Mapa Swiata Dysku.pdf

(306 KB) Pobierz
89513659 UNPDF
TERRY PRATCHETT
&
STEPHEN BRIGGS
ŚWIAT DYSKU
MAPA
(Przełożył: Piotr W. Cholewa)
POTRZEBOWAŁEM MAPY -- TERRY PRATCHETT, listopad 1995
Mówiłem, że nigdy nie będzie mapy świata Dysku. I oto jest. No cóż... Nie wyraziłem
się aż tak stanowczo. Ale naprawdę martwiła mnie szkoła pisania fantasy, której dewizą jest
"najpierw mapa, potem kronika sagi". Mapa powinna przedstawiać coś, co w pewnym
materialnym sensie już istnieje. Rysowanie krętej rzeki między szpiczastymi górami, zanim
naprawdę zbuduje się świat, to przywilej zarezerwowany dla bogów.
Kiedy jednak powstawały kolejne powieści cyklu, stało się oczywiste, że świat Dysku
już istnieje. Ludzie bez przerwy przysyłają mi mapy, które zwykle wyglądają całkiem jak
szkice, jakie rysowałem przez lata. Czasami popełniają błędy. Ale często mają wiele racji.
W każdym razie potrzebowałem mapy. Czytelnicy są spostrzegawczy. Zauważają
drobne szczegóły. Jeśli podróż, który w jednej książce zajmuje komuś trzy dni, w innej komuś
innemu zajmuje dwie godziny, padają ostre sformułowania. Wchodzi w życie ironia.
Poza tym, po osiemnastu książkach, świat albo ma już jakiś kształt, albo coś się
zupełnie nie wydało.
Raz jeszcze Stephen Briggs przeczytał wszystkie książki i pliki notatek, po czym
spędził mnóstwo czasu, zapewne przesuwając wycięte kontynenty po wielkim papierowym
kole.
Kiedy ukazała się poprzednia mapa, "Ulice Ankh-Morpork", czytelnicy pytali mnie,
czy takie zakonserwowanie wyobraźni nie przeszkodzi przyszłym opowieściom. Cóż, mapy
Londynu czy Nowego Jorku istnieją już od jakiegoś czasu, a jednak miasta jako miejsca akcji
wciąż wydają się pisarzom atrakcyjne. Mam nadzieję, że powstaną nowe historie ze Świata
Dysku. Jedyna różnica polega na tym, że teraz mogę odwołać się do mapy.
Ta mapa być może nie przedstawia rzeczy takimi, jakie są. Ale przedstawia jedną z
możliwości, jakimi mogłyby być.
TERRY PRATCHETT, listopad 1995
WIELE MIL PRZEZ TRUDNE TERENY
Myślałem, że będzie łatwo.
To słowo "fantasy" wyprowadziło mnie w pole. Pomijając Tolkiena i jego potomków,
fantastyczne pejzaże raczej nie są znane ze swej kartograficznej precyzji. Wschód Słoneczny i
Zachód Księżycowy to nie punkty na mapie. Za Górami i Daleko Stąd to nie trasy polecane w
przewodnikach.
Przyznaję, że obszar w promieniu tysiąca mil od Ankh-Morpork, najważniejszego
miasta Dysku, nie był szczególnie trudny. Tak wiele postaci przemierzało go pieszo lub
konno, przelatywało nad nim lub na niego spadało, że kreślenie mapy było kwestią jedynie
dokładnych notatek.
Co do szerszego obrazu... Myślałem, że to nic takiego. Dorzucę parę dodatkowych
kontynentów. Wyryję kilka fiordów. Przyprószę miastami, stepami i lasami. Zaznaczę
tradycyjne elementy, o których Terry Pratchett mawia "dobra, stara kręta rzeka między
szpiczastymi górami". Potem wpiszę nazwy i już jestem w domu, i szukam czystego ręcznika.
W rzeczywistości nie było to takie łatwe.
Pokazałem Terry'emu szkic nr 1. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę, po czym
zapytał: "Wiesz, dlaczego w pewnych regionach rzadziej padają deszcze?" Było to coś
całkiem nowego dla mnie, który studiowałem Perspektywę, nie Geografię. Wysłuchałem
krótkiego wykładu o łańcuchach górskich i dominujących wiatrach niosących chmury
deszczowe, co prowadziło do faktu, że Wielki Nef, najsuchsze miejsce na świecie,
umieściłem w okolicy, gdzie mogło znaleźć się tylko ogromne bagnisko.
Wiele czasu poświęciłem lekturze dzieł na ten temat, aż wreszcie mogłem zanudzić
kogoś rozmową o Tektonice Płytowej, a nawet wiedziałem co to jest drumlin. Teraz oglądacie
wynik. Starałem się, żeby wszystko jakoś działało. Mimo to jestem pewien, że nie wszystko
na Dysku uszłoby bez protestów na Ziemi. Ponieważ jednak Ziemia co najmniej od tysiąca lat
nie płynęła przez kosmos na grzbiecie żółwia, muszą pojawić się pewne luki, przez które
można by przeprowadzić słonia.
Podczas tworzenia mapy wykorzystałem wszystkie książki o świecie Dysku, aż do
"Ciekawych czasów" (lektura pierwszego szkicu "Ciekawych czasów" spowodowała
przesunięcie o kilkaset mil pewnego kontynentu, dla dobra jednego wiersza - ale co to dla nas,
Techników Płytowych). Korzystałem także z licznych notatek i fragmentów nie
publikowanych.
STEPHEN BRIGGS, listopad 1995
TU ŻYJĄ SMOKI... I TU... I TU...
Jeśli pierwsze pytanie, jakie inteligentne istoty kierują do wszechświata, brzmi
"Dlaczego tutaj jesteśmy?", to następne musi brzmieć: "Gdzie właściwie jest tutaj?"
Wielu śmiałych wędrowców wyruszało do najdalszych rubieży świata Dysku.
Niektórzy wrócili.
Badanie świata, podobnie jak geografia, jest sztuką wysoce subiektywną. Zakłada, że
"tutaj" jest ważne, a każde "gdzie indziej" to tylko rodzaj pod-miejsca, którego główną
funkcją jest bycie daleko.
Odkryć muszą dokonywać profesjonaliści. Te odległe miejsca mogą mieć w sobie
mieszkańców, którzy sądzą, że wiedzą, gdzie są. Mylą się. Zwykłe dopłynięcie na drewnianej
tratwie dwadzieścia tysięcy lat temu, przejście dnem wyschniętego morza w epoce
lodowcowej, czy nawet - w wyjątkowych wypadkach - wyewoluowanie na danym
kontynencie trudno zaliczyć do prawdziwych odkryć. To tylko kręcenie się po okolicy. Aby
dokonać prawdziwego odkrycia, trzeba być odpowiednio ubranym.
Pierwszą zasadą odkrywcy jest noszenie przyzwoitych spodni, chociaż i skromna
sukienka jest dopuszczalna dla osób rodzaju żeńskiego. Trzeba też wyruszyć z ideą odkrycia
w myślach - zderzenie z kontynentem, gdy zmierza się całkiem gdzie indziej, właściwie się
nie liczy, podobnie jak przejście po przesmyku lądowym z tego tylko powodu, że stopniał
lodowiec.
Większość zanotowanych wypraw badawczych na Dysku z konieczności
przedsięwzięli ludzie, którzy wiedzieli, czym jest prawdziwe odkrycie, a nie tylko szli za
mamutami. Nosili też odpowiednie spodnie.
Wyruszali w regiony o niskim potencjale historycznym, stawiali stopę na brzegach, do
których nie dotarł jeszcze żaden człowiek (to znaczy żaden wart uwagi), po czym tłukli po
głowach dostępnych tubylców, by wyjawili, jak się nazywa to miejsce.
Najdzielniejsi badacze, czyli na ogół ci, którzy wierzyli, że morze rozciąga się w
nieskończoność, nigdy nie powrócili. Można to uznać za dowód, że mieli rację.
Jednakże pośród tych, którzy wrócili, choćby tylko przypadkiem, byli:
GENERAŁ SIR RODERICK PURDEIGH
s. generała-majora sir Ruthwena Purdeigha z Królewskiego Regimentu Puszkarzy
Równin Sto 1 (zm. 1858) z Grunefair, Ankh-Morpork, i Margaret, z domu Burberry (zm.
1856); ur. 14 spuna 1842 (zaginął ok. dn. 25 sektobra 1898). Wykszt.: Szkoła Młocarza i
Akademia Wojskowa w Pseudopolis, Sto Lat. Kariera: wstąpił do Quirmskich Lansjerów jako
adiutant; po awansie przeniesiony do 35 Llamedosjańskiego Regimentu Pieszego, gdzie
służył jako dowódca plutonu pod generałem lordem Rustem; awansowany (omyłkowo) do
stopnia pułkownika na polu bitwy (kosztem kapitana Ruperta Pudreya, bohatera Rowu
Lawke'a); następnie przeniesiony do Królewskiego Regimentu Puszkarzy Równin Sto, gdzie
przez pięć lat pracował w sztabie głównym, nim po śmierci generała diuka Eorle uzyskał
awans na generała. W późniejszym okresie porzucił armię i zajął się organizacją wypraw
badawczych. Publikacje: "Użycie kleszczy w działaniach wojennych", "Buty i zęby:
żołnierski żywot", "Człowiek lasu" itd., itd.
1 Nazwanych tak dla puszek, które zabierali do bitwy. Mieli zwyczaj kolekcjonowania broni, butów,
oraz - w tradycyjnych puszkach - złotych zębów i biżuterii powalonych nieprzyjaciół. Cechowała ich idiotyczna
brawura, konieczna do tego, żeby na polu bitwy znalazło się możliwie wielu powalonych. Przeciętny puszkarz
przejawiał często taki zapał, że ruszał do boju uzbrojony tylko w kleszcze i pancerną łyżkę do butów; często
zdarzało się, że w samym środku bitwy zdobywał zęby i obuwie nieprzyjaciół, którzy nie tylko nie zostali
powaleni, ale też aktywnie się bronili.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin