JOSEPH JACOBS
BAŚNIE ANGIELSKIE
(Przełożyła: Janina Carlson i Kalina Wojciechowska)
NASZA KSIĘGARNIA
1984
TOM TIT TOT
Dawno, dawno temu była sobie pewna kobiecina, która upiekła pięć pierożków. Kiedy
wyjęła pierożki z pieca, okazało się, że trzymała je tam za długo, bo skórka zrobiła się tak
twarda, że nie sposób je było jeść. Woła tedy swą córkę i rzecze:
- Córuś, połóż pierożki na półce i niech tak stoją przez chwilę, to jeszcze dojdą.
Mówiąc to, wiecie, miała na myśli, że przyjdą do siebie, to znaczy, że skórka
zmięknie.
Ale córka powiedziała sobie:
„Jeżeli jeszcze mają dojść, to ja teraz te zjem”.
Zrobiła tak, jak powiedziała, i zjadła wszystkie po kolei. Kiedy nadeszła pora kolacji,
kobiecina rzecze:
- Idź i przynieś mi jeden pierożek. Na pewno musiały już dojść.
Dziewczyna poszła, rozejrzała się, ale zobaczyła tylko pusty talerz. Wróciła i mówi:
- Jeszcze nie doszły.
- Ani jeden? - pyta matka.
- Ani jeden.
- Dobrze, doszły czy nie doszły - rzekła matka - zjem sobie jeden na kolację.
- Ale nie będziesz mogła zjeść, jeżeli nie doszły - powiedziała dziewczyna.
- Zjem i już. Idź i przynieś najlepszy pierożek.
- Najlepszy czy najgorszy to wszystko jedno - odparła dziewczyna - bo ja zjadłam
wszystkie; nie będziesz miała pierożka, dopóki chociaż jeden nie dojdzie.
Wtedy kobieta przysunęła do drzwi swój kołowrotek i zaczęła prząść i śpiewać:
Moja córka zjadła pięć pierożków.
Pięć pierożków zjadła, niecnota, naraz!
Drogą przejeżdżał król i usłyszał jej śpiew, ale nie zrozumiał słów, zatrzymał się więc
i spytał:
- O czyni śpiewałaś, dobra kobieto?
Kobiecina wstydziła się powtórzyć królowi to, co zrobiła jej córka, więc zamiast tego
zaśpiewała:
Moja córka uprzędła pięć motków lnu.
Pięć motków lnu uprzędła jak nic!
- Wielkie nieba! - wykrzyknął król. - Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś tyle uprządł w
jeden dzień. Słuchaj - dodał po chwili - szukam żony i ożenię się z twoją córką. Ale uważaj -
przez jedenaście miesięcy w roku będzie jadła, co tylko zechce, będzie nosiła suknie, jakie
tylko jej się spodobają, będzie miała towarzystwo, jakiego tylko zapragnie, ale przez ostatni
miesiąc roku będzie musiała uprząść codziennie pięć motków lnu, a jeżeli tego nie zrobi, to ją
wypędzę.
- Dobrze - powiedziała kobiecina; pomyślała sobie, że to wspaniała partia dla jej córki.
Co do pięciu motków, będzie jeszcze mnóstwo sposobów, żeby się wykręcić, kiedy nadejdzie
czas, a najprawdopodobniej król sam o tym zapomni.
Odbyło się więc wesele. Przez jedenaście miesięcy dziewczyna jadła to, co chciała,
nosiła suknie, jakie jej się spodobały, i zapraszała towarzystwo, jakiego tylko zapragnęła.
Lecz kiedy jedenasty miesiąc dobiegał końca, zaczęła myśleć o motkach lnu i
zastanawiać się, czy on też o tym pamięta. Ale on nie mówił ani słowa, więc myślała, że
zapomniał.
Jednakże ostatniego dnia przedostatniego miesiąca prowadzi ją do komnaty, której
nigdy przedtem nie widziała. Oprócz stołka i kołowrotka nic tam nie było. I powiada:
- Moja droga, zamknę cię tu aż do rana. Dostaniesz jedzenie i len, a jeśli nie
uprzędziesz przez noc pięciu motków - wypędzę cię.
I odszedł do swoich spraw, a dziewczyna bardzo się przestraszyła.
Zawsze była leniwa i nie nauczyła się nawet prząść, cóż więc teraz pocznie, jeśli nikt
jej nie przyjdzie z pomocą? Usiadła i och! jak gorzko zapłakała!
Wtem usłyszała cichutkie pukanie do drzwi. Wstała, otworzyła drzwi i co widzi?
Jakieś małe, czarne stworzonko, ni to zwierzę, ni człowieczek, z długim ogonem. Czarne
dziwo patrzy na nią ciekawie i pyta:
- Dlaczego płaczesz?
- A ciebie co to obchodzi? - powiedziała dziewczyna.
- To moja rzecz, ale powiedz mi, dlaczego płaczesz?
- Nic mi to nie pomoże, jeśli ci powiem - rzekła.
- Skąd wiesz? - nalegał czarny potworek i pokręcił ogonkiem.
- No, dobrze - zgodziła się dziewczyna. - Jeśli mi to nie pomoże, to i nie zaszkodzi.
Opowiedziała o pierożkach, o pasmach lnu i o wszystkim.
- Wiesz, co zrobię? - rzekł czarny potworek. - Przyjdę co rano pod twoje okno, zabiorę
len i wieczorem przyniosę uprzędzione motki.
- A co chcesz w zamian za to? - spytała dziewczyna.
Czarny spojrzał na nią z ukosa i powiada:
- Co wieczór zapytam ciebie trzy razy, jakie jest moje imię, a jeśli nie zgadniesz,
zanim miesiąc upłynie - będziesz moja.
Dziewczyna pomyślała sobie, że zgadnie jego imię, zanim miesiąc upłynie, i
westchnęła:
- Dobrze. Zgadzam się.
- To pięknie - rzekł czarny i szybko pokręcił ogonkiem.
Następnego dnia król zaprowadził swą żonę do komnaty, gdzie już znajdował się len i
pożywienie na cały dzień.
- Masz tutaj len - powiedział - a jeśli nie uprzędziesz tego przez noc, wypędzę cię.
To powiedziawszy, opuścił komnatę i zamknął drzwi. Ledwie wyszedł, rozległo się
stukanie do okna. Dziewczyna wstała, otworzyła okno, a na parapecie siedział już czarny
wilkołak.
- Gdzie jest len? - pyta.
- Tutaj - powiedziała i podała mu.
Gdy nadszedł wieczór, znów rozległo się stukanie do okna. Dziewczyna wstała i
otworzyła, a tam czekał już czarny z uprzędzionymi pięcioma motkami.
- Masz - powiada i podaje len. - No, a teraz powiedz mi, jak się nazywam.
- Czy może Jan?
- Nie, nie tak - i pokręcił ogonem.
- A może Kuba?
- Nie, nie tak - pokręcił ogonem.
- No to może Marek?
- Nie, nie tak - zakręcił ogon w supełek i uciekł.
A kiedy król przyszedł, czekało już na niego pięć gotowych pasm lnu.
- Widzę, że dzisiaj nie potrzebuję cię wypędzać - powiedział. - Rano znów dostaniesz
jedzenie i len.
I wyszedł.
Tak więc codziennie przynoszono jej nowy len i żywność. A czarny zjawiał się co
rano i co wieczór. Przez cały dzień dziewczyna rozmyślała, jakie też powiedzieć mu imiona,
gdy przyjdzie wieczorem. Ale nigdy nie mogła trafić na właściwe. A kiedy zbliżał się koniec
miesiąca, diablik zaczął uśmiechać się złośliwie i za każdym razem coraz szybciej i szybciej
kręcił ogonem.
Aż nadszedł przedostatni dzień miesiąca. Czarny przyszedł jak zwykle wieczorem z
pięcioma gotowymi motkami i zapytał:
- No cóż, wiesz już, jak mi na imię?
- Nikodem? - powiedziała dziewczyna.
- Nie.
- A Samuel?
- No, a Nabuchodonozor?
- Nie, też nie - odpowiedział diablik, patrząc na nią oczyma, co wyglądały jak dwa
rozżarzone węgliki.
- No, jeszcze tylko jedna noc, a będziesz należeć do mnie! - powiedział i zniknął.
Wzdrygnęła się z lęku i wstrętu, ale w tej chwili usłyszała, że król idzie przez
korytarz. Wszedł do komnaty i kiedy zobaczył pięć gotowych motków, tak powiedział:
- Doskonale, moja droga. Widzę, że i jutro poradzisz sobie równie dobrze, wobec tego
nie będę potrzebował cię wypędzać, a teraz zjem tutaj kolację.
Więc służba przyniosła wieczerzę i fotel dla niego, i oboje zasiedli do stołu.
Zaledwie przełknął jeden czy dwa kęsy, zaczął się głośno śmiać.
- Z czego się śmiejesz? - spytała dziewczyna.
- Ach, byłem dziś na polowaniu i zapuściłem się w tę stronę lasu, w której przedtem
nigdy nie byłem. Były tam kredowe skały i wśród nich wielka wyrwa w ziemi. Usłyszałem
jakiś szum. Zeskoczyłem z konia i podszedłem cichutko do brzegu jamy. Patrzę i cóż tam
widzę na dnie? Mały, czarny dziwoląg, ni to człowiek, ni to zwierzę, powiadam ci, boki
zrywać! I wiesz, co robi? Przędzie len na malutkim kołowrotku, kręci ogonem i śpiewa:
Moje imię: Tom Tit Tot.
Któż by mógł odgadnąć w lot?
Słysząc to dziewczyna omal nie podskoczyła z radości, ale nie powiedziała ani słowa.
Nazajutrz rano, kiedy diablik przyszedł po len, miał bardzo złośliwą minę. A
wieczorem, jak zwykle, usłyszała stukanie w szybę. Otworzyła okno i czarny zeskoczył
wprost z parapetu na środek komnaty. Brzydko się wykrzywił od ucha do ucha i pokręcił
ogonem szybko, szybko. Podał dziewczynie pięć motków i zapytał:
- Jak mi na imię?
- Może Salomon? - rzekła dziewczyna, udając, że się bardzo boi.
- Nie - odpowiedział i posunął się w głąb komnaty.
- A może Zebedeusz? - spytała znowu dziewczyna.
- Nie, i to nie - powiedział diabełek.
Roześmiał się i zaczął wywijać ogonem tak szybko, że ledwie można było go dojrzeć.
- Śpiesz się - dodał - jeszcze jedna zła odpowiedź i koniec.
To mówiąc wyciągnął do niej swoje czarne, koślawe łapska.
A dziewczyna cofnęła się parę kroków w tył, spojrzała mu prosto w oczy, potem
roześmiała się i wskazując na niego palcem, powiedziała:
Odgadłam to w lot,
Że nazywasz się Tom Tit Tot.
Kiedy diablik to usłyszał, krzyknął przeraźliwie. Znikł w ciemnościach i dziewczyna
nie zobaczyła go nigdy więcej.
TROJE GŁUPCÓW
Żył niegdyś stary gospodarz i jego żona. Mieli córkę, która spodobała się pewnemu
szlachcicowi. Co wieczór przyjeżdżał do niej i zostawał na wieczerzę w domu gospodarza;
córkę posyłano wtedy do piwnicy, żeby natoczyła piwa z beczki.
Pewnego wieczoru poszła córka po piwo do piwnicy. Aż tu nagle spojrzała w górę i
zobaczyła młotek wetknięty między belki stropu. Musiał tam być już od dawna, ale jakoś go
przedtem nie zauważyła, i zaczęła się nad tym zastanawiać. Przyszło jej do głowy, że młotek
w tym miejscu to bardzo niebezpieczna rzecz, i powiedziała do siebie: „Gdybym tak wyszła
za mąż za tego szlachcica i mielibyśmy syna, i ten syn byłby już dorosłym mężczyzną, i
przyszedłby do piwnicy nalać piwa, tak jak ja to teraz robię, a młotek spadłby mu na głowę i
zabiłby go - och, jakież by to było straszne!” Odstawiła na bok świecę i dzbanek, usiadła na
ławce i dalejże w płacz!
A tam na górze zaczęli się dziwić, czemu ona tak długo nalewa piwo, więc matka
zeszła na dół i zobaczyła, że córka siedzi na ławce i płacze, a piwo leje się z beczki na
podłogę.
- Co się stało? - zapytała matka.
- Ach, matuś - jęknęła córka - spójrz na ten okropny młotek! Pomyśl sobie, że
gdybyśmy się pobrali i mieli syna, i on byłby już dorosły, i poszedłby do piwnicy po piwo, i
młotek spadłby mu na głowę, i zabiłby go, cóż to byłaby za straszna rzecz!
- Och, kochanie, och, jakież by to było okropne! - powiedziała matka, usiadła obok
niej i zaczęła płakać.
Po chwili ojciec zaczął się dziwić, czemu one nie wracają, więc sam zszedł na dół do
piwnicy i patrzy, a tam obie siedzą i płaczą, a piwo leje się po podłodze.
- Co się tu dzieje? - zapytał.
- Spójrz tylko na ten okropny młotek - odrzekła matka. - Wyobraź sobie, że nasza
córka wyszłaby za mąż za swego narzeczonego i mieliby syna, i on byłby już dorosły, i
poszedłby do piwnicy po piwo, a ten młotek spadłby mu na głowę i zabiłby go, jakież to
byłoby okropne!
- Och, tak moja droga, to byłoby straszne - przyznał ojciec, usiadł obok i także zaczął
płakać.
Tymczasem szlachcicowi znudziło się czekać samemu w kuchni, poszedł więc też do
piwnicy, żeby zobaczyć, co oni tam robią; wszyscy troje siedzieli obok siebie i płakali, a piwo
zalało już całą podłogę. Szlachcic podbiegł do beczki i zakręcił kurek, a potem spytał:
- Cóż wy tu siedzicie i płaczecie wszyscy troje, a tymczasem piwo wycieka na
podłogę?
- Ach - odpowiedział ojciec - spójrz na ten okropny młotek. Pomyśl tylko, gdybyś się
ożenił z naszą córką i miałbyś syna, i ten syn byłby już dorosły, i poszedłby do piwnicy po
piwo, a młotek spadłby mu na głowę i zabiłby go!
I wszyscy troje podnieśli jeszcze większy lament. Na to szlachcic wybuchnął
śmiechem, wspiął się na palce i zdjął młotek.
- Przejechałem już kawał świata - powiedział - ale nigdy nie spotkałem takich
strasznych głupców, jak wy troje. Teraz znów ruszę w świat i jeżeli znajdę trzech większych
głupców od was, to wrócę i ożenię się z waszą córką.
Pożegnał się z nimi i odjechał, a oni dalej płakali z żalu, że dziewczyna straciła
narzeczonego.
Długo, długo podróżował szlachcic, aż wreszcie zobaczył chatę, gdzie na dachu rosło
trochę trawy. Mieszkała w niej pewna kobiecina. Oparła ona drabinę o dach i próbowała
zmusić swoją krowę, żeby weszła po drabinie, a biedne stworzenie broniło się, jak mogło.
Szlachcic zapytał kobietę, co to ma znaczyć.
- Spójrz na tę piękną trawę - odparła. - Chcę, żeby ta krowa weszła na dach i zjadła ją.
Będzie zupełnie bezpieczna, bo przywiążę jej sznurek do szyi, przeciągnę dokoła komina,
przyczepię sobie do ręki i chodząc wokół domu będę uważać, żeby krowa nie spadła.
- Ach, ty niemądra! - rzekł szlachcic. - Powinnaś ściąć trawę i zrzucić ją krowie!
Ale kobieta uważała, że łatwiej będzie krowę wepchnąć po drabinie niż zrzucić trawę,
więc goniła i popychała biedne zwierzę, dopóki nie weszło na dach. Kobieta okręciła sznurem
szyję krowy, przeciągnęła go wokół komina i przywiązała sobie do ręki. Szlachcic ruszył w
dalszą drogę, ale nim ujechał ćwierć mili, krowa spadła z dachu i zawisła na sznurze, którym
miała obwiązaną szyję. Ciężar spadającej krowy wciągnął kobietę do komina, gdzie
utknąwszy w połowie drogi, o mało nie udusiła się od sadzy.
Tak więc była to pierwsza głupia osoba, jaką napotkał szlachcic.
A szlachcic tymczasem jechał i jechał, aż dotarł do gospody, gdzie zatrzymał się na
noc. Tego dnia zjechało tam tyle gości, że dano mu izbę, w której miał spać jeszcze jeden
podróżny. Podróżny ów okazał się bardzo miłym towarzyszem i obaj zaprzyjaźnili się z sobą.
Ale rano jakież było zdumienie szlachcica, kiedy zobaczył, jak jego towarzysz powiesił
spodnie na gałkach od szuflady i przebiegał pędem przez cały pokój starając się w nie
wskoczyć. Próbował tego wiele razy, ale bez skutku. Wreszcie zatrzymał się, otarł sobie twarz
chusteczką i rzekł:
- Ach, mój drogi, uważam, że spodnie to najkłopotliwsza część garderoby, jaka
kiedykolwiek istniała. Pojąć nie mogę, kto też je wymyślił. Co rano tracę dobrą godzinę,
zanim je nałożę, a co się przy tym napocę! A jak ty wkładasz swoje?
Szlachcic roześmiał się i pokazał, jak się wkłada spodnie; towarzysz jego podziękował
mu gorąco, zapewniając, że sam nigdy nie wpadłby na taki pomysł.
Był to więc drugi wielki głupiec.
Szlachcic ruszył w dalszą drogę i przybył do pewnej wsi. Za tą wsią znajdował się
staw, a naokoło stawu zebrał się tłum ludzi. Uzbrojeni byli w grabie, widły i szczotki, które
zanurzali w wodzie. Szlachcic zapytał, co się stało.
- To poważna sprawa! - odrzekli. - Księżyc wpadł do stawu i nie możemy go wyłowić.
Szlachcic wybuchnął śmiechem i powiedział im, żeby spojrzeli w górę, bo w stawie
jest tylko odbicie księżyca. Ale oni nie chcieli go słuchać i obrzucili wyzwiskami, szlachcic
więc odjechał czym prędzej.
Była to gromada głupców większych niż tamci troje w domu.
Szlachcic wrócił do swojej wsi rodzinnej, ożenił się z córką gospodarza, a jeśli później
nie zawsze żyli szczęśliwie, to nie ma w tym ani waszej, ani mojej winy.
NIEPOSŁUSZNA ŚWINKA
Pewna staruszka robiła kiedyś w domu porządki i znalazła pogiętą monetę
sześciopensową*. [Pens - drobna moneta angielska.] - Co mam zrobić z tą monetą? - zaczęła
się zastanawiać. - Chyba pójdę na targ i kupię świnkę.
Wracając do domu, trzeba było przejść przez płotek; ale świnka nie chciała przejść
przez płotek. Staruszka poszła dalej i spotkała psa.
- Piesku, piesku - powiedziała do niego - ugryź świnkę, świnka nie chce przejść przez
płotek, a ja nie będę mogła wrócić do domu przed nocą.
Ale piesek nie chciał ugryźć świnki. Staruszka poszła dalej i zobaczyła kij.
Powiedziała do niego:
- Kiju, kiju, uderz psa! Pies nie chce ugryźć świnki, świnka nie chce przejść przez
Ale kij nie chciał uderzyć psa.
Staruszka poszła dalej i zobaczyła ogień. Powiedziała do niego:
- Ogniu, ogniu, spal kij! Kij nie chce uderzyć psa, pies nie chce ugryźć świnki, świnka
nie chce przejść przez płotek, a ja nie będę mogła wrócić do domu przed nocą.
Ale ogień nie chciał spalić kija. Staruszka poszła dalej i zobaczyła wodę. Powiedziała
do niej:
- Wodo, wodo, ugaś ogień. Ogień nie chce spalić kija, kij nie chce uderzyć psa, pies
nie chce ugryźć świnki, świnka nie chce przejść przez płotek, a ja nie będę mogła wrócić do
domu przed nocą.
Ale woda nie chciała ugasić ognia.
Staruszka poszła dalej i spotkała wołu. Powiedziała do niego:
- Wołku, wołku, wypij wodę! Woda nie chce ugasić ognia, ogień nie chce spalić kija,
kij nie chce uderzyć psa, pies nie chce ugryźć świnki, świnka nie chce przejść przez płotek, a
ja nie będę mogła wrócić do domu przed nocą.
Ale wół nie chciał wypić wody.
Staruszka poszła dalej i spotkała rzeźnika. Powiedziała do niego:
- Rzeźniku, rzeźniku, zabij wołu! Wół nie chce wypić wody, woda nie chce ugasić
ognia, ogień nie chce spalić kija, kij nie chce uderzyć psa, pies nie chce ugryźć świnki,
świnka nie chce przejść przez płotek, a ja nie będę mogła wrócić przed nocą do domu.
Ale rzeźnik nie chciał zabić wołu.
Staruszka poszła dalej i zobaczyła gruby sznur. Powiedziała do niego:
- Sznurze, sznurze, powieś rzeźnika! Rzeźnik nie chce zabić wołu, wół nie chce wypić
wody, woda nie chce ugasić ognia, ogień nie chce spalić kija, kij nie chce uderzyć psa, pies
Ale sznur nie chciał powiesić rzeźnika. Staruszka poszła dalej i spotkała szczura.
- Szczurze, szczurze, przegryź sznur! Sznur nie chce powiesić rzeźnika, rzeźnik nie
chce zabić wołu, wół nie chce wypić wody, woda nie chce ugasić ognia, ogień nie chce spalić
kija, kij nie chce uderzyć psa, pies nie chce ugryźć świnki, świnka nie chce przejść przez
Ale szczur nie chciał.
Staruszka poszła dalej i spotkała kota. Powiedziała do niego:
- Kocie, kocie, zjedz szczura! Szczur nie chce przegryźć sznura, sznur nie chce
powiesić rzeźnika, rzeźnik nie chce zabić wołu, wół nie chce wypić wody, woda nie chce
ugasić ognia, ogień nie chce spalić kija, kij nie chce uderzyć psa, pies nie chce ugryźć świnki,
świnka nie chce przejść przez płotek, a ja nie będę mogła wrócić do domu przed nocą.
A kot na to:
- Jeśli pójdziesz do krowy i przyniesiesz mi miseczkę mleka, zjem szczura.
Staruszka poszła do krowy. Ale krowa powiedziała:
- Jeśli pójdziesz do tamtego kopca i przyniesiesz mi wiązkę siana, dam ci mleka.
Staruszka poszła i przyniosła krowie wiązkę siana.
Jak tylko krowa zjadła siano, dała staruszce mleka; staruszka nalała mleka do miseczki
i zaniosła je kotu.
Kot, gdy tylko wychłeptał mleko, zaczął łapać szczura, szczur zaczął przegryzać
sznur, sznur zaczął wieszać rzeźnika, rzeźnik zabrał się do zabijania wołu, wół do picia wody,
woda do gaszenia ognia, ogień do palenia kija, kij zaczął bić psa, pies zaczął gryźć świnkę,
świnka ze strachu przeskoczyła przez płotek i staruszka wróciła przed nocą do domu.
O TYM, JAK JACUŚ POSZEDŁ SZUKAĆ SZCZĘŚCIA
Żył niegdyś chłopczyk imieniem Jacuś. Pewnego dnia wyruszył w świat szukać
szczęścia.
Przeszedł kawałek drogi, gdy spotkał kota.
- Dokąd idziesz, Jacusiu? - spytał kot.
- Idę szukać szczęścia.
- Czy mogę iść z tobą?
- Naturalnie. Im więcej nas będzie, tym weselej.
Poszli razem, tup, tup, tup!
Ledwie przeszli kawałek drogi, spotkali psa.
- Dokąd idziesz, Jacusiu? - spytał pies.
Ledwie przeszli kawałek drogi, spotkali kozę.
- Dokąd idziesz, Jacusiu? - spytała koza.
Spotkali wołu.
- Dokąd idziesz, Jacusiu? - spytał wół.
Ledwie przeszli kawałek drogi, spotkali koguta.
- Dokąd idziesz, Jacusiu? - spytał kogut.
Szli, szli, a kiedy zrobiło się ciemno, zaczęli myśleć, gdzie by tu przenocować.
Właśnie zbliżyli się do jakiegoś domu i Jacuś przykazał wszystkim, żeby byli cicho. Sam
podszedł do okna i zajrzał do środka. A tam zbójcy przeliczali zrabowane pieniądze. Jacuś
wrócił i kazał swoim towarzyszom zaczekać na znak dany przez niego. A wtedy wszczęli taki
hałas, ile im tylko sił starczyło. Kot zaczął miauczeć, pies szczekać, koza beczeć, wół ryczeć,
...
ewekpraca