Transporty śmierci-Palmiry.pdf

(63 KB) Pobierz
11449224 UNPDF
Transporty śmierci
Masowe egzekucje w Palmirach
Starsze pokolenie nie potrzebuje objaśnień nazwy Palmiry. Młodszemu słowo to
przeważnie nie mówi już nic. Zwłaszcza że media, szczególnie warszawskie, nie
podejmują najmniejszego wysiłku, by pamiętać o jednym z miejsc warszawskiego
pierścienia śmierci.
W bibliotece na Koszykowej zapytałem, czy mają jakąś lekturę związaną z Palmirami.
Musiałem bardzo uczynnej i sprawnej młodej osobie wyjaśniać, o jakie Palmiry chodzi.
A przecież głównie do Palmir, miejsca masowych egzekucji, odchodziły z Pawiaka
transporty śmierci. Dawno temu ktoś jeszcze dbał, by w pamięci młodych zakodować to
miejsce. Od 1961 r. corocznie odbywały się centralne zloty młodzieży, a od 1967 r.
marsz pamięci szlakiem walk w Puszczy Kampinoskiej. Dzisiaj już tylko harcerstwo na
miarę swoich możliwości finansowych i kadrowych ściąga do Palmir autokarami grupy
harcerskie.
Po zajęciu Warszawy rozstrzeliwania więźniów Pawiaka odbywały się w różnych
miejscach. Początkowo w ogrodzie sejmowym, także w ogrodzie uniwersyteckim.
Wkrótce jednak Niemcy wybrali sobie Puszczę Kampinoską w pobliżu wsi Palmiry, 25
km na północ od Warszawy, gdzie przed wojną mieściła się wojskowa prochownia. W
tym celu wycięto część lasu. Według ustaleń historyków, w Palmirach doszło do ponad
20 masowych egzekucji.
Pierwsza miała miejsce 7 grudnia 1939 r. Ostatnia prawdopodobnie 17 lipca 1941 r.
Absolutnej pewności, że były to ostatnie masowe egzekucje, oczywiście nie mamy.
Największa jednak, kiedy rozstrzelano 386 więźniów Pawiaka, w tym 82 kobiety, miała
miejsce 20 i 21 czerwca 1940 r.
Wiedzę o tym, co działo się w Palmirach, zawdzięczamy czujności tamtejszych leśników
oraz polskiemu personelowi pomocniczemu na Pawiaku, bo skrzętnie wszystko
notowano nie tylko w pamięci. Transporty śmierci szły z Pawiaka w ramach
AB/Ausserordentliche Befriedungsaktion – nadzwyczajnej akcji pacyfikacyjnej.
Akcję tę wymyślono na naradzie aktywu Służby Bezpieczeństwa w Berlinie, zwołanej
07.09.1939 r. pod przewodnictwem szefa Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy,
Reinharda Heydricha, który powiedział: „Kierownicza warstwa ludności w Polsce
powinna zostać unieszkodliwiona tak szybko, jak to jest możliwe”. Akcja pod
kryptonimem AB, zaplanowana przez gubernatora Hansa Franka, tak na dobre zaczęła
się wiosną 1940 r. Wypowiedź pokrewna temu, co mówił Heydrich, padła z ust
gubernatora: „Gdyby w Generalnej Guberni wydrukować plakaty po jednym za każdych
siedmiu rozstrzelanych Polaków, to nie wystarczyłoby lasów do wyprodukowania
1
 
takiej ilości papieru”.
Do transportu śmierci wyławiano z Pawiaka przede wszystkim ludzi wyróżniających się
działalnością społeczną, polityczną lub zawodową. Podczas największej masowej
egzekucji 20-21 czerwca stracono m.in. marszałka Sejmu, czołowego działacza PSL,
Macieja Rataja, posła czterech kadencji, redaktora naczelnego organu PPS „Robotnik”,
Mieczysława Niedziałkowskiego, wiceprezydenta Warszawy od 1934 r., Jana
Pohorskiego, olimpijskiego złotego medalistę na 10 km, Janusza Kusocińskiego, Jana
Wajznera – sekretarza generalnego Związku Polaków w Wolnym Mieście Gdańsku.
Ofiarą masowej egzekucji stała się także senator Halina Jaroszewiczowa,
współzałożycielka przedwojennego Związku Pracy Obywatelskiej Kobiet, członkini
okupacyjnego Związku Walki Zbrojnej. Dalsze ofiary to Witold Hulewicz, poeta, podczas
okupacji organizator podziemnego życia kulturalnego, aktywny w Polskim Radiu w
Wilnie i Warszawie, redaktor pisma „Polska żyje”. Stanisław Piasecki, publicysta i
działacz polityczny, uczestnik akcji plebiscytowej na Górnym Śląsku i III Powstania
Śląskiego, redaktor naczelny warszawskiego „Prosto z mostu”, oraz Stefan Kopeć,
biolog, profesor UW, członek PAU. Długo by wyliczać.
Więźniów wywożono z Pawiaka transportami śmierci przeważnie o świcie. Pozwalano
im zabrać rzeczy osobiste, także inne przedmioty więzienne, żywność, rozdając nawet
chleb. Działało to na więźniów uspokajająco, bo przeświadczeni byli, że wiezie się ich
gdzieś w inne miejsce. Niektórzy po przeżyciach na Pawiaku decyzję wyjazdu
przyjmowali nawet z ulgą i nadzieją na lepsze. Regina Domańska w książce „Pawiak –
kaźń i heroizm” cytuje m.in. wypowiedź aspirantki straży więziennej, Janiny Gruszkowej-
Pustołowej, złożoną przed Główną Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
„Początkowo nikt nie przypuszczał, że osoby wskazane w przesłanej na Pawiak przed
dwoma dniami liście zostaną rozstrzelane. Więźniowie dowiedzieli się od razu, że mają
opuścić więzienie i wyjechać do obozu.
Ponieważ wówczas nie bardzo wiedziano, co się dzieje w obozach, więc wielu z nich
cieszyło się nawet, że opuszcza Pawiak. W ogóle stwierdzić mogę, że wśród więźniów
przeznaczonych do transportu panował pogodny nastrój. Samochody przyjechały 20
czerwca ok. 7 rano. Były to tzw. budy, tj. samochody ciężarowe, okryte brezentami.
Zwróciło naszą, tj. pracowników więzienia, uwagę, że była wyjątkowo duża eskorta,
składająca się z ok. siedmiu samochodów z plutonami egzekucyjnymi. Prócz tego była
duża liczba motocyklistów z rozpylaczami... Samochody wróciły po drugą grupę o godz.
11. Zwróciło naszą uwagę, że były mocno zakurzone. Zastanawiał nas również fakt, że
jeśli chodzi o trasę na któryś z dworców warszawskich, okres nieobecności
samochodów był za długi, o żadnym zaś obozie położnym koło Warszawy nie
wiedzieliśmy. Gestapowcy przyjechali po prostu zziajani i odpoczywali ok. pół godziny.
Druga grupa opuściła Pawiak przed godz. 12 w południe. Samochody i eskorta tego
dnia do Pawiaka już nie wróciły. Nazajutrz, 21 czerwca, około 7 rano pojechała trzecia
grupa”.
2
 
Na dzień egzekucji Niemcy dawali robotnikom leśnym wolne. Miejsce egzekucji
otaczano szerokim pierścieniem posterunków, uniemożliwiających wstęp do lasu.
Wszystko to tym bardziej wzmagało czujność środowiska polskiego, z czego Niemcy
zapewne zdawali sobie sprawę. Musieli zresztą korzystać z pomocy robotników, którzy
zasypywali rowy z rozstrzelanymi. Dla zatarcia śladów pokryto teren młodym
drzewostanem, co po wojnie utrudniło ekshumację zwłok.
Dokonując masowych egzekucji w latach największych zwycięstw oręża niemieckiego,
gestapowcy żyli najpewniej w głębokim przekonaniu, że zadomowią się w okupowanej
Polsce na zawsze.
W zagadkowy sposób zachowało się nawet kilka zdjęć z masowych egzekucji,
wykonanych przez samych Niemców. Fotografie prezentuje muzeum w Palmirach.
Widzimy kobiety, którym umundurowany Niemiec zawiązuje oczy, zdjęcie więźniów
prowadzonych do wykopanych rowów, ciężarówki z więźniami na drodze w Palmirach.
Pierwsze kroki ekshumacyjne poczyniono już 25 listopada 1945 r. siłami obywatelskimi,
społecznymi. Przy PCK powstał Komitet uczczenia pamięci ofiar zbrodni niemieckich w
Palmirach, którego sekretarzem została Jadwiga Boryta-Nowakowska. Z pomocą
pospieszył proboszcz parafii Łomna, ks. Edward Gregorkiewicz. Niezbędna dla prac
ekshumacyjnych kasa była przecież wówczas pusta. Do rozkopywania grobów
zapędzono nawet folksdojczów z obozu, co w części zaangażowanych środowisk
wywołało protesty wspierane argumentem, że kontakt folksdojczów z ciałami
pomordowanych będzie profanacją zwłok.
Aktualnie miejsce narodowej pamięci utrzymane jest w przyzwoitym stanie. Niemniej po
ustrojowej transformacji nekropolia umykała uwadze władz, chociaż podlega Urzędowi
Wojewódzkiemu w Warszawie. Opiekę merytoryczną sprawuje Muzeum Historyczne w
Warszawie, za pielęgnację terenu odpowiada zaś Miejskie Przedsiębiorstwo Robót
Ogrodniczych. Także urząd miasta zobowiązany jest do opieki i nadzoru nad całością.
Najwidoczniej jednak taka liczba opiekunów nie pomagała, bo w „Rzeczpospolitej” z
9.01.1997 r. można było przeczytać, że „cmentarz w Palmirach jest okradany,
profanowany, dewastowany”. Kradziono tabliczki nagrobne, miedziane tablice
informacyjne, zdewastowano nagrobek Rataja, włamywano się do muzeum. Dzisiaj
wandale nie są już tak dokuczliwi. Przed rokiem („Trybuna”, 13.02.2004 r.) w artykule
„Zapomniane groby” pisałem m.in. o Palmirach: „Do Palmir, nekropolii polskiego
męczeństwa, gdzie spoczywa ok. 2,5 tys. ofiar, trafić trudno.
Pochylony, skromny drogowskaz, nierzucający się w oczy, umieszczono na drodze
szybkiego ruchu Warszawa-Gdańsk na kilka metrów przed skrzyżowaniem. W kierunku
z Gdańska do Warszawy w ogóle brak drogowskazu. Wzdłuż sześciokilometrowej
bocznej drogi prowadzącej od skrzyżowania na cmentarz dopiero za miejscowością
Palmiry czujny obserwator zauważy maciupeńki drogowskaz informacyjny”.
3
 
Chociaż minął rok, nie zrobiono absolutnie nic. Jadący z północy do Warszawy nie
dowiedzą się, że mijają cmentarz palmirski. Wtajemniczeni zaś, jadąc wolno i
wypatrując jakiegoś drogowskazu, dostrzegą na szóstym kilometrze tej szosy jedyną
kilkunastocentymetrową deseczkę informującą m.in. o cmentarzu. Czy naprawdę nie
sposób przeznaczyć kilkuset złotych na przyzwoite oznakowanie, szczególnie że
miejsce pamięci nazywa się zobowiązująco „Panteonem narodowego męczeństwa”?
Jeżeli przerasta to nasze umiejętności, zobaczmy, jak Niemcy umieją oznakować i
pielęgnować cmentarze Wehrmachtu, których jest na terenie Polski dziesięć. Z całą
pewnością przetrwają one wieczność.
4
 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin