Elaine Cunningham - Obrzęd Krwi.doc

(234 KB) Pobierz

ELAINE CUNNINGHAM

 

 

 

Obrzęd Krwi

( Tłumaczył : Tomasz Malski )

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Podróż w ciemność

Na ziemiach Torilu żyli potężni ludzie, których imiona rzadko wypowiadano, a o ich czynach mówiono tylko tajemniczym szeptem. Wśród nich Kupcy Mroku, tworzyli związek, prowadzący handel z tajemniczymi mieszkańcami Podmroku.

W tym ekskluzywnym bractwie było może sześciu sprytnych i nieustraszonych ludzi, których ambicje sięgały daleko wyżej niż innych śmiertelników. Członkostwo w tej tajnej grupie było pilnie strzeżone, możliwe do zdobycia tylko dzięki długiemu i trudnemu procesowi, obserwowanemu nie tylko przez członków, ale także tajemnicze siły z Dołu. Ci, którzy przeżyli inicjację otrzymywali możliwość spojrzenia na ukryte krainy, prawo wejścia do podziemnego miasta handlowego znanego jako Mantol-Derith.

Mantol-Derith, znajdujące się prawie trzy mile pod powierzchnią, było okryte większą ilością magicznych osłon niż twierdze czarowników. Tajność stanowiła jego pierwszą linię obrony, nawet w Podmroku niewielu wiedziało o istnieniu tego miejsca. Jego dokładnego położenia nie znał prawie nikt. Kupcy, którzy robili tu regularnie interesy także mieliby problem z pokazaniem jaskini na mapie. Droga do Mantol-Derith była tak poplątana, że nawet duergarowie i gnomy głębinowe miały problemy z utrzymaniem kierunku. Pomiędzy miastem a najbliższym osiedlem leżał labirynt nawiedzanych przez potwory tuneli, skomplikowany jeszcze bardziej systemem tajnych przejść, portali teleportacyjnych i magicznych pułapek.

Nikt nie „trafiał przypadkiem do Mantol-Derith", kupcy albo znali do niego drogę, albo umierali na trasie.

Targowiska nie można było również odkryć za pomocą magii. Dziwne promieniowanie Podmroku było szczególnie silne w grubej, twardej skale otaczającej jaskinię. Jednak nawet pojedynczy promień magii nie mógł się przebić - wszystkie ulegały rozproszeniu. Dlatego każda próba magicznego przeniknięcia tajemnic Mantol-Derith była skazana na niepowodzenie, czasem tragiczne.

Nawet drowy, niekwestionowani władcy Podmroku nie mieli łatwego dostępu do targowiska. W najbliższym osiedlu ciemnych elfów, wielkim mieście Menzoberranzan, sekretne ścieżki znało nie więcej niż osiem stowarzyszeń kupieckich. Wiedza ta stanowiła klucz do olbrzymiego bogactwa i władzy, a jej posiadanie było oznaką najwyższego statusu wśród kupców. Starano się ją zdobyć niezwykle okrutnymi sposobami, skomplikowanymi intrygami, a także krwawymi bitwami prowadzonymi mieczem i magią, które zasłużyłyby zapewne na poklask kapłanek Lloth, opiekunek rządzących miastem - gdyby oczywiście zwracały uwagę na poczynania pospólstwa.

Niewiele spośród kobiet rządzących miastem - poza tymi matkami opiekunkami, sprzymierzonymi z którąś z grup kupieckich -wykazywało zainteresowanie światem poza jaskinią ich miasta. Było to hermetyczne grono, przekonane o przewadze własnej rasy, fanatycznie oddane służbie Lloth, zaplątane w spory i intrygi wywoływane przez Panią Chaosu.

Pozycja była wszystkim, a walka o władzę pochłaniała całą energię. Niewiele było rzeczy, które potrafiły zmusić mroczne elfy do oderwania się od tradycyjnych, wąskich horyzontów. Lecz Xandra Shobalar, trzecia córka szlachetnego domu, dysponowała największą siłą znaną drowom: nienawiścią i zemstą.

Członkowie Domu Shobalar natomiast byli odludkami nawet jak na paranoiczne Menzoberranzan i rzadko widywano ich poza domem rodzinnym. W tamtej chwili Xandra znajdowała się dalej od swojego domu niż kiedykolwiek planowała zawędrować. Podróż do Mantol-Derith była długa - północ wypali w Narbondel około stu razy od początku jej zadania do momentu, kiedy znowu stanie w Domu Shobalar.

Niewiele szlachcianek wyjeżdżało na tak długo, ze strachu, że pod ich nieobecność ktoś mógłby zająć ich pozycję. Xandra nie obawiała się tego. Miała dziesięć sióstr, z których pięć, podobnie jak Xandra zaliczało się do wąskiego grona kobiet czarodziejów Menzoberranzan. Ale żadna z nich nie chciała z nią konkurować.

Xandra była Panią Magii, której zadaniem było przekazanie wiedzy magicznej wszystkim młodym Shobalarom, a także obdarzonym magicznymi zdolnościami wychowankom domu. Spoczywała na niej wielka odpowiedzialność, lecz w przekazywaniu mocy magicznej oraz prowadzeniu tajemniczych eksperymentów, których efektem były wspaniałe przedmioty magiczne, znaleźć można było jeszcze większe zaszczyty. Gdyby jakiś czarodziej Shobalarów zmienił kiedyś zdanie i spróbował odebrać jej pozycję nauczyciela, Xandra z pewnością by go zabiła - dla zasady. Żadna kobieta drow nie pozwalała innej odbierać swojej własności, nawet jeśli jej samej niezbyt na tym zależało.

Xandra Shobalar nie była szczególnie przywiązana do swojej roli, ale w tym co robiła była wyjątkowo dobra. Czarodzieje Shobalarów znani byli jako najbardziej postępowi w Menzoberranzan, a wszyscy jej studenci wykształceni byli bardzo dobrze.

Między innymi dzieci - zarówno chłopcy, jak dziewczynki -z Domu Shobalar, kilku drugich lub trzecich synów innych dostojnych domów, których Xandra przyjęła na nowicjuszy, oraz duża liczba obiecujących chłopców z ludu, kupionych, ukradzionych lub adoptowanych - zwykle po śmierci całej rodziny, co czyniło obdarzone magicznymi zdolnościami dziecko sierotą.

Studenci Xandry zdobywali zwykle najwyższe noty w corocznych zawodach, które miały za zadanie zdopingowanie młodych drowów. Podobne sukcesy otwierały wrota Sorcere, szkoły magów w słynnej Akademii Tier Breche. Jak do tej pory, każdy szkolony przez Shobalarów uczeń pragnący zostać czarownikiem zostawał przyjęty do akademii, a większość z nich poczyniła znaczące postępy w Sztuce. Nawet studentki i studenci, którzy nauczyli się tylko podstaw magii i postanowili zostać kapłankami lub wojownikami uznawani byli za budzących grozę przeciwników w czarach.

Wysoki poziom to kwestia dumy, której Xandrze Shobalar nie brakowało.

Jednak to właśnie owa wysoka reputacja wywołała problem, zmuszający Xandrę do odwiedzenia odległego Mantol-Derith.

Niemal dziesięć lat wcześniej Xandra zdobyła nowego ucznia, dziewczynkę o niespotykanych zdolnościach. Z początku Pani Shobalar była aż nadto zadowolona, bo dostrzegła w niej możliwość poprawienia swojej reputacji. W końcu powierzono jej magiczne wychowanie Liriel Baenre, jedynej córki i prawdopodobnej spadkobierczyni Grompha Baenre, potężnego arcymaga Menzoberranzan! Gdyby dziecko okazało się naprawdę uzdolnione - co było niemal pewne, w przeciwnym razie dlaczego potężny Gromph Baenre miałby przejmować się dzieckiem urodzonym z tak bezużytecznej piękności, jaką była Sosdrielle Yandree! - wtedy nie było nieprawdopodobne, że młoda Liriel odziedziczy tytuł swojego ojca.

Jakaż sława stałaby się jej udziałem, myślała Xandra, gdyby mogła poszczycić się wychowaniem następnego arcymaga Menzoberranzan! Pierwszej kobiety, która zajęłaby tak wysokie stanowisko!

Jej początkowa radość została nieco przyćmiona przez nalegania Grompha, by ich porozumienie zostało utrzymane w tajemnicy. Nie było to niemożliwe, biorąc pod uwagę odludną naturę klanu Shobalar, lecz dla Xandry stanowiło ciężką próbę - nie móc mówić o wyższej pozycji, jaką łaska Baenre sprowadziła na jej Dom.

Mimo tego Czarodziejka z niecierpliwością oczekiwała momentu, kiedy mała będzie mogła wystąpić - i wygrać! - w konkursie magów, poświęcała więc swój czas przepełniona radosnym oczekiwaniem na przyszłą chwałę.

Od samego początku Liriel przewyższała wszelkie nadzieje Xandry. Tradycyjnie nauczanie magii rozpoczynało się, kiedy dzieci wchodziły w Dekadę Ascharlexten - burzliwy okres łączący wczesne dzieciństwo i okres pokwitania. W tym czasie, który zwykle rozpoczynał się w wieku lat piętnastu, a kończył wraz z rozpoczęciem dojrzewania płciowego lub dwudziestym piątym rokiem życia, w zależności od tego, co nadeszło wcześniej, dzieci drowów stawały się wystarczająco silne fizycznie, aby rozpocząć ukierunkowywanie magii, oraz wystarczająco dobrze wykształcone, by czytać i zapisywać skomplikowany język drowów.

Liriel przybyła jednak do Xandry, kiedy miała pięć lat, będąc niemal niemowlęciem.

Choć większość ciemnych elfów czuła ukłucia swoich wewnętrznych, podobnych czarom mocy już we wczesnym dzieciństwie, Liriel posiadła ogromną władzę nad swoją magiczną spuścizną, a co więcej, potrafiła czytać i pisać runy w języku Drowów. Najważniejsze jednak było, że miała niezwykle rozwinięty wrodzony talent, potrzebny, by zmienić uzdolnionego magicznie drowa w prawdziwego czarodzieja. W niezwykle krótkim czasie maleńkie dziecko nauczyło się odczytywać proste zwoje z czarami, kopiować magiczne znaki i uczyć się na pamięć dość skomplikowanych zaklęć. Xandra była zachwycona. Liriel natychmiast stała się jej dumą, pupilkiem, jej rozpieszczaną i - niemal - ukochaną wychowanką.

I taka pozostała przez prawie pięć lat. Wtedy dziecko zaczęło wyprzedzać uczniów Shobalarów w wieku Ascharlexten. Xandra zaczęła się martwić. Kiedy zdolności Liriel przewyższyły zdolności dużo od niej starszej Bythnary, córki Xandry, ta poczuła się urażona. Kiedy córka Baenre zaczęła uczyć się czarów, które mogły równać się z mocami pomniejszych czarowników Shobalar, uraz Xandry zmienił się w zimną, opartą na współzawodnictwie nienawiść, jaką kobiety drowy żywiły wobec równych sobie. Kiedy młoda Liriel wyrosła i zaczęła wypełniać swoją dziecięcą obietnicę niezwykłego piękna, w Xandrze rozpaliła się głęboka i osobista zawiść. A kiedy rosnące zainteresowanie żołnierzami i męskimi służącymi zdradziło nadejście wieku Ascharlexten, Xandra dostrzegła okazję i zaplanowała dramatyczny - i ostateczny - koniec edukacji Liriel.

Był to bardzo typowy schemat rozwoju stosunków między drowami, a niezwykłym czyniła go tylko siła niechęci Xandry i odległości, które gotowa była przebyć, by zaspokoić palącą nienawiść do zbytnio utalentowanej córki Grompha Baenre.

Taka więc była kolejność wypadków, które zaprowadziły Xandrę na ulice Mantol-Derith.

Pomimo naglącej potrzeby czarodziejka nie mogła przestać zachwycać się otaczającymi ją widokami. Xandra nigdy wcześniej nie opuszczała wielkiej jaskini, w której znajdował się Menzoberranzan, a to dziwne i egzotyczne targowisko przypominało jej rodzinne miasto tylko w bardzo niewielkim stopniu.

Mantol-Derith znajdowało się w wielkiej naturalnej grocie, wy-rzeźbionej w ciągu minionych epok przez nie znającą zmęczenia wodę, bez przerwy wykonującą swoją pracę. Xandra przyzwyczajona była do spokojnych, czarnych głębin Jeziora Donigarten w Menzoberranzan i do głębokich, cichych studni, uważnie strzeżonych skarbów każdego dostojnego domu.

Tu, w Mantol-Derith woda była żywą siłą. W istocie, najpowszechniejszym dźwiękiem w tej jaskini był szum płynącej wody. Wodospady spływały po ścianach groty i spadały rynnami spod wysoko sklepionego sufitu jaskini, fontanny pluskały miękko w małych basenach, które wydawały się być za każdym rogiem, a bulgoczące strumienie przecinały całą jaskinię.

Poza łagodnym szumem i bulgotem, bez przerwy odbijającym się echem od ścian jaskini, rynek był dziwnie cichy. Mantol-Derith nie było gwarnym bazarem, lecz miejscem, gdzie prowadzono tajemnicze interesy i odbywały się przebiegłe negocjacje.

Nie było tu też dużego tłoku. Z informacji, jakie zdołała zebrać Xandra wynikało, że w całej jaskini nie było więcej niż dwieście osób. Miękkie szepty i od czasu do czasu wyciszony odgłos kroków na wysadzanych drogimi kamieniami ścieżkach nie dawały podstaw, by wierzyć, że jest tu więcej mieszkańców.

Światła było tu znacznie więcej niż dźwięków. Kilka przyciemnionych latarni wystarczyło, by oświetlić całą jaskinię, ściany pokryte były bowiem wielokolorowymi kryształami i kamieniami. Wszędzie widać było błyszczące dzieła kamieniarzy. Ściany, za którymi znajdowały się baseny fontann pokryte były wspaniałymi mozaikami wykonanymi z kamieni półszlachetnych, mosty, które łączyły brzegi strumieni zostały wyrzeźbione, a może wyhodowane z kryształów, a chodniki wysadzane były wygładzonymi klejnotami. Do tej chwili buty Xandry deptały po ścieżce wykonanej z brylantowo zielonego malachitu. Nawet przyzwyczajonego do bogactw Menzoberranzan drowa wytrącało z równowagi deptanie takiego bogactwa.

Wreszcie powietrze nabrało znajomego dla podziemnego elfa zapachu. Stało się wilgotne, ciężkie i wypełnione zapachem grzybów. Rynek na środku jaskini otoczony był olbrzymimi roślinami. Kupcy rozłożyli swoje małe stragany wypełnione różnymi towarami

pod ich żłobionymi, gigantycznymi kapeluszami. Perfumy, aromatyczne drewno, przyprawy, a także egzotyczne, pachnące słodko owoce - modna słabostka bogaczy Podmroku - dodawały pikantnych aromatów do wilgotnego powietrza.

Dla Xandry najdziwniejszą rzeczą w tym targowisku było wyraźne zawieszenie broni, panujące między różnymi rasami, które robiły tu interesy. Mieszały się tu wokół straganów i przechodziły obok siebie spokojnie głębinowe gnomy o skórze koloru kamieni - znane jako svirfneblin - żyjące w głębinach, duergarowie o ciemnych sercach, kilku podejrzanych kupców ze świata na powierzchni oraz oczywiście drowy. W czterech rogach jaskini wyżłobiono wielkie magazyny, by zapewnić miejsce na towary, a także osobne kwatery dla czterech ras: svirfneblin, drowów, duergarów i mieszkańców powierzchni. Ścieżka prowadziła Xandrę do jaskini mieszkańców wysokiego świata.

Odgłos płynącej wody stawał się wyraźniejszy, kiedy Xandra zbliżała się do celu, róg rynku, w którym sprzedawano towary z Krain Światła położony był bowiem w pobliżu największego wodospadu. Powietrze było tu wyjątkowo wilgotne, a stragany i stoły przykryto płótnem, by ochronić je przed wszechobecną mgłą.

Wilgoć zbierała się na skalnej podłodze i pokrywała wełnę i futra, które nosili mieszkańcy powierzchni, którzy się tu skupili - zbieranina orków, ogrów, ludzi i różnych kombinacji tych ras.

Xandra skrzywiła się i naciągnęła fałdę płaszcza na dolną część twarzy, by nie czuć wstrętnego smrodu. Przyglądała się uważnie przelewającemu się, śmierdzącemu tłumowi, szukając człowieka pasującego do opisu, który otrzymała.

Najwidoczniej znalezienie kobiety drowa w tłumie było łatwiejsze niż wyszukanie konkretnego człowieka. Z wnętrza jednej z namiotopodobnych budowli dobiegł niski, melodyjny głos, wołający czarodziejkę poprawnie używając imienia i tytułu. Xandra odwróciła się w stronę, skąd dobiegał dźwięk, zaskoczona, że słyszy głos drowa w tak paskudnej okolicy.

Jednak niska, zgarbiona sylwetka, która kuśtykała w jej stronę należała do człowieka, mężczyzny.

Był stary jak na człowieka, miał białe włosy, ciemną ogorzałą twarz i chwiejny chód. Lata odcisnęły na nim swoje piętno - chodząc opierał się na lasce, a jedno z jego oczu zakryte było ciemną opaską. Te niedogodności nie wydawały się jednak zmniejszać jego dumy lub przyćmiewać jego sukcesu, widać było bowiem dowody obu tych rzeczy.

Laska wykonana z polerowanego drewna i ozdobiona drogimi kamieniami i złotem. Na srebrzystej tunice z doskonałego jedwabiu nosił płaszcz wyszywany złotą nicią i spięty diamentową broszką. Na jego palcach i pod szyją migotały kamienie wielkości jaj jaszczurki. Jego uśmiech był równie przyjazny co pewny - uśmiech mężczyzny, który wiele osiągnął i zadowolony jest z własnej wartości.

- Hadrogh Prohl? - zapytała Xandra.

Kupiec ukłonił się. - Do twoich usług, Pani Shobalar - odpowiedział płynnym, lecz źle akcentowanym językiem drowów.

- Wiedziałeś o mnie. Musisz także mieć pewne rozeznanie w tym, czego mi potrzeba.

- Ależ oczywiście, Pani, będę szczęśliwy, mogąc pomóc ci, w czym tylko będę potrafił. Obecność tak dostojnej damy przynosi zaszczyt temu miejscu. Proszę, tędy - powiedział, odsuwając się, by mogła wejść do płóciennego pawilonu.

Słowa Hadrogha były odpowiednie, a jego maniery właściwe aż do służalczości - co było pozą, którą przybierał zawsze, kiedy kontaktował się z kobietami drowami, zajmującymi jakieś stanowisko. Nawet mimo tego, było coś w tym kupcu, co wydało się Xandrze nie do końca właściwe. Z pozoru wydawał się spokojny - przyjazny, rozluźniony aż do spoufalania się, nawet nieco nieuważny. Innymi słowy, naiwniak i zupełny głupiec. Jak taki człowiek przeżył tak długo w tunelach Podmroku, stanowiło dla czarodziejki Shobalar tajemnicę. Ale mimo tego, zauważyła, że Hadrogh, w odróżnieniu od większości ludzi nie potrzebował męczącego światła pochodni i latarni.

W jego namiocie panowały ciemności, lecz przedostanie się przez labirynt skrzynek i stołów, na których leżały jego towary nie sprawiało mu trudności.

Xandra, powodowana ciekawością wyszeptała słowa prostego czaru, mającego dać jej odpowiedzi napytania dotyczące natury człowieka, a także magii, którą mógł w sobie nosić. Nie była do końca zdziwiona, kiedy poszukiwanie magii nie przyniosło efektów. Albo był wystarczająco przebiegły, By posiadać przedmiot, który opierał się magicznemu testowi, albo posiadał wewnętrzną odporność na magię, niemal równą jej zdolnościom.

Xandra miała pewne podejrzenia co do pochodzenia kupca, jednak były one zbyt przerażające, by je jasno formułować, mimo to bez wahania pomyślała, że ten „człowiek" był w Podmroku u siebie, a także, że potrafił dość dobrze o siebie zadbać, pomimo swojego delikatnego i wiekowego wyglądu.

Kupiec pół-drow - podejrzenia Xandry były bowiem całkowicie słuszne - wydawał się nieświadomy badań, które prowadziła kobieta. Prowadził ją do tylnej ściany płóciennego pawilonu. Stał tani rząd wielkich klatek, z których każda miała mieszkańca. Hadrogh wskazał na nie ruchem ręki i cofnął się, by Xandra mogła przyjrzeć się towarowi.

Czarodziejka szła powoli wzdłuż rzędu klatek, przyglądając się egzotycznym stworzeniom, przeznaczonym na sprzedaż jako niewolnicy. W Podmroku nie spodziewano się ich niedoboru, jednak zwracające uwagę na pozycję drowy były zawsze chętne do zdobycia nowych i niezwykłych rzeczy, przez co istoty z Krain Światła cieszyły się wśród nich wielkim wzięciem. Kobiety halflingów cenione były jako pokojówki ze względu na zręczne dłonie i umiejętność układania, kręcenia i plecenia włosów w skomplikowane dzieła sztuki. Górskie krasnoludy, które posiadły większe zdolności w wytwarzaniu broni i obróbce kamieni niż ich bracia duergarowie uchodzili za trudnych do okiełznania, lecz wartych kłopotu. Ludzie byli użyteczni jako strażnicy i jako źródło czarów i eliksirów nieznanych w Podmroku. Popularne były też egzotyczne zwierzęta. Kilku drowów trzymało je w domach jako maskotki lub pokazywało w niewielkich prywatnych ogrodach zoologicznych. Niektóre z tych istot trafiły na arenę w dzielnicy Manyfolks w Menzoberranzan. Tam zbierały się drowy, które znajdowały upodobanie w oglądaniu brutalnych rzezi, by patrzeć jak niebezpieczne bestie walczyły ze sobą, z niewolnikami różnych ras, a nawet z drowami -żołnierzami, chcącymi dowieść swoich zdolności lub najemnikami, których nagrodą była garść monet i sława.

Hadrogh mógł dostarczyć niewolników, którzy mogli zaspokoić niemal każdy gust. Xandra skłoniła się z zadowoleniem, kiedy zobaczyła kolekcję. Informator, który przysłał ją do tego kupca spisał się na medal.

- Nie powiedziano mi pani, jakiego rodzaju niewolnika potrzebujesz. Gdybyś zechciała określić dokładnie swoje życzenia, może mógłbym dopomóc ci w wyborze - zaproponował Hadrogh.

Dziwne światło pojawiło się w oczach czarodziejki. - Nie niewolnika - poprawiła kupca. - Zdobyczy.

- Ach - kupiec nie wydał się ani trochę zaskoczony tym ponurym określeniem. - Okrwawiny, jak rozumiem?

Xandra przytaknęła obojętnie. Okrwawiny były rytuałem drowów, obrzędem przejścia, podczas którego ciemny elf musiał zapolować i zabić inteligentną lub niebezpieczną istotę, najchętniej pochodzącą z Krain Światła. Wyprawy na powierzchnię były jednym ze sposobów na wykonanie tego zadania, lecz polowania odbywały się również w tunelach dzikiego Podmroku, pod warunkiem, że można było dostarczyć odpowiednich przeciwników. Nigdy jeszcze wybór rytualnej zdobyczy nie był tak ważny, więc Xandra ostrożnie rozważała każdą propozycję kupca.

Jej karmazynowe oczy zatrzymały się na dłuższy czas na zwiniętej w kłębek sylwetce bladoskórego, złotowłosego elfiego dziecka. Przepełnione nienawiścią drowy żywiły szczególną wrogość do swoich krewniaków z powierzchni. Elfy faerie, jak nazywano elfy żyjące na powierzchni, były ulubionym celem podczas ceremonii Okrwawin, które przybierały formę wypraw, lecz rzadko polowano na nie pod ziemią. Schwytane faerie mogły zmusić się do śmierci, co niemal zawsze czyniły, na długo zanim sprowadzono je do jaskiń.

W związku z tym wielki zaszczyt przyniosłoby dostarczenie tak rzadkiej zwierzyny na rytualne polowanie.

Xandra z żalem pokręciła głową.

Chociaż chłopiec był z pewnością wystarczająco dojrzały, by zapewnić zabawę - był mniej więcej w wieku drowa, który by na niego polował -jego szkliste, zaszczute oczy mówiły co innego.

Młody elf wydawał się zupełnie nieświadomy tego, co go otaczało. Jego spojrzenie utkwione było w jakimś koszmarnym świecie, którego on był jedynym mieszkańcem. Wprawdzie za chłopca można by pewnie dostać wysoką cenę - było wielu drowów, gotowych słono zapłacić za możliwość zniszczenia nawet tak żałosnego

faerie. Xandra jednak potrzebowała bardziej niebezpiecznej zdobyczy.

Przeszła do następnej klatki, w której leżała wspaniała kocia istota o śniadym futrze i skrzydłach podobnych do skrzydeł nietoperza głębinowego. Kiedy istota zaczęła przemierzać klatkę, jej ogon - długi i najeżony żelaznymi kolcami - uderzał wściekle na boki, brzęcząc przy każdym zetknięciu z kratami. Ohydna, humanoidalna twarz nabrzmiała była gniewem, a oczy, które wpatrywały się w Xandrę płonęły głodem i nienawiścią. To dopiero dawało możliwości! Nie chcąc wydawać się zbyt zaciekawiona - co z pewnością dodałoby wiele sztuk złota do ceny wywoławczej - Xandra odwróciła się do kupca i wygięła brwi w sceptyczny, pytający łuk.

- To jest mantykora. Straszny potwór - powiedział zachęcająco Hadrogh. - Czuje potężny głód ludzkiego mięsa - chociaż nie będzie miała nic przeciwko pożarciu drowa, jeśli takie jest twoje życzenie! Przez co - dodał pospiesznie - mam na myśli tylko tyle, że nieposkromiona natura tego potwora doda emocji polowaniu. Mantykora sama jest łowcą, a także groźnym przeciwnikiem!

Xandra przyjrzała się potworowi, z zadowoleniem spostrzegając podobne do sztyletów kły i pazury. - Inteligentna?

- Przebiegła, oczywiście.

-Ale czy jest zdolna do opracowania strategii, a także stosowania kontr strategii do trzeciego i czwartego poziomu? - naciskała czarodziejka. - Młody mag, który odbędzie swoje Okrwawiny jest bardzo niebezpieczny. Potrzebuję zwierzyny, która naprawdę przetestuje jego zdolności.

Kupiec wzruszył ramionami. - Siła i głód są potężną bronią. A te mantykora posiada aż w nadmiarze.

- Ponieważ nie mówiłeś o tym, wnoszę, iż nie włada ona magią - zauważyła czarodziejka. - Czy ma chociaż jakąś wrodzoną odporność na czary?

- Niestety nie. To, o co pytasz jest przyrodzone z natury drowom. Trudno jest znaleźć je u niższych istot - odpowiedział kupiec tonem starannie obliczonym na pochlebstwo i uspokojenie.

Xandra parsknęła i zwróciła się w stronę następnej klatki, w której olbrzymie, pokryte białym futrem zwierzę wgryzało się w udziec rothe.

Wyglądał nieco jak quaggoth - zwierzę podobne do niedźwiedzia zamieszkujące Podmrok - oprócz spiczastej czaszki i silnego, piżmowego smrodu.

- Nie, yeti nie będzie pasował do twoich potrzeb - powiedział po namyśle Hadrogh. - Twój młody mag wytropiłby go po samym zapachu!

Nagle w oku kupca pojawiła się iskierka. Pstryknął palcami. -Chwileczkę! To może być dokładnie to, czego potrzebujesz.

Zniknął w ciemnościach, by po chwili powrócić ze związanym człowiekiem.

Pierwszą reakcją Xandry było obrzydzenie. Kupiec wydawał się sprytny, i wystarczająco dobrze zaznajomiony z potrzebami drowów, by zaproponować towar tak niskiej jakości. Jej pogardliwe spojrzenie prześlizgnęło się po mężczyźnie - spostrzegając jego nieokrzesaną, karlą sylwetkę, bladą skórę na brodatej twarzy, dziwne tatuaże widoczne między kępkami szarych włosów, które pokrywały jego głowę, brudne ubranie o jasnoczerwonym odcieniu, które zostałoby uznane za tandetne nawet przez ubogich handlarzy robiących interesy w dzielnicy Eastmyr.

Lecz kiedy Xandra spojrzała w oczy więźnia - zielone i twarde jak najlepszy malachit - westchnienie wydobyło się z jej ust. To co w nich zobaczyła zmroziło ją: inteligencja dużo większa niż oczekiwała, duma, spryt, wściekłość i olbrzymia nienawiść.

Niemal bojąc się mieć nadzieję, Xandra rzuciła okiem na ręce mężczyzny. Tak, jego nadgarstki były skrzyżowane i związane, a właściwie ciasno owinięte jedwabnym bandażem. Bez wątpienia niektóre palce zostały również połamane - podobne środki ostrożności podejmowano tylko w stosunku do schwytanych magów. Bez znaczenia. Potężni klerycy Domu Shobalar mogli wyleczyć je na czas.

- Czarodziej - stwierdziła, nadając swojemu głosowi neutralne brzmienie.

- Potężny czarodziej - podkreślił kupiec.

- To się okaże - mruknęła Xandra. - Rozwiąż go - sprawdzę jego umiejętności.

Hadrogh na swoje szczęście nie próbował odmówić kobiecie. Szybko rozwiązał ręce człowieka. Zapalił nawet dwie małe świece,

które dawały wystarczająco dużo światła, żeby mężczyzna mógł widzieć.

Odziany w czerwień człowiek zgiął palce krzywiąc się z bólu. Xandra zauważyła, że chociaż jego ramiona były sztywne, nie zostały jednak uszkodzone. Rzuciła kupcowi pytające spojrzenie.

-Amulet powstrzymania - wyjaśnił Hadrogh, wskazując na złoty naszyjnik ciasno obejmujący kark mężczyzny. - Magiczna tarcza, zapobiegająca rzuceniu przez niego czarów, których się nauczył i zapamiętał. Może jednak uczyć się i rzucać nowe czary. Jego umysł jest sprawny, podobnie jak czary, które już umie. Jego ręce również, skoro o tym rozmawiamy. Przyznaję, że to kosztowna metoda transportu obdarzonych magią niewolników, lecz moja reputacja wymaga dostarczenia nieuszkodzonego towaru.

Nieczęsto widywany uśmiech przeciął twarz Xandry. Nigdy nie słyszała o podobnym układzie, lecz ten pasował idealnie do jej potrzeb.

Spryt, szybkość umysłu i zdolności magiczne były cechami, których potrzebowała. Jeśli człowiek przejdzie jej próby, nauczy go tego, co będzie musiał umieć. A to, że w przyszłości przeszuka jego pamięć i zabierze przechowywaną w niej magiczną wiedzę stanowiło dodatkową premię.

Drowka szybko wyjęła trzy niewielkie przedmioty z torebki na pasie i pokazała je patrzącemu na nią człowiekowi. Powoli wykonała gesty i wypowiedziała słowa prostego czaru. W odpowiedzi na jej działanie niewielka kula ciemności pojawiła się wokół jednej ze świec, zupełnie tłumiąc jej światło.

Xandra podała identyczny zestaw składników czaru człowiekowi. - Teraz ty - rozkazała.

Odziany w czerwień czarodziej zrozumiał, czego od niego oczekiwano. Duma i gniew odbiły się na jego twarzy, ale tylko przez chwilę - pożądanie nieznanego czaru okazało się dla niego zbyt silne. Powoli, z bolesną ostrożnością powtórzył gesty i słowa Xandry. Druga świeca zamigotała, a potem pociemniała. Jej płomień ciągle był słabo widoczny przez szarą mgłę, która go nagle otoczyła.

- Jest obiecujący - przyznała czarodziejka Shobalar. Niezwykłe było, by jakiś mag powtórzył czar - nawet niedoskonale - bez studiowania jego magicznych symboli. - Jego wymowa jest jednak słaba i będzie opóźniać postępy. Nie masz przypadkiem na składzie czarodzieja, który mówi w moim języku? Albo chociaż Podwspólnym? Byłby łatwiejszy do uczenia.

Hadrogh ukłonił się głęboko i znowu zniknął w mroku. Chwilę później wrócił sam, ale w wyciągniętej dłoni miał coś, co sugerowało, że proponuje inne rozwiązanie. Słabe światło przyćmionej świecy zalśniło na dwóch małych, srebrnych kolczykach, mających kształt półkola.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin