Wojciech �ukrowski Kamienne tablice Postacie tu wyst�puj�ce nie maj� nic wsp�lnego z osobami, z jakimi si� zetkn��em w czasie dwuletniego pobytu w Indiach. W szczeg�lno�ci nie maj� �adnego podobie�stwa z �wczesnymi dyplomatami w�gierskimi, kt�rych tam pozna�em. W. �. I. Ponad o�lepiaj�co bia�ymi bry�ami willowej dzielnicy New Delhi niebo ju� zaczyna�o m�tnie�, na horyzoncie opustosza�ym wstawa� ��ty py�, dymi� k��bami zacieraj�c z�bate linie wierzcho�k�w drzew, powietrze zg�stnia�o, upa� nie zel�a�, zmieni�o si� tylko jego �r�d�o, �ar bi� od czerwonawej, spieczonej ziemi i rozpalonych kamieni. P�askie dachy, na kt�rych o zmierzchu koczowa�y ca�e rodzi- ny, nadal by�y opustosza�e, mimo �e s�o�ce zary�o si� ju� g��boko w gaje palmowe. Istvan Terey niech�tnie spogl�da� w szczelnie zamkni�te okno. Za szyb�, poprzez siatk� drucian�, na kt�rej l�ni�y nici paj�cze i t�czowy kurz, widzia� rozleg�y trawnik, zbiela�y od d�ugotrwa�ej suszy, trawy wydeptane, krusz�ce si� pod nogami niespiesznych przechodni�w. W szkle zm�tnia�ym od py�u dostrzega� odbicie w�asnej twarzy, poci�g�ej, �ciemnia�ej w tropikalnym s�o�cu, odci�tej ostr� biel� ko�nierzyka. Ju� drugi rok tkwi� w Indiach, a raczej dwie wiosny, bo one najbardziej dokucza�y, pora upa��w, kiedy praca staje si� udr�k�. Ca�� ambasad� w�giersk� ogarnia�a omdlewaj�ca senno��, drzemali nad papierami, ocierali lepkie d�onie o p��cienne spodnie, rozchyliwszy koszul� nadstawiali l�ni�c� od potu pier� w strumie� ch�odu nap�dzany wentylatorem. Chmurnie spogl�da� na sp�kan� ziemi�, kt�ra zaczyna�a �wieci� czerwieni� i fioletem. O siatki na- pi�te za szyb� wielkie muchy uderza�y na o�lep ze w�ciek�ym bzykni�ciem, pr�bowa�y si� wedrze� si�� do wn�trza domu. Suche stukanie, jakby� ziarnkami grochu ciska�, rozjuszone g�osy owadzie, posa- pywanie maszyny ch�odz�cej powietrze i sykanie �mig wielkiego wentylatora wiruj�cego pod sufitem tworzy�y muzyk� indyjskiego zmierzchu. Powietrze pe�ne martwego �wiat�a zsiada�o si� nad ogrodami. Dymne grzywy si�ga�y w niebo chor� zieleni�; ogromna, pusta przestrze� zwisa�a �agodnie, naginana wieczornym powiewem. Mi�dzy bananowcami o szerokich li�ciach, jak naddarte flagi, sta� czokidar w kr�tkich spodenkach i szczodrze polewa� ocala�� ziele� z czerwonego, gumowego w�a. Struga wody bryzga�a iskrami. Spragnione szpaki nurkowa�y w deszcz kropel rozchyliwszy skrzyd�a z rozkoszy, tarza�y si� w mo- krych trawach. Terey przetar� d�oni� czo�o. Pr�no chcia� wzbudzi� w sobie ptasi� rado��. Pojmowa� uciech� szpak�w, sam przed chwil� wyszed� z wanny. Woda czeka�a, a� powr�ci z biura. Kucharz ju� napusz- cza� j� o �wicie, bo w ci�gu dnia blaszany zbiornik na dachu tak si� rozgrzewa�, �e z kranu wali� ukrop. Jeszcze par� tygodni i b�dzie czym oddycha� - westchn��, t�po zapatrzony w opustosza�e niebo, gdzie tytoniowe py�y zaczyna�y pulsowa� aromatem. Monsuny, trzeba tylko dotrwa� do nag�ej ulewy, a �wiat si� odmieni. Wszyscy czekali, a� na pierw- szych stronach delhijskich gazet pojawi si� mapka z wykresem, dok�d przywia�o ju� wskrzeszaj�c� wilgo�, kt�r�dy przesuwaj� si� upragnione deszcze. Czu� na plecach przyjemny ch��d �wie�ej koszuli, z odraz� my�la� o bia�ym �akiecie, kt�ry ma w�o- �y�. Opad� na fotel, z wyci�gni�tymi nogami wypoczywa�. Wiatrak pod sufitem utyka� w leniwych obro- tach, dmucha� jednak, muskaj�c kr�tko przystrzy�one w�osy. Spada�o napi�cie pr�du, bo i maszyny ch�odzeniowe wmontowane w okna pochrapywa�y nier�wno. Tchnienie ich owiewa�o twarz zapachem oliwy, kauczuku i kurzu. Od p�yt posadzki przetartej nie- dawno mokr� szmat� wstawa�a wo� wysychaj�cego kamienia. Smoking wisz�cy na oparciu krzes�a na- si�k� flitem i kamfor�. Z kuchni dochodzi�y zg�uszone wrzaski, odg�osy k��tni kucharza z rodzin�, czekaj�c� na resztki z obiadu. Szum motor�w, �widruj�ce tryle cykad ukrytych w pn�czach porastaj�cych werand� nie po- zwala�y osun�� si� w drzemk� bodaj na kr�tk� chwil�. S�ysza� niespokojne t�tno swojej krwi. Mia� ochot� zapali� papierosa i nie chcia�o mu si� po niego si�gn��. Ob��dny pomys� z nag�ym �lubem w taki upa� - krzywi� si� z uraz�. Zna� dobrze m�odo�e�c�w Grace Vid�ajaveda i rad�� Ramesha Khaterpali�, oficera gwardii prezy- denta. Nawet przyja�ni� si� z nimi, bywa� na piknikach, je�dzi� na polowania, czasem zatrzymywali go, a� ci�ba go�ci sp�ynie, �eby pogaw�dzi�, jak zaznaczali, "w swoim gronie". Powoli tocz�ce si� roz- mowy, w zmierzchu ledwie rozja�nionym lampami stoj�cymi na pod�odze, d�ugie chwile zgodnego uciszenia ze szklank� w d�oni i papierosem, mierzone �agodnym brz�kiem z�otych obr�czy przesypuj�- cych si� na uniesionej r�ce dziewczyny, upewnia�y, �e zosta� zaliczony do bliskich, zaufanych, mimo �e pracowa� w czerwonej ambasadzie. Zawiadomienie o nag�ym �lubie Grace sprawi�o mu przykro��. Jednak skoro pan m�ody sam sprawdzi� telefonicznie, czy pos�aniec dor�czy� z�otem drukowane za- proszenie, wypada�o si� pokaza�. Istvanowi wydawa�o si�, �e mi�dzy nim a m�od� Hindusk� jest jakie� niedopowiedziane porozu- mienie. Jeszcze dwa tygodnie temu opowiada�a, �e jej stara aja, piastunka, wyruszy�a na pielgrzymk� z �ebracz� miseczk�, by wyb�aga� b�ogos�awie�stwo u niebian dla swojej panienki. M�wi�a monoton- nym, �agodnym g�osem, jakby chcia�a b�ahymi zwierzeniami przys�oni� w�dr�wk� szczup�ej d�oni po jego karku, poufa�e pog�askanie skroni... S�ucha� brzmienia powolnie wypowiadanych s��w, a ch�on�� te p�ochliwe, niby mimowolne dotkni�cia, bezwiedn� pieszczot�; d�o� m�wi�a wi�cej ni� nabrzmia�e wargi, wabi�a, obiecywa�a. Podoba�a mu si� Grace. Matka jej by�a Angielk�, mo�e dlatego dziewczyna nie mia�a w sobie poko- ry indyjskich kobiet, nie czeka�a z opuszczonymi powiekami i pochylon� g�ow�, a� j� m�czyzna raczy dostrzec, zaszczyci skinieniem - sama d��y�a naprzeciw. Drobne, zwi�z�e cia�o, owini�te w zielone sari, kt�re wabi�co przes�ania jej nago��, pobudza wyob- ra�ni�. Du�e, ciemne oczy zdaj� si� pyta� zaczepnie. Czarne w�osy zebrane w lu�ny w�ze� oplata wia- nek z nawleczonych p�czk�w ja�minu; umieraj�c �l� s�odkie tchnienie. Opr�cz z�otych k�ek brz�kaj�- cych na przegubie nie nosi�a �adnych klejnot�w. Nie musi zdobi� szyi i uszu, wie, �e jest pi�kna. W�s- kie, wypiel�gnowane d�onie nigdy nie pokala�y si� prac�. Posa�na panna z najwy�szej kasty, jedynacz- ka. Poznaj�c Istvana nie zada�a ani jednego z obowi�zuj�cych pyta�: czy mu si� podobaj� Indie, jak d�ugo zostanie, kim w�a�ciwie jest tam w Europie... Kim jest? Czyli - co posiada: ziemi�, fabryki, do- my, akcje... Pracownik ambasady, zale�ny od opinii prze�o�onych, kapry�nych ocen innych urz�dni- k�w, nie m�g� si� liczy�. By� jedynie m�odym poet�, przystojnym m�czyzn�, kt�ry tu przyjecha� na kr�tko, ptak przelotny, mile witany przez grono nudz�cych si� pi�kno�ci. Chwyta� sp�oszone, porozumiewawcze spojrzenia, jak�e wolno przemyka�y si� ciemno malowane powieki, podaj�c sobie sygna�y, �e warto go mie� po�r�d kornych adorator�w. Wola� wi�c zachowa� dystans, kt�ry pozwala� na wycofanie si� w por�, unikni�cie upokorze�, s��w, gest�w potwierdzaj�- cych nieprzekraczalne granice. - Uwa�aj, Istvan - ostrzega� sekretarz Ferenz - uwa�aj, �eby za du�o o tobie nie gadali, bo wtedy koniec... P�jdzie raport, odwo�aj�, zapaskudz� ci opini� i b�dziesz latami szlifowa� sto�ek w ministers- twie, zamiast po�eglowa� w szeroki �wiat. - Przecie� bywamy razem, te same przyj�cia, widzisz mnie... - W�a�nie widz�, jak si� do ciebie high life garnie... - Robi� to dla was, nie dla siebie. Pozyskiwanie sympatii jest jednym z obowi�zk�w. Nawet jak od- jad�, nast�pnemu b�dzie �atwiej, moszcz� mu gniazdo. - Ja ci tylko przypominam, �eby� za wcze�nie st�d nie wyfrun��. Istvan u�miechn�� si� drwi�co. - Robi� to co wszyscy, niczym si� od was nie r�ni�. - Udajesz kawalera, a my tu mamy swoje �ony. Jakie s�, to s�, ale przynajmniej mo�emy spokojnie patrze� na indyjskie �licznotki... Niekiedy zaczynali w ambasadzie dociekliwe rozmowy o sk�rze tutejszych kobiet, szorstkawej w dotyku, o w�osach l�ni�cych i twardych jak ko�skie w�osie, o zawi�ych praktykach mi�osnych. Zga- dywa�, �e koledzy chc� wybada�, czy daleko zabrn�� w znajomo�ciach, jakie zdoby� do�wiadczenie. Wtedy wbrew rozs�dkowi milk�, zmienia� temat, odsy�a� ich do Kamasutry w angielskim t�umaczeniu, ilustrowanej fotografiami kamiennych rze�b z Czarnej Pagody. - Uwa�aj, Istvan, uwa�aj na siebie, �eby� si� nie po�lizn�� - grozi� �artobliwie. - Czuj� si� zupe�nie bezpieczny, bo wszyscy mnie podgl�dacie - odpowiada�. Grace Vid�ajaveda uko�czy�a studia w Anglii. - Chcia�a, to j� wys�a�em, jednak to wyrzucone pieni�dze, skoro nie wysz�a za Anglika. Tu s�dzi� ani adwokatem nie zostanie, wi�c na co jej prawo? - zrz�dzi� ojciec. - Sta� mnie na jej zachcianki... Oczywi�cie w granicach zdrowego rozs�dku. Istvan nie m�g� sobie skojarzy� nalanego, �ysawego w�a�ciciela tkalni w Lucknow, z drobn�, wy- sportowan� postaci� c�rki. Siwe w�osy jakby �wiec�c� aureol� wie�czy�y ��taw� twarz, pe�n� dobro- dusznej chytro�ci. Tylko du�e, ciep�e oczy, o kolorze zmi�k�ej na s�o�cu czekolady, mieli podobne. Stary fabrykant krzy�owa� stopy, rozchyla� grube uda widoczne pod nie�wie�� dhoti. Wola� prze- wiewny str�j tradycyjny od we�nianych spodni; by� jednym z filar�w partii kongresowej, kiedy� nawet Gandhi u niego nocowa�, poszukiwany przez policj�. Potrafi� przesz�o��, nieco lekkomy�ln�, dobrze sprzeda�. Robi� interesy, wyciska� dochody, zas�aniaj�c si� szlachetnymi s�owami, �e dla Indii trzeba pracowa� w pocie czo�a, rozbudowywa� przemys�, budzi�y si� w nim zap�dy wodzowskie, umia� po- mna�a� pieni�dze, rozgrzesza� si�, gdy je innym wydziera�. P�ki tkalnie nale�a�y do Anglik�w, zwal- cza� ich ostro, wszystkimi �rodkami. Kiedy zgromadzi� pakiety akcji, przej�� mienie cudzoziemc�w, wcale go nie razi�o, �e post�puje tak samo jak kol...
ZuzkaPOGRZEBACZ