Marek P�kci�ski Otwarcie oka - Wi�c jest pan przeciwny idei Podr�y?! Zdanie to, wypowiedziane tonem zirytowanym, nie znosz�cym sprzeciwu, z�owr�bnym, szczekliwie jako�, roznios�o si� po pokoju. Od niepami�tnych czas�w cech� wypowiadanych tu fraz by�a mi�kko��, st�d wyra�ny dysonans. Privatdozent Moltke skurczy� si� jakby pragn�� wnikn�� w oparcie fotela. Nie opuszcza� go d�awi�cy ucisk w gardle, wiedzia�, �e to serce daje zna� o sobie, wyci�gn�� wi�c z kieszeni male�k� fiolk�, ukrywaj�c j� przed wzrokiem rozm�wcy. Nawet tego musia� si� ba�. Lek wyprodukowano w Anglii i tajemniczym sposobem przemycono przez lini� frontu. Wart by� astronomicznej sumy, kt�r� Moltke musia� za niego zap�aci�, bo po prostu dzia�a�, w odr�nieniu od produkowanego na miejscu bezwarto�ciowego proszku. Mimo to, gdyby rozm�wca dowiedzia� si�, co Moltke za�ywa, mia�by go w gar�ci. Oskar�enie o dzia�anie na rzecz wroga albo o defetyzm by�o zagro�one najwy�szym wymiarem kary. - Podr�... nie mam nic przeciwko podr�y... - b�kn��, prze�lizguj�c si� wzrokiem po odznakach na mundurze go�cia, najgro�niejszych spo�r�d mo�liwych, bo symbolizuj�cych przynale�no�� do tajnej policji pa�stwowej. - Ale... - urwa�, jakby trac�c w�tek, co jemu, dziekanowi Wydzia�u Filozoficznego Uniwersyteteu w Berlinie, zdarza�o si� rzadko. - Hm? - w tonie go�cia dawa�o si� wyczu� co� w rodzaju pozbawionej sympatii zach�ty. - Jednak�e - brn�� dalej Moltke, czuj�c zimny pot na czole i karku. - Jednak�e idea ta jest odleg�a od dotychczasowych za�o�e� naszego ruchu... Od z ca�� moc� podkre�lanego przywi�zania do ziemi. Tej ziemi, kt�rej pokolenia naszych teuto�skich przodk�w... potem i krwi�... - gmatwa� si� w pseudopoetyckich metaforach. "Ziemia i krew, krew i ziemia" - natr�tnie �omota� mu pod czaszk� cz�sto niegdy� powtarzany slogan. - Oczywi�cie - oficer przerwa� ten m�tny s�owotok. - Oczywi�cie, i z za�o�e� tych nie rezygnujemy. Jednak w sytuacji, gdy nasze wojska na wszystkich frontach odnios�y decyduj�ce zwyci�stwo, energia tw�rcza narodu musi zosta� skierowana w inne, rozleglejsze obszary. Nasz nar�d pragnie zostawi� trwa�y �lad swego zwyci�stwa i panowania nie tylko na rodzimej planecie. Bariery fizyczne nie mog� tu by� ograniczeniem. Idea zdrowej ekspansji i sprawiedliwego panowania nad Wszech�wiatem nie ma granic. W przysz�o�ci - che�pi� si� - by� mo�e, w bardzo niedalekiej przysz�o�ci planujemy zasiedlanie Galaktyki. Moltke z trudem opanowa� grymas sceptycznego zdziwienia. "Ciekawe, jak to zrobicie?" - pytania tego nie zada� oczywi�cie g�o�no, mi�dzy innymi dlatego, �e zna� odpowied�, oficera: "Dla narodu, pragn�cego zrealizowa� swoj� wol�, nie ma zada� trudnych." By�a to odpowied� pod wzgl�dem poznawczym bezwarto�ciowa. Moltke z�yma� si� w my�li na koszamarny j�zyk, kt�rym musia� rozmawia�, a tak�e, niestety, wyk�ada�: j�zyk nieprecyzyjny, pe�en metafor, stoj�cy na granicy poezji, tworzonej przez grafomana. Mask� tego j�zyka zdejmowa� tylko w domu, rozmawiaj�c z �on� i z dzie�mi, kt�re pragn�� nauczy� klarownego, logicznego my�lenia. Niestety, jednocze�nie uczy� je k�ama�, bo doskonali�y si� r�wnie� w tym drugim, zewn�trznym j�zyku. A wzi�o si� to wszystko - my�la� - z tajonych kompleks�w, kt�re po z g�r� stu latach wybuchn�y z mia�d��c� si��. Z poczucia kulturowego i cywilizacyjnego zap�nienia, kt�re leg�o u podstaw przeciwstawienia rodzimej, g��bokiej "kultury" obcej i p�ytkiej "cywilizacji". Raz jeszcze wysz�o na jaw, jak pot�n� si�� destrukcyjn� jest kompleks ni�szo�ci. - No w�a�nie - us�ysza� s�owa rozpartego w fotelu oficera. - A pa�ska dzia�alno�� na uczelni podkopuje nasze dalekosi�ne zamierzenia. Opowiada pan studentom, �e zdj�cia Ziemi widzianej z Kosmosu, przes�ane przez naszych dzielnych astronom�w, s� "szczytem wykorzenienia" cz�owieka. Ale ro�lina - oficer m�wi� teraz z pasj� i z nie ukrywan� w�ciek�o�ci� - opr�cz korzeni musi mie� i li�cie, kt�re pn� si� ku s�o�cu!! Poza tym - ci�gn�� spokojniej - wypowiada pan nieodpowiedzialne stwierdzenia, w rodzaju "tylko B�g mo�e nas uratowa�". Uratowa� - przed czym? Czy�by nasza sytuacja by�a tak z�a, �e musimy wyci�ga� z lamusa przebrzmia�e idee?! Moltke nie odpowiedzia�. By� bardzo przygn�biony. Widzia� si� ju� kopi�cego transzeje i rowy przeciwczo�gowe, jak kilka lat temu, gdy odebrano mu katedr�. Zwr�cono mu j� po tajemniczych zmianach na szczycie pa�stwowej hierarchii, na tyle gruntownych, �e rozesz�y si� plotki o �mierci wodza. I rzeczywi�cie od tego czasu w�dz przesta� przemawia� publicznie, a je�li pokazywa� si�, to na kr�tko, co t�umaczono ogromem jego odpowiedzialno�ci i pracy. Plotki g�osi�y, �e na miejsce zmar�ego (lub zabitego) wodza podstawiono sobowt�ra, za� rz�dy w pa�stwie sprawuje tajna grupa partyjno-wojskowa. Privatdozent Moltke zdecydowa�, �e mimo wszystko musi zachowa� si� z godno�ci�. - To, co m�wi�em - stwierdzi� pow�ci�gliwie - by�o zgodne z moj� najlepsz� wiedz� i g��bokim przekonaniem. Oficer niecierpliwie strzepn�� r�kawiczki. - Chodzi o to, �eby pan zrozumia�, �e pa�skie pogl�dy s� przestarza�e i b��dne. Powinien pan zrozumie� sw�j b��d i naprawi� go tu, z tej katedry. W przeciwnym razie... - zawiesi� g�os. Zapanowa�a cisza. S�ycha� by�o tylko tykanie �ciennego zegara i przyt�umion� rozmow� za drzwiami gabinetu. �aden z nich nie kwapi� si� przerwa� tej ciszy. W ko�cu rozleg�o si� szcz�kni�cie zamka otwieranej teczki. - Prosz�. Niech pan to podpisze - oficer rzuci� na biurko papiery. Widz�c pytaj�ce spojrzenie Moltkego, doda�: - To formalne zapewnienie o pos�usze�stwie i lojalno�ci. Dziekan Wydzia�u Filozoficznego westchn�� z poczuciem bezsilno�ci, wyj�� pi�ro z wewn�trznej kieszeni marynarki. Otworzy� je z zamiarem podpisania dokumentu, ale zatrzyma� si�: to, co le�a�o na biurku, nie by�o �adnym zapewnieniem, lecz teczk� koloru jasnokremowego, wykonan� z grubej tektury. Widzia� na niej czarny, wyra�ny napis: "OPERACJA OKO", a pod spodem, na skos, jaskrawoczerwonym tuszem: "NAJWY�SZY STOPIE� TAJNO�CI". - To chyba jaka� pomy�ka... - zacz��. Oficer drgn��, jakby obudzony z g��bokiego zamy�lenia, rzuci� okiem na teczk� i stwierdzi� bez �ladu konsternacji: - Ach tak, rzeczywi�cie, pomyli�em si� - po czym zdecydowanym ruchem zgarn�� teczk� sprzed oczu Moltkego. Na jej miejscu pojawi� si� zwyk�y, wystukany na maszynie tekst zapewnienia o lojalno�ci, zaopatrzony w pa�stwowe god�o. Moltke podpisa� go i po chwili bez zb�dnych komentarzy oficer opu�ci� gabinet. Moltke nie poruszy� si�, nie odetchn�� z ulg�, nie napi� si� wody ani czego� mocniejszego. Po prostu siedzia� nadal w fotelu. Arno Rohm przecisn�� si� w�r�d aparatury zajmuj�cej niemal ca�� kabin� i zasiad� za sterami. Wn�trze by�o jak w nowym modelu jego "Messerschmitta", ze skrzyd�ami w kszta�cie litery delta. Pomy�la�, jak wiele m�g�by zdzia�a� za sterami takiego samolotu - by� mo�e nawet odwr�ci� bieg spraw jednego z epizod�w szale�czej wojny. Zamiast tego skierowano go do "zada� specjalnych" - i teraz ta enigmatyczna formu�a przybra�a posta� ciasnej kabiny, w kt�rej jedyna mo�liwa pozycja - z kolanami podci�gni�tymi pod brod� - ju� po pi�tnastu minutach budzi�a t�p� w�ciek�o��. Rohm nie podda� si� jednak emocjom. Nie na darmo by� jednym z najlepszych pilot�w Luftwaffe, asem, kt�ry zaliczy� tysi�ce godzin lot�w my�liwskich na r�nego typu maszynach. Gwarancj� najwy�szego poziomu jego umiej�tno�ci by�o to, �e wci�� jeszcze �y�. Dlatego te� pewnie uj�� stery, wpatruj�c si� w �lepy jeszcze, jarz�cy si� tylko bia�awym blaskiem, ekran nad g�ow�. Ni�ej znajdowa� si� wysuni�ty w jego stron� podajnik tlenu na wypadek dehermetyzacji kabiny, a wok� - liczne zegary, wskazuj�ce stan poszczeg�lnych podzespo��w rakiety. Za plecami czu� masywny op�r �cianki przedzia�u pasa�erskiego, w kt�rym oczekiwa�o na start sze�ciu �o�nierzy desantu, tak jak on ubranych w kombinezony i wci�ni�tych w niewielkie, obite derm� fotele. Rakieta - pot�ny, ponad stumetrowy, ob�y kszta�t - le�a�a na jeszcze bardziej masywnej estakadzie, blisko kilometrowej d�ugo�ci, nachylonej pod k�tem czterdziestu pi�ciu stopni do powierzchni ziemi, wspartej na pot�nych szynach, wykonanych z najlepszej stali Kruppa. W bunkrze dow�dztwa ko�czono w�a�nie odliczanie. Oczekiwano na moment, w kt�rym Ksi�yc - cel ich podr�y - znajdzie si� w optymalnej pozycji, kt�ra za par� dni umo�liwi im l�dowanie w zaplanowanym miejscu. Rohm na og� nie zastanawia� si� nad zasadno�ci� polece� prze�o�onych. Teraz jednak nie m�g� odp�dzi� od siebie my�li, �e - gdy front nieuchronnie zaciska si� - oni podejmuj� to kosztowne i ryzykowne przedsi�wzi�cie, kt�rego przewidywane efekty - oczywi�cie opr�cz propagandowych - s� co najmniej w�tpliwe. Co prawda, oficjalnie chodzi�o o zapewnienie dost�pu do z�� uranu w Masywie Taurus, po kt�re pono� ju� wyci�gali �apy alianci. Rohm nie mia� ju� czasu na zastanowienie. Nadesz�a chwila "ZERO". Ryk silnik�w wzm�g� si�, kabin� przenikn�o wyczuwalne dr�enie i rakieta powoli ruszy�a po estakadzie. Rosn�ce przyspieszenie wgniot�o Rohma w fotel. Musia� przyzna� w duchu, �e w lotach my�liwskich nie spotka� si� z podobnymi przeci��eniami. Czerwona mg�a zas�oni�a mu oczy. Kiedy wreszcie przejrza�, przedni ekran wype�nia�y b�yskawicznie uciekaj�ce na boki, pierzaste chmury. Oceni�, �e znajduj� si� na granicy troposfery. Po lewej stronie ekranu dostrzeg� co�, co nie mog�o by� jedynie zjawiskiem meteorologicznym. To co� zbli�a�o si�, ods�aniaj�c coraz wyra�niej swe kszta�ty i Rohm machinalnie poszuka� r�k� wolantu, �eby po�o�y� maszyn� w lewy skr�t pod granic� chmur. To by� klucz brytyjskich my�liwc�w odrzutowych typu "Thunderflasz"! Rohm oceni�, �e w ci�gu dw�ch sekund znajd� si� na ich pu�apie (tory bowiem przecina�y si�) i nagle zrob...
ZuzkaPOGRZEBACZ