Ruda Aleksandra - Odrobina romantyki.pdf

(162 KB) Pobierz
347527737 UNPDF
Odrobina romantyki
tto wdarł się do mojego pokoju, przynosząc ze sobą mroźne powietrze i grudki
śniegu na podłogę.
- Zapomniałaś! - zakrzyknął z oburzeniem. - Ubieraj się natychmiast! Wszyscy już
czekają.
- Nie idę.
Półkrasnolud przysiadł na brzegu łóżka i zobaczył moje łzy.
- Słoneczko, co się stało? Obraził cię kto? No co jest?
- Nic!
- Na pewno?
- Tak.
- Hm - zamyślił się mój najlepszy przyjaciel. - Wyglądasz normalnie. Ale coś tu jest
nie tak.
Energicznie skoczył na nogi, pogrzebał pod kołdrą i ze zwycięskim okrzykiem
wyciągnął książkę.
- A ja myślę na czym to ja siedzę. Elfie romansidło? - Otto zapatrzył się na mnie z
przerażeniem. - i ty TO czytasz?
- Tak. I nigdzie nie idę póki się nie dowiem, jak się kończy.
- E-e-ee?
- Akurat jestem na tym miejscu, gdzie ją wydają za niekochanego, i ona tak cierpi,
tak cierpi!
Otto szybko przeleciał spojrzeniem po stronie
- „Z pięknych oczu leciały łzy, "Ukochany!" - zakrzyknęła Lalilel, opierając się o jego
męską pierś”... I to niby elf ma męską pierś? - półkrasnolud przerzucił jeszcze kilka
stron. - „Ach!” - Na widok jego męskiego wyposażenia biedaczka zemdlała”. Nigdy nie
myślałem, że elfy je mają tak przerażające.
- Jest niewinną dziewczyną, - spróbowałam wyjaśnić postępowanie bohaterki. - No i
zemdlała ze... ze... ze zdziwienia!
- Aha! To elfy je jeszcze mają zadziwiające! To teraz rozumiem czemu im
rozmnażanie nie idzie!
- Oddawaj książkę! - warknęłam.
- Już-już. A tu masz koniec: „Moja drogocenna żono, - wyszeptał Usmiriel,
przyciskając ją do siebie. - Mój jedyny! - była w pełni szczęśliwa”. Już, serca się
połączyły, to chodź.
- Ale a początku książki go nie kochała, - oburzyłam się. - Chcę przeczytać, co zrobili
z jej poprzednim ukochanym.
- Zjedli! - wyszczerzył się półkrasnolud. - Co ty niby wiesz o tajemniczych wadach
zboczeniach elfów? - I rzucił we mnie futerkiem.
Póki biegliśmy wydeptanym śniegiem w kierunku zdania akademika Otto, najlepszy
przyjaciel próbował wypytać, po co czytam romansidła.
- Brakuje mi romantyki - broniłam się - Wszechogarniającej miłości, gorących uczuć.
- Uczuć? To sobie chłopa znajdź!
- Otto, jesteś okrutnym klocem. W zwykłym życiu to nie jest takie proste ani
ciekawe. A tam - pojedynki, wiązanki kwiatów, bale.
Do pokoju Otto wkroczyliśmy, kłócąc się zażarcie.
- Nie potrzebuję dziewczyny, która mdleje na widok moich klejnotów rodzinnych -
darł się Otto, nie zwracając najmniejszej uwagi na opadające szczęki znajdującego się w
pokoju towarzystwa.
- A co... już się zdarzyło? - Zapytał Trochim, nasz kolega z grupy.
Otto zaczerwienił się i zwalił wszystko na mnie:
- Ola się zaczytuje romansidłami. Mówi że brak jej romantyki.
- Dobra, popijawę czas zacząć! - machnęłam na nich ręką.
Chowałam się przed wiernym przyjacielem w kąciku ukochanej knajpki „Pij więcej!”,
wciągnięta przez nowy romans.
- Znowu! - jęknął on nad moim uchem, wyrywając mnie z marzeń o męskim
ukochanym, który był da mnie zdecydowany na wszystko.
- Otto - powiedziałam, obiema rękoma wczepiając się w książkę - Jeżeli świat nie
potrafi zapewnić mi wystarczającej dawki romantyczności, muszę sobie radzić sama. Nie
rusz!
- Ach tak! - oburzył się Otto. - Sprzedać najlepszego przyjaciela za kupę papieru!
Nie odpowiedziałam. W tej konkretnej chwili bohater właśnie mówił bohaterce o
swoich uczuciach, i stanowczo było to ważniejsze niż Otto.
Minęło kilka dni, które spędziłam w knajpce, nie odrywając się na zajęcia oraz inne
sprawy, i tonami przełykałam romanse.
- Pannoczko! - przy moim stoliku ktoś usiadł.
- Zajęte!
- Pannoczko, proszę mi wybaczyć, ale tak mi się pannoczka spodobała, że nie mogę
sobie odmówić przyjemności tu usiąść.
- Co? - podniosłam głowę.
- Ma pannoczka czarujący profil! Taki cudny nosek! Delikatne ręce! A blask
pannoczki oczu może zaćmić światło dzienne! - póki nieproszony sąsiad nabierał oddechu
po długiej tyradzie, ukradkiem strzeliłam oczami do wyjętego z torebki lustra - sprawdzić
blask oczu. Na ile pamiętałam z semestru ogólnej medycyny, jaskrawe światło z oczu
zdradzało albo pogryzionych przez wilkołaka albo ofiary klątwy.
Ucieszywszy się z tradycyjności swojego wyglądu zwróciłam uwagę na
nieoczekiwanego adoratora. Młodzieniec z cienką połówką wąsika, długimi kruczo-
czarnymi włosami spiętymi w ogon, w karmazynowej jedwabnej koszuli. Cienkie
delikatne palce z dokładnym manicure.
- Don Alberto, - przedstawił się on.
- Olgerda Ljaha.
- Mogę ucałować rączkę?
- Nie! - schowałam pod stołem dłonie z dużo mniej doskonałym manicure, niż miał
Alberto.
- Jest pani piękna, - wymówił on tymczasem niskim głosem.
Obejrzałam się dookoła.
- Z nikim mnie pan nie myli?
- O nie! - obraził się amant - Widzę, kto siedzi przede mną - piękna wróżka!
Do pięknej wróżki miałam dosyć daleko - figura wcale nie doskonała, włosy związane
w toporny węzeł, a szeroka ciepła koszula i spódnica zimowa robiły ze mnie bezkształtną
babę - ale komplement mi się spodobał.
- Mogę odprowadzić panią do domu? Bo dosyć późno jest.
Zgodziłam się, mając wrażenie, że don Alberta się aż tak łatwo nie pozbędę.
Amant podniósł się zza stołu, ukazując mi umięśnione nogi w oblegających
spodniach z czarnej skóry.
„I nie zamarza, skubany!” - zdziwiłam się.
Przytrzymał mi futerko, sam założył szeroki czarny płaszcz i otworzył przede mną
drzwi.
W trakcie powolnego pochodu po wydeptanym śniegu don Alberto trzymał mnie pod
ramię, a ja myślałam: „To jakiś sen. Być nie może”. Sytuacja wymagała szybkiego
wyjaśnienia.
- Don Alberto! Czemu się pan do mnie przyczepił?
- Przyczepiłem? - Don Alberto przycisnął ręce do piersi. - Czy to przestępstwo, że
spodobała mi się dziewczyna?
- Nie, ale...
- Żadnych ale! - miękko przerwał mi don. - Obserwuję panią już nie pierwszy dzień, i
bardzo mi się pani spodobała. I tyle. Jeżeli jestem pani nieprzyjemny, to rozstaniemy się
tu i teraz.
- Nie, wszystko dobrze - wzruszyłam ramionami. Że niby kiedy miałam coś przeciw
kolejnemu adoratorowi?
Ceremonialnie pożegnaliśmy się przy klatce, chociaż, nie da się ukryć, że miałam
nadzieję na pocałunek.
Ale za to z rana obudziło mnie głośne darcie Liry, mojej sąsiadki z pokoju.
- Jakie śliczne! Ola, Ola, wstawaj szybciej!
- Co? - odburknęłam.
- Kwiaty właśnie przynieśli. Dla ciebie. Od dona Alberto. Wyobrażasz sobie? Zimą!
Gigantyczny bukiet! Wiesz ile to kosztuje?
Przyznam, że poczułam się mile połechtana. W związku z czym nawet udałam się do
kuchni po wodę z największym słojem, który udało nam się znaleźć w pokoju. Krocząc po
korytarzu w żółwim tempem postarałam się poinformować każdą mijaną osobę, że „tutaj
mi przynieśli bukiecik, idę po wodę. Ale wydaje mi się, że do tego słoja się nie zmieści.”
A następnego wieczora don Alberto zaprosił mnie do teatru. I podczas
przedstawienia głaskał moją rękę. Cała w skowronkach czekałam przy pożegnaniu na
pocałunek bynajmniej nie w rękę.
Jeszcze po dwóch dniach cnotliwych przechadzek zaśnieżonymi ścieżkami parków
don Alberto spytał:
- Czy mogę panią pocałować?
Zdusiłam w sobie chęć zakrzyknięcia „ile można było” i spokojnie odpowiedziałam:
- Oczywiście.
- Bałem się, że pani się stremuje, że może pani pomyśleć że to nie wypada...
- No to zależy gdzie pan zamierza mnie pocałować, - powiedziałam kokieteryjnie.
- W wargi - szepnął don Alberto. - Jest pani tak niewinna, tak delikatna. Proszę, jeśli
nogi się będą pod panią uginać, albo będzie pani tracić przytomność, proszę się nie
krępować i oprzeć o mnie.
- Od pocałunku nogi się pode mną zaczną uginać tylko jeśli odetnie mi pan przypływ
powietrza - powiedziałam podejrzliwie. - a tak przy okazji, wcale nie jestem aż taka
niewinna. Mamy w programie medycynę ogólną.
- No i co? - wieczorem Lira zażądała raportu.
- Nic szczególnego. Zwykły pocałunek. I z jakiej mańki on uznał, że będą się pode
mną nogi uginać?
- Może wszystkie porządne dziewczyny powinny się tak zachowywać? - zamyśliła się
Lira.
- Moja matka nic mi na ten temat nie mówiła, a co jak co, ale ona mnie próbowała
wychować na porządną pod każdym względem.
Póki ja przygotowywałam się do położenia do łóżka, Lira aktywnie kombinowała. I w
chwili gdy zagrzałam się pod kołdrą, zakrzyknęła:
- O, słuchaj! „Namiętnie pocałował Lalilel. Jego język dostał się do jej ust,
rozchylając pełne wargi. Dziewczyna poczuła, jak uginają się pod nią nogi, i musiała
chwycić się klapy jego kubraka.”
- Brzmi znajomo - mruknęłam.
- No! To to romansidło które czytałaś trzy tygodnie temu. Kartkuje sobie w wolnym
czasie.
- A, pamiętam. We wszystkich romansach pod pannami uginają się nogi. Jeszcze
zawsze myślałam - ale kretynki!
- Ale to oznacza, że masz na świeci również głupców, którzy uważają że tak powinno
być - podsumowała przyjaciółka.
Zasypiając myślałam: trzy tygodnie temu! To kiedy Otto mnie wyciągał na popijawę.
A potem się pokłóciliśmy w knajpce. O rety, jak ja dawno nie widziałam swojego
najlepszego przyjaciela. Ile można się dąsać przez głupie romansidła!
Następnego dnia don Alberto Ogłosił:
- Jako człowiek honoru muszę poznać pani rodzinę.
- Po co? Chcesz się ze mną żenić?
- Jeszcze nie, ale uważam, że potrzebuję błogosławieństwa pani ojca na dalsze
konkury.
- Moi rodzice mieszkają daleko, - próbowałam odmówić.
- To nic, pojedziemy razem.
Wyobraziłam sobie ten sielski obrazek: mama i tata pod rękę za stołem, złośliwe
uśmiechy czterech młodszych sióstr, w trybie ekspresowym zebrane na naradę rodzinną
babcie, przez okna zaglądają sąsiedzi. Po tym wszystkim naprawdę będę musiała za
niego wyjść, cokolwiek bym na ten temat nie myślała. Koszmar!
- Nie. Powiedziałam zdecydowanie - Czas na poznawanie moich rodziców jeszcze nie
nadszedł!
- Nalegam!
- Don Alberto! Jestem dorosłą dziewczyną i mam prawo robić co chcę bez mieszania
do tego rodziców! A już na pewno mogę się na własny rachunek całować pod drzwiami
akademika.
- Olgerdo! Bardzo mi się podoba pani niepokorny charakter, ale jednak nalegam!
Albo będę musiał zrobić to bez pani udziału!
- Co??? Nie waż się pchać do moich rodziców, albo pożałujesz! Słowo maga! -
wściekłam się.
Don Alberto ze smutkiem ucałował moją rękę i wyszedł.
Prędko potrzebowałam męskiej pomocy.
- Otto - najlepszego przyjaciela znalazłam w krasnoludzkiej knajpie. - Potrzebuję
twojej pomocy.
- A co, czytadła ci się skoczyły? - szyderczo zapytał on. - Mam pomóc kupić nowe?
- Nie - straciłam rezon. - Potrzebuję twojej pomocy w sprawach osobistych.
- No co ty nie powiesz! A pamiętam że wcale nie tak dawno wolałaś spędzać czas z
jakimiś głupimi kartkami papieru.
- Przypominam, że przeszkadzałeś mi w czytaniu!
- No to się poradź swoich książek!
- Myślisz że sobie bez twojej pomocy nie poradzę? Też mi się znalazło centrum
wszechświata!
- No to spadaj i nie odrywaj mnie od zajęcia!
- Też mi się zajęcie znalazło, siedzieć nad kuflem piwa.
- Przynajmniej sobie nie zaśmiecam głowy różnymi bzdurami zamiast się cieszyć
życiem.
- To co robię dotyczy mnie i tylko mnie, - próbowałam odpowiedzieć dumnie, chociaż
w tej chwili najbardziej pragnęłam wtulić się w miękka brodę Otto i się pogodzić. - A ty
masz się od tego trzymać z dala!
- I zamierzam! - Otto odwrócił się.
Wypadłam z knajpy, prawie zwalając z nóg parę krasnoludów. Czułam się paskudnie
i głupio.
- Widziałam tego twojego dona, - Lira miała dla mnie „dobrą” wiadomość. - Pytał się
jak dotrzeć do ciebie do domu i czy mogę wysłać gołębia magicznego do twoich rodziców,
by uprzedzić ich o jego przyjeździe.
- I co odpowiedziałaś? - spytałam nieposłusznymi wargami.
- Że oczywiście, mogę. Nie no, nie mdlej mi tu! Obiecałam że przekonam cię, żebyś
z nim pojechała jak się zrobi trochę cieplej, więc list też się wstrzymał.
Z ulgi puściłam łezkę.
Następnego dnia złapałam na ulicy Trochima z mojego roku i poprosiłam go o pomoc
w pozbyciu się adoratora. On tylko się uśmiechnął i powiedział, że pomoże. Póki
dyskutowaliśmy plan działań, na horyzoncie zmaterializował się don Alberto.
- Wyzywam pana na pojedynek! - zakrzyknął i rzucił się w kierunku Trochima.
- Za co? - zdumiał się tamten.
- Śmiał pan dotknąć mojej damy! Szargał pan jej dobre imię i znieważył mnie!
Trochim w tempie ekspresowym zabrał rękę z mojej talii i odwrócił się do mnie:
- Odbija mu czy co?
- Chyba. Don Alberto, Trochim jest moim przyjacielem, prawie że bratem! Nie trzeba
rozlewu krwi! Proszę! Pojadę z panem do rodziców!
Don Alberto się nieco uspokoił.
- Wybacz! - błagalnie dotknęłam rękawa jego płaszcza. - Musimy na chwilę odejść.
- Widzisz. - Syknęłam w ucho Trochima. - To świr! Pomóż mi.
- A czemu nie pójdziesz z tym do Otto? - zapytał kolega.
- Pokłóciliśmy się - westchnęłam. - To jego wina i nie zamierzam pierwsza iść się
godzić!
- Skoro tak mówisz - Trochim pokręcił głową. - Dobra, zobaczę co się da zrobić.
Don Alberto odprowadził mnie do domu, po drodze wyznając, że gotów jest zabić
każdego, kto ośmieli się mnie dotknąć.
Uciekając przed namolnymi zalotami don Alberta zagłębiłam się w nauce. I chociaż
od czasu do czasu don majaczył pod oknami ku uciesze moich kolegów z grupy, mróz
szybko zapędzał go z powrotem pod dach. Z zajęć dodatkowych i biblioteki wracałam
dopiero będąc pewna, że kawalera nie ma nigdzie w pobliżu.
- O co ci chodzi? - dziwiła się Lira. - Taki facet w naszych czasach to gatunek
wymierający.
- No o go sobie weź - odgryzałam się. - Niechaj jedzie do twoich rodziców, całuje
twoją rękę, czeka na twoje omdlenia po pocałunkach. I niechaj to twoich kolegów z grupy
wyzywa na pojedynki. A, i przy okazji musisz pamiętać, że większość tematów kawaler
uznaje za niepasujące do ślicznych kobiecych główek. Na skutek czego nie ma z nim o
czym rozmawiać i zostanie ci milczenie albo dyskusje o nowym gatunku cukierków. O,
albo moda. Na więcej ci nie pozwoli.
- E-e-e - Lirę przytkało.
- No właśnie. Może i byłby z niego doskonały bohater powieści, ale na bogów, nie
prawdziwy facet. Przynajmniej nie taki dla mnie.
W nocy obudziła nas głośna muzyka.
- Jaki kretyn sobie balangę robi? - wyjęczałam, próbując schować się pod poduszką.
- My - głosem bez wyrazu odpowiedziała Lira
- Co? - w samej koszuli nocnej rzuciłam się do okna, a przyjaciółka pokazała mi
barwną grupę grajków, którymi dyrygował don Alberto.
Zobaczywszy w oknie nasze twarze, don Alerto zaczął śpiewać. Przyznać trzeba, że
głos miał bardzo nosowy, chyba się jednak przeziębił w tym swoim stroju. Chociaż jedna
dobra wiadomość.
Na drugim piętrze otworzyło się okno, z którego w kierunku orkiestry poleciała kulka
ognia. Ludzie sztuki, nadal zachowując uroczysty jak na oficjalnej ceremonii albo innym
pogrzebie wyraz twarzy, zrobili zwinny unik, nie przestając grać. Za pierwszą kulą ruszyła
druga.
- Niezłe doświadczenie! - z szacunkiem skomentowała Lira. - Takie uniki to ci nie
każdy mag bojowy zrobi.
- Do kogo ci kretyni?! - wyjęczeli sąsiedzi po prawej, którzy również zdecydowali się
otworzyć okno w mroźną noc i wysłać muzykom prezent w postaci kolejnej
rozgrzewającej kulki. - I to jeszcze z artefaktami, przebijają tarczę zagłuszającą!
W tym momencie moje nadzieje, że o moim udziale w całej sprawie nikt się nie
dowie, zostały brutalnie zmiażdżone:
- O, Olgierdo, gwiazdeczko moja!!! - z natchnieniem zawodził wielbiciel. - Kocham
ciebie tylko! O-o-o Olgierda!!!
Po krótkiej chwili usłyszałyśmy walenie w drzwi. Póki ja aktywowałam zaklęcia
ochronne, Lira przy użyciu magii przesuwała szafy.
- Wynocha!!! - ryczałam przez okno w kierunku don Alberta w pełnej desperacji,
rozumiejąc że drzwi długo nie wytrzymają a wtedy czeka mnie lincz przez wdzięcznych
słuchaczy koncertu. - Błagam! Idź sobie! Albo zostaną ze mnie same kości!
- Myślę, że kości też nie zostanie - ze smutkiem poinformowała mnie Lira,
obserwująca próby wdarcia się do naszego pokoju.
Szczęśliwie don Alberto wysłuchał moich modłów i się wyniósł. Ci za drzwiami
pokrzyczeli jeszcze trochę i też się zabrali.
A ja resztę nocy spędziłam nad gigantycznym ogłoszeniem, które wywiesiłam na
drzwiach akademika. Na zajęcia poszłam wcześnie rano, póki wszyscy jeszcze spali -
bałam się pokazać sąsiadom.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin