11. Małżeństwo po grecku - Lucy Monroe, Rebecca Winters, Julia James.pdf

(1348 KB) Pobierz
406445062 UNPDF
406445062.001.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Wredna suka.
Savannah Marie Kiriakis drgnęła na dźwięk
jadowitej uwagi szwagierki i wbiła wzrok w szma­
ragdową trawę przed sobą.
Tradycyjne greckie nabożeństwo żałobne na
cmentarzu dobiegło końca i wszyscy składali kon-
dolencje - wszyscy oprócz niej. Stała nad grobem
z jedną jedyną białą różą w dłoni, starając się
uporać psychicznie z faktem, że jej małżeństwo
dobiegło końca. Ulga walczyła w jej duszy z wy­
rzutami sumienia, spychając w niepamięć zjadliwy
komentarz Iony.
Ulga, że cierpienia się skończyły. Nikt nie bę­
dzie już groził, że odbierze jej dzieci. I wyrzuty
sumienia, że takie uczucia wzbudza w niej śmierć
drugiego człowieka - Diona, którego przed sze­
ścioma laty poślubiła pełna dobrej wiary i mło­
dzieńczej głupoty.
- Jakie ona ma prawo tu być? - ciągnęła dalej
łona, kiedy jej pierwszy atak został zignorowany
nie tylko przez Savannah, lecz i resztę rodziny.
Savannah zerknęła, jak na wybuch kuzynki
zareagował Leiandros Kiriakis. Spojrzenie jego
ciemnych oczu było utkwione nie w łonie, lecz
6
LUCY MONROE
w Savannah; patrzył z tak bezbrzeżną pogardą, że
gdyby miała słabszy charakter, z pewnością chcia­
łaby wskoczyć do grobu męża;
Nie mogła odejść, choć to zrobiłaby najchętniej.
Pogarda Leiandrosa być może miała podstawy,
lecz raniła ją znacznie boleśniej niż niewierność
i gwałtowne wybuchy Diona.
- Przepraszam - szepnęła bezgłośnie, rzucając
różę do grobu.
- Wzruszający gest, choć tylko gest. - Kolejne
słowa mające ją zranić, tym razem z ust Lei­
androsa, wymierzone z precyzją sztyletu wyce­
lowanego w serce.
Savannah musiała zebrać wszystkie siły, by na
niego spojrzeć.
- Czy to pusty gest, kiedy żona żegna się na
zawsze z mężem? - spytała, podnosząc na niego
wzrok.
Natychmiast tego pożałowała. Jego ciemne,
niemal czarne oczy płonęły niechęcią, na którą
zasłużyła, lecz nad którą zawsze ubolewała. Z ca­
łego klanu Kiriakisów ten jeden mężczyzna miał
powody czuć do niej odrazę. Wiedział doskonale,
że nie kochała Diona, nie namiętnie i całym ser­
cem, jak kobieta powinna kochać swojego męża.
- Tak. Pożegnałaś Diona trzy lata temu.
Pokręciła głową. Leiandros mylił się. Nigdy nie
zaryzykowałaby pożegnania z mężem przed swoją
ucieczką z Grecji z dwiema małymi córeczkami.
Jedyną jej nadzieją było to, że zdąży wsiąść na
pokład samolotu, nim Dion się zorientuje.
GRECKI MAGNAT
7
Zanim zdążył ją wytropić, uzyskała nakaz sepa­
racji, tak aby nie mógł wykraść dzieci i wywieźć
ich z kraju. Powołując się na swoje sińce i złamane
żebra, zdobyła także sądowy wyrok zabraniający
Dionowi kontaktów z żoną i córkami.
Klan Kiriakisów nic o tym nie wiedział. Nawet
Leiandros, głowa rodzinnej firmy, a zatem rodzi­
ny, nie miał pojęcia o rzeczywistych przyczynach
rozpadu jej małżeństwa.
Jego rzeźbione rysy stwardniały.
- Masz rację. Nigdy się nie pożegnałaś. Nie
zwolniłabyś Diona z przysięgi małżeńskiej, a nie
chciałaś z nim żyć. Jesteś żoną, jaka mogłaby się
przyśnić w koszmarnym śnie.
Każde słowo raniło jej serce i poczucie godno­
ści jako kobiety, jednak nie ustąpiła.
- Dałabym mu rozwód na każde życzenie.
To Dion groził, że odbierze jej córki, gdyby
próbowała się od niego uwolnić.
Twarz Leiandrosa ściągnęła się z odrazy; Sa-
vannah poczuła znajome ukłucie. Od dnia, kiedy
się poznali, powziął o niej niewzruszoną opinię.
Denerwowała się, idąc na przyjęcie wydawane
przez nieznanego jej człowieka - i to człowieka,
którego Dion wynosił pod niebiosa. Wciąż słysza­
ła, że musi zrobić na nim wrażenie, jeśli chce
zostać zaakceptowana przez rodzinę. Na dodatek
wkrótce po przybyciu mąż zostawił ją samą w tłu­
mie nieznanych jej ludzi rozmawiających w nie­
znanym języku.
Starając się nie rzucać w oczy, stanęła pod
8
LUCY MONROE
ścianą przy wyjściu na taras, z dala od pozostałych
gości.
- Kalispera. Pos se lene? Me lene Leiandros.
- Głęboki głos przerwał jej osamotnienie.
Podniosła głowę i jej wzrok padł na najprzystoj­
niejszego mężczyznę, jakiego widziała w życiu.
Leniwy uśmieszek na jego twarzy niemal zaparł jej
oddech. Wpatrywała się w niego pełna uczuć,
których nie potrafiłaby nazwać, nie bacząc na
konwencje towarzyskie ani nawet fakt, że go nie
znała.
Poczuła wyrzuty sumienia, że reaguje w ten
sposób, zarumieniła się i spuściła wzrok. Używa­
jąc jedynego znanego sobie greckiego zwrotu,
odpowiedziała:
- Then katalaveno.
Uniósł jej podbródek, tak że znowu musiała
na niego spojrzeć. Jego uśmiech stał się dziwnie
zaborczy.
- Zatańcz ze mną - oznajmił najczystszą an­
gielszczyzną.
Pokręciła głową i próbowała wydobyć słowo
„nie" ze ściśniętego gardła, nawet kiedy objął ją
śmiało w talii i poprowadził na taras. Przyciągnął
ją do siebie w sposób niemający w sobie nic
z konwenansu i razem zaczęli krążyć po tarasie
przy uwodzicielskich dźwiękach greckiej muzyki.
Przysunął się bliżej.
- Nie bój się, nie zamierzam cię zjeść.
- Nie powinnam z tobą tańczyć - odparła.
Jego uścisk stał się mocniejszy.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin