Ruda Aleksandra - Za garść kilogramów.pdf

(201 KB) Pobierz
347527758 UNPDF
A.Ruda
Za garść kilogramów
Czasami – no, niech już będzie, powiem całkiem szczerze – nie czasami wcale, ale często
tak bardzo chciałoby się być urodziwą, przyciągać zachwycone spojrzenia, słyszeć, jak
mężczyźni pogwizdują z zachwytem, całą sobą odbierać zawiść kobiet. Ech, pięknym
ludziom w życiu jest tak dobrze!
Wielkie pragnienie udoskonalenia mojej zasadniczo niczym niepoprawianej
powierzchowności sięgnęło szczytu podczas koncertu zorganizowanego dla ważnych gości,
od których rektor zamierzał wyciągnąć po kilkaset, a jeśli by się dało, to i więcej rubelków na
potrzeby uniwersytetu. Najbardziej lubiani i utalentowani studenci prezentowali na scenie
swoje możliwości, a ci, którym nijak nie udało się wykręcić od przyglądania się imprezie,
wyobrażali sobie, że są dobrze wychowanymi i wykwalifikowanymi przyszłymi magami,
którym można by spokojnie powierzyć wykonanie każdego możliwego zadania.
Razem z Ottonem gorąco oklaskiwaliśmy każdy występ, chociaż wytworne tańce
podobnych do nimf i wróżek miejscowych piękności wywoływały u mnie mocne poczucie
niedowartościowania, a demonstracja siły i umiejętności chłopców nie pozwalała zachłysnąć
się zazdrością chyba jedynie tym, do których ci chłopcy zwykli uśmiechać się w czasie
wolnym od zajęć.
Wreszcie nurtujące mnie przez cały czas uczucia musiały znaleźć ujście.
– Otto – wyszeptałam – dlaczego my nie występujemy?
– Hm... – Otto pogładził kosmatą brodę. – Pewnie z tego względu, że nie możemy się
równać z tymi malowniczo atrakcyjnymi ulubieńcami wykładowców.
– Co ty opowiadasz? Popatrz na nią. – Wskazałam głową scenę. – To przecież Froła. Ma
tylko jeden zwój mózgowy, a i to nie całkiem kompletny. Jaka z niej ulubienica?
– Medium za wiele mózgu nie potrzebuje. Wystarczy tylko, żeby powtarzało, o czym
duch nawija. Spójrz za to na jej uśmiech. A jaka figura!
Zdusiwszy w sobie przypływ złych uczuć i przytyk do mojego obżarstwa,
zainteresowałam się:
– To znaczy, że jeśli porównać mnie, utalentowanego naukowca, z tą tępogłową,
anorektyczną ślicznotką, to ona jest ode mnie lepsza?
– Jest coś, w czym ją przewyższasz – mruknął pod nosem. – W skromności.
Nadęłam się i już do końca koncertu prezentowałam urażoną pozę.
– Nie gniewaj się – powiedział Otto. – Może pójdziemy na piwo? Po dwóch kufelkach
świat wyda się lepszy.
Westchnęłam. Jaki tam lepszy!
* * *
Wakacje spędziłam w domu. Próbowałam najeść się do syta i na zapas smakołyków
przygotowywanych przez moją mamę, zanim powróci czas studenckiego żywienia się –
w pomyślniejszym czasie piwo i kiełbasa, w mniej pomyślnym kompot, kasza i suchary. Nic
dziwnego, że po przyjeździe na uczelnię okazało się, iż wszystkie rzeczy pozostawione
w akademiku zrobiły się na mnie przyciasne. Nie mogły też cieszyć serdeczne zachwyty
przyjaciół nad moimi chomikowymi policzkami. Już od dwóch tygodni dostawałam zadyszki,
wchodząc na drugie piętro akademika. Właściwie należałoby, co oczywiste, ograniczyć nieco
liczbę spożywanych posiłków, jednak rozepchany żołądek dopominał się swego, a ja nie
miałam siły z nim walczyć.
– Ola, Otto, witajcie! Tak dawno was nie widziałam. – Podpłynęła do nas z gracją Tomna,
pierwsza akademikowa strojnisia. – Strasznie jestem zajęta ostatnimi czasy, to przygotowania
do koncertu, to pokaz mody. A co u was słychać?
– Powolutku – odparłam, przyglądając się uważnie Tomnie. Jej i tak chudziutka figura
stała się jeszcze cieńsza.
– A ciebie co, w kamieniołomach trzymali? – Otto wyraził moje myśli. – Tam, jak
powiadają, nie karmią zbyt dobrze.
Tomna zmarszczyła nosek.
– Nawet nie myślałam, że zrozumiesz. W tym sezonie obowiązuje moda na bardzo
szczupłych.
Trzeba było coś na to odpowiedzieć.
– Czyżby król miał nową kochankę, elficę?
– Nie elficę, ale wróżkę. Dwa tygodnie temu byłam w stolicy i widziałam – odparła
dumnie modnisia.
Wróżki – szczuplutkie, rzekłbyś: bezcielesne istoty, posiadające skrzydła podobne do
ważek, przez znawców zostały uznane za niesłychanie pociągające. Może dlatego, że
w ludzkich osiedlach wróżki pojawiały się bardzo rzadko, a może dlatego, że owi znawcy
sami byli chudzieńkimi chłopczynami.
– Tak przy okazji – sąsiadka z akademika oceniła wzrokiem moją sylwetkę – mam
wrażenie, że bardzo się poprawiłaś.
Przemilczałam.
– Nie chciałabyś spróbować nowej diety? – zapaliła się Tomna.
Pokręciłam przecząco głową.
– Ona nie wytrzyma żadnej diety – odpowiedział za mnie Otto. – Woli cierpieć
i w ogromnej męce pożerać pączki kilogramami.
Westchnęłam, pożegnałam się z Tomną i poszłam do wyjścia.
– Ola? – Poznałam głos Irgi. Tak, jego pojawienie się oznaczało, że w życiu czekają mnie
naprawdę nie tylko te lepsze dni. Serdeczne dzięki, losie, jesteś dla mnie dziś niezwykle
łaskawy!
– Słucham?
– Dawno cię nie widziałem, chciałem się przywitać.
– Ona nie jest w nastroju – wyręczył mnie mój osobisty sekretarz, Otto. – Strasznie
przeżywa nadmiar zbędnych kilogramów. W dodatku spotkaliśmy Tomnę, widziałeś, jak jej
się poprawiła figura? W każdym razie nie radzę podchodzić Oli pod rękę.
– Zbędnych kilogramów? – Nekromanta obejrzał mnie dokładnie i wzruszył ramionami. –
Mnie się podoba. Położysz się takiej na brzuchu i śpisz niby na mięciutkiej poduszce,
wsłuchany w miarowe burczenie trawionych w kiszkach kalorii. A co ważne, jeśli nadejdą
chude dni, można jej długo nie karmić. Z jednym tylko kiepsko: kiedy już umrze od
obżarstwa, trudniej zaciągnąć ciało na cmentarz. Trzeba wynajmować dodatkową parę
tragarzy. I grób większy zamawiać, i dół...
Zrobiło mi się szkoda samej siebie. Chlipnęłam i uciekłam, żeby nikt nie oglądał łez żalu
i złości.
Napłakawszy się, ile wlezie, udałam się do pokoju Tomny po przepis na nową dietę.
– Co ty wyrabiasz? – spytał z oszołomieniem mój najlepszy przyjaciel, ładując się do
mnie bez uprzedzenia.
* * *
– Wyprawiam w ostatnią drogę zapasy na czarną godzinę – odparłam, pakując do
przepastnej torby paczkę ciastek.
Półgnom ocenił siłę mojej determinacji.
– Ale dlaczego łóżko przewróciłaś od góry nogami? – Położył materac na miejsce
i próbował odszukać prześcieradło.
– Pod poduszką trzymałam pierniki, a pod materacem elfickie słodycze.
– Naprawdę postanowiłaś przejść na dietę? Cóż się takiego stało?
– Nie mam ochoty być dla byle kogo poduszką. Albo żeby tracił dodatkowo na tragarzy
i ponadwymiarowy grób.
– Nie wiedziałem, że między wami zapanowały takie poważne stosunki, żeby aż do
grobowej deski...
– Nie mówię o Irdze! – warknęłam, dopychając do pełnej torby ostatnią już rzecz,
tabliczkę czekolady.
– No tak, pewnie, jak w ogóle mogłem pomyśleć – mruknął Otto. – Co zamierzasz zrobić
z tym pakunkiem?
– Oddam ubogim.
– Ja jestem ubogi – powiedział współwłaściciel dobrze prosperującego alkoholowego
interesu. – Ja zjem. U nas, gnomów, tusza jest oznaką dostojności. Opowiedz coś o tej diecie.
– Krótko: sok, sałatki, kiełki.
– Piwa nie można?
– Nie.
– Kiełbasę?
– Niee.
– Cukierki?
– Nieee.
– Bułeczki?
– Nie! Długo mnie będziesz męczył?
– Chcę wiedzieć, jak szybko zdziczejesz z głodu, bo mam zamiar podjąć odpowiednie
kroki.
– Jakie?
– Uprzedzić Lirę i zacząć pić na uspokojenie. Twój charakter podczas głodówki... Ja nie
święty męczennik.
– Co znaczy święty męczennik? – zdziwiłam się.
– Nie wiem dokładnie, co znaczy. Ale to na pewno ten, kto cierpiał, cierpiał i umarł.
A potem został świętym.
– Lira przyjeżdża dopiero za trzy tygodnie. Będziesz więc musiał trochę pocierpieć.
Należy ci się za to, że napuściłeś na mnie Irgę.
– Ja napuściłem? – oburzył się półgnom. – Tak? Napuściłem? To za mną on biega jak pies
na smyczy? To ja mu się tak podobam, że byłby gotów...
– Wiem, wiem, że gotów nawet dodatkowych grabarzy nająć...
Otto pociągnął się za brodę, wziął ode mnie torbę ze słodyczami i poszedł.
Pierwsze dwa dni diety jakoś minęły. Ale potem zaczęły się żołądkowe halucynacje. A to
kurka z rożna pomachała uprzejmie z kąta skrzydełkiem spływającym smakowitym sosikiem,
a to opodal przeleciały trzy pieczone kiełbaski. Kufle piwa majaczyły na każdym parapecie.
Mierzenie talii przed lustrem nie przyniosło rewelacji – widocznie dwa dni to za mało, żeby
nadliczbowe centymetry wyparowały niczym śnieg na ostrym słońcu.
* * *
Po następnych dwóch dniach przyśniła mi się tabliczka czekolady trzymająca w objęciach
pączka. Śmiertelnie niebezpieczne dla linii produkty wołały chórem: „Na kogo nas
zamieniłaś?!!!” Rano znalazłam pod drzwiami książkę „Magowie-asceci”. Metodyczne –
strona po stronie – niszczenie księgi wprawiło mnie w lepszy nastrój.
* * *
Wieczorem Otto przyszedł do audytorium, gdzie ponuro kontemplowałam niewielką
marchewkę – moją kolację.
– Czemu tu siedzisz? Wszyscy dawno poszli do domu.
– Nie mogę wytrzymać w akademiku! Tam z kuchni tak pachnie, że mam ochotę kogoś
zabić!
– Dużo ci jeszcze zostało tej diety?
– Póki nie dopnę spódnicy. Na razie grzęźnie na samym środku bioder.
Otto westchnął z takim smutkiem, że przestałam hipnotyzować warzywo i popatrzyłam na
niego.
– Co się stało?
– Postawiłem na ciebie trochę forsy. Stawki są pięć do jednego.
– Jakie stawki?
– Naród generalnie stawia na to, że nie wytrzymasz diety i kupisz nowe ubrania. A ja –
doceń mój heroizm – ja postawiłem na ciebie! Na twoją silną wolę.
– Jakie, powiadasz, stawki? He, he, a kiedy skończy się zapas porzeczkówki? Wtedy
postaw może na mnie cały zysk! Mam nadzieję, że nie jesteś bukmacherem.
– Nie, to organizuje Riak, twój ulubiony wróg. – Otto zatarł ręce.
Marchewka wydała mi się słodka jak cukier.
– Niestety, nie mogłem postawić na ciebie wszystkich pieniędzy – zasmucił się półgnom.
– Pożyczysz?
– A na co wszystko przetraciłeś?
– Zamierzam pójść na striptiz, a wejście jest drogie.
– Na jaki znów striptiz?
– Przecież wszyscy o tym mówią, dziwię się że jeszcze do ciebie nie dotarło. Klub „Ostra
Strzałeczka” zaszalał i sprowadził ze stolicy najpopularniejszą striptizerkę z ognistym
programem. Będzie występować za dwa tygodnie.
– „Ostra Strzałeczka”? Elficki lokal na przedmieściu? Rzeczywiście, jak mówią, bardzo
modny. Kto jeszcze idzie?
– Większość starszych studentów. Ja, Irga i Trochim już wcześniej zarezerwowaliśmy
stolik.
– To ja chcę z wami na czwartego. Ile mam się dorzucić?
– Ola, striptiz to rzecz nie dla kobiet. Nie no... dla kobiet, owszem, ale dla nich
niekonieczne do oglądania. A tak w ogóle, po co ci to?
– Chcę się poduczyć. A potem, kiedy pokażę się z moją odnowioną figurą w „Więcej
pij”... – Przymknęłam oczy z rozmarzeniem.
– To beze mnie! – Sprowadził mnie na ziemię Otto. – Nie mam zamiaru oganiać cię od
pijanych trolli. Żebyś wiedziała!
* * *
– ... A nasi sponsorzy postanowili, że powinniście się rozwijać kulturalnie. – Studenci
czwartego roku ze znudzeniem przysłuchiwali się wykładowi rektora. – Kierownictwo
uniwersytetu zgodziło się – zawiesił głos, aby uzyskać większy efekt i przyciągnąć uwagę
słuchaczy.
– Jakie mamy zapobiegliwe kierownictwo – burknęłam. Połówka grejpfruta, którą
zjadłam na śniadanie, sprawiła, że byłam w paskudnym nastroju.
W ciszy wykładowej sali mój głos zabrzmiał niczym uderzenie dzwonu o północy.
– Kto to powiedział? – Rektora aż poderwało.
– Pani Olgierdo, cieszymy się, że nas pani tak wysoko ocenia – zaskrzypiał dziekan.
Poznał! Mam nauczkę – nie siadać zbyt blisko naczalstwa.
– Olgierda? Proszę wstać – poprosił rektor.
Wśród studentów zapanowało ożywienie. Nudny wykład o kulturze nabrał nagle
rumieńców. Energicznymi szturchańcami budzono tych, których zajęcia zupełnie uśpiły.
Stałam, czując się niczym grzesznica na przyjęciu u złośliwego demona Joszki.
– Olgierdo – rektor uśmiechał się jak łagodny ojciec – kiedy ostatnio brała pani udział
w kulturalnej imprezie?
A czy rozpicie paru flaszek samogonu w towarzystwie trzech gnomów można nazwać
kulturalną imprezą?
– Nie pamiętam, panie rektorze.
– A kiedy pani planuje?
– Za dwa tygodnie – zachichotał ktoś z rzędów zajmowanych przez praktyków.
– Co będzie za dwie niedziele? – zainteresował się rektor.
– Striptizerka przyjeżdża ze stolicy – odpowiedział nekromanta Patryk. Pierdziel jeden!
Oczywiście, musiał namieszać!
Ojcowski uśmiech rektora znikł.
– Zamierzacie iść na striptiz? – spytał.
– Tak – powiedziałam żałosnym głosem. – To przecież kulturalna impreza. Muzyka
będzie i tańce...
Sala ryknęła śmiechem. Kochani koledzy rżeli głośniej niż stado źrebaków. Otto,
parskając w brodę, uścisnął moją rękę.
– Oto do czego prowadzi wasze lekceważenie dla kultury! – Rektor próbował wybrnąć
z sytuacji. – Już nawet studenci uważają striptiz za kulturalne przedsięwzięcie!
Usiadłam, czerwona jak rak. Podczas dwóch minut sterczenia przed obliczem władz
spaliłam więcej kalorii niż przez całą tygodniową głodówkę.
– Pan mi powie! – Rektor wskazał jakiegoś słuchacza. – Był pan w jakimś muzeum?
Zapytany udał głęboki namysł, po czym odpalił:
– W anatomicznym.
– Chodził popatrzeć na gołe baby! – rozległ się okrzyk z rzędów nekromantów.
Teraz śmiać się zaczęli także wykładowcy.
Rektor rozeźlił się na dobre. Przestał już wyglądać jak dobrotliwy ojciec, a zrobił się
podobny raczej do wściekłego, mocno skacowanego trolla.
– Wszyscy studenci czwartego roku idą w następną niedzielę do muzeum, a potem do
teatru. Jeśli kogoś z was zobaczę na striptizie, może się czuć wylany ze szkoły! A teraz
wszyscy są wolni.
– Czy to znaczy, że pan pójdzie na striptiz? No bo jak inaczej nas sprawdzić – burknął
ktoś w tłumie i czwartoroczniacy Uniwersytetu Magii, zataczając się ze śmiechu, opuścili
wykład na temat rozwoju kulturalnego studentów.
* * *
Zgłoś jeśli naruszono regulamin