Nienawiść.pdf

(358 KB) Pobierz
688331612 UNPDF
688331612.001.png
Nienawiść
(Maya, tł. Książe Myszkin)
Harry nigdy nie sądził, że spotka chłopca, którego znienawidzi bardziej od Dudleya, ale zmienił zdanie,
kiedy poznał Draco Malfoya.
[Harry Potter i kamień filozoficzny, tłum. A. Polkowski]
Dudley zawsze wiedział, że Harry należy do niego.
Ta pewność towarzyszyła mu przez całe życie. Wszystko co miał, dostał od rodziców.
Swoje zabawki, swoją wiatrówkę, swoje dwa pokoje, swoje worki prezentów na Gwiazdkę i z
okazji każdych urodzin, swoje telewizory, swoje gry komputerowe i oczywiście to dziecko w
komórce pod schodami, po które mógł sięgnąć i się nim pobawić.
Harry był najlepszą z zabawek Dudleya, ponieważ nienawidził być zabawką. Dudley
zawsze marzył o takim wyjątkowym prezencie, który byłby lepszy niż pozostałe, który miałby
w sobie to coś.
Błysk bezwzględnej nienawiści w zielonych oczach Harry’ego, to było właśnie to. To
był dowód całkowitego zniewolenia i posiadania. Jakby Harry był zwierzątkiem, zabawką
zdaną wyłącznie na łaskę Dudleya. To było przyjemne.
Nikt inny nie wzbudzał w cichym, zamkniętym w sobie Harrym tak silnych emocji. To
był przywilej Dudleya.
Pilnował, żeby to się nie zmieniło.
Chłopcy z jego gangu wiedzieli, że nie mogą pozwolić Harry’emu zbliżyć się do
nikogo. Zadręczać go, żeby chciał umrzeć.
Żeby patrzeć, jak samotnie i nieszczęśliwie wygląda, taki drobny w starych ubraniach
Dudleya. Żeby słyszeć, jak wali pięścią w zatrzaśnięte drzwi komórki pod schodami. Żeby
jeść wszystko to, na co Harry mógłby mieć ochotę.
Żeby patrzeć, jak Harry leży na ziemi i krwawi z rozciętej wargi. Widzieć, jak jego
oczy zwężają się. Słyszeć, jak syczy — Nienawidzę cię!
Nienawidzę cię.
Zieleń oczu, czerwień krwi i nienawiść bardziej jaskrawa od zieleni i krwi.
O tak. To było to coś.
On posiadał Harry’ego. Ze względu na swoją siłę i masę — to była dodatkowa
rozkosz, ta ogromna różnica fizyczna pomiędzy drobnym, czarnowłosym Harrym i
uwielbianym synkiem Dursleyów — Dudley wygrywał codziennie tysiące bitw i otrzymywał w
zamian tysiące spojrzeń przepełnionych wściekłością, które sprawiały mu taką przyjemność.
Każde z tych spojrzeń należało do Dudleya. I Harry też był jego. Zawsze miało tak być.
Dudley wiedział, że w Harrym jest coś wyjątkowego. Widział, jak jednym skokiem
dostał się na dach szkolnej kuchni. Widział kły węża, zaraz po tym jak Harry go uwolnił.
Wspomnienie tego budziło go ze snu przez wiele nocy. Ale dzięki tym wydarzeniom
Harry należał do niego jeszcze bardziej, bo to złość na Dudleya sprawiła, że mógł zrobić to
wszystko.
Dudley wybierał się do gimnazjum Smeltinga, ale wiedział, że będą razem z Harrym
w domu w każde wakacje. I Harry ciągle będzie w jego mocy. Nikt nigdy nie będzie miał nad
nim większej władzy.
Dudley trzymał się tej myśli, kiedy działy się te dziwne, głupie rzeczy. Pocieszała go
nawet wtedy, gdy wściekły olbrzym włamał się do ich chaty. Nieważne do jakiej szkoły miał
iść Harry — należał do Dudleya. Nie mógł się uwolnić.
Dudley postarał się o to. Przez cały ten miesiąc od pojawienia się olbrzyma udawał,
że Harry go przeraża. Uśmiechał się złośliwie spomiędzy ramion rodziców upewniając się, że
Harry czuje się zupełnie samotny i znienawidzony.
 
Na zawsze.
A Harry odpowiadał mu wściekłym spojrzeniem, które mówiło — Nie mógłbym
nienawidzić nikogo, tak jak nienawidzę ciebie.
I wtedy Dudley był szczęśliwy.
*
Latem, po pierwszym roku nauki Harry’ego w jego dziwacznej szkole, Dudley
zauważył maleńką zmianę na gorsze.
Nienawiść nie zniknęła. Złośliwe uwagi o braku przyjaciół w tym głupim miejscu
boleśnie raniły Harry’ego. Patrzył na niego tak jak zawsze.
Och, ale to nie było to samo! Spojrzenie nie było już tak głębokie. Nie było w nim
tych wszystkich emocji, tej nienawiści, która powinna tam być.
Dudley wiedział, że coś się zmieniło, ale nie wiedział co.
Harry siedział zamknięty w swoim pokoju, głodny, zdesperowany i nieszczęśliwy a
Dudley pod drzwiami słuchał jego płaczu. Za każdym razem kiedy rodzice zastanawiali się,
czy go nie wypuścić, Dudley przekonywał ich, żeby tego nie robili.
Upajał się wtedy cichym, rozpaczliwym szlochem więźnia i myślał — To moja
zasługa. On jest mój.
Nigdy nie miał dość.
Kiedy Harry uciekł, Dudley złożył przysięgę. W następne wakacje nie dopuści do
tego.
W następne wakacje było jeszcze gorzej.
Harry prawie go nie zauważał. Dostawał teraz listy od przyjaciół, których jednak z
całą pewnością miał. Był bardziej pewny siebie, ale z tym Dudley by sobie poradził, tylko
gdzie była nienawiść?
Czasem Harry na niego patrzył i Dudley dostrzegał w tym spojrzeniu cień tamtego
uczucia, tamtej złości. A potem nagle zauważał, że Harry go nie widzi. Widzi kogoś innego.
Kogoś gorszego.
I cała złość była przeznaczona dla tamtego.
Dudley nie mógł tego znieść.
Posunął się do desperackich rozwiązań. Odkrył, gdzie Harry trzyma swoje listy,
przeszkodził mu w trakcie pisania jednego i został sam w jego pokoju. Chciał zobaczyć
zdjęcie tego głupiego miejsca i poznać imię swojego rywala.
Natknął się na wzmianki o jakimś Voldemorcie. Nic o nim nie wiedział, ale czuł, że to
nie o niego chodzi. Harry nie przelewał swojej nienawiści na papier, kiedy o nim pisał. W
listach nie było awersji do wszystkiego, co Voldemort robił, niechęci do każdej komórki jego
ciała.
A potem nagle zobaczył to imię. W listach pisanych niezgrabną ręką kogoś, kto
podpisywał się zawsze Ron, znalazł zwyczajny, rzucony od tak sobie komentarz. Brak
sympatii był wyraźny, ale było coś jeszcze. Coś, przez co Dudleyowi zjeżyły się włosy na
karku.
Malfoy.
To coś znaczyło. Przejrzał listy jeszcze raz i znów natrafił na to nazwisko. Tym razem
Ron w zjadliwym komentarzu nazywał go „starym dobrym Draco”.
Draco Malfoy.
Dziwaczne imię, głupie nazwisko. Jeden z tych osobliwych ludzi z tej dziwnej szkoły
wyobraził sobie, że może tak zwyczajnie zagarnąć coś, co od zawsze należało do Dudleya.
Któregoś dnia zauważył to nazwisko w liście, który Harry właśnie pisał. Wymienił go
na samym początku, na górze kartki, jakby myślał o nim przez cały czas.
Dudley nie był głupi. Zrozumiał to od razu.
Nie chcę rozmawiać z tobą o Malfoyu.
Bezwzględna nienawiść. Widział ją w szczerym spojrzeniu zielonych oczu. Nienawiść,
przeznaczona dla kogoś innego.
Dudley nie mógł zrozumieć, co ten chłopiec mógł zrobić Harry’emu. Może miał
większy gang, który się nad nim znęcał? Bił mocniej? Torturował na więcej sposobów, może
 
z użyciem magii? Co takiego zrobił, że przesłoniło to pełne cierpienia dzieciństwo Harry’ego?
Był dla Dudleya bezlitosnym przeciwnikiem bez twarzy. Wiedza, którą do tej pory
zebrał na jego temat, wskazywała, że nie zrobił Harry’emu wiele złego.
Listy wspominały tylko o małych złośliwościach. Nie było to nic, czego Dudley sam
by nie zrobiłby Harry’emu setki razy. Nic z tych najlepszych rzeczy.
Krwawiące usta Harry’ego i spojrzenie zielonych oczu.
Ale musiał czymś na to zasłużyć. Musiał mieć jakiś sekret. Gdyby tylko Dudley mógł
dowiedzieć się, jaki...
Teraz, za każdym razem kiedy Harry patrzył na niego, było tak jakby patrzył na
kogoś innego. Jakby Dudleya tam wcale nie było. Draco Malfoy i Harry byli jedynymi osobami
w pokoju, a powietrze było gęste od nienawiści.
Dudley mógł jej prawie dotknąć. Ale nie mógł jej mieć.
W końcu poczuł potworną zazdrość o ciotkę Marge. Wywoływała u Harry’ego większą
złość niż on. Wystarczającą, żeby zaatakować. Kiedy spuszczono z niej powietrze, Dudley
zapragnął nagle sam się na nią rzucić. Ale to nie ona go przecież zdenerwowała.
To on.
W następnym roku Dudley zaczął więcej jeść. Jadł bez przerwy, pielęgnując swoją
wściekłość na Harry’ego, tak jakby chciał zrobić mu na złość każdą łyżką, która wędrowała
do jego ust. Miał plan.
I stało się. W następne wakacje rodzice ogłosili dietę dla Dudleya. I mały, kościsty
Harry zmuszony był jeść jeszcze mniej. I Dudley znów mógł patrzeć w te oczy na bladej,
wychudzonej twarzy, które wyrażały tym więcej nienawiści, im bardziej Harry był głodny.
Potrafisz być gorszy, Draco Malfoyu?
Tylko że Harry tego nie doceniał. Wszystkie przykrości zapominał już po chwili i
spojrzenia, które Dudley wygrał, tylko przez sekundę należały do niego, by zaraz powrócić
do tego zawsze towarzyszącego im ducha.
Kolejne lato było jeszcze gorsze.
Nie było już żadnych spojrzeń. Harry’ego nie dało się sprowokować w żaden sposób.
On się czegoś bał i to nie był rywal Dudleya. To było coś dużo poważniejszego i mniej
osobistego. Pewną przyjemność sprawiało słuchanie jak Harry płacze obudzony z sennych
koszmarów, to było rozkoszne, ale...
Dudley wyczytał z listów Rona, że w pociągu coś się wydarzyło. Ten Malfoy
wszystkich sprowokował. Sprowokował Harry’ego do ataku.
Malfoyowi udało się wzniecić nienawiść Harry’ego. Dudley nie potrafił tego zrobić.
Jak to się stało? Jaką miał tajemnicę?
Dudley musiał się tego dowiedzieć. Ale nie wiedział jak, nie zdołał zdobyć żadnych
informacji. I nic się nie działo tego lata. Tylko jego frustracja rosła i rosła podsycana nocami
spędzanymi pod drzwiami Harry’ego w oczekiwaniu na ten cichy płacz wyrażający ogromne
cierpienie.
W oczekiwaniu na jeszcze choć jedną kroplę krwi i odrobinę nienawiści.
*
Następne lato było podobne. Tylko Harry był jeszcze bardziej zamknięty w sobie i
odporny na złośliwości. Był blady i smutny, ale nienawiść nigdy nie pojawiała się w jego
oczach.
Przestał też budzić się w nocy z płaczem. Nie był już tak wrażliwy jak kiedyś.
To było nie do zniesienia.
Dudley znał tylko to imię, Draco Malfoy. Mógł je przeklinać i upewniać się, że Harry
jest nieszczęśliwy.
Ale to było bez znaczenia, bo to nie Dudley go unieszczęśliwiał. I w środku nocy,
kiedy leżał w łóżku i nie mógł spać zrozumiał, że to ma ogromne znaczenie.
Skoro Dudley nie mógł zranić Harry’ego to znaczy, że Harry już do niego nie należał.
Pewnej sierpniowej nocy, kiedy nie mógł zasnąć, usłyszał, jak ktoś otwiera zamek w
drzwiach. Wyskoczył z łóżka w ułamku sekundy. Gdyby to był Harry, Dudley mógłby go
złapać go i naskarżyć rodzicom, i narobić mu takich problemów, i Harry byłby wściekły...
 
Dudley zszedł na palcach po schodach. Drzwi na zewnątrz były otwarte, a w ogrodzie
widział szczupłą postać Harry’ego w za dużej piżamie, odcinającą się od nocnego nieba.
Na ganku zauważył trzy ludzkie sylwetki.
Chciał biec, zaalarmować rodziców, ale usłyszał ostry głos Harry’ego. Ten głos znów
był pełny emocji, nienawiści i wszystkiego tego, za co Dudley mógłby umrzeć.
— Co ty tu robisz, Malfoy?!
Dudley nie ruszył się. Nawet nie drgnął. Nie teraz, kiedy duch się zmaterializował i
dawał szansę poznać swoją tajemnicę. Nie teraz, kiedy Harry znalazł się w mocy tego ducha.
Dudley podkradł się bliżej.
Dziewczyna z rozczochranymi włosami to pewnie Hermiona, która tak schludnie
pisze, a czerwonowłosy chłopak o miłej twarzy to musi być Ron, który tak sympatycznie
bazgrze.
Więc chłopak w leniwej pozie oparty o ramę drzwi...
Draco Malfoy.
Wyglądał inaczej, niż Dudley go sobie wyobrażał. Myślał o kimś potężnym, kto
mógłby zmiażdżyć Harry’ego i śmiać się z tryskającej krwi. A on był blady i szczupły, tak
samo jak Harry, i tak dziwnie... piękny.
Piękno nie było czymś, co Dudley zwykle zwracał uwagę. Zastanawiał się teraz, jakie
znaczenie ma fakt, że włosy chłopca są jasne jak promienie słońca, a rysy jego wąskiej
twarzy zdradzają arystokratyczne pochodzenie.
I zrozumiał, że arogancki, dominujący wygląd chłopca jest bardzo ważny. Ale ciągle
nie wiedział, dlaczego. To bezwzględne, palące spojrzenie utkwione w Harrym tak, jakby
nikogo innego tam nie było, wyrażało najgłębszą...
Tak. To była nienawiść.
— Ładna piżama, Potter — zadrwił Malfoy.
I Harry znów stał się tym wrażliwym, delikatnym chłopcem, który kiedyś należał do
Dudleya. Skrzyżował ręce na piersi i znowu cierpiał. Znowu nienawidził.
— Co on tu robi? — skierował pytanie do pozostałej dwójki.
Zaczęli mówić równocześnie. Dudley nie mówiłby nic na ich miejscu. Było dla niego
jasne, że Harry ich nie słucha, nie jest nawet świadomy ich obecności.
— To skomplikowane, Harry. Musisz nam zaufać...
— Wyjaśnimy ci to później. Teraz Dumbledore nas potrzebuje, musimy iść...
— Wiem, że to brzmi głupio, ale on jest po naszej stronie...
— Ma z nami pracować. Dumbledore potrzebuje wszystkich, mamy się pogodzić z
innymi domami...
To nic nie znaczyło dla Dudleya. Ale skrzyżowane spojrzenia dwóch chłopców
znaczyły bardzo wiele, były wszystkim. Podszedł odrobinę bliżej, żeby zobaczyć więcej i...
— A to co? — usłyszał zimny głos.
Draco Malfoy. W końcu miał stanąć twarzą w twarz ze swoim wrogiem.
Ale wróg oczywiście o tym nie wiedział. Obojętne spojrzenie szarych oczu
prześlizgnęło się po ciele Dudleya, wyrażając absolutną pogardę.
— To mój kuzyn — powiedział Harry zerkając do tyłu.
— To coś jest twoim krewnym?
Malfoy właściwie nic takiego nie robił! A nienawiść w zielonych oczach była tak
intensywna! I cała dla niego... To było niesprawiedliwe...
— Mugole to nie przedmioty — powiedział Harry, co nic nie znaczyło dla Dudleya, ale
ton jego głosu...
— Nieważne, Potter. Myślisz, że mnie to interesuje?
Ciało Harry’ego było napięte jak struna. Dudley patrzył na to ukrywając zazdrość.
— A ty myślisz, że uwierzę, że jesteś po mojej stronie?
— Och, zapewniam cię, że nigdy nie będę po twojej stronie.
Ostry głos Draco Malfoya miał w sobie jakąś łagodną, pieszczotliwą nutę. Widok
trzęsących się ze złości ramion Harry’ego był... och, nie do opisania.
To było to coś. Sekret. Przyczyna, dla której ten chłopak odebrał Dudleyowi całą
nienawiść Harry’ego. Używał tego cały czas. Dudley widział efekt, ale...
Ciągle nie miał pojęcia, co to jest.
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin