Mój.pdf
(
473 KB
)
Pobierz
688284988 UNPDF
Prolog
- Ma twoje oczy, moja droga.
Lily uśmiechnęła się z dumą.
- Wiem. Ale całą resztę ma po Jamesie.
Albus Dumbledore spojrzał na nią miło.
- Tak by się mogło wydawać.
Lily mrugnęła. Czy ta niedbale rzucona uwaga miała jakieś ukryte znaczenie? Niezwykle
trudno było odkryć, co się dzieje w umyśle starego, potężnego czarodzieja.
- Eee, James wkrótce wróci. Chciałby pan na niego zaczekać?
Dumbledore oderwał wzrok od twarzy ziewającego Harry’ego.
- Obawiam się, że nie ma czasu na czekanie – powiedział ze smutkiem. – Widzisz, istnieje
pewna przepowiednia.
Lily poczuła jak krew krzepnie jej w żyłach i kurczowo zacisnęła palce na trzymanych w ręku
malutkich skarpetkach, opadając na miękką, starą sofę.
- Przepowiednia – powtórzyła w odrętwieniu.
- Obawiam się, że tak – Dumbledore wyciągnął długi palec i uśmiechnął się, gdy Harry
uchwycił go, machając piąstką i próbował włożyć go sobie do buzi. – I wiesz dobrze, że to
nigdy nie wróży nic dobrego.
- Ona mówi o Harrym, tak?
Dumbledore ponownie uniósł wzrok i spojrzał jej prosto w oczy. Przytaknął.
- Z tego powodu znam prawdę o jego ojcu – kontynuował ze spokojem.- Widzisz, dwoje
dzieci pasowało do przepowiedni. Dwoje nowonarodzonych. Ale gdy rzuciłem Zaklęcie
Paternitus i okazało się, że ojcem Harry’ego jest…
- Po co w ogóle rzucał pan to zaklęcie? – wykrztusiła Lily bez tchu.
- Musisz mi zaufać, Lily – odparł łagodnie Albus. – Nie mogę wyjawić ci szczegółów
przepowiedni.
Lily przytaknęła, desperacko pragnąc, żeby był przy niej James.
- Ale ktoś wie, tak?
Dumbledore ponownie potaknął, a oczy mu posmutniały. Harry zagruchał radośnie i oboje
odwrócili się w jego stronę, patrząc na jego kochaną, drobną, różową twarzyczkę. Lily
podeszła do niego i stary czarodziej delikatnie przekazał dziecko w ramiona matki.
- I jego pochodzenie ma z tym coś wspólnego? – Lily przytuliła swojego małego syna,
przymykając oczy, gdy Dyrektor przytaknął jeszcze raz. – O, nie – powiedziała drżącym
głosem. – Wtedy wszystko wydawało się takie proste, takie jasne. James nie mógł dać mi
dziecka i wspomniałam o mugolskiej metodzie zapłodnienia, jaką stosuje się w takich
okolicznościach. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się słabo do Dyrektora. – Wie pan, jaki on
jest, gdy wpadnie na jakiś pomysł. Nie zaznał spokoju dopóki nie wymyślił nowego zaklęcia.
Nazwał je Zastępczością.
- I dlaczego właściwie to nowe zaklęcie zostało rzucone na Severusa?
Lily potrząsnęła głową.
- Nie, Profesorze – wyznała. – To Severus rzucił zaklęcie na Jamesa. W ten sposób
przetransportował swoje żywe nasienie do ciała Jamesa. – Pocałowała z miłością głowę
niczego nieświadomego Harry’ego. – Mój mąż dał mi Harry’ego. Z całą swoją miłością.
Dumbledore zwęził oczy, przyjmując do wiadomości informacje i przetwarzając je w swoim
bystrym umyśle.
- Do tak potężnego zaklęcia mogło być potrzebne wsparcie pokrewieństwa krwi – cicho
wysunął przypuszczenie. – A Severus i James to kuzyni, są spokrewnieni w podobny sposób
jak wiele innych starych rodzin czystej krwi. – Przyglądał się obrazkowi jaki tworzyła Lily i
drzemiące na jej ramieniu dziecko. – Teraz wiem czemu on wyglądem bardziej przypomina
przybranego ojca niż tego prawdziwego.
Lily przekrzywiła głowę w zaciekawieniu. Sama bardzo często się nad tym zastanawiała.
Dumbledore pogładził się po długiej, białej brodzie, a oczy mu błyszczały.
- Miłość ma potężną moc, moja droga.
Rozdział pierwszy
Pięć lat później.
- Przepowiednia – powtórzył w odrętwieniu Severus Snape. – Więc dlatego, Czarny Pan ich
poszukiwał.
- I dlatego tamtego dnia, po usłyszeniu twojego ostrzeżenia, które nadeszło w samą porę,
udałem się do Lily i Jamesa. Aby szybko ich ukryć.
- I tak nie na wiele to się zdało – odpowiedział Severus, utrzymując suchy ton głosu. Stare
rany już nie były w stanie zadać mu więcej bólu. Albo tylko mu się tak zdawało, do chwili gdy
Dumbledore wypowiedział następne słowa.
- Wiem, że gdy powiedziałeś mi, iż Voldemort szuka Potterów twój syn był w
niebezpieczeństwie.
Severus miał wrażenie, że serce mu stanęło.
- Co?
Dumbledore złączył palce i popatrzył na niego z miłym wyrazem twarzy.
- Nie mam do ciebie żadnych pretensji, Severusie. Miałem tylko nadzieję, że przyjdziesz do
mnie wcześniej z tym problemem.
- Nie ma żadnego problemu – powiedział Snape, wstając ze zbyt miękkiego fotela. Ze ścian
byli dyrektorzy i dyrektorki wpatrywali się w niego z ciekawością. Zawsze nienawidził
gabinetu Dumbledore’a z powodu tych wszystkich ciekawskich oczu.
- Dałem ci pięć lat – kontynuował nieubłagalnie Dumbledore. – Pięć lat na zaleczenie ran i
odbudowanie na nowo życia. Ale czas płynie, a ty stoisz w miejscu, wciąż nie masz swojego
miejsca na ziemi, wciąż sam siebie skazujesz na wygnanie.
- Jak śmiesz – wydyszał Snape, okrywając się godnością niczym płaszczem. – Nasz
niegdysiejszy związek pana i jego szpiega nie daje ci prawa do prawienia mi kazań na temat
mojego życia!
- A moja rola opiekuna twojego syna?
- Nie nazywaj go moim synem! – Snape niemal wykrzyczał te słowa, ale powstrzymał się,
przygryzając usta, aby zapobiec wydostaniu się reszty jadowitych uwag. – Nie nazywaj go
moim synem – wyszeptał zachrypniętym głosem.
- Zaprzeczasz, że urodził się on z twojego nasienia?
Snape potrzasnął głową , ale nie z powodu słów, tylko wspomnień jakie one wywołały. Lily, z
wielki oczami i wyciągniętą ręką. James, opalony i małomówny, opierający się o drzwi w ten
swój niedbały sposób, z oczami zasnutymi cieniem. Ile musiało go kosztować takie błaganie
o nasienie znienawidzonego kuzyna.
- Nie zaprzeczam, że wyświadczyłem im tę przysługę – Snape zdołał powiedzieć przez
zaciśnięte zęby.
- Może któregoś dnia wyjawisz mi, dlaczego to zrobiłeś – odparł łagodnie Dumbledore. – Ale
jak na razie muszę nazywać małego Harry’ego twoim synem, bo nim jest. Ty natomiast
jesteś wszystkim, co mu pozostało.
- W takim razie nie ma nic – zabrzmiała nieugięta odpowiedź Snape’a. – Powiedziałem im
to, co teraz mówię tobie. Nie chcę i nie potrzebuję żadnego dziecka. Moja rola zakończyła
się w chwili wypowiedzenia zaklęcia. Jedyne, co mnie obchodziło, to żeby już nigdy w życiu
nie widzieć na oczy żadnego z nich.
- Zrozumiałem, że nie przyszedłeś do mnie po śmierci Jamesa i Lily, aby nie narazić chłopca
na niebezpieczeństwo. Ale teraz, gdy obaj znamy prawdę, możesz mnie zapytać. Możesz
mnie zapytać o Harry’ego.
- Harry nic mnie nie obchodzi – odrzekł Snape, pozwalając, aby szczera prawda zmierzyła
się ze złudzeniami starego czarodzieja. Odwrócił się na pięcie z zamiarem strząśnięcia ze
stop kurzu tego starego, znienawidzonego przez niego zamku. Miał jedynie kilka dobrych
wspomnień z tego miejsca.
- On mieszka z Mugolami – powiedział bez ogródek Dumbledore i Snape wbrew swojej woli
zatrzymał się w pół kroku. – Widzisz, Lily miała siostrę, która poślubiła Mugola i wiedzie
mugolskie życie.
- Mugole – powtórzył Snape, próbując to zaakceptować. Potem zmarszczył czoło i wzruszył
ramionami z irytacją. – No i co z tego? – rzucił przez ramię. – To nie moja sprawa.
- Jeśli to nie twoja sprawa, to niby czyja? – spytał stojący tuz obok niego Dumbledore i
Snape odwrócił się, trzymając rękę na swoim dziko walącym sercu. Zawsze nienawidził, gdy
stary czarodziej tak robił.
- Nie muszę już dłużej słuchać twoich rozkazów – przypomniał mu Snape.
- Rozkazów? – zapytał stary czarodziej, wznosząc brwi w komicznym zdziwieniu. – Mój drogi,
ależ oczywiście, że nie. Jakbym mógł ci rozkazywać! To bardziej prośba. Przysługa, jeśli
wolisz.
- Przysługa? – powtórzył młodszy mężczyzna podejrzliwie.
- Bardzo niewielka – prędko podchwycił Dumbledore. – Maleńka. Właściwie mikroskopijna.
Snape parsknął niecierpliwie.
- Czy jestem ci winien jakąś przysługę?
- Zawsze wydawałeś mi się honorowym mężczyzną, Severusie. Na swój własny sposób –
Dumbledore przeszedł na drugą stronę pokoju, wkładając rękę do kieszeni i wyjmując z niej
jakiś smakołyk dla swojego absurdalnie kolorowego ptaka. – Jak uważasz?
Snape nerwowo przestąpił z nogi na nogę. Na swoje nieszczęście zdawał sobie sprawę, że
jest winny Dumbledore’owi wiele przysług. Nie potrzebował, żeby stary szaleniec mu o tym
przypominał i to w dodatku tak dobitnie.
- Więc co to za przysługa? – w końcu zapytał z niechęcią.
- Chłopiec przebywa w bezpiecznym ukryciu, starożytna magia chroni go, jeśli nazywa
domem miejsce, gdzie żyje krew jego matki. – Ostre spojrzenie zatrzymało Snape’a na
miejscu. – Zdajesz sobie sprawę z potęgi tego typu krwi.
Mężczyzna krótko przytaknął, z nienawiścią stwierdzając, że czuje się jak nastolatek
wezwany do tego dziwacznego gabinetu za jakiś głupi wybryk.
- Ja nie mam takiej ochrony i jestem nieustannie uważnie obserwowany. Ty z kolei możesz
się swobodnie włóczyć i wybacz mi te słowa, ale nikogo nie obchodzi, gdzie się udajesz.
- Ciężko pracowałem na taki stan rzeczy – odgryzł się Snape, po czym przeklął się w duchu
za połknięcie przynęty.
Dumbledore uśmiechał się przyjaźnie, prawdopodobnie rozradowany z powodu ponownego
sprowokowania go do jakiejś reakcji. Naprawdę, pomyślał Snape, stary drań czasami
zachowywał się jak typowy Ślizgon.
- Czy możesz przejść do rzeczy? – zapytał ostro.
- Otrzymuję niepokojące wieści od obserwujących go osób. Mugole traktują go coraz gorzej,
w miarę jak robi się coraz starszy. Ostatni raport był tak poważny, że mnie zaniepokoił.
- Traktują? – powtórzył Snape, zaciekawiony wbrew sobie. – Zdawało mi się, ze
powiedziałeś, że ta … rodzina go wychowuje.
- Miałem nadzieję, że on znajdzie tam rodzinę – odpowiedział ostrożnie Dumbledore,
spuszczając wzrok. Snape zmarszczył brwi, to było bardziej niepokojące niż jakiekolwiek
słowa. Co takiego zrobił ten stary dureń, że nawet nie patrzy mu teraz w oczy?
- Ale tak się nie stało?
Dumbledore westchnął i wzruszył ramionami, wpatrując się w swoje długie palce, głaszczące
obity zieloną skórą blat biurka.
- Rozumiesz chyba, dlaczego chcę, żebyś tam poszedł, zobaczył tych ludzi, ten dom. Żebyś
się upewnił, że jest dobrze traktowany.
Wzbudził się w nim instynktowny protest. Zobaczyć chłopca? To była ostatnia rzecz, jakiej
pragnął.
- Na pewno możesz zaufać komuś innemu i … - zaczął, ale dyrektor potrząsnął głową.
- Tylko Hagrid i Profesor McGonagall wiedzą, gdzie on mieszka.
Snape wydął wąskie usta. Mógł zrozumieć, czemu nie Hagrid, olbrzymi niedołęga zbyt
zwracałby za siebie uwagę.
- Czemu więc nie McGonagall?
- Profesor McGonagall – Dumbledore poprawił go dobitnie, jakby był zuchwałym
pierwszorocznym. – Obawiam się, że Minerwa jest lekko… niechętna temu tematowi. Od
początku nie chciała, abym zostawiał go z tymi Mugolami.
- Może powinieneś jej posłuchać – wymruczał Snape.
- To musi być ktoś, komu ufam bez zastrzeżeń, ze wzglądów bezpieczeństwa – powiedział
ostrożnie Dumbledore. – Jak sam dobrze wiesz wszędzie wałęsają się bezkarni
Śmierciożercy…
Kolejny cios, tym razem raniący do krwi. Kolejne subtelne przypomnienie co i komu
zawdzięcza.
- A poza tym – kontynuował Dumbledore, bawiąc się piórem i kałamarzem – jak sam
stwierdziłeś, chłopiec nic dla ciebie nie znaczy. Co złego może się więc stać, jeśli sprawdzisz
jak mu się wiedzie?
- W istocie – zgodził się Snape. Spojrzał przez okno na padający śnieg. – W tej chwili? –
zapytał sucho. – W Wigilię?
Plik z chomika:
raffaello330
Inne pliki z tego folderu:
Desiderium Intimum.pdf
(3019 KB)
SERIA HERBACIANA.pdf
(3025 KB)
Blemish.pdf
(1172 KB)
Harry Potter i Wojna Aniołów.pdf
(1974 KB)
Ślizgońska dziwka.pdf
(1326 KB)
Inne foldery tego chomika:
_ZDOLNOŚCI UMYSŁU_
05_L'ORDRE DU PHENIX
06_LE PRINCE DE SANG MELE
07_LES RELIQUES DE LA MORT
1959
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin