Fayrene Preston - Uwierz mi.pdf

(439 KB) Pobierz
The barons of Texas: Kit
FAYRENE PRESTON
Uwierz mi
159972759.002.png
PROLOG
Des. Imię kuzyna przerwało ciszę mroźnego, zimowego
poranka i wdarło się w świadomość Kit Baron.
Nie broniła się przed tym. Wiele by dała, żeby było
inaczej, ale Des Baron zawsze był w jej myślach. Szczególnie
gdy, tak jak teraz, spędzała czas w rezydencji na ranczu.
Jak zjawa, która majaczy w ciemności, Des - ciemnooki,
zagadkowo uśmiechnięty, wysoki i silny - zdawał się unosić w
powietrzu i czekać na sposobność pojawienia się. To było jak
szaleństwo, wiedziała o tym, ale nie umiała się powstrzymać.
Nauczyła się jedynie jakoś to znosić. Oddychała swobodniej
tylko wtedy, kiedy Des akurat gdzieś wyjechał.
Szła do schowka z siodłami, pod stopami chrzęścił żwir.
Przeniosła myśli w jakiś inny rejon. Na horyzoncie pojawiła
się pierwsza łuna wschodzącego słońca, a mimo to na ranczu
praca trwała już od kilku ładnych godzin. W nocy wiał
chłodny wiatr, ale po wschodzie słońca na pewno się ociepli.
Zresztą Kit nie przeszkadzało zimno. Lepiej jej się wtedy
myślało.
Kochała zimowe poranki na ranczu B&B, choć musiała
przyznać, że w ogóle nie było dnia czy pory roku, której by
nie lubiła. Taka już się urodziła. Ona i jej siostry zostały
wychowane twardą ręką, a mimo to nie straciły wrażliwości.
Kit już w dzieciństwie głęboko się zakochała w tej ziemi, a
Tess i Jill wybrały inną przyszłość. Obie chciały jak
najszybciej się stąd wynieść i szukać szczęścia gdzie indziej.
Teraz, kiedy nie było już ich ojca, Edwarda Barona, Kit
zdążyła odcisnąć na ranczu własne piętno i był to jej dom,
bardziej niż kiedykolwiek przedtem.
Odpowiadała jej dzikość i dziewiczość tej ziemi. Była nie
- oswojona i nieujarzmiona mimo wszelkich ludzkich
wysiłków. To było jej własne, osobiste królestwo.
Identyfikowała się z nim.
159972759.003.png
Była już blisko stajni. Przyspieszyła kroku.
Schowek na siodła to było jedno ze stałych miejsc w jej
życiu. Jako dziecko chowała się tutaj przed dominującym
ojcem i marzyła o szczęśliwszym życiu.
Jednak nawet to wspomnienie wiązało się z Desem.
Pewnego letniego wieczora, kiedy miała siedemnaście lat,
uciekła tutaj po awanturze z ojcem, który słowami bardzo ją
zranił, niemal rozdarł na strzępy. Nie pamiętała nawet, o co się
pokłócili. Ale pamiętała Desa Barona.
Usłyszał jej płacz, gdy wchodziła do schowka. Poszedł za
tym dźwiękiem i znalazł ją na podwyższeniu w najdalszym
kącie. Bez słowa wziął w ramiona. Wkrótce uspokajające
głaskanie zmieniło się w natarczywe pieszczoty, a szept w
pocałunki. Gdyby jej wtedy nie odsunął od siebie w którymś
momencie...
Jednak tak właśnie zrobił. Tego wieczora pomyślała, że
Des jest dla niej bardziej niebezpieczny niż ktokolwiek inny.
Z zadziwiającą łatwością potrafił wywołać ogień pożądania, w
obliczu którego wszystko inne stawało się nieważne, potrafił
rzucić na nią czar tak, że poza nim świata nie widziała.
Nie mogła na to pozwolić. Żyjąc pod twardą ręką ojca,
przyrzekła sobie kiedyś, że więcej nie da się zdominować
żadnemu mężczyźnie. Raz w życiu to aż nadto jak na jedną
kobietę. Dlatego wzięła udział w idiotycznej rywalizacji z
siostrami o to, która z nich złowi Desa na męża. Chodziło o
interesy. Było to zgodne z wolą ojca oraz dawało kontrolę nad
rodzinną firmą, Baron International. Jednak prywatnie
pozostała bardzo nieufna w stosunku do Desa.
Dlaczego on ciągle zajmuje jej myśli?
Weszła do stajni i włączyła światło. Spojrzała w stronę
szerokiego pomieszczenia między przegrodami. Nagle owiał
ją słodki aromat siana i słomy, znajomy zapach skóry i koni.
159972759.004.png
Od najwcześniejszego dzieciństwa te zapachy kojarzyły się jej
z domem, pasją, bezpieczeństwem.
Słyszała Dię ruszającego się niespokojnie w swojej
zagrodzie, wierzgającego i parskającego nerwowo. Coś go
musiało rozdrażnić.
Ściągnęła brwi. Podeszła do lodówki, wyjęła z niej jabłko.
Zdjęła uździenicę Dii z haka i pospieszyła do jego przegrody.
Wyciągnął do niej szyję, zarżał cicho na powitanie.
- Dzień dobry, Dia - przywitała go ciepło, dała mu jabłko
i pogłaskała po karku. - Co się dzieje, chłopcze? Czyżby
dostał się tu któryś ze stajennych kotów i cię nastraszył? A
może po prostu nie możesz się doczekać porannej
przejażdżki?
Ona sama nie mogła się doczekać. Kiedy Des był w domu,
zawsze była napięta jak struna. A on przyjechał ostatniej nocy.
Podrapała Dię za uszami. Miała nadzieję, że uspokoi go jej
obecność i codzienna rutyna.
Dia był pięknym ogierem z blond ogonem i grzywą. Imię
Dia, od Diablo, nadał mu poprzedni właściciel, który
przestrzegał przed kupnem „diabła wcielonego". Jako źrebak
Dia trafił w złe ręce, dlatego nienawidził teraz mężczyzn.
Kiedy go zobaczyła, zdecydowała się kupić go, niewiele
myśląc.
Dwie trzecie swojego życia spędziła w cieniu ojca, złego
człowieka. W porównaniu z nim Diablo był łagodny jak
baranek, choć nikt inny w B&B nie podzielał jej opinii. Z
drugiej strony nikt go nie rozumiał tak, jak ona. Niektórzy
mężczyźni mają zdolność druzgotania duszy innym. Dusza Dii
została zdruzgotana, a ona go przywróciła do życia.
Otworzyła drzwi do boksu i weszła do środka. Dia tańczył
w miejscu z niecierpliwości.
- Wiem, mój ty piękny - mruknęła do niego, zakładając
mu uździenicę.
159972759.005.png
Kochał ich poranne przejażdżki nie mniej niż ona. To była
godzina, którą zawsze spędzali razem, tylko oni, wiatr i ziemia
pod kopytami. Jednak tego ranka niecierpliwił się nie tylko z
powodu przejażdżki. Było coś jeszcze.
Rozejrzała się uważnie, po czym wyszła jeszcze raz, po
łopatę. Przerzuciła słomę. Nie znalazła nic podejrzanego.
Wyprowadziła Dię z boksu. Niespokojnie grzebał
kopytem w piasku. Inne konie, wyczuwając jego nastrój,
zaczęły się ruszać i parskać.
- Czekałem na ciebie. Szorstki głos wywołał chłodny
dreszcz, który przeszedł jej po plecach. Obróciła się na pięcie i
stanęła przed Codym Limanem, który wyszedł z pustej
przegrody o troje drzwi dalej. Nagle zrozumiała przyczynę
nerwowości Dii.
- Co ty tu robisz? Zwykle żaden mężczyzna nie wchodził
do stajni, nim ona wyprowadziła Dię.
- Już powiedziałem. Czekam na ciebie. Musimy
porozmawiać.
Cody był niewysokim, ale muskularnym mężczyzną przed
trzydziestką. Miał ciemne, kędzierzawe włosy. Pracował na
ranczu od jakichś ośmiu miesięcy. Kilkakrotnie znalazł się w
grupie osób, z którymi Kit wybrała się na tańce. Poprzedniego
wieczoru przypadkowo złożyło się tak, że na zabawę pojechali
tylko we dwoje. Jednym z helikopterów używanych na ranczu
polecieli do najbliższego miasta, gdzie, jak usłyszała, miał
grać jakiś dobry zespół. Przez krótki czas na początku Kit
nawet nieźle się bawiła, ale Cody za dużo wypił i zaczął się do
niej przystawiać. Zmuszona była skrócić zabawę.
Teraz mu się przyglądała. Była zirytowana, że wdarł się
tutaj. Z samego wyglądu sądząc, w ogóle nie kładł się spać, a
bełkotliwe słowa świadczyły o tym, że po powrocie na ranczo
pił dalej.
159972759.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin