Żydzi na Lubelszczyźnie przed wybuchem wojny.pdf

(134 KB) Pobierz
Żydzi na Lubelszczyźnie przed wybuchem wojny - charakterystyka
Żydzi na Lubelszczyźnie przed wybuchem wojny -
charakterystyka ogólna.
W momencie inwazji hitlerowskiej na Polskę we wrześniu 1939 r. na terenie
przedwojennego województwa lubelskiego mieszkało około 320.000 Żydów, co stanowiło
około 12% ogółu mieszkańców województwa. Poza Lublinem, który był największym
ośrodkiem miejskim, a zarazem żydowskim w regionie (na 120.000 mieszkańców żyło
tutaj 37.000 Żydów), ludność żydowska zamieszkiwała przeważnie małe miasteczka i
osady, gdzie w wielu z nich stanowiła zdecydowaną większość mieszkańców (np.
Łaszczów - 97%, Izbica 92%, Międzyrzec Podlaski 75%, Rejowiec 72%, Piaski 70%,
Włodawa 62%). Wiele rodzin żydowskich zamieszkiwało także wsie, ale nie stanowiły
one znaczącego procentu ani ogółu ludności żydowskiej w województwie, jak również
wsi. Ludność żydowska na Lubelszczyźnie związana była przeważnie z miastami i
miasteczkami, zarówno kulturowo, jak i zawodowo.
Jednocześnie należy zauważyć, że w większości była to ludność niezasymilowana i poza
kontaktami administracyjno-handlowymi odseparowana od ludności polskiej czy
ukraińskiej, która również w znacznej mierze zamieszkiwała województwo. Od
początków XIX w. Żydzi lubelscy pozostawali pod silnymi wpływami chasydyzmu, który
hamował procesy akulturacyjne i asymilacyjne. Generalnie tutejsi Żydzi byli słabo
wykształceni, a do tego ubodzy. O tym jak słabo zasymilowani byli miejscowi Żydzi
świadczy fakt, że w 1931 r., w Lublinie na blisko 35.000 mieszkańców żydowskich tylko
911 osób deklarowało używanie języka polskiego jako języka codziennego, używanego w
domu. Pozostali rozmawiali w języku jidysz, chociaż w rzeczywistości młodsze pokolenie,
wychowane w Polsce już po I wojnie światowej, było dwujęzyczne - używali zarówno
języka jidysz, jak i polskiego. Tego pierwszego w kontaktach ze starszym pokoleniem,
tzn. z rodzicami; drugiego w kontaktach z rówieśnikami. Jednocześnie wcale nie
znaczyło to, że mieli jakieś kontakty z Polakami, nawet jeżeli chodzili do polskich szkół.
We wszystkich rozmowach z ocalałymi pojawia się odpowiedź, że nawet jeżeli dziecko
żydowskie chodziło do polskiej szkoły lub mieszkało w polskiej dzielnicy, to rzadkością
były kontakty z polskimi rówieśnikami. Wzajemna separacja wynikała zarówno z
żydowskiej tradycji braku kontaktów z polską większością, jak również z polskiej niechęci
do Żydów. Były to dwa odrębne światy, które nie przenikały się wzajemnie, jeżeli chodzi o
prywatne kontakty. Rzadkością były mieszane małżeństwa, rzadko też zdarzały się
imprezy towarzyskie, podczas których obydwie grupy mogły się spotkać. Wspólne
spotkania odbywały się tylko w rodzinach zasymilowanych i też nie można powiedzieć,
że były one bardzo częste.
Jak wspomina Zofia Gryzolet-Weiser, która urodziła się w Lublinie i wychowała w
zamożnej i akulturowanej rodzinie kupca futrzarskiego, sytuacja wyglądała pod tym
względem następująco:
Rodzice moi mieli polskich znajomych, ale były to kontakty bardziej handlowe, związane
z naszym sklepem, który mieścił się w centrum miasta. Natomiast, gdy w piątki
organizowano u nas w domu spotkania towarzyskie z okazji szabatu (nie miały one
1
charakteru religijnego), to wśród przyjaciół, którzy przychodzili do moich rodziców była
tylko jedna rodzina polska - państwo Miłosiowie. Innych Polaków w otoczeniu moich
rodziców nie pamiętam. Dzięki temu kontaktowi, później, w czasie wojny przeżyła moja
matka i brat. Ja dopiero teraz uświadamiam sobie ten fakt, że poza państwem Miłosiami
moi rodzice nie mieli żadnych polskich przyjaciół. Naszymi gośćmi byli przeważnie
zamożni Żydzi - inteligencja żydowska w Lublinie - adwokat Bach, dr Lewin i inni.
Ja sama chodziłam do polskiego gimnazjum i miałam polskie koleżanki, które bywały u
mnie w domu. Czułam się już tak zasymilowna, że nie miałam kontaktu z żadną
organizacją żydowską. One przychodziły do mnie, ale nie pamiętam, żebym ja była
częstym gościem u nich.
Inna z ocalałych z Holocaustu, Zahawa Lichtenberg, pochodząca z ubogiej rodziny
żydowskiej, mieszkającej w centrum dzielnicy żydowskiej w Lublinie wspomina inny fakt:
Gdybym nie uciekła z Lublina w czasie wojny do Lwowa, w którym byli w tym czasie
Rosjanie, to wojny bym nie przeżyła. Przed wojną mieszkałam przy Szerokiej, w samym
centrum dzielnicy żydowskiej i nie miałam kontaktu z Polakami. Rzadko bywałam też na
polskich ulicach, bo to dla Żyda mogło się okazać niebezpieczne. Chociaż z koleżankami
rozmawiałam po polsku, ale to były same Żydówki i często same przechodziłyśmy na
jidysz, którego używało się w domu. Pamiętam, że pierwszego Polaka poznałam dopiero
w 1940 r., gdy wraz z Polakami byłam zesłana przez Rosjan na Syberię. Dopiero wtedy
zauważyłam, że wśród Polaków też byli różni ludzie. Wiem na pewno jednak, że gdybym
została w Lublinie z rodzicami, to z moim wyglądem, niekompletną znajomością języka
polskiego i żadną znajomością polskich obyczajów oraz przy braku kontaktów z
Polakami, wojny bym nie przeżyła.
Jednocześnie należy nadmienić, że mimo iż w okresie międzywojennym pojawiła się w
większych miastach Lubelszczyzny warstwa inteligencji żydowskiej, to też trudno tutaj
mówić, że ci ludzie mieli ścisłe kontakty ze środowiskiem polskim. W większości
przypadków związni byli oni z organizacjami żydowskimi, a w wielu przypadkach,
pochodząc w pierwszym pokoleniu z rodzin religijnych, posiadali średnią znajomość
języka polskiego. Przykładem tu może być Bela Dobrzyńska, liderka Organizacji
Syjonistycznej w Lublinie, deputowana do Rady Miejskiej, która pochodząc z chasydzkiej
rodziny, sama mając liberalny stosunek do religii i tradycji, nie posiadała prawie żadnych
kontaktów z Polakami - żyła tylko w środowisku żydowskim.
Wszystkie te czynniki zadecydowały w okresie wojny, że Żydzi mogli być bardziej
odseparowani od środowiska polskiego, a tym samym automatycznie utrudniało to
powołanie wspólnych organizacji konspiracyjnych w obliczu okupacji hitlerowskiej.
Wyjątkiem były tu jedynie środowiska lewicowe - komuniści i socjaliści. Członkowie
Komunistycznej Partii Polski, którymi byli zarówno Polacy, jak i Żydzi posiadali bardziej
bliskie stosunki i to później wykorzystywano w czasie wojny, chociaż jak się w praktyce
okazało i tu nie brakowało konfliktów na tle narodowościowym. Wśród komunistów-
Polaków też nie brakowało ludzi o antysemickim nastawieniu. Bliską współpracę ze sobą
prowadziły także żydowski, socjalistyczny Bund i Polska Partia Socjalistyczna, co też
zaowocowało współpracą w okresie wojny. Miało to chociażby miejsce w Lublinie i
Zamościu, gdzie obydwie organizacje były bardzo silne.
2
Ludność żydowska w województwie lubelskim w swojej przewadze była to jednak
społeczność, którą możemy określić mianem ubogiej - drobni handlarze, rzemieślnicy,
wielu z nich wręcz bezrobotnych, o których mówiło się "luftmenschen" - żyjący z
powietrza, ponieważ nikt nie wiedział z czego utrzymywali wielodzietne rodziny. Była to
społeczność rozdrobniona, żyjąca z dnia na dzień, walcząca jedynie o byt rodziny,
bardzo często bardzo tradycyjna i do tego niewykształcona. Poza Lublinem, Zamościem i
Chełmem, gdzie istniały żydowskie warstwy inteligenckie, a więc potencjalnie
przywódcze, w małych miasteczkach trudno było spotkać Żydów nawet ze średnim
wykształceniem, nie mówiąc już o wykształceniu wyższym. Owszem, spotykało się
lekarzy żydowskich czy nauczycieli, ale w bardzo wielu przypadkach żyli oni w
zawieszeniu pomiędzy Polakami a Żydami. Dla tych pierwszych zawsze pozostawali
Żydami i byli nie dość zasymilowani. Dla tych drugich zbyt daleko odeszli od tradycji i
religii żydowskiej, a tym samym patrzono na nich z dużą dozą podejrzliwości.
2. Sytuacja Żydów na Lubelszczyźnie pod okupacją hitlerowską. Czynniki
uniemożliwiające zorganizowanie zwartego żydowskiego ruchu oporu.
Od września 1939 r., czyli od momentu najazdu niemieckiego na Polskę, sytuacja
ludności żydowskiej na Lubelszczyźnie skomplikowała się dodatkowo. Na teren
województwa lubelskiego napłynęły masy uciekinierów, zarówno Polaków, jak i Żydów z
terenów zachodniej Polski. Wiele miasteczek na Lubelszczyźnie zostało
zbombardowanych przez lotnictwo niemieckie i nastąpił eksodus ludności w obrębie
samego regionu. Takie miejscowości, jak Kurów, Markuszów, Biłgoraj, Frampol, Janów
Lubelski zostały prawie całkowicie zniszczone, a mieszkający w nich Żydzi uciekali do
większych miast, pozbawieni całkowicie dobytku. Tysiące uchodźców żydowskich
zanotowano od razu w Lublinie, Kraśniku czy innych miejscowościach, które ucierpiały
mniej w wyniku działań wojennych.
Jednocześnie, po 17 września 1939 r. na Lubelszczyznę wkroczyła Armia Radziecka,
wykonując zobowiązania wynikające z traktu Ribbentrop-Mołotow. Żydzi w wielu
miejscowościach powitali Rosjan jak wyzwolicieli. W zajętych przez nich
miejscowościach ujawniły się elementy komunistyczne, które zaczęły organizować nową
władzę, łącznie z komunistyczną milicją, której członkami w przeważającej mierze byli
Żydzi. Zaczęło dochodzić do samosądów i aresztowań przeważnie polskich oficerów,
ziemiaństwa i inteligencji. Zdarzały się przypadki skrytobójczych egzekucji. W wielu
przypadkach społeczeństwo polskie oskarżyło o te fakty współpracujących z
bolszewikami Żydów. Oskarżenie spadło w zasadzie na całą społeczność żydowską,
mimo że zamożniejsze warstwy żydowskie oraz ortodoksi bardzo mocno zdystansowali
się od Rosjan, uważając ich za takich samych agresorów, jak Niemców. Ów konflikt
narodowościowy na samym początku wojny bardzo mocno rzutował na późniejsze
stosunki polsko-żydowskie pod okupacją hitlerowską. Jego efektem była w późniejszym
okresie co najmniej bierność Polaków w momencie, gdy zaczęła się zagłada Żydów.
Często słyszało się wśród Polaków, że mordowanie Żydów przez Niemców jest karą za
to, że Żydzi poparli wkraczających do Polski bolszewików. Postrzegano to jako swoistą
zemstę za upokorzenia jakich doznali Polacy od Żydów przez dwa tygodnie radzieckiej
3
okupacji Lubelszczyzny, jednocześnie zapominając, że przed wojną sami Polacy
traktowali w rzeczywistości Żydów jako obywateli drugiej kategorii.
Gdy pod koniec września 1939 r. okazało się, że Rosjanie wycofają się na wschód od linii
rzeki Bug, bardzo wielu Żydów zdecydowało się na odejście razem z nimi. W pierwszej
kolejności uczynili to liderzy i aktywni działacze żydowskich partii lewicowych: komuniści,
członkowie Bundu i Poalej Syjon, którzy uważali Związek Radziecki za kraj wolności i
równości, a przynajmniej za mniej niebezpieczny niż Niemcy. Razem z nimi odeszło też
wiele młodzieży, aktywnej przed wojną na Lubelszczyźnie w licznych organizacjach
żydowskich. Na wyjazd do ZSRR decydowali się także ci ludzie, którzy obawiali się
represji ze strony Niemców za działalność przedwojenną - inteligencja żydowska,
działacze innych partii czy organizacji. Przykładem może tu być Stefan Zylber z Lublina,
syn najzamożniejszego Żyda lubelskiego i zarazem prezesa Żydowskiej Gminy
Wyznaniowej w mieście do 1939 r. Jego ojciec, Hersz Jojna Zylber, piastując stanowisko
prezesa Gminy, będąc przy tym liderem ortodoksyjnej partii Agudat Izrael, pełnił również
funkcję przewodniczącego Komitetu Pomocy Uchodźcom-Żydom z Niemiec i zajmował
się opieką nad uciekającymi do Polski od 1933 r. Żydami niemieckimi. Zaraz po
wkroczeniu wojsk niemieckich do Lublina do mieszkania Zylberów wtargnęło Gestapo,
poszukując Hersza Jojnę Zylbera. On sam spodziewając się aresztowania wyjechał
wcześniej z Lublina do Otwocka, gdzie rodzina posiadała rezydencję letnią. Nie mogąc
znaleźć ojca, gestapowcy pobili syna oraz dziadka. Po tym fakcie syn, Stefan Zylber,
chociaż antykomunista, zdecydował się na ucieczkę pod okupację radziecką, obawiając
się, że zostanie aresztowany przez Niemców w zamian za ojca.
Wiele osób decydowało się na ucieczkę na wschód już po wkroczeniu na Lubelszczyznę
Niemców, obserwując ich zachowanie w stosunku do Żydów. Jak wielka skala była tych
ucieczek pod okupację radziecką świadczy fakt, że pod koniec września 1939 r. z
Zamościa odeszło razem z Armią Radziecką około 5.000 Żydów na ogólną liczbę 13.000
ludności żydowskiej mieszkającej w tym mieście przed wojną, z Chełma około 4.000 na
15.000, z Tomaszowa Lubelskiego około 2000 na 3.500. Uciekającymi na wschód byli
przede wszystkim aktywni działacze społeczno-polityczni, którzy teoretycznie mogliby
stać się organizatorami ruchu oporu pod okupacją hitlerowską. Była to pierwsza
trudność, która spowodowała, że na początku okupacji niemieckiej na Lubelszczyźnie nie
powstały struktury żydowskiego ruchu oporu. W tym samym czasie Polacy zaczęli
organizować się bardzo szybko i już w październiku-listopadzie 1939 r. na
Lubelszczyźnie istniały zakonspirowane komórki Związku Walki Zbrojnej, podlemu
Rządowi Polskiemu na Uchodźctwie.
Kolejną trudnością był fakt, że od początku okupacji niemieckiej restrykcje antyżydowskie
uderzyły w podstawy bytowania Żydów. W większych miastach, jak Lublin czy Zamość
Żydów usunięto z głównych ulic, dokonując jednocześnie konfiskaty ich mienia. W
Lublinie wysiedlenie rodzin żydowskich z centrum miasta nastąpiło w ciągu jednego dnia,
18 listopada 1939 r., przy czym wysiedlanym pozostawiono jedynie pół godziny na
zabranie czegokolwiek z mieszkań. W ten sposób tracili oni podstawy egzystencji i od tej
pory cały ich wysiłek kierował się na przetrzymanie własne, a nie myśl o organizacji
oporu. Należy tu nadmienić, że wśród wysiedlonych wtedy z centrum Lublina było bardzo
4
wiele osób zamożnych i aktywnych przed wojną w rozlicznych organizacjach.
Wysiedlanych wtłaczano do i tak maksymalnie zagęszczonych dzielnic żydowskich,
chociaż jeszcze wtedy nie tworzono na Lubelszczyźnie zamkniętych gett. Ukazywały się
jednocześnie zarządzenia niemieckie ograniczające prawo pobytu Żydów tylko do danej
miejscowości, wprowadzono zakaz korzystania z transportu publicznego, wreszcie
zaczęła się w 1940 r. aryzacja przedsiębiorstw żydowskich, przy jednoczesnej izolacji
ludności żydowskiej i odseparowaniu jej od ludności polskiej. Wszystkie te czynniki
wpływały na fakt, że w dzielnicach żydowskich, a nawet w małych miasteczkach, gdzie te
restrykcje nie były aż tak rygorystycznie przestrzegane, ludność żydowska traciła
możliwość samoorganizacji. Dodajmy do tego rozliczne kontrybucje i grabież
organizowaną na własną rękę przez lokalnych urzędników niemieckiej administracji i
policji.
Wszystko, co działo się wokół Żydów powodowało, że ciągle żyli oni w stanie
tymczasowości i niepewności co do faktu, gdzie spędzą następną noc i jak zapewnią
rodzinie minimum egzystencji.
Ida Gliksztajn, która jest autorką jednych z najlepszych wspomnień z getta lubelskiego,
dotychczas jeszcze nie opublikowanych, wspominała, że w latach 1939-1941 wiele
rodzin żydowskich w Lublinie musiało zmieniać mieszkania nawet po 8-9 razy, tracąc
przy tym większą część dobytku.
Do tej niepewnej sytuacji dołączyły się łapanki do obozów pracy na Lubelszczyźnie,
przede wszystkim wielka łapanka z wiosny 1940 r., gdy w każdej miejscowości policja
niemiecka wybierała od kilkuset do kilku tysięcy zdolnych do pracy Żydów, kierując ich do
kompleksu obozowego w Bełżcu lub do obozów na terenie powiatu chełmskiego.
Wszystko to dezorganizowało życie żydowskie i utrudniało nawiązywanie kontaktów
konspiracyjnych.
Jednakże w tym czasie pojawiły się pierwsze jednostki, które zaczęły myśleć o jakiejś
formie konspiracji, bo trudno tu mówić o oporze. Dotyczyło to różnych środowisk.
Religijni Żydzi, którym zabroniono odbywania publicznych praktyk religijnych (synagogi
zostały zamienione albo na schroniska dla przesiedleńców albo na magazyny),
organizowali potajemne obchody świąt religijnych w prywatnych mieszkaniach. Fakty
takie znane są chociażby z Lublina i Zamościa. W momencie, gdy w 1940 r. nakazano
zamknięcie synagog do celów religijnych, a wiadomo było, że Niemcy w trakcie ich
zamykania palili księgi religijne i rabowali wyposażenie, wielu religijnych Żydów
decydowało się na przeniesienie utensyliów do prywatnych mieszkań. Należy tu
nadmienić, że w razie wykrycia tego faktu lub odkrycia nielegalnego minianu,
uczestniczącym w modlitwie groziło w najmniejszym tylko wypadku pobicie przez
policjantów. Dlatego też starano się stworzyć cały system ostrzegawczy przed
ewentualnym najściem policji. Zazwyczaj grupa dzieci, bawiąca się przed domem, w
którym odbywały się modlitwy, obserwowała okolicę i ostrzegała przed nadchodzącymi
policjantami lub żandarmami. Organizatorami takich nielegalnych zgromadzeń religijnych
w Lublinie byli chociażby chasydzi, którym udało się uratować z kilku synagog i
bethamidraszy Torę i inne księgi religijne.
Od 1940 r. prowadzono także w Lublinie nielegalne nauczanie, ponieważ w mieście
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin