Alexander Meg - Ryzykowna decyzja.rtf

(492 KB) Pobierz
Meg Alexander

Meg Alexander

RYZYKOWNA DECYZJA

ROZDZIAŁ PIERWSZY

1810 r.

Nastawał wczesny zimowy zmierzch. Podłużną salę o niskim sklepieniu zaległy cienie. Z kominka, w którym żarzyło się kilka polan, od czasu do czasu wydobywały się kłęby gryzącego dymu, lecz ni młoda kobieta, ni dość już leciwy mężczyzna zdawali się tego nie zauważać. Wreszcie gość zaczął kaszleć.

- Na litość boską, każ przynieść świece, dziewczyno! - burknął. - I wezwij kogoś do tego kominka, zanim się podusimy.

Może byłoby to lepsze niż kolejne godziny spędzone na kłótni, pomyślała Sophie ze znużeniem. Zmilczała jednak, wstała i pociągnęła za taśmę dzwonka.

- Pewnie wiatr zmienił kierunek - zauważyła cicho. - Zawsze mieliśmy kłopoty z tym kominem...

- Gdybyż to był twój jedyny kłopot! - Zamilkł, bo do pokoju wszedł służący, szybko uwinął się ze świecami i zniknął. Wtedy mężczyzna podszedł do fotela córki. - Spójrz tylko na siebie! - warknął. - I pomyśleć, że moje dziecko żyje w takich warunkach! Ani trochę nie przypominasz dziewczęcia, którym byłaś przed sześciu laty.

- A czego się spodziewałeś? - zawołała Sophie przez łzy. - Czy nie masz litości, ojcze? Minął zaledwie miesiąc, odkąd owdowiałam.

Na chwilę zapadła cisza. Wreszcie Edward Leighton z widocznym wysiłkiem powściągnął gniew i przemówił łagodniejszym głosem:

- Wybacz, jeśli sprawiłem ci ból, moja droga, ale nie potrafię patrzeć na twoją stratę inaczej niż jak na błogosławieństwo. Jesteś jeszcze młoda, całe życie przed tobą. Wróć ze mną do domu i zacznij wszystko od nowa.

Znajdziemy jakiś sposób, by wytłumaczyć twoją nieobecność przez te lata. Jeden błąd można wybaczyć, nawet tak poważny...

- Poważny błąd? - Przez śmiech Sophie przebijała gorycz.

- Ojcze, nie zmieniłeś się nic a nic. Jak lekko potraktowałeś moje małżeństwo...

Twarz mu pociemniała.

- Nigdy nie traktowałem go lekko. Było dla mnie dotkliwym ciosem. Dałem ci zbyt wiele swobody, Sophie. Uciekając z domu, na dodatek z kimś takim, zniweczyłaś wszystkie nadzieje, jakie w tobie pokładałem. Nie mogłaś wybrać gorzej!

- Przestań! - zawołała z płaczem. - Nie masz prawa znieważać pomięci Richarda.

- Zrobili to inni, dawno temu. Był skończonym zerem, bez pensa przy duszy, bez charakteru, na dodatek nieuczciwy. Chyba nie zamierzasz udawać, że było inaczej?

W oczach Sophie zapłonęły gniewne błyski.

- Jak śmiesz mówić takie rzeczy? Nie znałeś go. Ojciec zaśmiał się ironicznie.

- Udało mi się wymówić od tego zaszczytu. Inni nie mieli takiego szczęścia. Dlaczego zwolniono go ze służby w straży celnej? Potrafisz odpowiedzieć na to pytanie? Doszły do mnie słuchy o korupcji.

Sophie zerwała się z miejsca i zmierzyła ojca pełnym pogardy wzrokiem.

- Nigdy nie uwierzyłam w te kłamstwa. Uknuto spisek przeciwko niemu.

- Inni uwierzyli. Dowody były mocne, a władze nie miały wątpliwości. Lecz ty wiesz lepiej, jak widać...

- Nie słucham plotek i nie wierzę w sfingowane zarzuty.

- Uparta jak zawsze. - Edward Leighton westchnął. - Muszę przyznać, że podziwiam twoją lojalność, aczkolwiek źle ją ulokowałaś.

- Nigdy tego nie zrozumiesz, więc nie ma sensu mówić o tych sprawach.

- W porządku. Nie przyjechałem tu po to, by się z tobą kłócić. Moja droga, nic nie przywróci ci męża, ale życie musi toczyć się dalej. Może za wcześnie o tym mówić, niemniej w stosownym czasie ponownie wyjdziesz za mąż... Wypoczniesz, odzyskasz dawny wygląd, a potem zobaczymy. Widzisz, William jeszcze się nie ożenił i jest gotów ci wybaczyć.

Sophie utkwiła w nim wzrok.

- A więc o to chodzi! - zaczęła powoli. - Powinnam była się domyślić, że ta nagła zmiana w twoim zachowaniu nie wzięła się znikąd. To nie troska o mnie cię tu przywiodła. Niezamężna, więc znów mogę ci się przydać.

- Och, córko, stałaś się taka niesprawiedliwa. Musisz chwytać mnie za słówka? Twoja matka i ja mamy na uwadze wyłącznie twoje szczęście.

- I szczęście sir Williama Curtisa, bez wątpienia. Daruj, ale nie wierzę ci. Zawsze zazdrościłeś mu majątku i ziemi.

- Co w tym złego, że chcę dla ciebie jak najlepiej? Nie rozumiem, dlaczego się do niego uprzedziłaś.

- Mężczyzna o reputacji rozpustnika? Ojcze, zaślepiło cię jego bogactwo.

- Nikt nie jest idealny, Sophie, na pewno już zdążyłaś się o tym przekonać. Całe to szlachetne lekceważenie dobrobytu i pozycji dowodzi, że jesteś tym samym głupiutkim dziewczątkiem co kiedyś. Świat rządzi się innymi prawami.

Sophie nie odpowiedziała.

- Nie musisz się śpieszyć z powtórnym zamążpójściem - podjął tonem łagodnej perswazji. - Damy ci czas na podjęcie decyzji. William okazał wielką wyrozumiałość. Wybaczył ci twój...

- Mój niemądry występek polegający na poślubieniu innego? Jakie to szlachetne z jego strony. Ciekawa jestem, czy zaakceptuje również mego syna?

Twarz Edwarda Leightona pociemniała.

- Nie bądź głupia! Zabranie chłopaka nie wchodzi w grę.

Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.

- Co takiego? Chyba nie mówisz poważnie! Christopher jest twoim wnukiem.

- Nie! - krzyknął. - Nie wpuszczę szczeniaka Firle'ego pod swój dach. Musisz go oddać...

Tego było za wiele. Sophie zerwała się z miejsca.

- Zawsze byłeś surowy. Ale to wprost nie do wiary!

- Lepiej w to uwierz, moja droga. Czy wobec ciebie byłem kiedykolwiek surowy? Dałem ci wszystko...

- Z wyjątkiem zrozumienia, ojcze.

- Też coś! Dziecko powinno szanować rodziców i być posłuszne ich życzeniom. Nie miałaś pojęcia o świecie. Skąd w wieku siedemnastu lat mogłaś wiedzieć, co jest dla ciebie najkorzystniejsze?

- Z pewnością nie małżeństwo z sir Williamem...

- Firle okazał się lepszy? Miał szczęście, że go nie deportowano. - Uśmiechnął się gorzko. - Nie zgadzasz się ze mną? Powiedz mi w takim razie, skąd miał pieniądze na kupno tego miejsca? To znana gospoda. Zdajesz sobie sprawę, ile musiała kosztować?

Sophie sposępniała. Ta kwestia często zaprzątała jej myśli.

- Miał przyjaciół... - powiedziała cicho.

- Tak, ale kim oni byli? Czy kiedykolwiek ich widziałaś? Jej milczenie starczyło za odpowiedź.

- Rozumiem, że nie. Nie przyszło ci do głowy, żeby zapytać? Cóż, w końcu takie sprawy nie należą do kobiet. Nie winię cię za twoją ignorancję, ale najwyższy czas spojrzeć prawdzie w oczy. Mężczyzna, którego poślubiłaś, był przystojnym mięczakiem, którego skusiła możliwość zarobienia łatwych pieniędzy. - Leighton spojrzał na córkę. - Nie ty pierwsza padłaś ofiarą takiego typa. Niestety, nie będziesz też ostatnia.

Sophie cała się trzęsła, ale patrzyła mu prosto w oczy.

- Nie masz prawa mówić takich rzeczy o Richardzie.

- Bzdura! Co ty wiesz o mężczyznach i ich pragnieniach? Firle chciał piąć się w górę, moja droga. Jego modlitwy zostały wysłuchane, kiedy bogata jedynaczka wpadła mu w ręce. Na pewno myślał, że wybaczę ci, jak tylko weźmiecie ślub.

- To nieprawda! - Sophie znów zerwała się z miejsca, policzki jej płonęły. - Nie tknąłby ani pensa z twoich pieniędzy. Ja też, nawet gdybyś na to nalegał.

- To w ogóle nie wchodziło w rachubę.

- Wiem, bo jasno dałeś do zrozumienia, co o nas myślisz. Całkiem się ode mnie odciąłeś, ojcze. Przez tych sześć lat nie usłyszałam od ciebie ani słowa. Pisałam do mamy, ale nie dostałam odpowiedzi. Czyżbyś zabronił jej kontaktować się ze mną?

- Tak. - Edward Leighton z odrazą rozejrzał się wokół. - Chciałabyś, by cię odwiedzała w tej pospolitej piwiarni? Niewątpliwie twojej matce byłoby miło zobaczyć, że jej córka zadaje się z byle kim!

- Nie wstydzę się pracy. To uczciwe życie.

- Kupione za zyski z korupcji? Sophie z trudem hamowała gniew. Uznała, że najlepiej zmienić temat.

- Burza się wzmaga - zauważyła cicho. - Zostaniesz na noc?

- Muszę wyjechać za godzinę. Sophie, nie odpowiedziałaś mi. Wracaj do domu, do nas. Jeden błąd można wybaczyć. Wkrótce wszyscy zapomną.

- Tak jak ja muszę zapomnieć o moim synu?

- Tak. - Ojciec zacisnął wargi. - Nie dam domu szczeniakowi, który jest żywym dowodem twojej głupoty.

- W takim razie powiedzieliśmy sobie już wszystko. Dziękuję ci, ojcze, ale nie przyjmę twojej propozycji. - Sophie zerknęła na okno. - Na pewno nie chcesz zostać? Chyba nie zamierzasz podróżować w taką pogodę?

- Sam o tym zadecyduję. Powiem ci tylko jedno. Nic nie przekona mnie do pozostania pod twoim dachem. Ze wszystkich podłych, niewdzięcznych córek...

- Przykro mi, że tak to odbierasz.

- Tak to odbieram i umywam od ciebie ręce. Jak sobie pościeliłaś, tak się wyśpisz. Twojej matce pęknie serce, ale nawet nie próbuj się z nią kontaktować. Od teraz nie mam córki, ona też. - Wyminął ją i wypadł z pokoju.

Sophie zadumała się głęboko. Była bliska załamania, ale ojciec żądał rzeczy niemożliwej. Za nic w świecie nie porzuciłaby syna. Christopher był całym jej życiem.

Nie mogło być mowy o tym, by uległa tym absurdalnym żądaniom, niemniej jednak ta burzliwa rozmowa wstrząsnęła nią do głębi. Spotkanie z ojcem wytrąciło ją z równowagi, ale uczucie przygnębienia wkrótce przeszło w gniew. Z czasem gniew też osłabł, dając przystęp rozpaczy. Co miała teraz począć?

W dniu śmierci Richarda zamknęła gospodę, marząc tylko o tym, żeby zostawiono ją w spokoju. Pogrążyła się w letargu i kiedy służba zaczęła odchodzić, nawet nie próbowała ich zatrzymywać. Wiedziała, że nie jest w stanie im płacić. Richard zostawił ją bez środków do życia. Kolejny cios, jakby nie otrzymała ich dotąd wystarczająco wiele.

Zadrżała z zimna. Podeszła się do płonącego kominka, przytrzymała się gzymsu. Wizyta ojca pomogła jej przynajmniej w jednym. Dzięki niej otrząsnęła się z apatii, która aż do teraz paraliżowała jej wolę.

W dniu tragedii poczuła, że nie jest w stanie dłużej żyć jak dotychczas, walcząc z przeciwnościami losu, który zdawał się czerpać radość z zadawania jej tak wielu okrutnych ran. Gdyby nie Kit...

Na wargi wypłynął jej leciutki uśmiech. Dzięki Bogu, że Kit jest jeszcze mały. Przynajmniej on nie odczuł boleśnie tego, co się wydarzyło.

Zerknęła na zegar. Kit zasnął przed godziną. Jeszcze przez jakiś czas będzie spał, mogła więc w spokoju pomyśleć nad rozwiązaniem swoich problemów.

Może powinna sprzedać gospodę. Wyniosłaby się wtedy z tego zapadłego kąta i rozpoczęła nowe życie w którymś z większych miast położonych na wybrzeżu.

Pochłonięta planowaniem przyszłości, zerknęła na swe odbicie w lustrze wiszącym nad kominkiem.

Nic dziwnego, że jej wygląd wstrząsnął ojcem. Zmartwienia wyryły ślady na twarzy, a przy karnacji w kolorze kości słoniowej szare oczy sprawiały wrażenie nienaturalnie dużych. Skręciła w palcach lok włosów. Były pozbawione życia. Nie pamiętała, kiedy myła je po raz ostatni i ciężka masa kasztanowych loków dawno straciła blask.

Skrzywiła się. Swąd płonących polan wydał się jej dokuczliwszy niż kiedykolwiek.

- Och nie! - krzyknęła.

To był swąd tlącego się materiału. Jej spódnica była porządnie osmalona, żółte języki ognia zaczynały piąć się w górę. Cofnęła się szybko, ale było już za późno. Stała w ogniu.

Krzycząc, na oślep uderzała dłońmi o spódnicę. Wszystko nadaremnie.

Po chwili spowił ją zwój ciężkiej materii i została brutalnie rzucona na podłogę. Mocne dłonie uderzały energicznie w jej ubranie i turlano ją tam i z powrotem.

Odchodziła od zmysłów z przerażenia. Usiłowała się wyswobodzić, ale w żelaznym uścisku wybawiciela była zupełnie bezsilna.

- Leż spokojnie! - usłyszała ostre polecenie. - I, na litość boską, przestań wrzeszczeć.

Sophie nie miała wyboru. W wyniku tak bezceremonialnego potraktowania nie mogła złapać tchu, w końcu jednak udało jej się zrzucić szmatę, która zakrywała jej głowę. Jej wzrok spoczął na klęczącym mężczyźnie, który wciąż uderzał dłońmi o jej spódnicę.

Było zbyt ciemno, by widzieć wyraźnie, ale kiedy nieznajomy podniósł ją z podłogi i przeniósł na kanapę, zdała sobie sprawę, że jest potężnie zbudowany. Wziął świecznik, ukląkł przed nią i zaczął szacować szkody.

- Nic takiego się nie stało - zawyrokował wreszcie. - Straciła pani suknię, nie życie. Czy nie ma pani za grosz rozsądku? Może i jest pani uparta, ale na pewno nie ognioodporna.

- Ja... nie pomyślałam... - wyjąkała słabo.

- Nie będę się o to spierał. - Jej wybawca pociągnął za taśmę dzwonka i kazał przynieść brandy.

Kiedy wcisnął jej w dłoń napełniony po wrąb kieliszek, Sophie pokręciła przecząco głową.

- Nie cierpię brandy.

- Proszę to wypić! Przeżyła pani wstrząs. - Jego ton nie dopuszczał sprzeciwu. Pewien, że go posłucha, odwrócił się, napełnił swój kieliszek, po czym usiadł naprzeciwko i zaczął się jej badawczo przyglądać.

Odwzajemniła jego spojrzenie. Nigdy przedtem nie widziała tego mężczyzny i wpadła w panikę. Surowe rysy, jeszcze bardziej wyostrzone przy słabym świetle świec, robiły wrażenie. Na czole i przy ustach rysowały się głębokie zmarszczki, a w ciemnych oczach próżno było doszukiwać się śladu ciepła.

W miarę sączenia brandy Sophie powoli odzyskiwała panowanie nad sobą. Nie miała pojęcia, co ten człowiek tu robił. Przecież gospoda była zamknięta.

- Muszę panu podziękować - zaczęła ostrożnie. - Uratował mi pan życie.

Nieznajomy milczał.

Sophie spróbowała ponownie.

- Mogę wiedzieć, jak się pan nazywa? - spytała.

- Nicholas Hatton. Moje nazwisko zapewne nic pani nie mówi.

- A powinno? Nie spotkaliśmy się nigdy wcześniej. Jestem panu wdzięczna za pomoc, ale proszę mi powiedzieć, skąd pan się tu wziął?

- No cóż, droga pani, zatrzymałem się tutaj. To przecież gospoda, prawda?

- Tak, ale jest zamknięta. Mam tylko kilkoro służby.

- Czyżby? Pani służący dał mi klucze.

- Matthew nie powinien był tego robić. Przykro mi, musi pan opuścić...

Hatton zerknął w kierunku okien, które dygotały w ramach, czarne od ulewnego deszczu.

- No, no... Wyrzuci mnie pani w taką noc? Jego upór zaniepokoił Sophie. Nicholas Hatton był wysoki i szeroki w barach. Gdyby mu odmówiła, mógłby zacząć sprawiać kłopoty. W starciu z nim Matthew byłby zupełnie bezradny.

Na dodatek lekkomyślnie zdradziła, że większość służących odeszła. Czyżby ten człowiek przybył tu, by ją okraść? Jeśli tak, bardzo się rozczaruje. Nie było tu nic wartego zrabowania, za to ona i Kit mogli znaleźć się w niebezpieczeństwie. Jeśli ją zaatakuje...

Wydawał się czytać w jej myślach.

- Proszę się uspokoić. Nie zamierzam pani gwałcić - powiedział przeciągle.

Sophie zarumieniła się gwałtownie.

- Nie podejrzewałam pana o to - skłamała.

- W takim razie jest pani naiwna. Nie ma pani żadnej ochrony. Służący nie wygląda na siłacza.

Dotknięta do żywego jego słowami, Sophie stanęła w obronie Matthew.

- Za to świetnie strzela - burknęła.

- Nie ma takiej potrzeby. - Hatton rozsiadł się wygodnie w fotelu. - Ma pani zły dzień? A może wszyscy klienci gospody spotykają się z podobnym przyjęciem? Ostatniego gościa odprawiła pani bez ceregieli.

Sophie spiorunowała go wzrokiem.

- Jak pan śmiał podsłuchiwać prywatną rozmowę? Jak długo pan tu jest? Dlaczego nie zdradził pan swojej obecności wcześniej?

- Cóż, droga pani, uznałem tę scenkę za niezwykle zajmującą. - W jego oczach pojawiły się kpiące błyski. - Poza tym, gdybym się ujawnił, postawiłbym panią w niezręcznej sytuacji.

- Uśmiechnął się szeroko. Miała ochotę go uderzyć.

- Moje problemy to nie pańska sprawa!

- Przeciwnie, pani Firle, jak najbardziej moja. Uśmiech znikł z jego twarzy i zobaczyła go takim, jakim był naprawdę: twardy i niebezpieczny.

- Skąd pan zna moje nazwisko? I czego pan ode mnie chce?

- Gotowa do ucieczki, wstała i chwyciła świecznik. Jeśli uda jej się umknąć, zabarykaduje się w pokoju Kita.

Hatton wyjął świecznik z jej dłoni.

- Mam nadzieję, że ma pani w domu balsam na oparzenia, moja droga. Gorący łój na dłoniach może być wyjątkowo bolesny. Bardzo proszę, niech pani usiądzie i wysłucha tego, co mam do powiedzenia.

- Za to ja nie mam nic do powiedzenia. Proszę już iść. Stąd nie jest daleko do Brighton. Tam znajdzie pan większe wygody.

- Pójdę, jak załatwię sprawę, z którą przyszedłem. - Jego ton nie dopuszczał sprzeciwu.

- A co to właściwie za sprawa? - Sophie postanowiła ustąpić. Nie liczyła na to, że usłyszy prawdę, zaczynała jednak podejrzewać, że jej gość ma powiązania z bandami przemytników. Gospoda leżała przy drodze prowadzącej z wybrzeża do Londynu. Jeśli jednak liczył na to, że posłuży mu jako kryjówka, był w błędzie.

- Ależ pani Firle, chodzi o panią. - Gdy w panice zaczęła się cofać, dotarł do drzwi dwoma susami, odcinając jej drogę ucieczki. - Proszę się nie bać - podjął łagodniej. - Nie zamierzam zrobić pani krzywdy.

- W takim razie proszę pozwolić mi odejść - szepnęła.

- Jak tylko wysłucha pani, co mam do powiedzenia...

- Może pan oszczędzić sobie trudu. Moja gospoda nie będzie służyła „niezależnym handlowcom”, jak zwykli o sobie mówić.

- To nad wyraz pochopne wnioski, moja droga. Pomyślałem tylko, że może chciałaby pani wiedzieć, w jaki sposób zginął pani mąż...

Sophie podniosła na niego wzrok. W tym momencie świat pociemniał.

Kiedy odzyskała przytomność, siedziała w fotelu z głową wciśniętą między kolana. Mocna dłoń spoczywała na jej włosach. Potem poczuła pod brodą czyjś palec i ujrzała wpatrzone w siebie ciemne oczy.

- Lepiej? - Hatton miał znacznie łagodniejszy głos. Skinęła głową, ale wciąż nie mogła mówić.

- Proszę mi wybaczyć - powiedział cicho. - To było brutalne, ale musiałem znaleźć jakiś sposób, by przełamać pani opór.

- I udało się panu - nieledwie szepnęła. - Musi mnie pan dręczyć? Richard zginął w wypadku. Klify się kruszą. W ciemnościach nie dostrzegł krawędzi.

- To nie tak! Czy ścieżka nie jest dobrze oznakowana kamieniami pomalowanymi na biało? Są widoczne nawet podczas mgły.

- Co pan próbuje powiedzieć? - Sophie zadrżała.

- Najpierw proszę wypić jeszcze jeden kieliszek. Będzie to pani potrzebne.

- Nie... Proszę mówić dalej - szepnęła. Hatton przez chwilę się wahał, wreszcie powiedział:

- Richard Firle został zamordowany. Myślał, że ona znów zemdleje. Zamknęła oczy, zbladła gwałtownie, w końcu jednak urywany oddech się wyrównał. Sophie z wysiłkiem odzyskała panowanie nad sobą.

- Nie może pan tego wiedzieć. Nie uwierzę w to. Mój mąż nie miał żadnych wrogów. Spadł... znaleźli go na skałach pod klifem...

- Nigdy nie zastanawiała się pani, dlaczego wyszedł w tak paskudną pogodę?

- Otrzymał wiadomość. Proszono go o pomoc. Ktoś został ranny...

- A czy znaleziono tego kogoś? Jej milczenie starczyło za odpowiedź.

- To była pułapka - ciągnął cicho. - Przesunięto kamienie. Poprowadziły ku śmierci.

- Ale dlaczego? - Sophie uniosła głowę i spojrzała na Nicholasa Hattona. Coraz trudniej przychodziło jej powątpiewać w jego słowa. Jeśli mówił prawdę, byłaby to odpowiedź na wiele pytań, które nurtowały ją od dnia tragedii.

Richard tak dobrze znał klify. Jako oficer straży celnej był w pełni świadomy niebezpieczeństw czyhających na wybrzeżu Sussex. Przemierzał konno tę ziemię latami, znał każdą zatoczkę i wszystkie możliwe miejsca, gdzie cumowały łodzie z kontrabandą.

Często obawiała się o jego bezpieczeństwo, chociaż starał się ukrywać przed nią największe okrucieństwa, których dopuszczali się przemytnicy. Jednak i tak wiedziała swoje, bo te opowieści znali wszyscy. Szantaże, tortury, morderstwa...

Kiedy dwaj z jego towarzyszy zostali znalezieni w studni, związani i ukamienowani na śmierć, błagała, by odszedł ze służby, ale odmówił.

Tym trudniej przyszło jej uwierzyć w oskarżenia wniesione przeciwko Richardowi, choć wieść o jego zwolnieniu przyjęła z ulgą. Przynajmniej był bezpieczny.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin