A Wia - Bo znowu smakujesz rumem.doc

(41 KB) Pobierz
A_wia - Bo znowu smakujesz rumem

A_wia - Bo znowu smakujesz rumem

 

 

- Mówiłem ci setki razy, że nie chcę, że nie musisz mnie asekurować! – zdenerwowany głos Złotego Chłopca słychać było już na korytarzu. Zaintrygowana Ginny zsunęła z głowy kaptur i weszła do kuchni. Ron siedział za stołem, wyglądając na pogrążonego w lekturze jakiegoś magazynu, George z przesadną dokładnością czyścił swoją miotłę, a Harry i Fred stali naprzeciwko siebie, kłócąc się zażarcie.

- Oh, wierz mi, Panie-Uświadomiony, nie robię tego tylko dla ciebie! Sam powinieneś wiedzieć, jaka rola przypada pałkarzowi i jakie straty możemy ponieść, gdy zacznę tylko ciebie omijać!

- Fred ma rację… Nie, Ron? – odezwał się George, szturchając brata, który natychmiast oderwał się od gazety. Kiwnął głową energicznie.

- Przegraliśmy przez to! – Zirytowany Harry niemal nie tupnął nogą, zaciskając tylko pięści. – Ja rozumiem, pilnowanie, odbijanie, ale nie zasłanianie! Byłeś za blisko, jak… - urwał i zagryzł wargi. Gdy hamowanym biegiem opuścił kuchnię, Ginny zauważyła tylko ciemny rumieniec, pokrywający jego policzki.

- A co się stało? – zapytała, siadając przy stole. Swoje obserwacje postanowiła zatrzymać dla siebie, jak każdy człowiek w tym domu, który nie chciał być wypatroszony pytaniami.

W przesłuchaniach przodowała Molly, która przebywała aktualnie we Francji, wizytując wraz z mężem Billa i Fleur, oraz, jak przypuszczała po cichu jej córka, doprowadzając ich do szewskiej pasji swoimi radami. Dobrymi radami.

Pozostała w Norze reszta Weasleyów odetchnęła nieco bez dokuczliwego czasem matczynego oka, choć George’a do dziś zadziwiał fakt, że sam musi po sobie sprzątać.

- Nie wiem, o co mu chodzi – mówił zrezygnowany Ron, postukując palcami o blat. – Nigdy się tak nie zachowywał. Ale teraz to już jest…

- Przesada, do diabła! – wybuchnął Fred, rzucając swoją miotłę na krzesło. George syknął ostrzegawczo, łapiąc ją, zanim upadła na podłogę.

- Wyjaśni ktoś…

- No niby nic. Rozegraliśmy dziś, jak co wtorek ostatnio, krótki mecz, jakby spróbowanie się przed tymi mistrzostwami, nie? – mówił Fred, nerwowo przeczesując palcami włosy. Kiedy jego siostra skinęła głową, ciągnął dalej:

- Ja jestem w rezerwowych, stały skład nawalił, puścili mnie dziś na miejsce Nobbote’a, wiadomo, drugi pałkarz. I Cudownemu Szukającemu odbiło! Dowiedziałem się, że on z tłuczkiem poradzi sobie sam, że jak na niego leci, mam nie reagować, ba!, dowiedziałem się, że jak mam ochotę sobie kogoś „macnąć”, mogę się zgłosić do Malfoya, bo mu pewnie w Azkabanie samemu smutno!

- Harry tak powiedział? – spytała Ginny, dusząc się ze śmiechu. Rozżalony Fred nic nie zauważył, ale George, popatrujący spod oka na śmiejącą się siostrę, zmarszczył brwi. Nagły błysk zrozumienia zaświtał w jego oczach, gdy, przysuwając się bliżej Ginny, zapytał o coś ściszonym głosem. Przytaknęła, mrugając do niego.

- Fred? – Rozbawiony George przerwał bratu gorzkie żale. – Ty jesteś pewny, że Harry nie chciał ci czegoś… innego powiedzieć?

- Powiedział – warknął w odpowiedzi jego brat, gwałtownie idąc do wyjścia.

- A co? – Tylko Molly Weasley powiedziałaby, że głos syna jest nieco zbyt niewinny.

- A powiedział – mówił Fred, stojąc już w progu. – Że może gdybym chronił się przed słońcem, jak przed tłuczkami, mógłby stwierdzić, gdzie mam na przykład oczy, a nie zgadywać, w tym morzu piegów.

- Fred?...

- Co znowu?

- I co ty mu na to?

- Że jeśli będzie unikał tłuczków tak, jak pewnych zielonych promieni, to jego sławna blizna nie będzie się miała na czym trzymać, bo czoło mu rozwali.

- Fred!

- Co?!

- To było okrutne!
- Oh, Gin, daj spokój, przeżył Voldemorta, przeżyje i jego! – Śmiał się Ron, nie zważając na karcące spojrzenie siostry, które także z trudem przychodziło utrzymanie powagi.

- Fred! – wrzasnęli razem, zatrzymując go już za progiem.

- Co?!

- Gdzie idziesz?

- Na Grimmaud Place 12, do tego idioty, a gdzie…

- A co mu powiesz?

- Nic z tego, co mogłabyś ty teraz usłyszeć.

- Fred!...

- Spadaj.

Cichy trzask deportacji zabrzmiał w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stał Fred. Płosząc skradającego się po ochłap sera Krzywołapa i zagłuszając śpiew Hermiony, w całkowicie mugolski sposób zmywającej naczynia, rudowłosa dwójka Weasleyów parsknęła śmiechem przed nosem całkowicie skonsternowanego Rona.

 

 

W tym czasie Harry chodził po salonie, przemierzając go wielkimi krokami.

Zaaferowany, nie zwrócił uwagi na wystającą zza kanapy walizkę, uderzając się dotkliwie w goleń. Syknął zdenerwowany, masując obolałą kończynę. I to wszystko przez jeden, głupi bankiet wieczorem… Alkohol to twój wróg, pomyślał cynicznie, smętnie popatrując za okno. Nawet taki, jak rum hagridowy, zwłaszcza pity z hagridowych kubków.

Poderwał głowę, gdy wskazówka ściennego zegara wskazującego „gościa”, przeskoczyła na „dom”. Usiadł gwałtownie na kanapie, splatając palce i zaciskając je mocno, aż zbielały kostki.

Zaraz, za chwilę…

Ktoś zastukał niepewnie, jakby stukający w ostatniej chwili wycofał dłoń.

… już.

Wstał sztywno, przyciskając ręce do boków i powoli podszedł do drzwi. Zawahał się z dłonią uniesioną do zamka. Przez głowę przemknęła mu irracjonalna myśl, by nie otwierać, wrócić cicho na kanapę i po prostu udawać, że nikogo nie ma w domu.

Stojący po drugiej stronie drzwi mężczyzna opanował nagłą chęć ucieczki i raz jeszcze nacisnął dzwonek. Nie wygłupiajmy się, na miłość boską. Ale może go nie zastał. Przecież nie musiał wracać do domu. Mógł iść do „Dziurawego Kotła”, gdziekolwiek. Cóż, przynajmniej próbował. Jakby nieco nieśmiało wycofał się. Jeden krok, drugi. Nadal nikt nie otwierał. W momencie, gdy odwracał się z zamiarem odejścia, nagle szczęknął zamek i cichy głos spokojnie powiedział:

- Wejdź, Fred.

 

Siedzieli naprzeciwko siebie, oddzieleni ciężkim, dębowym stołem kuchennym.

Rudowłosy podciągnął nogi i zamruczał z irytacją, gdy twardy kant krzesła wbił mu się w pośladek. Cała wola walki, wyjaśnienia jak najszybciej dziwacznego zachowania Harry’ego nagle wyparowała. Mógłby tu siedzieć, pić z nim herbatę, gawędzić. Ale w kuchni panowała cisza i, poza tym, było mu niewygodnie. Oh, załatwmy to i wracam do domu, to bez sensu. Rozpaczliwie spojrzał na Harry’ego, mieszającego uważnie herbatę. Zbyt uważnie. Pierwszy raz przyszło mu na myśl, że być może nie tylko on jest tą całą sytuacją zwyczajnie skrępowany. Zaczerpnął oddechu i z nagłą, straceńczą odwagą, zaczął:

- Bo wiesz, Harry, jak dzisiaj… - Poderwał głowę, patrząc na niego wyczekująco. Fred poczuł, że traci odwagę. – Bo było zimno dzisiaj…

Popatrzył na niego z niedowierzaniem. Odruchowo zerknął za okno, gdzie w jakimś zwariowanym tańcu wirowały płatki śniegu.

- Było zimno. – Zgodził się skwapliwie, zaprzestając wreszcie mieszania herbaty. Obracał łyżeczkę w palcach, jakby nie wiedząc, co z nią zrobić. – Nadal jest. Ale jak wróciłem, gdy…

Zaczerwienili się obaj. Harry przygryzł wargi. Do diabła z tym. Po prostu to powiedz.

- Tak, Harry?...

- Jak wróciłem, gdy… to… to w domu było mi ciepło. – No brawo, Potter, brawo, iście gryfońska odwaga. Z brzdękiem odłożył łyżeczkę na talerzyk. Popatrzyli na siebie i odwrócili wzrok. Fred grzebał w misce cukierków, stojącej przed nim, drugi mężczyzna okręcał między palcami kosmyk ciemnych włosów. Spojrzał na niego raz, drugi.

- Cholera, Fred, musimy porozmawiać o tym, że…

- Cię pocałowałem, wiem.

- Tak.

Cisza zawisła nad stołem. Fred uparcie wbijał wzrok w swoje splecione dłonie, Harry bezmyślnie bębnił palcami po stole. W końcu rudowłosy, z nagłym zdecydowaniem, podniósł głowę.

- Nie byłem aż tak pijany, żeby nie wiedzieć, co robię, Harry.

- Ja też nie. – Szybka, jasna odpowiedź. Czemu niczego nie ułatwiła?

- Nigdy nie podejrzewałem, że jesteś... no wiesz, że mężczyznami…

- Ja też nie. Może po prostu…

- … o tym zapomnijmy.

- Tak.

- Tak będzie dobrze. Nie warto psuć tego, co jest.

- Przyjaźni.

- Przyjaźni.

- Tak.

- No. Chcesz jeszcze herbaty?

- Z rumem, poproszę. Nie sądzę, bym wracał jeszcze dziś do domu.

- Tak, też tak myślę. W końcu tutaj jest dużo łóżek. Zmieścimy się.

- Jasne.

- …

- …

 

 Może dwie godziny, a może całe wieki później.

 

- I co się mówi w takich sytuacjach, Fred? Mam ci mówić kochanie?

- Możesz. Tylko na razie nie przy Ronie, bo może nie wytrzymać. I musimy ograniczyć spożywanie alkoholu - mówił dalej, sięgając po kolejny pocałunek.

- Czemu…?

- Bo się uzależnię, Harry. Wczoraj też smakowałeś rumem.

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin