Southwick Teresa - Przepis na szczęście.pdf

(436 KB) Pobierz
286840549 UNPDF
Teresa Southwick
Przepis na szczęście
286840549.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Droga do serca mężczyzny prowadzi przez żołądek.
Fran Carlino ciągle myślała o irytujących słowach matki.
Nie zamierzała jednak szukać drogi do serca mężczyzny. W
ogóle nie szukała mężczyzny.' Koniec. Kropka.
Właśnie skończyła szorować kuchnię i chciała troszkę
odpocząć. Przeszła do jadalni, zgasiła światło i w ciemności
opadła na swój ulubiony, nieco już zużyty fotel. Poczuła
ogarniające ją zmęczenie. To był naprawdę długi dzień.
Pracowała jako konsultant w znanej firmie, produkującej
żywność dla dzieci. Jej kontrakt właśnie wygasał. Była
zadowolona, że dobrze wywiązała się z powierzonego zadania
i teraz zastanawiała się nad przyszłością. Lubiła pracę
wolnego strzelca. Krótkie zlecenia, dotyczące coraz to innych
dziedzin kucharzenia, bardzo ją mobilizowały. Praca zawsze
była ciekawa, jednak nie zawsze pojawiała się wtedy, gdy
Fran jej potrzebowała. Z wykształcenia była kuchmistrzem,
lecz przyjęła to zlecenie, wiedząc jak trudno o pracę w
zawodzie. Szczególnie kobiecie.
Już w szkole gastronomicznej przekonała się, że życie
bywa niesprawiedliwe. Czuła się szczęśliwa i wyróżniona, gdy
najprzystojniejszy chłopak w szkole zwrócił na nią uwagę.
Dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że wykorzystał ją
jedynie do popchnięcia naprzód swojej kariery zawodowej.
Jedyne czego pragnął, to tajemnego składnika jej potraw.
Chciał zaimponować nauczycielom. Zrozpaczona dziewczyna
odkryła wtedy, że miłość nie jest pożądaną przyprawą.
Zarówno w kuchni, jak i w jej życiu. Jedynym celem i
marzeniem Fran stała się własna restauracja.
Sięgnęła po gazetę i zaczęła przerzucać kartki od
niechcenia. Jej wzrok przyciągnęły ogłoszenia dotyczące
pracy. Dotarta do ogłoszeń restauracyjnych. Rozłożyła szerzej
286840549.003.png
gazetę i wzięła czerwony pisak. Zaznaczyła kilka ofert, choć
żadna z nich nie była szczególnie interesująca.
Nic nie szkodzi, pomyślała. Na pewno wkrótce znajdę coś
ciekawego. W jej myśli wdarł się ostry dźwięk dzwonka. Fran
zdziwiła się, bo nikogo nie oczekiwała.
Wstała i ruszyła do drzwi. Zawsze miała w pobliżu
stołeczek, ponieważ wizjer znajdował się zbyt wysoko. Teraz
też przysunęła sobie stołeczek, wspięła się na palce i zbliżyła
oko do wizjera. Ujrzała wysokiego mężczyznę o ciemnych
włosach. Miał okulary w drucianej oprawie. Nie wyglądał na
bandziora. Pewnie akwizytor, pomyślała. Zawsze uważała, że
niegrzecznie jest ignorować innych. Wprawdzie nie była
zainteresowana tym, co mógł sprzedawać, lecz mimo to
postanowiła otworzyć. Jej ojciec uznałby to za kolejny
argument, że żadna kobieta nie powinna być sama. Znów
namawiałby ją do zamążpójścia.
Uchyliła drzwi na taką szerokość, na jaką pozwalał
łańcuch. Nie była zupełną trzpiotką, choć ojciec sądził inaczej.
- Słucham?
- Fran Carlino? - spytał mężczyzna.
- Tak?
- Chciałbym z panią porozmawiać.
- Tak właśnie zaczynają rozmowę seryjni mordercy. Albo
akwizytorzy. Przejdźmy od razu do miejsca, w którym mówię,
że jednak nie jestem zainteresowana pańskim produktem. Nie
musi pan więc tracić czasu na rozmowę ze mną. Może ktoś
inny kupi ten towar. Do widzenia - powiedziała jednym tchem
i zaczęła zamykać drzwi.
- Proszę zaczekać! - zawołał, wkładając stopę między
drzwi i framugę. - Nie jestem akwizytorem. Mam coś dla pani.
- Nie, dziękuję. A teraz proszę pozwolić mi zamknąć
drzwi, bo inaczej...
- Nazywam się Alex Marchetti.
286840549.004.png
- Bardzo ładnie - powiedziała dla świętego spokoju.
Już gdzieś słyszała to nazwisko, ale nie mogła skojarzyć,
w jakiej sytuacji. Zauważyła, że mężczyzna wyciąga w jej
stronę papierową torbę z nadrukiem znanego sklepu.
- Moja siostra, Rosie Schafer, prosiła, żebym zwrócił pani
te słoiki.
Rosie, jej przyjaciółka, była właścicielką księgarni, a także
mamą małego Joeya i prześlicznej Stephanie. To właśnie
dzięki niej Fran miała okazję sprawdzić w praktyce swoje
przepisy na jedzenie dla dzieci. Tak, teraz sobie przypominała,
że Rosie mówiła o swoich braciach. Nie wspomniała jednak,
że jeden z nich jest zabójczo przystojny. Dziewczyna już
sięgnęła do łańcucha, by wpuścić mężczyznę, gdy nagle
przyszła jej do głowy pewna przestroga. Strzeżcie się Greków,
przynoszących dary. Z zakamarków pamięci przywołała mit o
koniu trojańskim. Przypomniała sobie też, jaka klęska wynikła
z tego niefortunnego podarunku. Wprawdzie Alex był
Włochem i przyniósł puste słoiczki po żywności dla dzieci, ale
Fran ogarnęło dziwne przeczucie.
- Niepotrzebnie się pan fatygował. Mówiłam Rosie, że
sama je odbiorę.
- Jeszcze ich pani nie oddałem. Proszę otworzyć, to je
wręczę.
- Nie, nie. Po prostu proszę zostawić torbę pod drzwiami.
Fran sama już nie wiedziała, czy powinna się cieszyć, czy
raczej smucić z powodu zasad wpojonych jej przez ojca.
Miała też własne nieprzyjemne doświadczenia w kontaktach z
mężczyznami. Teraz była bardzo ostrożna w stosunku do
każdego przedstawiciela tej płci.
- Chyba się mnie pani nie boi?
Owszem, ale nie z powodu, o którym myślisz,
zachichotała w myślach.
286840549.005.png
- Skąd mam wiedzieć, że jest pan tym, za kogo się
podaje?
- Zamiast przekonywać, mogę pokazać prawo jazdy -
sięgnął do kieszeni po dokumenty i podał jej przez szparę w
drzwiach.
Na zdjęciu wyglądał świetnie. Z opisu dowiedziała się, że
ma metr osiemdziesiąt, waży siedemdziesiąt pięć kilo, ma
brązowe oczy i ciemne włosy.
- O, tak. Z całą pewnością jesteś Alexem Marchetti.
- Więc mnie wpuść, żebyśmy mogli spokojnie
porozmawiać. Mam dla ciebie pewną propozycję.
- Ojciec ostrzegał mnie właśnie przed czymś takim.
Ostrzegał ją, i to nieraz. A kiedy ojciec przestał, zaczęli
bracia.
- Chodzi o propozycję pracy.
Teraz Fran się zaciekawiła. Rosie wspominała, że do
Marchettich należy cała sieć restauracji. Skoro i tak rozglądam
się za pracą, to co mi szkodzi go wysłuchać, pomyślała.
- Dobra. Porozmawiamy. Ale najpierw musisz zabrać
stopę - powiedziała i po chwili zwolniła łańcuch. - Wejdź.
- Dziękuję.
- A teraz mów.
- Moja siostra uważa, że jesteś wykwalifikowanym
kucharzem i masz wyjątkowy talent do dobierania właściwych
składników, by ulepszyć każdy przepis - zaczął Alex,
odstawiając na podłogę torbę ze słoikami. - Rosie twierdzi, że
potrafisz nawet sprawić, by brukselka wspaniale smakowała.
- Szczycę się tym, że żadne z dzieci jeszcze nie narzekało.
Mężczyzna posłał Fran taki uśmiech, że niemal ugięły się pod
nią kolana. Takim uśmiechem mógł zdobyć każdą
dziewczynę. Poprawka: każdą, oprócz niej. Chociaż musiała
przyznać, że Alex wygląda jak z obrazka. Wysoki, smagły i
przystojny. Nawet okulary dodawały mu uroku. Prezentował
286840549.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin