do śmietnika.
— Kto tam?
— Riak.
— Właź.
— Cześć, Ola! To z twoich drzwi coś wybiegło i rozwaliło się przy śmietniku?
Dobiegł przynajmniej do mety, tylko sił mu zabrakło by wleźć.
— Te coś to nie moje — powiedziałam z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
— Tak myślałem. Dziwnie byłoby pomyśleć, że mogłabyś się zająć sprzątaniem.
Zastanawiałam się, czy się nie obrazić — ja co, że nie mogę się zająć porządkami? — lub milczeć albo iść na korytarz i pozbierać golema. Leń jak zwykle wygrał i golem został sierotą
— Dlatego przyszłeś? Żeby powiedzieć mi, jaką złą jestem gospodynią? Sama o tym wiem.
— Nie, przyszedłem powiedzieć, że nasi zamierzają protestować. Nie chcesz się przyłączyć?
— Kim są ci „nasi” i przeciw czemu protestują?
— „Nasi” to absolwenci tego roku. A protestują przeciwko wydłużenia nauki o rok.
— A ty czemu z nimi? — zdziwiłam się. — Przecież kochasz być studentem. Ile lat tu się już uczysz - dziesięć?
— Gdzieś z tyle — zgodził się Riak. — Nudzi mi się! A tutaj protest…
— Przecież nakaz wyszedł tydzień temu, więc dlaczego dopiero teraz postanowili protestować?
— Bo ludyna najpierw broniła prac, a potem piła. Nie było czasu na protestowanie. No co, idziesz?
— A jaki rodzaj odzieży?
— Obojętna, tylko żeby się było bić wygodnie.
— Bójka będzie? Nieee, tak to nie idę.
— Gdzie widziałaś przypadek, że przy dużej liczbie osób spotkanie nie zakończyło się bójką?
Zamyśliłam się. Co prawda, to nigdzie. Nawet wesele mojej siostry nie obeszło się bez bójki, choć obie matki młodych cały miesiąc zastanawiały się, jak tego uniknąć.
— Dobrze, pójdę — nikt nie będzie mnie zmuszać do bójki, można zająć się oglądaniem widowiska z bezpiecznego miejsca.
Na placu przed akademikiem praktyków zebrała się kupa narodu. Witając się ze znajomymi, szłam do grupy teoretyków i przysiadłam się do nich.
— O, Ola! — ucieszyli się. — A dlaczego nie jesteś z artefaktnikami?
— Prawie nikogo z nich nie ma — uchyliłam się. — Przyjmiecie mnie z powrotem do siebie?
Naprawdę, nie widziałam w tłumie krasnoludów. Znajome twarze Mistrzów Artefaktów były ludzkie, a z nimi nie utrzymywałam bliskich kontaktów — bądź co bądź konkurencja.
— Wymyśliliśmy transparent — powiedział Ptrońka. — Podtrzymasz swoją energią?
— Oczywiście, choć według mnie powinien być zrobiony z poręcznych materiałów, żeby się lepiej było bić.
— Będzie draka? — ożywił się Romek. — To dobrze!
Ten teoretyk przyszedł do nas po kilku kursach na Rorritorskim Uniwersytecie, rozczarowany praktyczna magią, ale mógł się bić zawsze i wszędzie.
— Draka jest dobra, jak się biją za dziewczynę— pouczyła nas Tomna.
Wyglądała jak zwykle - odziana w ostatnie nowinki, porządny makijaż, pantofelki na wysokich obcasach. Odsunęłam się od koleżanki troszeczkę dalej, żeby nie było widać kontrastu.
— Draka bez powodu tez jest dobra — byczył się Romek. — Taka bójka daje możliwość się rozerwać, jeśli przeciwników jest dużo.
Tomna ścisnęła usta. Romek nie zwracał uwagi na jej urok i to ją wkurzało.
— Cześć! — Trochim jak zwykle po bratersku klepnął mnie w ramię. – Chcesz transparent?
Odwróciłam się. Trochim mocno przytulał drewniane kwadraty na cienkich nóżkach.
— Wybieraj. To jest „Precz”, „Protestujemy”, „Ile jeszcze?”, „Chcemy dyplomów”, „Dyżurnych akademików – na mydło” i „Podnieście stypendium”.
— Chcę o stypendium — postanowiłam, przyglądając się transparentom. Coś mi przypominały.
— Ukradłem u dozorcy łopaty od śniegu - szepnął Trochim, rozumiejąc moje spojrzenie.
Organizatorzy protestującej działalności – studenci praktycy i ku mojemu zdziwieniu starosta praktyków, Zenik, poinstruowali ludzi żeby się zachowywali i pobiegliśmy do Uniwersytetu, skandując:
— Nie chcemy uczyć się niepotrzebnie rok!
— Żądamy wydania dyplomów!!
— Nie pozwolę!
Mając transparent trafiłam do środka kolumny – nie w pierwsze szeregi, ale widać było przepięknie. Tomna szła z boku. Protestować było cudownie – czuć się częścią jednego organizmu, czuć takie same emocje jak ludzie z boku, wiedzieć, że nie jesteś sam! Protestowanie wciągało, więc machałam łopatą i wrzeszczałam na całe gardło. Obok truchtała Tomna, wesoła i rumiana.
Na okazałym ganku Uniwersytetu już na nas czekali. Rektor, skrzyżował ręce na brzuchu i wyglądał na całkiem spokojnego. Za nimi Profesorowie z rzadka coś szeptali. Nasz pochód zatrzymał się kilka kroków od stopni.
— Zanim zaczniecie — uprzedził Rektor. — Chce przypomnieć, że organizowanie masowego nieporządku jest zakazane i może skończyć się ukaraniem wszystkich uczestników.
Tłum się przeraził. O tym nikt nie wiedział.
— Nie masowy nieporządek— uspokoił Zenik. — Protest!
— Dobrze — powiedział Rektor. — Macie to na piśmie? Macie? Dawajcie.

W rzędach organizatorów zrobiło się chaotycznie. Pismo było, ale nikt nie chciał iść do Rektora pod chłodnymi spojrzeniami Profesorów i oddać twórczość. A może spopieli na miejscu? Albo, gorzej, zamieni w żabę? Tutaj choć umrzesz śmiercią bohaterską, a tam kumkaj w bajorku, póki nie złapią dla doświadczeń. W końcu, silni praktycy wypchnęli na środek opierającego się, słabiutkiego Zenika. Niepewnie powlókł się po stopniach, oddał pismo i rzucił się z powrotem, potykając się o ostatni schodek i wpadając komuś na brzuch przy śmiechu pozostałych.

Rektor, nie zaznajamiając się z treścią, oddał pismo sekretarzowi i powiedział:

 Rada Uniwersytetu rozpatrzy wasze żądania. Odpowiedzieć będziecie mogli przeczytać na tablicy ogłoszeń w kampusie. Przyjemnie było porozmawiać Rektor odwrócił się i wszedł do budynku.

 I to wszystko?  wyrwało się komuś.

 A co jeszcze chcielibyście? zwrócił się Rektor.  Mogę zaproponować wam, żebyście wrócili i to przemyśleli. Albo zamietli miasteczko studenckie, bo widzę, że narzędzia już znaleźliście do tego.

Profesorowie skryli się w budynku. Ludyna zawarczała niezadowolona i już zaczynała się rozchodzić, ale skaczący na stopnie praktyk przerwał degradację rzędów.

 Ludzie! krzyknął.  Robią tu jakieś świństwo! Rozumiecie?

 Tak! odkrzyknęli wszyscy.

  Obchodzą się z nami, jak dzieci!

 Tak!!

Nie rozumiem jak znowu stworzyliśmy szeregi i równo skandując „ile” i „protestujemy!”, ruszyliśmy w stronę akademika. Tam, pomiędzy akademikami praktyków i jasnowidzów była scena na której organizowano koncerty, podwyższające stopień kultury moralnej u studentów. Kiedy stało się jasne, że studenci będą się pojawiać na koncertach, kiedy będzie „coś obnażonego” i do tego „spirytusowego”, zrezygnowano z pomysłu, ale sceny i tak nie rozebrali. Czasem stawała się ostoją dla studentów, którzy chcieli się pochwalić swym twórczym talentem. Posiedzenie zakończyło się sykiem o ochronę swoich uszu i w ramach rekompensacji także moralną popijawą.

Teraz właśnie na scenie występowali organizatorzy, opowiadający, jak źle się nam żyje i co trzeba zrobić, żeby żyło się lepiej. Nie rozumiałam, dlaczego żyje nam się źle, wtdaję mi się, że dobrze mi się żyje, ale entuzjazm i nastrój wokół tak mnie porwał, że machałam swoim improwizowanym transparentem i krzyczałam ze wszystkimi „Ile?”. Coile i gdzieile, nie wiedziałam, ale to nie było ważne.

Na koniec wszyscy doszli do wniosku, że we wszystkim winne są elfy. Z tym się zgadzałam, głośno krzycząctak na wszystkie zarzuty w stronę szpiczastouchych, rozlegające się ze sceny.

 Żyją dłużej od nas!

  Co ich obejdzie kolejny rok nauki!

  Łomitoriel nigdy nie postawi dobrej oceny!

 Są bogaci i nic nie robią!

  „Elficka strzałka” podniosła cenę biletów!

  Piwo drożeje, a oni przecież nic nie piją!

  Baby piękne, ale nie dają!

Resztkami rozumu próbowałam zrozumieć, dlaczego się wkurzyłam, że nie dają mi elfickich dziewczyn, ale pociągnął mnie za rękę nieznajomy chłopak i zakrzyczał:

 Dobrze mówią, tak?!

 Tak! potaknęłam, patrząc w jego błyszczące od oburzenia oczy.

 Elfy trzeba bić!

 Tak! wrzasnął tłum.

  Idziemy bić elfie gady! radośnie świergotała obok Tomna.

Ludyna, chaotycznie wymachując transparentami i wyrywając kołki z płotów, rzuciła się w stronę elfie dzielnicy. Na naszej drodze pozamykali drzwi i okiennice, a bardziej przezorni zaopatrzyli się w bramy. Ot jacy jesteśmy silni, jak nas dużo i jak się nas boją! Jak my im wszystkim pokażemy!

Podeszliśmy do tonącej w zieleni elfie dzielnicy gdy zapadał już zmrok. Naprzeciwko nas oczekiwała nas starszyzna dzielnicy, wątła, wysoka, przepiękne długie włosy zaplecione w maleńkie warkoczyki rozwiewające się na lekkim wietrze. Starszyzna próbowała coś powiedzieć, tłum stanął, lecz nagle jeden ze studentów krzyknął::

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin