Asimov Isaac - Złota gęś.pdf

(212 KB) Pobierz
@
Isaac Asimov
Złota gęś
Poniższe opowiadanie nie jest właściwie fantastyka naukowa w normalnym tego słowa
znaczeniu. Sam nie wiem, jak je określić - chyba jako dobroduszna satyrę na działalność naukowo-
badawcza.
Po ukazaniu się tego opowiadania w czasopiśmie otrzymałem więcej listów od czytelników
niż po wydrukowaniu jakiejkolwiek innej mojej krótkiej noweli. Szczególnie mile wspominam telefon
od mężczyzny o wybitnie środkowoeuropejskiej wymowie. Powiedział, że jest obecnie na konferencji
naukowej w Bostonie i że chciałby mi podziękować za przyjemność, która mu dało przeczytanie
„Złotej Gęsi”, ogromnie zabawnej i celnej satyry na naukę.
Zapytany o nazwisko, nie chciał go ujawnić. Przypuszczam, że obawiał się kompromitacji w
swoim środowisku, gdyby się wydało, że czytuje literaturę tego rodzaju. Jeżeli jednak czyta on teraz
ukradkiem to opowiadanie i domyśla się, że o nim tu mowa, chciałbym go zapewnić, że jest jednym z
bardzo wielu i że, naprawdę, może się śmiało przestać konspirować.
Naprawdę!
Nawet gdybym chciał, nie mógłbym tu podać mego nazwiska, zaś ze względu na okoliczności
- wcale tego nie chcę.
Nie mam talentu literackiego, dlatego Isaac Asimov pisze to w moim imieniu. Wybrałem go z
wielu powodów: po pierwsze dlatego, że sam jest biochemikiem, a więc rozumie, co się do niego
mówi; w każdym razie - sporą część. Po wtóre - umie pisać; w każdym razie opublikował sporo
fantastyki naukowej, co - oczywiście - nie jest dokładnie tym, o co mi chodzi.
Nie jestem pierwsza osobą, która miała zaszczyt poznać Gęś. Należała ona bowiem do
hodowcy w Teksasie, farmera o nazwisku Ian Argus McGregor, który posiadał ją, zanim przeszła na
własność państwa.
W ciągu lata 1955 roku wystosował on do Ministerstwa Rolnictwa około tuzina listów,
domagając się informacji na temat wylęgania piskląt z jaj gęsich. Ministerstwo wysłało mu wszystkie
broszury, jakie były pod ręka, a które w jakikolwiek sposób zahaczały o ten temat. Mimo to listy
nadchodziły nadal, coraz natarczywsze i coraz bardziej bezceremonialnie powołujące się na
„przyjaciela”, lokalnego kongresmana.
Ja sam włączyłem się w tę sprawę w następujący sposób: Jestem pracownikiem Ministerstwa
Rolnictwa i - ponieważ w lipcu 1955 miałem wziąć udział w konferencji w San Antonio szef polecił
mi wstąpić w drodze powrotnej do gospodarstwa McGregora i zobaczyć, w jaki sposób można by mu
pomóc. Jak by nie było, naszym zadaniem jest służyć społeczeństwu. Poza tym otrzymaliśmy też list
od tego kongresmana, na którego McGregor się powoływał.
17 lipca 1955 poznałem Gęś. Najpierw, oczywiście, poznałem McGregora. Miał około
pięćdziesiątki, wysoki, twarz pobrużdżona i pełna podejrzliwości. Ponieważ byłem już obznajomiony
ze wszystkimi informacjami, które od nas otrzymał, zapytałem grzecznie, czy mógłbym zobaczyć jego
gęsi.
- To nie gęsi, proszę pana - odpowiedział. - To jest ta JEDNA GĘŚ. - A więc, czy mógłbym
zobaczyć tę jedną gęś? - zapytałem.
- Raczej nie.
- No, to nie mogę dla pana nic więcej zrobić. Jeżeli to jest tylko jedna gęś, to znaczy, że jest z
nią coś nie w porządku. Co się pan tak przejmuje jedna gęsią? Niech ją pan po prostu zarżnie i zje!
Podniosłem się i sięgnąłem po kapelusz.
- Niech pan poczeka! - Zacisnął usta, przymknął oczy i chwilę walczył z sobą w milczeniu. -
Chodź pan zadecydował w końcu.
Zaprowadził mnie do niewielkiego otoczonego drutem kolczastym ogrodzenia, w pobliżu
domu. Otworzył kluczem furtkę i weszliśmy do pomieszczenia, w którym siedziała jedna gęś.
- To jest Gęś - oznajmił. Sposób wymówienia słowa „gęś” sugerował niedwuznacznie dużą
literę.
Spojrzałem na nią. Wyglądała jak każda inna gęś - tłusta, zadowolona z siebie i skłonna do
wpadania w złość.
- A to jest jedno z jej jajek. Było w inkubatorze. Nic z tego nie wyszło powiedział znowu
McGregor i wyjął jajko z obszernej kieszeni kombinezonu. W sposobie, w jaki je trzymał, było
dziwne napięcie.
Zmarszczyłem brwi. Jajko było jakieś niezwyczajne. Mniejsze i bardziej kuliste od
normalnego.
- Niech pan to weźmie do ręki. Wyciągnąłem rękę i chwyciłem. A właściwie usiłowałem
uchwycić. Użyłem bowiem tyle siły, ile normalnie wymaga podniesienie jajka takiej wielkości, ano
zaś po prostu pozostało tam, gdzie było - w dłoni McGregora. Dopiero gdy za drugim razem użyłem
większej siły, udało mi się je podnieść.
Wtedy uprzytomniłem sobie na czym polegała dziwaczność z jaką McGregor trzymał jajko.
Ważyło prawie dwa funty!
Leżało ciężko w mojej dłoni, cisnąc ją swym ciężarem ku dołowi. McGregor uśmiechnął się
kwaśno. - Niech je pan rzuci - powiedział.
Popatrzyłem na niego bez słowa. Wyjął je z mojej ręki i rzucił sam. Uderzyło tępo o ziemię.
Nie stłukło się. Nie wylało się ani białko, ani żółtko. Po prostu leżało tam, gdzie upadło, z jednym
końcem wgniecionym do środka.
Podniosłem je. Na tym końcu, na który jajko upadło, biała skorupka była popękana i kawałki
jej zwisały na zewnątrz, ukazując coś bladożółtego i pobłyskującego.
Ręce mi się tak trzęsły, że nie panowałem nad nimi. Udało mi się jednak oderwać resztę
stłuczonych kawałków skorupki i zerknąć na to żółte. Nie musiałem przeprowadzać żadnych analiz.
Serce mi podpowiedziało. Stałem twarzą w twarz z Gęsią!
Z Gęsią Która znosi Złote Jajka!
Pierwsza przeszkodą do zwalczenia było skłonienie McGregora do powierzenia mi tego
złotego jajka. Omal nie popadłem w histerię. Krzyczałem:
- Dam panu pokwitowanie. Gwarantuję dobrą zapłatę. Zrobię wszystko, to możliwe...
- Nie życzę sobie, żeby rząd mi się tu wtrącał - odpowiadał z uporem. Ale ja byłem dwa razy
bardziej uparty niż on, w końcu więc wystawiłem mu to pokwitowanie. Widziałem go jeszcze, jak stał
na drodze, pełnym rozterki wzrokiem odprowadzając mój samochód.
Moim szefem w Ministerstwie Rolnictwa jest Louis P. Bronstein. Byliśmy zawsze w dobrych
stosunkach, więc wiedziałem, że mogę mu zreferować sprawę Gęsi bez obawy, że odeśle nie
natychmiast do psychiatry. Mimo to wolałem nie ryzykować. Miałem jajko ze sobą i kiedy doszedłem
do nieprawdopodobnej części sprawozdania, położyłem je po prostu na biurku. Powiedziałem: - To
jest żółty metal, który mógłby być mosiądzem, tylko że nie jest, bo nie poddaje się działaniu
stężonego kwasu azotowego.
Musi się w tym kryć jakieś oszustwo. Nic innego - odpowiedział.
- Oszust, który zamiast czegoś innego podkłada czyste złoto?... Poza tym, pamiętaj, że kiedy
zobaczyłem ten przedmiot po raz pierwszy, złoto było całkowicie pokryte autentyczną, nienaruszoną
skorupką. Analiza kawałka tej skorupki nie nastręczała trudności: węglan wapnia.
Badania naukowe Programu Gęś rozpoczęto 20 lipca 1955 roku. Zostałem kierownikiem
zespołu badawczego i jakkolwiek rozwój badań szybko przekroczył moje kompetencje - pozostałem
nim, tytularnie, do końca.
Zaczęliśmy od tego pierwszego jajka. Średni jego promień wynosił 35 milimetrów (oś dłuższa
- 72 mm, oś krótsza - 68 mm). Grubość złotej skorupy wynosiła 2,45 mm. Badając następnie dalsze
jajka odkryliśmy, że wartość złota w tym pierwszym jajku była raczej wysoka. Średnia statystyczna
grubość skorupy wynosiła 2,1 mm.
W środku znajdowało się jajko. Wyglądało jak jajko i pachniało jak Jajko. Analiza jego
zawartości wykazała, że procentowy skład związków organicznych mieści się w granicach normy.
Białko zawierało 9,7 e/e albuminy. Składniki żółtka, mianowicie cholesterol, fosfolipidy i karoten,
występowały w normalnej ilości. Z początku mieliśmy za mało materiału do zbadania związków
występujących w ilościach śladowych, później jedynak dysponując większą ilością jajek dokonaliśmy
odpowiednich analiz, które - jeżeli chodzi o zawartość witamin, koenzymów, nukleotydów, grup
siarkowodorowych itp., itp. - nie wykazały nic wykraczającego poza normę.
Jedyna znaczną nienormalnością było zachowanie się jajka przy podgrzewaniu. Mała ilość
żółtka stawała się przy podgrzewaniu „twarda” prawie natychmiast. Część takiego jajka na twardo
Zgłoś jeśli naruszono regulamin