Camus Albert - Dżuma.pdf

(1038 KB) Pobierz
Microsoft Word - Camus Albert - Dżuma1.doc
Albert Camus
Dżuma
Ciekawe wypadki, które są tematem tej kroniki, zaszły w 19 0 r. w Oranie. Według
powszechnego mniemania były one tu na swoim miejscu, wykraczały bowiem nieco poza
zwyczajność. W istocie, na pierwszy rzut oka Oran jest zwykłym miastem i niczym więcej jak
prefekturą francuską na wybrzeżu algierskim. Miasto, trzeba przyznać, jest brzydkie. Wygląda
spokojnie i dopiero po pewnym czasie można zauwa-Syć, co je odróżnia od tylu innych miast
handlowych pod wszystkimi szerokościami. Jakże wyobrazić sobie na przykład miasto bez
gołębi, bez drzew i ogrodów, gdzie nie uderzają skrzydła i nie szeleszczą liście, miejsce nijakie,
jeśli już wyznać całą prawdę? Zmiany pór roku czyta się tylko w niebie. Wiosnę oznajmia
jedynie jakość powietrza lub koszyki kwiatów, które drobni sprzedawcy przywożą z okolicy:
wiosnę sprzedaje się na targach. W lecie słońce zapala zbyt suche domy i pokrywa mury szarym
popiołem; wówczas można żyć tylko w cieniu zamkniętych okiennic. Jesienią natomiast potop
błota. Pięknie bywa tylko zimą.
Na j dogodnie j można poznać miasto starając się dociec, jak się w nim pracuje, jak kocha i jak
umiera. W naszym _małym mieście, może za przyczyną klimatu wszystko to robi się razem, z
miną jednako szaleńczą i nieobecną. ^To znaczy, że ludzie tu się nudzą i starają się nabrać
przyzwyczajeń. Nasi współobywatele dużo pracują, ale zawsze po to, by się wzbogacić.
Interesują się przede wszystkim handlem i zajmują się głównie, jak to sami nazywają, robieniem
interesów. Oczywiście mają również upodobania do prostych radości, lubią kobiety, kino i
kąpiele morskie. Bardzo jednak rozsądnie zachowują sobie te
przyjemności na sobotę wieczór i na niedzielę, usiłując w inne dni tygodnia zarobić dużo
pieniędzy. Wieczorem,, po wyjściu z biur, spotykają się o umówionej godzinie w kawiarniach,
przechadzają po tym samym bulwarze albo siadają na swych balkonach. Pragnienia młodszych są
gwałtowne i krótkie, a grzechy starszych nie wykraczają poza związki amatorów kręgli, bankiety
stowarzyszeń i zebrania, gdzie gra się grubo w karty.
Można zapewne powiedzieć, że nie są to osobliwości naszego miasta i że, razem wziąwszy,
wszyscy nasi współcześni są tacy. Bez wątpienia, nic dziś bardziej naturalnego niż ludzie
pracujący od rana do wieczora, którzy potem przy kartach, w kawiarni i na gadaniu tracą czas,
jaki pozostał im do życia. Ale są miasta i kraje, gdzie ludzie od czasu do czasu podejrzewają
istnienie czegoś innego. Na ogół nie zmienia to ich życia. Ale zaznali podejrzeń, a to zawsze jest
wygrana. |iNatomiast Oran Jest wyraźnie miastem bez podejrzeń, to znaczy miastem całkowicie
nowoczesnym, a zatem nie jest rzeczą konieczną określać dokładnie, w jaki sposób kochają się u
nas. Mężczyźni i kobiety albo łączą się pośpiesznie w tym, co nazywa się aktem miłosnym, albo
powoli przyzwyczajają się do siebie. Między tymi krańcami często aie ma środka. To także nie
jest oryginalne. W Oranie, jak gdzie indziej, z braku czasu i zastanowienia trzeba kochać nie
wiedząc o tym.1L
Bardziej oryginalna w naszym mieście jest trudność, z jaką przychodzi tu umierać. Trudność nie
jest zresztą właściwym słowem i raczej należałoby mówić o niewygodzie. Nigdy nie jest
przyjemnie chorować, ale są miasta i kraje, które podtrzymują nas w chorobie, miasta i kraje,
gdzie można w pewien sposób popuścić sobie cugli. Choremu trzeba łagodności, pragnie znaleźć
1
Jakieś oparcie, to naturalne. łW Oranie jednak klimat, waga załatwianych interesów, błaha
dekoracja, szybki zmierzch i jakość rozrywek - wszystko wymaga dobrego zdrowia. Chory
czuje się tu bardzo samotny. Pomyślcie-więc o kimś» kto ma umrzeć w pułapce, oddzielony od
innych setkami ścian trzeszczących odJsar^_gdy_w tej samef chwili cała ludność rozmawia
przez telefoniub w kawiarniach o" wekslach, frachtach morskich i" dyskontach. Zrozumiecie, jak
nlewygoana'jeśt śmierć, nawet nowoczesna, jeśli zjawi się niespodzianie w skwarnym mieście. |
Tycłfkilka uwag daje może wystarczające pojęcie o Oranie. Zresztą nie należy w niczym
przesadzać, Trzeba tylko podkreślić banalny wygląd miasta i życia. Czas jednak mija tu łatwo,
skoro tylko nabierze się przyzwyczajeń. Z chwilą gdy nasze miasto zacznie sprzyjać
przyzwyczajeniom, można powiedzieć, że już wszystko jest dobrze. Pod tym względem życie na
pewno nie jest zbyt pasjonujące. Ale przynajmniej nie ma u nas nieporządku. JTotęż^nasza
ludnosc^^^^^ ra, sympatyczna i aktywna, zawsze buoziła w podróżnych rozsądny szacunek. To
miasto, pozbawione ma-Iowniczości, roślinności i duszy, w końcu staje się odpoczynkiem i
człowiek zapada tu wreszcie w sen. Należy jednak dodać, że zaszczepiono je w niezrównanym
pejzażu, pośrodku nagiego płaskowzgórza otoczonego świetlistymi dolinami nad zatoką o
doskonałym rysunku. Można tylko żałować, że miasto zbudowano tyłem do tej zatoki,
niepodobna więc dostrzec morza, którego zawsze trzeba szukać.
Wiedząc już te wszystko, przyznacie bez trudu, że nasi współobywatele nie mogli spodziewać się
wypadków, które zaszły na wiosnę owego roku; jak zrozumiemy później, były"" one niejako
pierwszymi oznakami w serii poważnych wydarzeń, których kronikę zamierzamy tu spisać. Te
fakty wydadzą się jednym naturalne, innym, na odwrót, nieprawdopodobne. Ale kronikarz nie
może się liczyć z tymi sprzecznościami. Jego zadaniem jest stwierdzić: "To się zdarzyło", kiedy
wie, że rzecz zdarzyła się naprawdę, że wypełniła życie wszystkich i że są tysiące świadków,
którzy zważą w swym sercu prawdę tego, co on mówi.
'-ł Zresztą narrator, którego czytelnik pozna we właściwej chwili, nie miałby najmniejszego
prawa zabierać się do przedsięwzięcia tego rodzaju, gdyby przypadek nie pozwolił mu
zgromadzić pewnej liczby zeznań i gdyby siłą rzeczy nie był wmieszany w to wszystko, co
opowiedzieć zamierza. To właśnie upoważnia go do dokonania pracy historyka. Rzecz jasna, ^ae
historyk, nawet amator, ma zawsze dokumenty. (Narrator tej opowieści ma więc swoje: przede
wszystkim własne świadectwo, następnie świadectwa innych, skoro dzięki swej roli musiał
zebrać zwierzenia wszystkich osób tej kroniki, na koniec teksty, które wpadły mu w ręce.
Zamierza czerpać z nich, gdy uzna to za stosowne, i użyć ich, jak mu się spodoba. Zamierza
również... Ale może już czas porzucić komentarze i przezorne omówienia i przejść do samego
opowiadania. Opis pierwszych dni wymaga pewnej drobiazgowości.
Rankiem 16 kwietnia doktor Bernard Rieux wyszedł ze swego gaBmetu i pośrodku podestu
zawadził nogą o martwego szczura. Na razie odsunął zwierzę nie zwracając na nie uwagi i zszedł
ze schodów. Ale gdy znalazł się na ulicy, przyszło mu na myśl, że ten szczur nie powinien 'był
tam się znaleźć, i zawrócił, by zawiadomić dozorcę. Widząc reakcję starego Michela, zrozumiał,
jak bardzo jego odkrycie było niezwykłe. Obecność tego martwego szczura wydała mu się tylko
dziwna, gdy dla dozorcy oznaczała skandal. Postawa dozorcy była zresztą stanowcza: nie ma
szczurów w, domu. Na próżno doktor zapewniał, że widział szczura na podeście pierwszego
piętra, nic nie mogło zachwiać przekonania Michela. Nie ma szczurów w domu, ktoś musiał więc
przynieść zwierzę z zewnątrz. Krótko mówiąc, to jakiś kawał.
Tego samego wieczora, gdy Bernard, Rieux stojąc na korytarzu szukał kluczy, zanim wszedł na
schody, ujrzał, jak z ciemnej jego głębi wynurza się wielki
2
10
/szczur, o wilgotnej sierści, poruszający się niepewnym 'krokiem. Szczur zatrzymał się, jak
gdyby szukał równowagi, skierował ku doktorowi, zatrzymał znowu, zakręcił w miejscu z
nikłym piskiem i upadł wreszcie, wyrzucając krew na wpół otwartymi wargami. Doktor
przypatrywał mu się przez chwilę i poszedł do siebie.
Nie myślał o szczurze. Ta wyrzucona krew skierowała go na powrót ku jego trosce. Żona
doktora, chora od roku, miała wyjechać nazajutrz do uzdrowiska w górach. Zastał ją leżącą w ich
pokoju, jak ją o to prosił. W ten sposób przygotowywała stę do trudów podróży. Uśmróchnęła
się.
- Czuję się bardzo dobrze - powiedziała. Doktor patrzył na twarz zwróconą ku niemu w świetle
lampy przy wezgłowiu. Dla Rieux ta twarz ^ trzydziestoletnia, mimo śladów choroby, była wciąż
twarzą młodości, może dzięki owemu uśmiechowi, który górował nad resztą.
- Spij, jeśli możesz - powiedział. - Pielęgniarka przyjdzie o jedenastej i zawiozę was na pociąg
południowy.
Ucałował lekko wilgotne czoło. Uśmiech odprowadził go do drzwi.
Nazajutrz, J^kw^ętnifi^o ^godzinie ^osmgj^ ^dozorca zatrzymał-dektora w przejściu, narzekając
'ha "kiepskich dowcipnisiów, którzy położyli trzy martwe, szczury pośrodku korytarza.
Pochwycono je widocznie w prymitywnie sklecone pułapki, były bowiem całe zakrwawione.
Dozorca pozostał pewien czas na progu drzwi wejściowych trzymając szczury za łapy i
spodziewając się, że winowajcy zdradzą się jakimś nowym kawałem. Ale nic takiego się nie
stało.
- O - powiedział Michel - już ja ich przychwycę!
Rieux, zaintrygowany, postanowił rozpocząć obchód od dzielnic znajdujących się na krańcach
miasta, gdzie mieszkali jego najbiedniejsi pacjenci. Śmieci wywożono stąd znacznie później i
auto, jadąc wzdłuż
11
prostych i zakurzonych uliczek, ocierało się o kubły na odpadki pozostawione na skraju
chodnika. Przejeżdżając tak jedną z ulic naliczył tuzin szczurów leżących na resztkach jarzyn i
brudnych szmatach.
Pierwszego chorego zastał w łóżku, w pokoju wychodzącym na ulicę, który służył zarazem za
sypialnię i jadalnię. Był to stary Hiszpan o twarzy twardej i porytej. Miał przed sobą, na kołdrze,
dwa garnki napełnione grochem. W chwili gdy doktor wchodził, chory, na wpół wyprostowany w
łóżku, opadł do tyłu usiłując chwycić chropawy, astmatyczny oddech. Jego żona przyniosła
miskę.
- Cóż, doktorze - powiedział podczas zastrzyku - wychodzą, widział pan?
- Tak - powiedziała kobieta - sąsiad znalazł
trzy.
-/ - Stary zacierał ręce.
' - Wychodzą, widać je we wszystkich kubłach na '^ śmiecie, to głód!
"~ Rieux stwierdził potem bez trudu, że cała dzielnica
mówi o szczurach. Skończywszy wizyty wrócił do
domu.
- Na górze jest telegram do pana - powiedział Michel.
Doktor zapytał go, czy widział nowe szczury.
- Ach, nie - rzekł dozorca - stoję na czatach, pan rozumie. I te świnie nie mają śmiałości.
3
Telegram oznajmiał przyjazd matki doktora nazajutrz. Miała zająć się domem syna pod
nieobecność chorej. Kiedy doktor wszedł do mieszkania, pielęgniarka już tam była. Rieux ujrzał
swoją żonę stojącą w kostiumie, twarz miała uróżowaną. Uśmiechnął się do niej.
- Dobrze - powiedział - bardzo dobrze. W chwilę potem na dworcu umieszczał ją w wagonie
sypialnym. Oglądała przedział.
- Za kosztowne to dla nas, prawda?
- Tak trzeba - powiedział Rieux.
- Co to za historia ze szczurami?
12
- Nie wiem. To dziwne, ale minie.
Potem powiedział bardzo szybko, że ją przeprasza, że powinien był czuwać nad nią i bardzo ją
zaniedbał. Potrząsnęła głową, jakby dając mu znak, by przestał. Ale on dodał:
- Wszystko pójdzie lepiej, kiedy wrócisz. Zaczniemy na nowo.
- Tak - powiedziała z błyszczącymi oczami - zaczniemy na nowo.
W chwilę potem odwróciła się do niego plecami i patrzyła przez okno. Na peronie ludzie tłoczyli
się i potrącali. Syczenie lokomotywy dochodziło aż do nich. Zawołał żonę po imieniu i kiedy się
odwróciła, zobaczył, że jej twarz jest zalana łzami.
- Nie - powiedział łagodnie. Uśmiech wrócił pod łzami, nieco skrzywiony. Odetchnęła głęboko:
- Idź, wszystko będzie dobrze. Przycisnął ją do siebie. I teraz na peronie, z drugiej strony szyby,
widział tylko jej uśmiech.
- Proszę cię - powiedział - uważaj na siebie.
Ale ona nie mogła go słyszeć.
Blisko wyjścia, na peronie dworca, Rieux potrącił pana Othona, sędziego śledczego, który
trzymał swego synka za rękę. Doktor zapytał go, czy wybiera się w podróż. Długi i czarny pan
Othon, którego wygląd przywodził na pamięć sylwetkę światowca, jak to mawiało się dawniej, i
karawaniarza zarazem, odparł głosem uprzejmym, ale lakonicznie:
- Oczekuję małżonki, która pojechała złożyć wyrazy szacunku mojej rodzinie. Lokomotywa
gwizdnęła.
- Szczury... -- powiedział sędzia. Rieux pchnęło w stronę pociągu, ale zawrócił ku wyjściu.
- Tak - rzekł - to głupstwo.
Z całej tej sceny zapamiętał tylko przechodzącego mężczyznę, który niósł pod pachą skrzynkę
pełną martwych szczurów.
13
Po południu tego samego dnia, gdy Rieux rozpoczynał. przyjęcia, zjawił się młody człowiek, o
którym powiedziano mu, że jest dziennikarzem i że był już rano. Nazywał się''^aymond
Ramberl/. Niski, w sportowym ubraniu, o szerokich ramionach, twarzy zdecydowane], oczach
jasnych i inteligentnych, robił wrażenie człowieka, któremu życie służy. Przystąpił od razu do
sprawy. Przeprowadzał ankietę dla wielkiego dziennika paryskiego o warunkach życia Arabów i
chciał się poinformować o ich stanie sanitar-•)nym. Rieux powiedział mu, że nie jest z tym
dobrze. Ale zanim przystąpi do tematu, chciałby wiedzieć, czy dziennikarz może napisać całą
prawdę.
- Zapewne-rzekł tamten.
- Chodzi mi o to, czy może pan powiedzieć naJ" gorsze?
- Niezupełnie, muszę to przyznać. Ale przypuszczam, że taka ocena byłaby nieuzasadniona.
Rieux powiedział spokojnie, że w istocie taka ocena byłaby nieuzasadniona, ale zadając pytanie
chciał tylko wiedzieć, czy Rambert może napasać wszystko, bez żadnych ograniczeń.
4
- Tylko takie wypowiedzi uznaję. Nie będę więc panu pomagał wiadomościami, które posiadam.
- To język Sanit-Justa - powiedział dziennikarz z uśmiechem, -«-ats-a"
Rieux odparł nie podnosząc głosu, że nic mu o tym nie wiadomo, ale że jest to język człowieka
zmęczonego światem, który czuje jednak sympatię dla bliźnich i ze swej strony jest
zdecydowany nie przystać na niesprawiedliwość i ustępstwa.
Rambert z szyją wciśniętą w ramiona patrzył na doktora.
- Zdaje się, że pana rozumiem - rzekł wreszcie wstając.
Doktor odprowadził go do drzwi.
- Dziękuję panu, że patrzy pan na to w ten sposób. Ramibert był trochę zniecierpliwiony.
14
- Tak - powiedział - rozumiem, przepraszam, że panu przeszkodziłem.
Doktor uścisnął mu rękę i powiedział, że można by napisać ciekawy reportaż o ilości martwych
szczurów, jakie znajdują się teraz w mieście.
- O - zawołał Rambert - to mnie interesuje! O siedemnastej, kiedy doktor znów szedł do
pacjentów, spotkał na schodach mężczyznę młodego jeszcze, o ciężkiej sylwetce, o twarzy
masywnej i porytej, zamkniętej szerokimi brwiami. Widywał go niekiedy u hiszpańskich
tancerzy, 'kt&rzy mieszkali na ostatnim piętrze w jego kamienicy, j^ean Tarrou pilnie pałał
papierosa, przyglądając się ostatnim .konwulsjom szczura, który zdychał u jego stóp na stopniu
schodów. Spojrzał na doktora spokojnie i przenikliwie szarymi oczami, przywitał go i dodał, że
pojawienie się szczurów to rzecz ciekawa.
- Tak - rzekł Rieux - ale to w końcu drażni.
- W pewnym sensie, doktorze, tylko w pewnym sensie. Nigdy nie widzieliśmy nic podobnego, ot
i wszystko. Ale uważam, że to ciekawe, tak, na pewno ciekawe.
Tarrou przeciągnął ręką po włosach, by odrzucić je do tyłu, spojrzał znów na szczura,
nieruchomego teraz, potem uśmiechnął się do Rieux.
- Tak czy inaczej, doktorze, to przede wszystkim sprawa dozorcy.
Doktor napotkał właśnie dozorcę przed domem;
stał wsparty o ścianę obok wejścia, z wyrazem zmęczenia na czerwonej zazwyczaj twarzy.
- Tak, wiem - rzekł stary Michel do Rieux, 'który oznajmił mu o nowym odkryciu. - Teraz
znajduje się je po dwa lub trzy. Ale to samo jest w innych domach.
Wydawał się przygnębiony i zatroskany. Machinalnym ruchem, pocierał sobie szyję. Rieux
zapytał go, jak się miewa. Dozorca nie może oczywiście powiedzieć, że źle. Tylko że czuje się
nieswój. Jego zdaniem
15
nie jest to cierpienie fizyczne. Te szczury mu dogodziły i wszystko pójdzie lepiej, gdy znikną.
Ale następnego dnia rano, ISkwietnia^ doktor. który przywiózł swoją matkę z dworca, zastał
Michela z miną jeszcze bardziej zgnębioną; na schodach, od piwnicy po strych, znalazł z dziesięć
szczurów. W są-Jsiednich domach kubły na śmiecie były ich pełne. [Matka doktora przyjęła
wiadomość bez zdziwienia.
- Takie rzeczy się zdarzają. ^ Była to mała kobieta o włosach przyprószonych srebrem, o oczach
czarnych i łagodnych.
- Jestem szczęśliwa, że cię widzę, Bernard - mówiła. - Szczury są tu bezsilne.
Rieux przyznał jej rację; to prawda, z nią wszystko wydawało się łatwe.
Zatelefonował jednak do znajomego dyrektora miejskiej służby odszczurzania. Czy dyrektor
słyszał o szczurach, które wychodzą w wielkich ilościach, by umierać na wolnym powietrzu?
,Metgiier,. ^dyrektor, słyszał o tym, a nawet w jego TTrżędzie, znajdującym się niedaleko od
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin