3 Wielki dzień.doc

(30 KB) Pobierz
3 Wielki dzień

3 Wielki dzień

Złocisty kształt zamajaczył w ciemnościach. Masywne ciało zwierzęcia poruszyło się zwinnie, ciężkie łapy opadły na skałę, precyzyjnie łapiąc równowagę. Pokaźnych rozmiarów puma niespokojnie szarpnęła łbem, wyczuwając zagrożenie. Miała absolutną rację – zagrożenie było śmiertelne.
Mój ‘wieczór kawalerski’ trwał w najlepsze. Złowiłem wzrokiem Jaspera, który obserwował sytuację ukryty w koronie potężnej sekwoi. Emmett’a nie było nigdzie widać, widocznie gdzieś się oddalił. Na powrót skupiłem się na pumie. Dzieliło mnie od niej niespełna 150 stóp. Żaden dystans. Napiąłem mięśnie i w ułamku sekundy znalazłem się tuż przy kompletnie przerażonym zwierzęciu. Ochota na zabawę minęła mi już dawno. Teraz chciałem zrobić to porostu szybko. Poczułem pod palcami puszyste futro wielkiego kota, zacisnąłem dłonie na jego karku i wbiłem zęby głęboko w jego skórę.
Gorąca krew wypełniła moje usta, spłynęła do gardła i rozlała się ożywczą strugą po całym ciele. Poczułem jak wypełnia każdą komórkę, jak dociera w każdy zakamarek organizmu, jak ożywia tę pustą skorupę jaką było moje ciało.
Oderwałem się od martwego już zwierzęcia, przeciągnąłem się i otrzepałem kurtkę.
- No chłopaki, myślę, że dość już tego. – rzuciłem w przestrzeń, wiedząc, że mnie usłyszą.
W odpowiedzi dotarł do mnie szelest gałęzi i miękki tąpnięcie, towarzyszące lądowaniu Jaspera.
- Jesteś pewien, że tyle wystarczy? – zapytał cicho.
Skinąłem głową, wypatrując Emmett’a.
- Pamiętaj, że porywasz się na coś prawie niemożliwego. – szepnął Jasper, starając się nadać swojemu głosowi możliwie łagodny ton. Nie chciał, żebym sądził, że się wtrąca. Martwił się, mimo, że we mnie wierzył.
- Nie musisz mi o tym przypominać – odparłem ponuro.
Bałem się. Nadchodzącego dnia i najbliżej nocy. To ci dopiero mieszanka emocji – obezwładniająca radość i równie obezwładniający lęk.
To była ostatnia noc mojej samotności.
Spojrzałem na niebo. Zbliżał się świt. Wkrótce miało wzejść słońce, by na dobre rozjaśnić mój świat. Ale co przyniesie kolejny poranek?


Ledwie zdążyliśmy wrócić, Alice wygoniła mnie z domu, rozkazując bym zajął się dekoracjami w ogrodzie, oznajmiając przy tym, że przywiozła Bellę, żeby pomóc jej się uszykować i że nie mam prawa jej zobaczyć. Wyrecytowała to wszystko jednym tchem i zniknęła na schodach. Nie ośmieliłem się protestować.
- Hej braciszku, mogę ci towarzyszyć?! – zawołał za mną Emmett, kiedy skierowałem się do drzwi.
- Czyżbyś miał dosyć tego cyrku? – spytałem, mając nadzieję, że Alice jest tak zaabsorbowana, że nie usłyszy.
- Słyszałam to, niewdzięczniku! – dobiegło z góry. Wiec jednak usłyszała. – Ten cyrk to twoje wesele Edwardzie. Sam tego chciałeś! – dodała śmiejąc się melodyjnie. Miała dzisiaj tak dobry humor, że moja uwaga nie była w stanie jej zirytować.
Emmett tylko się roześmiał i podążył za mną.

Poranek mijał mi jak w jakimś półśnie. Ledwie się orientowałem gdzie jestem i co się wokół dzieje. Świadomość tego, że jeszcze dzisiaj Bella zostanie moją żoną przedarła się w końcu do mojego umysłu i zawładnęła nim doszczętnie. Tylko ta jedna jedyna myśl kołatała się w mojej głowie, niemal pozbawiając mnie przytomności. Wiedziałem, że Bella jest w pobliżu i wcale nie pomagało mi to w uspokojeniu się.
Jak przez mgłę obserwowałem gorączkowe przygotowania. Od paru dni Alice biegała po całym domu, co chwilę pojawiając się z jakimś innym przedmiotem w dłoniach i właściwie nawet na minutę nie przestając piszczeć – dzisiaj jej ekscytacja udzieliła się o dziwo także Rose, która w przerwach pomiędzy poprawianiem własnej urody przypinała jeszcze ostatnie dekoracje, nosiła kwiaty, zajmowała się Bellą i popędzała Emmett’a. Ten ostatni od rana z niepokojem popatrywał na przygotowany dla niego garnitur, wyraźnie nie mając ochoty się w niego ubrać. Esme koordynowała wszystkie działania związane z organizacją przyjęcia, dyrygując Carlisle’m, który nawet mimo wampirzej siły uginał się pod stosem bibelotów, talerzyków, sztućców, wazonów i całej masy innych ‘niezbędnych’ drobiazgów. Jasper snuł się gdzieś koło mnie, utrzymując moje emocje na w miarę stałym poziomie, który byłby bezpieczny dla otoczenia. On jeden wydawał się być poza tym całym zgiełkiem, choć i jemu, chyba z racji daru, udzielał się ogólny entuzjazm panujący w naszym domu.
Ale prawdziwe emocje dopadły mnie dopiero kiedy Jasper pojechał po Renee i Phila. Pozbawiony jego wsparcia dopiero teraz poczułem wszystko całkiem wyraźnie.
Nie sądziłem, że tak cienka linia oddziela ekscytację od przerażenia. To drugie w miarę skutecznie tłumiłem, po prostu odsuwając na bok myśli o tym co będzie potem. Ale ekscytacja była mocno osadzona w teraźniejszości i opanowała mnie całkowicie. Byłem taki szczęśliwy! Całkowicie odurzony radością, oczekiwaniem, świadomością, tego że wielka chwila jest tuż tuż. Kiedy po raz kolejny ustawiłem talerz nie tam gdzie trzeba i przypiąłem jakąś bliżej niezidentyfikowaną wstążkę w ‘absolutnie niedopuszczalnym’, zdaniem Rose, miejscu – Esme grzecznie, acz stanowczo poprosiła mnie żebym sobie poszedł.
Z braku lepszych pomysłów usiadłem po prostu na kanapie w salonie i utkwiłem wzrok w oknie. Rzeczywistość przepływała koło mnie, jedynie przelotnie muskając moje zmysły. Zatonąłem w uporczywym brzęczeniu cudzych myśli, nie śledząc żadnych, po prostu unosząc się bezwładnie na fali chaotycznych dźwięków. W ten sposób mogłem się pozbyć swoich własnych myśli, z którymi już nie dawałem sobie rady.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin