Bahdaj Adam - Maly pingwin Pik Pok.pdf

(249 KB) Pobierz
301405799 UNPDF
Adam Bahdaj
Mały Pingwin Pik-Pok
Spotkanie z kaczką Kwi-Kwe
Mały pingwin Pik-Pok mieszkał na Wyspie Śniegowych Burz. Prowadził pingwinie życie. Rano
wypływał z innymi pingwinami w morze, zjadał dwie duże, tłuste ryby, a do tego kilka mniej-
szych, po południu spacerował po pingwiniej alei między Lodową Górą a Kamieniem Rozbitków.
I żyłby zapewne spokojnie, gdyby pewnego razu w Zatoce Śmiejącego się Wieloryba nie spotkał
dzikiej kaczki Kwi-Kwe.
Mały Pik-Pok pierwszy raz zobaczył coś tak dziwnego, co pływa i fruwa, a przy tym przeraźli-
wie kwacze.
- Nie kwacz - burknął na kaczkę - bo mi uszy puchną od tego twojego kwakania.
Kwi-Kwe zrobiła anielskie oczy.
- Bardzo cię przepraszam, ale muszę kwakać.
- To nie możesz kwakać gdzie indziej, tylko tutaj?
- Gdzie indziej nie mogę, bo właśnie tutaj zgubiłam swoje stado. Co ja biedna zrobię? - zapłakała
rzewnie.
- Uspokój się.
- Dobrze ci mówić "uspokój się". U was jest tak zimno, że dostałam kataru.
- A w ogóle skąd się tu wzięłaś i skąd ty właściwie jesteś? - zapytał Pik-Pok.
- Ja? - mrugnęła kaczka zalotnie. - Ja jestem z Błękitnego Jeziora. Byłeś tam kiedy?
Mały Pik-Pok podrapał się za uchem.
- Błękitne Jezioro... Błękitne Jezioro... Nie, nie przypominam sobie. I w ogóle wybacz, jestem sła-
by w geografii.
- To szkoda, to szkoda - zakwakała kaczka Kwi-Kwe. - Błękitne Jezioro to najpiękniejsze jezioro
pod słońcem. Mówię ci, cudo!... Jakie tam piękne zachody słońca! A jak cudownie śpiewają słowi-
ki! A jak upojnie pachną fiołki! Jestem po prostu zakochana w Błękitnym Jeziorze.
W tej właśnie chwili nad zatoką pojawił się klucz dzikich kaczek, a kaczor-przewodnik zakwa-
kał:
- My tu! My tu! Leć z nami! Leć z nami!
- Jestem uratowana - westchnęła radośnie Kwi-Kwe i, nie zważając na pingwina, wzbiła się w
powietrze.
- Zaczekaj! - zawołał Pik-Pok. - Powiedz, gdzie jest to jezioro?
Lecz Kwi-Kwe kichnęła, kiwnęła ogonkiem i przyłączyła się do stada.
Mamo, jak śpiewają słowiki?
Wieczorem, po kolacji, mały Pik-Pok zapytał matkę:
- Mamo, powiedz mi, jak śpiewają słowiki?
Matka w tym czasie wysiadywała właśnie jajo, więc odparła zniecierpliwiona:
- Nie zawracaj mi głowy. Nie widzisz, że wysiaduję? Pik-Pok zapytał więc ojca:
- Tato, powiedz mi, jak pachną fiołki? Stary Pik otrząsnął się zniecierpliwiony.
2
- Nie zawracaj mi głowy. Nie widzisz, że dumam?
- A o czym tak dumasz?
- Zastanawiam się, jakby to było pięknie, gdyby nie było w morzu rekinów.
Mały Pik-Pok posmutniał i poszedł do ciotki Ad-El-Aj.
Zapytał skromniutko:
- Ciociu, powiedz mi z łaski swojej, jak śpiewają słowiki i jak pachną fiołki?
Ciotka spojrzała nań zgorszona.
- Wybij sobie z głowy słowiki i fiołki. Jesteś porządnym pingwinem i nie powinieneś myśleć o
takich głupstwach. A zresztą nie mam czasu, bo robię na drutach nauszniki dla całej rodziny.
Pik-Pok zmartwił się ogromnie, ale nie na długo, bo przypomniał sobie, że jego stryj, stary Wak-
Wok, któremu rekin odgryzł lewą nogę, był kiedyś w dalekich, ciepłych krajach, w ogrodzie zoo-
logicznym, i na pewno udzieli mu wyjaśnień. Poszedł więc pod Kamień Rozbitków, a gdy zoba-
czył stryja Wak-Woka, zagadnął chytrze:
- Stryju, podobno nigdy nie wąchałeś fiołków?
- Ja? - oburzył się Wak-Wok. - Ciebie jeszcze na świecie nie było, kiedy ja w ZOO w Amsterda-
mie wąchałem fiołki.
Pik-Pok zachichotał cichutko.
- To powiedz, jak pachną?
Stary Wak-Wok wciągnął z lubością powietrze.
- Ech, tak pachną, że aż błogo robi się na sercu.
Pik-Pok przymrużył łobuzersko oko.
- Ale śpiewu słowików to chyba nigdy nie słyszałeś?
- Ja? - zatrząsł się gniewnie stryj. - Ty jeszcze siedziałeś w jajku, jak ja w ZOO w Paryżu słucha-
łem słowików.
- A jak one śpiewają?
Wak-Wok przymknął z lubością oczy.
- Ach... Tak śpiewają, że aż stary pingwin chciałby ulecieć pod chmury.
Pik-Pok zastanowił się.
- To właściwie dlaczego my nie umiemy latać?
- Ba - odparł z namysłem stryj Wak-Wok - porządny pingwin nigdy nie będzie latał, porządne-
mu pingwinowi wystarczy, że umie dobrze pływać.
Pik-Pok zadumał się głęboko i pomyślał: "Jaka to szkoda, że nie umiem latać, przyłączyłbym
się do stada kaczek i poleciałbym hen, aż na Błękitne Jezioro. A tam... A tam nic bym nie robił,
tylko od rana do nocy wąchał fiołki i słuchał, jak śpiewają słowiki". A potem dodał głośno: - Nie
muszę być porządnym pingwinem, wolę być nie bardzo porządnym, a latać.
3
Co to za dziwny ptak?
Pewnego razu mały Pik-Pok wracał ze szkoły, gdzie uczył się, jak uciekać przed zębatym reki-
nem i ile to jest dwa sztokfisze plus trzy sztokfisze, gdy nagle zobaczył, że jakiś ogromny ptak leci
w stronę Zatoki Śmiejącego się Wieloryba.
"Co to może być za ptak? - pomyślał i w te pędy pobiegł kołysząc się na krótkich nóżkach. - Mo-
że to kaczka Kwi-Kwe, a może coś jeszcze dziwniejszego?"
Patrzy, a ta kaczka-niekaczka siada na śnieżnym polu, a z tej kaczki-niekaczki wychodzi czło-
wiek.
- Do stu tysięcy zdechłych wielorybów - zawołał Pik-Pok. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiej
olbrzymiej kaczki, która by miała w brzuchu człowieka!
Stanął jak wryty i nie mógł wyjść z podziwu, a kiedy wreszcie wyszedł, zobaczył przed sobą
wspaniałego, srebrnego ptaka z wielkimi skrzydłami, na których mogłaby się zmieścić cała rodzi-
na z ciotką Ad-El-Aj i z jej na-usznikami.
- Co to za taki wielki ptak? - zapytał człowieka, który zbliżył się do niego.
- To nie ptak, to samolot - wyjaśnił mu grzecznie pilot.
- Samolot?! - zdziwił się Pik-Pok. - Pierwszy raz o czymś podobnym słyszę.
- Tak - potwierdził pilot. - Jest to taka maszyna, która sama lata.
- Maszyna?! Przecież to... to... ma skrzydła i śpiewa, wprawdzie nie najpiękniej, ale bardzo gło-
śno.
Pilot tłumaczył cierpliwie:
- Maszyna ma skrzydła, które niosą, dokąd tylko zechcesz, oraz silnik, który śpiewa tak głośno.
- Rozumiem! - uradował się Pik-Pok i pokręcił z podziwem głową. - Czy nie mógłby mnie pan
zabrać nad Błękitne Jezioro, do kraju, gdzie pachną fiołki i gdzie śpiewają słowiki?
- Co ty tam będziesz robił, mój mały?
Pik-Pok zapiął białą kamizelkę, poprawił nauszniki i powiedział:
- Będę wąchał, słuchał i podziwiał. Proszę mnie zabrać ze sobą. Nie sprawię panu kłopotu.
- Tam jest bardzo ciepło - tłumaczył mu cierpliwie pilot. - Spocisz się i dostaniesz porażenia sło-
necznego.
- Nie szkodzi, proszę pana... Ja... ja chciałbym choć raz w życiu powąchać kwitnące fiołki i po-
słuchać śpiewu słowika.
Nie widzisz, że mam skrzydła?
Spełniło się marzenie małego Pik-Poka: pilot zabrał go do samolotu. Dzielny pingwin usiadł w
fotelu i nagle poczuł, że unosi się w powietrze. Zdawało mu się, że ma skrzydła i sam odrywa się
od ziemi.
Wzbili się wysoko.
Z góry wszystko wydawało się małe: Kamień Rozbitków - jak oko sztokfisza, Góra Lodowych
Wiatrów - jak biały pingwin, a stryj Wak-Wok, który wyszedł właśnie na spacer, jak pchła starej
foki.
4
A potem długo lecieli nad morzeni. I po drodze spotkali albatrosa Oj-Aja.
Oj-Aj na widok Pik-Poka zbaraniał ze zdziwienia.
- Skąd się tu wziąłeś, Pik-Poku? - zawołał zaglądając do samolotu.
Mały Pik-Pok zadarł dumnie dziób.
- Nie widzisz, że mam srebrne skrzydła i mogę pofrunąć, dokąd tylko zechcę?
Oj-Aj nie tylko zbaraniał, ale zupełnie stracił głowę i już o nic nie pytał, tylko się dziwił, co to za
cud, że zwykły pingwin lata w powietrzu.
Lecieli nad morzami, lecieli nad lasami, lecieli nad rzekami, górami, wreszcie znaleźli się nad
miastem i wylądowali na lotnisku. A na lotnisku przywitała ich mała Kasia, córka dużego pilota.
- To wspaniale! - zaklaskała w dłonie na widok Pik-Poka. - Będę miała żywego pingwina, naj-
piękniejszego na świecie!
Mały pingwin przedstawił się elegancko:
- Jestem Pik-Pok, syn Pika i Póki, a bratanek sławnego Wak-Woka, który był w ogrodzie zoolo-
gicznym w Amsterdamie i w Paryżu, a na starość odpoczywa na naszej Wyspie Śniegowych Burz.
Kasia uściskała Pik-Poka.
- Jaki on miły i zabawny. Zdejm nauszniki, bo tu u nas straszne upały.
Pik-Pok ukłonił się grzecznie.
- Przepraszam, ale jestem tak roztargniony i przejęty, że na śmierć zapomniałem o nausznikach,
które ciocia Ad-El-Aj była uprzejma zrobić mi na drutach. I rzeczywiście, gorąco u was, ufff!
- Nie szkodzi - powiedziała Kasia. - Będziesz u nas mieszkał w lodówce.
- Wspaniale! - ucieszył się Pik-Pok. - Ale najpierw muszę powąchać fiołki i usłyszeć śpiew sło-
wika.
Trzymaj mnie, bo zemdleję!
Wieczorem mała Kasia zabrała Pik-Poka do lasu.
Pik-Pok nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie znajdą fiołki i usłyszą słowika. Niecierpliwił się
ogromnie.
- Gdzie te fiołki? Gdzie te słowiki? - pytał. Dyszał ciężko, ocierał pot z czoła i rozpinał białą ka-
mizelkę.
- O, są! są! - zawołała Kasia. Podbiegła do kępki małych kwiatków, zerwała jeden i podała Pik-
Pokowi.
Pingwin powąchał kwiatek.
- Trzymaj mnie - powiedział mrużąc oczy - bo za chwilę zemdleję z rozkoszy.
A potem w olszynie, nad strumykiem, usłyszeli pierwszego słowika. Pik-Pok oniemiał z za-
chwytu. Zamknął oczy i gdyby mógł, zamieniłby się w słuch. Ale nie mógł, bo to wcale nie tak
łatwo. Słuchał więc słowiczych treli, a gdy słowik skończył swój koncert, szepnął roztkliwiony:
- Jestem pijany tą muzyką. Szkoda, że nie potrafię tak śpiewać.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin