MEREDITH WEBBER
Spotkanie w przestworzach
(Wings of duty)
Przez ogród, który w tej spalonej słońcem okolicy był oazą kwiatów i zieleni, szedł w jej kierunku młody, szczupły mężczyzna w spranych niemal do białości dżinsach i sportowej niebieskiej koszulce.
– Szuka pan może informacji? Jeszcze nieczynna. Wystarczyło, że nieznajomy spojrzał na nią, a słowa zamarły Claudii na ustach. Ten błękit oczu... Nie widziała jeszcze nigdy czegoś podobnego. W romansach, jakie lubiła czytać, bohaterowie mieli oczy ciemnoniebieskie, które przybierały czasem odcień granatu. Oczy tych, którzy nosili szkła kontaktowe, nabierały niekiedy odcienia koloru fiołków.
A teraz napotkała rozsłoneczniony błękit, jaki ma niebo w pogodny, zimowy dzień. W dodatku oczy te śmiały się.
– Nie, nie... – odpowiedział z lekkim obcym akcentem. – Ale wiem, którędy iść.
Nie spuszczał z niej wzroku, a ona czuła, jak się czerwieni. Niespodziewanie dla siebie samej zaczęła się zastanawiać nad swym strojem. Mogłam przecież była włożyć tę nową białą sukienkę, którą kupiłam po ostatniej wypłacie! Ciekawe, jak ja wyglądam w tych starych, żółtych szortach i koszuli we wzorki, myślała. Szybko jednak powróciła na ziemię.
– O, to przepraszam – rzekła zakłopotana. – W każdym razie życzę panu miłego dnia.
Minęła go pospiesznie i wpadła do budynku, który powitał ją chłodem, jaki dawała klimatyzacja.
Skąd właściwie przyszło mi do głowy, że to był ktoś obcy? Rainbow Bay to przecież miasteczko i nie sposób znać wszystkich, którzy tu mieszkają.
– Dzień dobry – usłyszała, gdy tylko znalazła się na chłodnym korytarzu.
– Dzień dobry pani – odpowiedziała.
Skierowała się w stronę półotwartych drzwi, na których widniała tabliczka z napisem „Kierownik bazy”. Siedziała za nimi Leonie Cooper, przyjaciółka jej ciotki. To ona właśnie zaproponowała Claudii pracę w bazie Medycznej Służby Powietrznej w Rainbow Bay.
Claudia czuła się ostatnio bardzo samotna i była trochę zagubiona, z radością więc przystała na propozycję pani Cooper, która była zdania, że praca w bazie zapewnić jej może dobry start.
Trzy miesiące temu zapadła decyzja, żeby skomputeryzować dane pacjentów i Claudii zaoferowano posadę urzędniczki, której głównym zadaniem było wprowadzanie tych informacji do komputera.
– Czy zasmakowało ci dorosłe życie? – spytała Leonie. Uśmiech wygładził jej przy tym zmarszczki, które tworzyły się, gdy marszczyła czoło.
– Przyznam się, że to dziwne uczucie – odparła Claudia, zatrzymując się przy biurku pani Cooper. – Ogromnie mi się tu podoba. Lubię poznawać nowych ludzi, ciocia Stepha jest naprawdę kochana, ale bardzo mi brak farmy. Tęsknię do taty i chłopaków, no i oczywiście ciągle się martwię o mamę...
Przerwała, jakby zbierała myśli, by lepiej wyrazić, co czuje.
– Mama namawiała cię przecież, żebyś zaczęła pracować – przypomniała pani Cooper. – Uważała, że nie możesz całe życie siedzieć w domu – dodała z serdecznym uśmiechem.
Claudia przytaknęła.
– Wcale nie żałuję – zapewniła, starając się nie myśleć o tęsknocie za domem, która nie dawała jej spokoju nawet w biurze.
– Naprawdę lubię swoją pracę, wszyscy są tu wspaniali, nawet doktor Flint, który mi ciągle dogaduje...
Drugi już raz tego ranka poczuła, że robi się czerwona.
– Porozmawiam z doktorem Flintem – zapewniła ją pani Cooper, ale zrobiła to takim tonem, że Claudia pożałowała od razu, że powiedziała cokolwiek. – Chyba rozumiem, dlaczego czujesz się taka zagubiona i niepewna – ciągnęła Leonie. – Większość rodzin rozpada się, gdy dotyka je jakaś tragedia. U ciebie jest wręcz odwrotnie. Staliście się sobie bardziej bliscy. I chociaż czasem możesz mieć już tego wszystkiego dość, to przecież brak ci teraz ciepła, jakie daje miłość.
Czyżby pani Cooper jej zazdrościła?
Przytaknęła znowu. Dokładnie tak się właśnie czuła.
– To znaczy nie martwię się przecież o mamę przez cały czas – powiedziała. – I wiem, że ma znakomitą opiekę, ale rzeczywiście myśl o domu nie pozwala mi cieszyć się tak naprawdę tym, że jestem tutaj.
Na pięknej twarzy pani Cooper pojawił się znowu uśmiech. Claudia wzięła z biurka papiery, którymi miała się zająć tego ranka, zastanawiając się przy tym, dlaczego tak atrakcyjna kobieta nie wyszła po śmierci męża raz jeszcze za mąż.
Może kochała go tak bardzo, że już nie była w stanie obdarzyć uczuciem innego człowieka?
Wyciągnęła szufladkę z segregatora i w tej samej chwili przypomniały jej się niebieskie oczy, które patrzyły na nią przed chwilą. Co za nonsens, skarciła się od razu. Przecież nie wiem nawet dobrze, jak on wygląda! Pamiętam tylko te jego oczy.
– Czy pani Cooper? Pamiętała też głos...
Kosztowało ją więc teraz bardzo wiele, by nie odwrócić się i nie popatrzeć, kto wszedł do biura. Pani Cooper prosiła ją już pierwszego dnia, by nie zwracała uwagi na interesantów i zajmowała się swoją pracą. Uprzedziła tylko, że poprosi ją o zrobienie w kuchence kawy, gdyby zaszła potrzeba porozmawiania z kimś na osobności.
– Nazywam się Matthieu Laurant. Doktor Gregory prosił, żebym się z panią porozumiał.
Matthieu Laurant, nowy lekarz!
Przypomniała sobie od razu obco brzmiące nazwisko. Nie dalej jak w zeszłym tygodniu wprowadzała przecież do komputera jego umowę o pracę. Był Francuzem, który odbył staż w jednym ze szpitali w Anglii. Serce biło jej jak oszalałe. Czuła, że zaraz wyskoczy jej z piersi.
– Claudio, zrób nam, proszę, kawę.
Minęło z pewnością parę sekund, zanim dotarł do niej spokojny głos pani Cooper. Odwróciła się powoli od papierów, by spojrzeć znowu na człowieka, z którym rozmawiała przed chwilą w ogrodzie.
Uśmiechał się do niej porozumiewawczo. Zauważyła, że ma krótko ostrzyżone, ciemne włosy i wygląda raczej na beztroskiego studenta medycyny niż statecznego lekarza.
– Pan pozwoli – zwróciła się do niego pani Cooper – że przedstawię panu Claudię Delano. Pracuje w naszym biurze od niedawna, ale jestem z niej bardzo zadowolona.
Claudia poczuła się trochę nieswojo, zastanawiała się bowiem nieraz, czy przypadkiem nie zofiarowano jej tej pracy z litości czy dobrego serca. Komplement jednak sprawił, że poczuła się przez chwilę pełnowartościowym członkiem całego zespołu.
– Pan Laurant przyszedł na miejsce Jamesa – oznajmiła pani Cooper.
W jej głosie pobrzmiewały teraz niechęć i dezaprobata. James porzucił ich niespodziewanie, dezorganizując całą pracę, gdy odkrył, że nie sposób prowadzić beztroskiego, pełnego atrakcji życia, będąc lekarzem w służbie powietrznej.
– Miło mi panią poznać. – Podszedł do Claudii z wyciągniętą ręką. – Nie wiedziałem, że pani tu pracuje.
Dopiero gdy poczuła uścisk jego dłoni, zdała sobie sprawę, że podała mu rękę.
– Dzień dobry. Ja właściwie... dopiero od niedawna... – mówiła nieskładnie.
– Idź już zrobić tę kawę.
Szefowa wybawiła ją z kłopotu. Claudia wysunęła rękę z uścisku Matthieu i uciekła, ale spojrzenie błękitnych oczu sprawiło, że szła na nogach jak z waty.
edk.25