Kuligowski Włodzimierz - Trzecie oko.pdf

(1182 KB) Pobierz
WŁODZIMIERZ KULIGOWSKI
WŁODZIMIERZ KULIGOWSKI
TRZECIE OKO
Uli Łepkowskiej Wasilewskiej, dzięki której napisałem tę
książkę i dzięki której żyje
I
Paweł idzie wolno ulicą, po omacku, krok za krokiem,
trzymając się parkanu. Nagle widzi furtkę, naciska na klamkę,
drzwi ustępują. Rusza przed siebie, z wyciągniętymi rękami,
jak ślepiec. Dostrzega czerwoną tablicę, ale nie może odczytać
napisu. To jakaś szkoła - myśli i odnosi dziwne wrażenie,
jakby raptem uniósł się w powietrze, jakby nieznana siła
pomogła mu pokonać część podwórka i strome schody, prawie
kilkanaście metrów; ciało staje się lekkie, ręce chcą się
podnieść do góry, fruwać. Otwiera drzwi, widzi wielki hall i
zaraz naprzeciw siebie uśmiechniętego ojca, który trzyma w
prawym ręku dziesiątki wielkich kluczy nanizanych na
stalowym kółku. Ojciec bawi się nimi, a one pobrzękują przy
każdym jego mchu. Ma na sobie wypłowiałe dżinsy, bordową
koszulkę polo, na głowie żółtą kolarską czapeczkę. Paweł
dobrze słyszy to, co do niego mówi, chociaż nie otwiera ust:
- Wielu obiecywało, że przyjdzie znów do tej szkoły. To
były jedynie słowa. Ale ja wierzyłem, że przyjdziesz. Znasz ją
dobrze, to trafisz tam, gdzie będzie egzamin.
- Nie chcę iść na żaden egzamin. - Paweł nie czuje
zdziwienia, a tym bardziej strachu, tylko wielką radość
wyciskającą łzy z oczu i tamującą oddech. - Chcę cię
pocałować, porozmawiać...
- Często mówicie, że mieliście przedziwny, straszny sen.
Mylicie się, bo jest to często wrażenie z miejsc i zdarzeń,
które widzieliście albo które zobaczycie w innym życiu. No,
synku, czas iść.
- Powiedz coś jeszcze, tato. Proszę, nie znikaj. Proszę.
- Chodź, synku. Nie bój się.
Ojca ręka jest gorąca, jakby niecielesna, nierzeczywista.
- Gdzie idziemy?
- Zobaczysz, ale znasz to miejsce.
Idą niespiesznie długim korytarzem, który nie ma okien,
zamiast nich wiszą socrealistyczne obrazy, na półkach stoją
książki: Czechow, Tołstoj, Kafka, Platon. A Paweł przymyka
oczy i wchodzi na wyżynę, słońce oślepia, wokół rozciągają
się pola pełne zboża. Idzie z Gabi ścieżką pomiędzy rzadkimi
krzakami, spod nóg ulatują z piskiem kolorowe ptaszki.
Przystaje, przytula Gabi do siebie.
- Kiedy się ze mną ożenisz? - jej oczy śmieją się, zagryza
wargi i przechyla głowę.
- Niedługo, tylko muszę zarobić pieniądze, żebyśmy
kupili dom z ogrodem.
- Chcę mówić o tobie „mój mąż” i żeby wszystkie baby
wiedziały, że jesteś tylko mój. Nie muszę mieć domu z
ogrodem.
- Ale dzieci muszą bawić się w ogrodzie, budować domy
z piasku i patyczków, patrzeć na ptaszki, które będą mieszkały
w karmnikach...
- Zapomniałeś, że nie mogę mieć dzieci.
- Niedługo medycyna coś wymyśli i to będzie tak łatwe
jak wyleczenie zęba.
- Ty łobuziaku - mówi Gabi z rozbawieniem, a on
uświadamia sobie, że jest gotów pójść za nią przez wszystkie
pogranicza i niezbadane tereny całego globu. Trudno mu jest
myśleć o czymś innym, dopóki nie widzi siebie: leżący na
boku, pełen pożądania i tkliwości. Słucha jej słów,
wypowiadanych cichym, lekko chrapliwym głosem, jak u
bluesowej piosenkarki, który tak mu się podoba:
- Będę tak cię kochała, że jak umrę albo nie będziesz ze
mną, to oszalejesz z bólu.
Ojciec potrząsa nim, na jego twarzy nie ma uśmiechu.
- Kto umie ograniczyć swoje pragnienia i spogląda bez
zawiści na to, co jest nad nim, oszczędzi sobie wiele
zawodów. Pamiętaj, synu: najbogatszy jest ten, kto ma
najmniej potrzeb.
Idą schodami w górę. Pierwsze piętro, drugie. Paweł
zaczyna się denerwować. Strach dławi, rozsadza klatkę
piersiową.
- Nic idę na żaden egzamin. Setki razy coś musiałem
zdawać. Dziwna siła porywa go i przenosi kilkadziesiąt
metrów. Przed klasą stoi elegancko ubrana jego była
wychowawczyni ze szkoły podstawowej, nauczycielka
rysunków. Blond włosy opadają jej na ramiona, mocno
uszminkowane wargi lśnią krwisto. „Ona nie żyje” - myśli
Paweł. „Miała trzydzieści trzy lata, kiedy umarła na raka. Była
dumna, kiedy dostałem się na Akademię. Dlaczego się tutaj
znalazła?”
- W dzieciństwie zawsze znosiła do domu chore albo
poranione psy, koty, ptaki - słyszy Paweł w głowie głos ojca. -
Później miała słabość do skrzywdzonych mężczyzn, którzy
potrzebowali pocieszenia. Tylko że tacy faceci zwykle mylą
miłość z pożądaniem, przywiązaniem albo zwykłą wygodą.
- Taka też była mama?
- Nie.
- A jaka?
- Kiedyś się dowiesz albo sam dojdziesz do tego.
- Wszystko przygotowane, Pawełku - odzywa się
wychowawczyni poważnie. - Wierzę, że dasz sobie radę.
„Ona dodaje mi otuchy, bo się boi, że jeszcze ucieknę” -
myśli Paweł. „Czyją lubiłem? Nie pamiętam. Ciągle mówiła,
że nie wolno kłamać, a była sekretarzem partii”.
Paweł wchodzi za nią do klasy. Wszystkie ławki są
zajęte, siedzą w nich nauczyciele ze wszystkich szkół, do
których chodził. Każdy z nich ma przed sobą notatnik. Jak na
komendę zaczynają coś pisać, popatrując na Pawła, który
myśli z narastającym strachem: „Co to za paranoja? Oni
wszyscy nie żyją, a ja przecież żyję. To co tu robię?”.
- Otrzymasz proste pytania - odzywa się
wychowawczyni. - Jestem przekonana, że będziesz znał
odpowiedź. Pierwszy profesor Laska, który bardzo cię lubił,
chociaż byłeś debilem z matematyki. Proszę, panie profesorze.
Łaska wstaje z ławki, przygląda się z uśmiechem
Pawłowi.
- Tym razem nie zapytam cię o różniczkowanie, bo i tak
byś nie odpowiedział, ale o to, CZA ’ wszechświat może ulec
zniszczeniu?
„Co ten dziadzio gada? Dlaczego mnie o to męczy?
Powinien o to pytać Irokeza. On powołałby się na Platona,
Husserla...”
- Może ulec zniszczeniu.
- Ale dlaczego?
Paweł zaciska powieki i bezwiednie syczy, jakby rapem
zabolał go ząb. Ale kiedy otwiera oczy, znów widzi drwiący
uśmiech tego starego człowieka, którego kochał jak własnego
dziadka, a który stawiał mu trójki z matematyki, bo ciągle
powtarzał, że wychował tysiące młodych ludzi i wie, z którego
może coś dobrego wyrosnąć.
- Wszechświat jest niezniszczalny, Pawełku - odzywa się
profesor Łaska, uderzając dłonią w pulpit ławki. - Ale ludzie
odrzucą zasady moralne i wszystko pogrąży się w chaosie.
Ludzie i rzeczy znikną, po czym nastąpi nowy początek.
Stawiam ci pałę, Pawełku. Jesteś starym koniem, ale żyjesz
jak smarkacz. Zawiodłem się na tobie.
Łaska siada w ławce. Gniewnie zaciska wargi, po czym
wyjmuje papierosa, osadza go w fifce, podpala i zaciąga się
łapczywie dymem. „Dziadziu, przepraszam, naprawdę
poprawię się, daj mi jeszcze jedną szansę, proszę” - myśli
Paweł i napływają mu łzy do oczu.
- Nie daję żadnej szansy! - krzyczy wściekle Łaska i wali
pięściami w ławkę. - Zły nieukarany, rozbestwia się, a dobry,
widząc to, traci nadzieję.
To już koniec, myśli Paweł i czuje wielką pustkę, po
czym słyszy w sobie nieznany głos, który podśpiewuje: To
mrok jest tym, co mnie tak przyciąga i fascynuje.
- Ja mam bardzo proste pytanie - mówi dyrektorka szkoły
podstawowej, kręcąc się w ławce i bawiąc wielkim, czarnym
długopisem. - Ale pozwolą państwo, że nim zadam go, to
powiem kilka zdań tytułem wprowadzenia. Otóż ten chłopiec,
Paweł Tyszka, od początku był przeze mnie obserwowany.
Już na rozpoczęciu roku szkolnego, kiedy miał niecałe siedem
lat, jako jedyny płakał, nic chciał iść do klasy bez swojej
matki. Później zaś bił dziewczynki, nie chciał zrozumieć, że
tego nie można robić...
- Miałem dość pouczeń typu: „Pawełku, nie garb się.
Pawełku, nie wolno bić Ani, przecież jest słabsza. Pawełku,
kobietę puszcza się przodem i całuje w rękę - odzywa się
Paweł ochrypłym głosem, bełkotliwie. - Pani chciała ze mnie
zrobić wariata, ciągle wzywała matkę, kierowała do poradni
zdrowia psychicznego...
- Bo byłeś jednostką aspołeczną! - krzyczy dyrektorka. -
Nic chciałeś uczestniczyć w akademiach i apelach. Słuchałeś
„Wolnej Europy”, paliłeś papierosy, wagarowałeś, buntowałeś
kolegów, kochałeś się od pierwszej klasy w swojej koleżance.
Ciągle chorowałeś. Odra, cztery razy zapalenie płuc,
żółtaczka, wstrząśnienie mózgu, świnka. Wiem, że mnie
nienawidziłeś, to odpowiedz, co to znaczy prawdziwa
nienawiść?
„Tak, życzyłem jej śmierci, kiedy ukradła mi liścik
miłosny, który napisałem do Ewy, a ona, suka, przeczytała go
Zgłoś jeśli naruszono regulamin