Palmer Diana - Wyspy Szczęścia 47 - Miłosna magia (Miłość na próbę).pdf

(561 KB) Pobierz
Love on trial
Tytuł oryginału angielskiego: Love on Trial
© Copyright by Kim Publishing Corp.
© Copyright for the Polish translation by Wydawnictwo »Aramis.
Kraków 1992
1
Kawiarenka pod gołym niebem była pełna gości.
Wspaniałe słońce i rozkoszny aromat kawy zwabiły tu całe
gromady ludzi. Mimo to dwie młode kobiety nie dały za
wygraną. Nie zrażone, czekały, aż się opróżni jakiś stolik. Wreszcie szczęście się do nich uśmiechnęło i z uczuciem
ulgi opadły na małe, zgrabne krzesła, odstawiając na bok
papierowe torby, zawiniątka i pakunki.
Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie
Druk z dostarczonych diapozytywów. Zam. 6800/92
— No i co z twoim przekonaniem, że w takie gorące
dni sklepy świecą pustkami? — Marty rzuciła swojej
przyjaciółce prowokujące spojrzenie zza stojącej na stoliku
we flakonie pojedynczej róży.
Wysoka, szczupła dziewczyna o wijących się ciemnych
włosach uśmiechnęła się lekko. Jej bursztynowe oczy
rzucały swawolne błyski.
— Być może miałam na myśli półki — wybuchnęła
śmiechem.
— Och, Kate —jęknęła koleżanka —jesteś po prostu
niemożliwa.
Kate Jamesson oszczędziła sobie komentarza, studiując
za to z uwagą kartę. W mgnieniu oka dokonała wyboru
i odłożyła na bok wypełniony barwnym drukiem arkusz
papieru, po czym spojrzała na Marty. Skupiona twarz
5
Diana Palmer
Miłosna magia
przyjaciółki, która mimo dużego wyboru różnych rodza­
jów kawy i ciastek, a może właśnie dlatego, nie mogła się
na nic zdecydować, rozbawiła ją do reszty.
— Dlaczego po prostu nie zamkniesz oczu i nie ude­
rzysz w kartę palcem, zdając się na los? — zaproponowała
uczynnie.
— Łatwo ci mówić — odparła niecierpliwie Marty —
bo nie masz kłopotów ze swoją figurą.
— Mój zawód ma to do siebie, że nie pozwala nikomu
obrastać w tłuszcz — westchnęła Kate, lecz nie było w tym
cienia żalu, a raczej zadowolenie. — Zwykle brakuje nam
czasu, aby spokojnie zjeść.
— Do tego nie trzeba być reporterką — - zauważyła
Marty.
Kate spojrzała na nią zaskoczona.
— Naprawdę myślisz, że istnieją jeszcze, inne zawody,
w których zwariowani mają szansę?
— Ty przecież nie jesteś zwariowana.
— Zgadza się — odparła Kate. — To co robię, jest
absolutnie normalne! Grupa ludzi pędzi w górę rzeki na
pokładzie kutra torpedowego. Kto wychyla się z krążące­
go nad ziemią helikoptera, żeby pstrykać zdjęcia? Kto leży
na brzuchu, skryty za samochodem, gdy policjanci rzucają
petardy z gazem łzawiącym? I czy normalny człowiek
biega po tylnych podwórzach i zaułkach za złodziejami?
— Litości! — jęknęła Marty zamykając oczy.
W tym momencie stanęła przy ich stoliku młoda,
wyglądająca na zmęczoną kelnerka z notesem zamówienio­
wym w ręku.
— Przykro mi, że musiały panie tak długo czekać —
uśmiechnęła się przepraszająco. — Mamy dziś taki ruch...
— Podajecie dobrą kawę, oto wytłumaczenie —
uśmiechnęła się w odpowiedzi Kate.
Kelnerka przyjęła zamówienie i pospieszyła z powro-
tem. Olbrzymia kokarda związanego z tyłu, obszyte­
go bogatą falbanką fartuszka zabawnie przy tym pod­
skakiwała.
— Stara pochlebczyni —. rzuciła z dobrotliwą kpiną
Marty.
— Na uprzejmym odnoszeniu się do ludzi nigdy się nie
traci — oświadczyła z przekonaniem Kate.
— A ja zawsze myślałam, że reporterzy są twardzi,
bezkompromisowi i szorstcy w obejściu. Czyżbym się
i myliła? — potrząsnęła głową Marty.
— To obiegowa opinia. Ludzi nie da się tak prosto
podzielić na grupy i opatrzyć etykietkami. To wszystko
jest o wiele bardziej skomplikowane.
— Wielkie dzięki za bezpłatny wykład z psychologii —
droczyła się Marty.
— Poczekaj, jak kelnerka przyniesie ciastka — za­
groziła ze śmiechem Kate. — Zrobię ci wtedy wykład
z teorii Gassera.
— Wybacz, nie każdy podziała twoje zainteresowanie
psychologią ludzi odbiegających od normy — Marty była
wyraźnie zdegustowana. — Co na to twój biedny ojciec?
— To co robię, wyraźnie mu się podoba.
— To w jego stylu — burknęła Marty. — A Howard?
Z twarzy Kate w jednej chwili znikł uśmiech.
— Lepiej nie wspominaj przy mnie tego obrzydliw­
ca — żachnęła się.
— Kate, co z tobą? — Marty uniosła brwi. — Więk­
szość kobiet w tym kraju dałaby Bóg wie ile, by tylko
poznać tego ekscytującego mężczyznę. A ty? Ty nie znosisz
partnera swego ojca, który jest w dodatku jednym z naj­
lepszych adwokatów. Kto to potrafi zrozumieć?
— Howard nie zadaje sobie szczególnego trudu, aby
okazać się godnym miłości — powiedziała spokojnie
Kate. — Gdyby to od niego zależało, wszystkie kobiety
7
6
Diana Palmer
Miłosna magia
siedziałyby zamknięte w haremach i tylko raz w roku
otrzymywałyby przepustkę, aby udać się do fryzjera.
— Ty za to, droga przyjaciółko, jesteś nastawioną
bojowo emancypantką.
— Coś w tym chyba jest — zastanawiała się głośno
Kate. — W każdym razie Howard zbyt przypomina, jak
na mój gust, typowego macho. Każde nasze spotkanie jest
okazją do darcia kotów. Trwa to od dnia, w którym mój
ojciec przyjął go za partnera, a więc mniej więcej od
siedmiu lat.
— Czasami jednak bywa inaczej — Marty nie pod­
dawała się tak łatwo. — Doskonale pamiętam kilka
fotografii, na których jesteście razem. Czyżby atmosfera
przyjęć dodatnio wpływała na stosunki między wami?
— To prawda, on potrafi być miły i wtedy przyjemnie
jest przebywać w jego towarzystwie. Ale to nie trwa długo.
Zawsze powie coś takiego, co mnie wytrąci z równowagi,
aby się potem znakomicie bawić moim kosztem — po­
trząsnęła z przekonaniem głową. — Jedno jest pewne:
u jego boku nigdy się nie będziesz nudzić.
Westchnęła z ulgą, gdy kelnerka postawiła przed nimi
dwie mrożone kawy i kremówki. Temat rozmowy nie był
znów aż tak przyjemny...
— Każdy kęs to niesamowita ilość kalorii — jęknęła
z rozpaczą Marty.
— Tylko wtedy, gdy zdecydujesz się zjeść ciastko —
Kate nie mogła powstrzymać się od złośliwej uwagi. —
Lepiej będzie, jeśli tylko nacieszysz się jego widokiem.
Marty rzuciła jej poirytowane spojrzenie i z desperacją
podniosła łyżeczkę do ust.
— Nic dziwnego. Jak ci się udało to wszystko tak
urządzić, że masz wreszcie trochę czasu dla siebie?
— Dzięki zabójstwu Morrisa — oznajmiła ze śmie­
chem Kate.
Marty spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
— Nie słyszałaś o tym wypadku? Młody człowiek,
którego się podejrzewa, że zasztyletował Justina Morrisa.
— Masz na myśli to tragiczne zdarzenie, o którym
ostatnio tyle pisano w gazetach?
— Tak. Howard jest obrońcą — dorzuciła.
— Mimo to nie rozumiem, co to ma wspólnego z two­
im wolnym dniem.
— Bardzo wiele — wyjaśniła Kate. — Bill Daeton
chce, abym pojechała do Panama City i tam wspólnie
z Howardem rozejrzała się za świadkiem.
— Och, ty szczęściaro! — z zazdrością westchnęła
Marty. — Panama City, i to z Howardem Graysonem!
Czegóż więcej trzeba?
— Powoli! Powiedziałam tylko, że Bill chciałby, abym
tam pojechała. Jeszcze nie wiem, czy pojadę.
Marty zmarszczyła czoło.
— A to niby dlaczego miałabyś nie jechać? Może to
Howard nie chce cię wziąć ze sobą?
— W tym cała rzecz. Bill prosił papę, by z nim
porozmawiał — opowiadała Kate. — Jeśli chodzi o mnie,
był więcej niż pewny, że nie odmówię.
Marty przesunęła na bok flakon z różą i zaintrygowa­
na pochyliła się do przodu.
— I co?
. — Howard oświadczył, że będzie zbyt zajęty, aby
uważać na podfruwajkę.
— Podfruwajka! Ty masz przecież dwadzieścia jeden
lat, Kate!
— Mężczyzna w dojrzałym wieku, a takim jest Ho 9
— Kawa dobrze nam zrobiła — westchnęła Kate
sącząc z filiżanki ostatnie krople. — To mój pierwszy
wolny dzień od wielu miesięcy! I najpiękniejszy!
8
Miłosna magia
Diana Palmer
w pełni , kiedy prosto od gigantycznego pożaru udaję się
miejsce zbrodni.
— Wygląda na to, że żyjesz tylko zawodem. W twoich
żyłach z pewnością płynie już atrament.
— Pewnie — odparła rozbawiona Kate. — Trudno
byłoby się czego innego spodziewać.
ward — rzuciła ze złością Kate — traktuje mnie jak
nastolatkę.
— Jest po trzydziestce?
— Kończy trzydziestkę — poprawiła Kate — a kto *
wie, czy nie stuknęła mu czterdziestka. Nigdy się tym nie
interesowałam. Dla mnie jest za stary, to pewne. Krótko
mówiąc, Howard oświadczył, że nie miałby nic przeciwko
temu, aby pojechał z nim jakiś reporter-mężczyzna. Mógł­
by wtedy mieć głos w sprawie, co i kiedy podać do
wiadomości publicznej. Ze mną nie mógłby się dogadać,
tak przynajmniej uważa. Jak ci się to podoba? Woli
mężczyznę.
— A co na to Bill?
— Nie mam pojęcia. Nie pytałam go — wzruszyła
ramionami Kate wyjmując z portmonetki pięciodolarowy
banknot. — Howard doprowadza mnie do pasji. Nie
dlatego, że chciałabym z nim jechać. Jeszcze tego pożałuje!
Chodzi o zasadę. Może zresztą dobrze jest tak, jak jest.
Znasz przecież Marka! — Konserwatywny przyjaciel Kate
na pewno by się nie zgodził, aby wyjechała z innym
mężczyzną.
— Ten wyblakły, mały... — zaczęła zjadliwym tonem
Marty.
— Wystarczy!
— Pozwól mi powiedzieć słowo — obruszyła się przy­
jaciółka. — Dla mnie na zawsze pozostanie zagadką,
dlaczego zadajesz się z tym typem.
— Bo nie kłóci się ze mną i nie stawia żadnych
wymagań. Dobrze nam razem.
: — To brzmi wyjątkowo podniecająco! — rzuciła
z drwiną Marty.
— Mogę spokojnie zrezygnować z ekscytującego życia
Kate wsiadła do autobusu, który jechał w kierunku
kancelarii adwokackiej, wysiadła jednak parę przystanków
wcześniej. Pogoda była wspaniała, miała więc ochotę
przejść ostatni odcinek piechotą. Bezpośrednie sąsiedztwo
supernowoczesnej architektury z dobrze utrzymanymi sta-
-r ymi budowlami miało swój niepowtarzalny wdzięk. Jak
właściwie wyglądała Atlanta, zanim w roku 1864 spląd­
rowały ją oddziały Shermana?
W interesujący sposób to duże miasto zachowało w pe­
wnym sensie swój prowincjonalny charakter. Istniało tu
jeszcze coś w rodzaju poczucia wspólnoty wśród mieszkań­
ców ładnych starych domów. Właściciele rozlicznych ma­
łych sklepików też trzymali się razem. Kate zawsze dobrze
czuła się w tej części miasta, choć wskaźnik przestępczości
nawet i tutaj rósł w przerażającym tempie. Naturalnie była
na tyle rozsądna, aby nocą nie spacerować samotnie po
ulicach.
Weszła do biurowca, gdzie mieściła się kancelaria jej
ojca, i wyjechała windą na dziesiąte piętro, aby zatrzymać
się przed drzwiami, na których widniała tabliczka:
Kancelaria adwokacka
Jamesson, Grayson i Dingham
Sekretarka ojca imieniem Nadine, kobieta zbliżająca
się do czterdziestki, powitała ją z uśmiechem.
— Jest u siebie — uprzedziła pytanie Kate. — Mam go
powiadomić, czy też woli mu pani sprawić niespodziankę?
prywatnego — przyznała ze spokojem Kate. — Moje
zapotrzebowanie na podnietę jest każdego dnia zaspokaja­
ło
Diana Palmer
Miłosna magia
Kate rozpromieniła się. Lubiła tę zadbaną kobietę, i to
nie tylko dlatego, że przypominała jej zmarłą matkę.
Czyżby Paul Jamesson nie miał oczu w głowie? To niemoż­
liwe, żeby nie zwrócił uwagi, że tuż obok siedzi pochylona
nad papierami atrakcyjna osoba płci żeńskiej?
— Będzie chyba lepiej, jeśli pani mnie zaanonsuje. —
Towarzyszyło temu mrugnięcie okiem. — Przynajmniej się
dowiem, w jakim jest nastroju.
Nadine skinęła głową i nacisnęła przycisk.
— Mr. Jamesson, jest tutaj pańska córka i chce z pa­
nem rozmawiać.
— To jakieś nieporozumienie, miss Green. To nie
moja córka. Moja córka za nic w świecie nie dałaby sobie
wyrwać takiego tłustego kąska, jakim jest morderstwo
Morrisa.
Kate wyrwała Nadine słuchawkę.
— Co jej innego pozostało, skoro Howard Greyson
rzuca jej kłody pod nogi? Wiesz przecież, że nie da się
rozmawiać ze ścianą.
Po drugiej stronie drzwi mężczyzna o głębokim głosie
wybuchnął śmiechem, a jej ojciec też wydawał się tylko
z trudem panować nad sobą.
— Wejdź, Kate. Mam wrażenie, że moja rozmowa ze
ścianą odniosła jednak jakiś skutek.
W Kate jakby strzelił grom. Wyprostowała się jak
struna, rzucając zaniepokojone spojrzenie na Nadine.
— Jest tam Howard?
— Jeśli powiem tak, to weźmie pani nogi za pas? —
upewniała się Nadine.
Kate z uporem potrząsnęła głową.
— Nie sprawię mu tej satysfakcji — wycedziła. Pode­
szła do drzwi, otwarła je i z wysoko podniesioną głową
wkroczyła do eleganckiej kancelarii swego ojca.
Paul Jamesson siedział za biurkiem w obrotowym
fotelu, oparłszy się wygodnie i założywszy ręce za głową.
-Howard tkwił za rogiem masywnego dębowego biurka.
— Ciągle jeszcze obstajesz przy wyjeździe do Panama
City? — spytał Paul swą córkę.
Wzruszyła ramionami.
— Tylko wtedy, gdy wolno mi będzie wziąć ze sobą gumę
do żucia i lalkę Barbie — oświadczyła posyłając
wymowne spojrzenie Howardowi.
Oczy tego ostatniego zabłysły niebezpiecznie. Skrzyżo­
wał ręce na swej szerokiej piersi i zmarszczył brwi. Doci-
nek wyraźnie pod jego adresem nie wywołał na tej zdecy­
dowanie męskiej twarzy nawet cienia uśmiechu. Ale czy
ktoś kiedyś widział śmiejącego się Howarda?
— Pewnego, pięknego dnia, wróbelku — zwrócił się do
niej mentorskim tonem — zatroszczę się o braki w twoim
wychowaniu, które widać jak na dłoni. A to wszystko
wina twojego ojca. Strasznie cię rozpuścił.
Perora Howarda dotknęła Kate do żywego. Z gniewem
odrzuciła na plecy swoje bujne włosy, a jej twarz przybrała
, obrażony wyraz.
— Nie zgadzam się z tobą — natarła na niego. —
Każdy przyzwoity ojciec serwuje swoim dzieciom szam­
pana do obiadu, a wieczorem prowadzi je na pokaz
striptizu.
— Kate! — przywołał ją do porządku Paul.
— Już dobrze, dobrze, papo — nie mogła się nie
uśmiechnąć. — To nie całkiem się zgadza, Howardzie. Nie
piliśmy szampana do obiadu, tylko do kolacji. — Udała,
że nie słyszy wiele mówiącego westchnienia ojca.
— Nie dziw, że twój ojciec posiwiał — zauważył
Howard. Miał głęboki, dźwięczny głos, który doskonale
się prezentował w sali sądowej. — No więc jak? Jedziesz
czy nie?Kate miała wszystkiego dość, lecz wolałaby umrzeć, niż
12
13
Zgłoś jeśli naruszono regulamin