Patterson J. Paetro M. - [Kobiecy Klub Zbrodni 05] - Piąty jeździec apokalipsy.rtf

(700 KB) Pobierz
A

JAMES PATTERSON

MAXINE PAETRO

PIĄTY JEŹDZIEC APOKALIPSY

Tytuł oryginału: THE FIFTH HORSEMAN

Kobiecy Klub Zbrodni 05

Z angielskiego przełożyła ANNA KOŁYSZKO

WARSZAWA 2007


Proszę, niech przyjmą nasze wyrazy wdzięczności: dr Humphrey Germaniuk, lekarz medycyny sądowej z hrabstwa Trumbull, Ohio, za udostępnienie nam teorii i praktyki medycyny sądowej, niezrównany komendant policji Richard Conklin z Biura Śledczego w Stamford, Connecticut, oraz nasz konsultant medyczny, dr med. Allen Ross z Montague, Massachusetts.

Pragniemy również podziękować prokuratorom Philipowi R. Hoffmanowi, Kathy Emmett i Marty'emu White'owi za udostępnienie nam swoich ekspertyz prawnych.

Szczególną wdzięczność winniśmy naszym znakomitym asystentkom badawczym - Lynn Colomello, Ellie Shurtleff, Yukie Kito i niezastąpionej Mary Jordan.


PROLOG

Była północ


Rozdział 1

Deszcz bębnił mocno o szyby, kiedy w Szpitalu Miejskim San Francisco rozpoczął się obchód na nocnej zmianie trwającej od północy do ósmej rano. Na Oddziale Intensywnej Opieki Medycznej spała trzydziestoletnia Jessie Falk, unosząc się na wywołanym percocetem rozlewisku błogiego światła.

Od lat nie miała tak pięknego snu.

Razem z trzyletnią Claudią, promyczkiem swojego życia, kąpała się w basenie przy domu babci. Dziewczynka miała na sobie urodzinowy kostium i różowe rękawki do pływania. Machała rękami w wodzie, a słońce migotało w jej blond loczkach.

- Ojciec Wergiliusz prosi, żebyś pocałowała mnie jak motylek.

- Mamusiu, motylek tak muska?

Z krzykiem i śmiechem kręciły się w kółko i zanurzały, wołając „ziuuuuuuuu”, gdy wtem ostry ból nieoczekiwanie przeszył pierś Jessie.

Obudziła się z krzykiem, gwałtownie usiadła i przycisnęła ręce do klatki piersiowej.

Co się dzieje? Co to za ból?

Natychmiast uświadomiła sobie, że leży w szpitalu i że znów ma nudności. Przypomniała sobie, jak ją tu przywieziono, jak lekarz w karetce pocieszał, że nie ma powodu do obaw, bo wszystko będzie dobrze.

Osunęła się na materac i tracąc przytomność, obmacywała krawędź łóżka w poszukiwaniu dzwonka do pielęgniarek. Dzwonek jednak wyśliznął jej się z ręki i upadł. Tylko uderzył głucho w bok łóżka.

Boże, co się dzieje? Brak mi tchu. Coś potwornego. Niedobrze mi, pomyślała z przerażeniem.

Szarpiąc głową w obie strony, Jessie omiatała spojrzeniem ciemną szpitalną salę. Nagle w oddali dostrzegła ludzką sylwetkę. Znajoma twarz.

- Chwała Bogu - szepnęła. - Pomocy. Moje serce. Wyciągnęła ręce, chwyciła słabo powietrze, ale osoba stojąca w cieniu ani drgnęła.

- Błagam - ponowiła prośbę.

Ten ktoś nie podszedł, nie kwapił się z pomocą. Co się dzieje? Przecież to szpital. Osoba stojąca w cieniu tu pracuje.

Mroczki stanęły Jessie w oczach, a rozdzierający ból pozbawił ją tchu. Raptem cały obraz skupił się w jednej gwiazdce białego światła.

- Błagam, pomocy. Chyba już...

- Tak, Jessie - potwierdziła osoba w cieniu. - Umierasz. Piękny widok, jak przechodzisz na drugą stronę.

Rozdział 2

Jessie biła rękami o pościel niczym ptaszek trzepoczący skrzydełkami. Po chwili ręce zastygły w bezruchu. Umarła.

Nocna zjawa podeszła, uklękła przy łóżku. Na twarzy młodej kobiety wystąpiły plamy, zasinienia. Była wilgotna w dotyku, źrenice miała nieruchome. Brak tętna. Żadnych oznak życia. Gdzie ona teraz jest? W niebie, w piekle, nigdzie?

Tajemnicza postać podniosła dzwonek z podłogi, naciągnęła zmarłej koc, poprawiła blond włosy i kołnierzyk koszuli, osuszyła chusteczką ślinę na wargach.

Zwinnymi palcami podniosła z nocnego stolika zdjęcie w ramce stojące obok telefonu. Śliczna młoda matka z córeczką na ręku. Mała chyba ma na imię Claudia...

Nocna zjawa odstawiła zdjęcie, zamknęła Jessie Falk oczy, a na każdej powiece położyła po miedziaku mniejszym od dziesięciocentówki. Na obu widniał kaduceusz, kij opleciony parą węży, zwieńczony dwoma skrzydłami, symbol profesji medycznej.

Pożegnanie rzucone szeptem zginęło w pisku opon aut mknących po mokrym bruku pięć pięter niżej na Pine Street. - Dobranoc, księżniczko.


CZĘŚĆ 1

Z PREMEDYTACJĄ


Rozdział 3

Siedziałam przy biurku i przerzucałam stertą akt, dokładnie osiemnastu otwartych spraw o zabójstwo, kiedy zadzwoniła do mnie na prywatną linię Yuki Castellano.

- Moja mama zaprasza nas na lunch do Armani Cafe - powiedziała. Była adwokatką, a zarazem najnowszą członkinią Kobiecego Klubu Zbrodni. - Musisz ją poznać, Lindsay. Swoim wdziękiem nakłoni nawet węża do zrzucenia skóry, a mówię to z najwyższym podziwem.

No i co miałam wybrać: sałatkę z tuńczyka popitą zimną kawą u siebie w gabinecie czy pyszny śródziemnomorski obiad, chociażby carpaccio na liściach rukoli posypane parmezanem, z kieliszkiem merlota, w towarzystwie Yuki i jej mamy czarującej nawet węże?

Wyrównałam stos teczek, powiedziałam Brendzie, naszej wydziałowej sekretarce, że wrócę za dwie godziny, i opuściłam gmach sądu miejskiego, w którym dopiero o trzeciej po południu musiałam się stawić na zebranie służbowe.

Słoneczny wrześniowy dzień przerwał falę deszczów i był jednym z ostatnich wspaniałych dni babiego lata przed nastaniem w San Francisco mokrych, jesiennych chłodów.

Co za radość napawać się tą pogodą na dworze!

Z Yuki i jej mamą, Keiko, spotkałam się przed Saksem w ekskluzywnym centrum handlowym przy Union Square obok Golden Gate Panhandle. Szłyśmy zagadane Maiden Lane w kierunku Grant Avenue.

- Przesadzacie z tą nowoczesnością - zganiła nas Keiko. Była zgrabna jak ptaszek, drobna, elegancko ubrana i uczesana. Torby z zakupami niosła zawieszone na ręce. - Mężczyźni nie lubią tak niezależnych kobiet.

- Mamo - jęknęła Yuki. - Daj spokój! Żyjemy w Ameryce i mamy dwudziesty pierwszy wiek.

- Spójrz na siebie, Lindsay - ciągnęła Keiko, nie zważając na Yuki, która szturchnęła mnie w bok. - Co ty nosisz przy sobie!

Obie wydałyśmy okrzyk radości i wybuchnęłyśmy śmiechem, który niemal zagłuszył słowa Keiko mówiącej, że mężczyźni nie lubią uzbrojonych kobiet.

Wierzchem dłoni wytarłam oczy. Stanęłyśmy na czerwonym świetle.

- Ale ja mam kogoś - powiedziałam.

- I to jakiego! - podchwyciła Yuki, gotowa wygłosić pean na temat mojego faceta. - Joe jest bardzo przystojnym Włochem, tak samo jak tata. Ma poważne stanowisko państwowe. W Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

- Umie cię rozbawić? - spytała Keiko, wymownie pomijając referencje Joego.

- Oj tak. Czasem wprost pokładamy się ze śmiechu.

- I dobrze cię traktuje?

- Baaardzo dobrze - odparłam z uśmiechem. Keiko pokiwała głową z aprobatą.

- Znam ja tę minę - rzekła. - Trzeba sobie znaleźć mężczyznę stanu wolnego.

Yuki i ja znów się roześmiałyśmy, a po błysku w oczach Keiko poznałam, że bawi ją rola detektywa.

- Kiedy ten cały Joe ostatnio do ciebie dzwonił? Zarumieniłam się. Dla wzmocnienia efektu Keiko dźgnęła w moją stronę zadbanym palcem. Joe mieszkał w Waszyngtonie, a ja nie, bo nie mogłam. Dlatego nie wiedziałam, jak się ułoży nasz związek.

- Jeszcze nie jesteśmy zaręczeni - powiedziałam.

- Kochasz go?

- Bardzo - wyznałam.

- A on ciebie?

Mama Yuki przyglądała mi się z rozbawieniem, lecz wtem zamarła, jakby skamieniała. Jej zawsze żywe oczy teraz zaszły mgłą uciekły do tyłu, nogi ugięły się w kolanach.

Próbowałam złapać ją w locie, ale nie zdążyłam.

Upadając na chodnik, tak zawyła, że serce podeszło mi do gardła. Nie wierzyłam własnym oczom. Nie pojmowałam, co się dzieje. Czyżby przechodziła zawał?

Yuki zaczęła krzyczeć, uklękła przy mamie, uderzała ją po twarzy i wołała:

- Mamo, mamo, obudź się.

- Yuki, odsuń się. Keiko, słyszysz mnie?

Serce waliło mi jak oszalałe, kiedy przyłożyłam palce do jej tętnicy szyjnej, wymacałam puls, zmierzyłam z pomocą sekundnika.

Oddychała, ale puls miała bardzo słaby, ledwo wyczuwalny. Odczepiłam swój telefon komórkowy od paska i wezwałam dyspozytora.

- Porucznik Boxer, licencja numer dwadzieścia siedem dwadzieścia jeden - krzyknęłam do słuchawki. - Wzywam erkę na róg Maiden Lane i Grant. Natychmiast!

Rozdział 4

Szpital Miejski San Francisco był ogromny, sam przypominał miasto. Niegdyś państwowy, kilka lat temu się sprywatyzował, jednak nadal przyjmował ponadplanową liczbę ubogich pacjentów oraz chorych odesłanych przez inne placówki. Rocznie udzielał pomocy przeszło stu tysiącom osób.

Keiko Castellano leżała na jednym z osłoniętych parawanem stanowisk urządzonych wokół ogromnej, gwarnej izby przyjęć.

Siedząc w poczekalni razem z Yuki, czułam jej przerażenie i strach o życie mamy.

Przypomniał mi się mój ostatni pobyt na oddziale ratunkowym: ręce lekarzy dotykające mojego ciała, głośny łomot serca i myśl, czy wyjdę z tego żywa.

Tamtej nocy nie miałam dyżuru, mimo to wzięłam udział w akcji. Wówczas jednak nawet nie przyszło mi do głowy, że wykonując rutynowe zadanie, w jednej chwili mogę się przenieść na tamten świat. Podobny los spotkał mojego kolegę i byłego partnera, inspektora Warrena Jacobiego. Dopadliśmy dwóch meneli w opuszczonym zaułku. Warren stracił przytomność, a ja omal nie wykrwawiłam się na ulicy, ale znalazłam w sobie tyle siły, żeby odpowiedzieć ogniem.

Dobrze wycelowałam, może nawet aż za dobrze.

Smutny znak czasów, że opinia publiczna opowiada się po stronie cywilów postrzelonych przez policję, a nie policjantów postrzelonych przez cywilów. Rodziny tak zwanych ofiar pozwały mnie do sądu. Mogłam stracić wszystko. Wtedy ledwo znałam Yuki.

Yuki Castellano okazała się bystrą, zaangażowaną i wielce utalentowaną młodą prawniczką. Podała mi rękę, kiedy znalazłam się w potrzebie. Winna jej byłam dozgonną wdzięczność.

Odwróciłam się do Yuki, której głos łamał się z przejęcia, a twarz wyrażała strach o matkę.

- Lindsay, przecież sama widziałaś. To jakiś obłęd. Na miłość boską, ona ma dopiero pięćdziesiąt pięć lat. Kipi energią. Co tu jest grane? Dlaczego oni nic nie mówią? Dlaczego nie pozwolą mi jej przynajmniej zobaczyć?

Nie znałam odpowiedzi, ale, podobnie jak Yuki, traciłam cierpliwość.

Gdzie jest, do cholery, lekarz? Coś niesłychanego! Trzeba nie mieć doprawdy sumienia. Dlaczego to tak długo trwa?

Już się zbierałam, żeby wkroczyć do izby przyjęć i zażądać wyjaśnień, lecz wreszcie do poczekalni wszedł lekarz. Rozejrzał się, wywołał nazwisko Yuki.

Rozdział 5

Na plakietce przypiętej nad kieszenią białego fartucha przeczytałam „dr med. Dennis Garza, dyrektor oddziału ratunkowego”.

Był przystojny - mężczyzna dobrze po czterdziestce, metr osiemdziesiąt pięć wzrostu, osiemdziesiąt kilogramów wagi, do tego barczyste ramiona i wysportowana sylwetka. Ciemne oczy i gęste czarne włosy opadające na czoło zdradzały hiszpański rodowód.

Najbardziej jednak uderzyło mnie jego napięcie, sztywność ciała i nerwowy tik, bo raz po raz strzelał niecierpliwie bransoletką roleksa, jak gdyby chciał powiedzieć: „Jestem bardzo zajęty. Mam milion ważnych spraw na głowie. Przejdźmy do rzeczy”. Od pierwszej chwili nie wzbudził we mnie zaufania.

- Moje nazwisko Garza - przedstawił się Yuki. - Pani matka najprawdopodobniej doznała udaru mózgu albo niedokrwienia przejściowego lub też miniwylewu. Mówiąc potocznie, nastąpiło zatrzymanie krążenia i dopływu tlenu do mózgu, zapewne doszło też do dusznicy, która objawia się bólem wskutek zwężenia tętnic wieńcowych.

- Czy to poważne? Czy mama teraz odczuwa ból? Kiedy będę mogła ją zobaczyć?

Yuki bombardowała doktora Garze pytaniami, dopóki podniesieniem ręki nie przerwał tej kanonady.

- Nie odzyskała jeszcze przytomności. Większość ludzi dochodzi do siebie w pół godziny. Inni, być może również pani matka, potrzebują całej doby. Obserwujemy pacjentkę, ale żadne odwiedziny nie wchodzą w grę. Zobaczmy, jak przeżyje noc.

- Ale wyjdzie z tego, panie doktorze? - dopytywała się Yuki.

- Pani Castellano, zalecam cierpliwość - uciął Garza. - Jak tylko coś będzie wiadomo, dam pani znać.

Kiedy za niesympatycznym lekarzem zamknęły się drzwi sali oddziału ratunkowego, Yuki klapnęła na plastikowe krzesło. Pochyliła się, schowała twarz w rękach i się rozszlochała. Nigdy przedtem nie widziałam jej płaczącej. Aż mnie skręcało w środku, że nie mogę jej nijak pomóc.

Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy.

Objęłam Yuki i powiedziałam:

- Uspokój się, kochana. Mama jest teraz w dobrych rękach. Na pewno szybko wróci do siebie.

I zaczęłam głaskać ją po plecach wstrząsanych płaczem. Wydała mi się krucha i przestraszona, zupełnie jak mała dziewczynka.

Rozdział 6

W poczekalni nie było okien. Wskazówki zegara nad automatem z kawą przesuwały się po tarczy, popołudnie przechodziło w wieczór, północ w poranek. Doktor Garza już nie wrócił i nie przekazał nam żadnej wiadomości.

Przez osiemnaście wlokących się niemiłosiernie godzin Yuki i ja na zmianę przemierzałyśmy nerwowo poczekalnię, chodziłyśmy po kawę, do toalety. Na kolację zjadłyśmy kanapki z automatu, wymieniałyśmy się czasopismami i w upiornej, fluorescencyjnej ciszy słyszałyśmy tylko własne oddechy.

Około trzeciej nad ranem Yuki zasnęła smacznie na moim ramieniu, lecz po dwudziestu minutach nagle się poderwała.

- Coś się stało?

- Nie, kochana. Śpij dalej. Ale już nie udało jej się zasnąć.

Siedziałyśmy razem w sztucznie oświetlonym, niegościnnym pomieszczeniu, a wokół zmieniały się twarze: para trzymająca się za ręce, wpatrzona w pustkę, rodzice z małymi dziećmi na ręku i samotny starszy pan.

Za każdym razem, kiedy otwierały się wahadłowe drzwi na oddział ratunkowy, podnosiłyśmy wzrok. Czasem wychodził z nich lekarz. Czasem ze środka dobiegały jęki i krzyki.

Około szóstej rano z oddziału ratunkowego wyszła młoda lekarka o zmęczonych oczach, w zaplamionym krwią fartuchu i wywołała Yuki, kalecząc jej nazwisko.

- Jak się mama czuje? - spytała Yuki, zerwawszy się na równe nogi.

- Wraca do siebie, stan się poprawia - odparła lekarka. - Zatrzymamy mamę na kilka dni i zrobimy badania, a będzie ją pani mogła odwiedzić, kiedy tylko zostanie przeniesiona na salę ogólną.

Yuki podziękowała lekarce i odwróciła się do mnie. Jej twarz opromieniał uśmiech znacznie weselszy, niż wskazywałaby informacja, którą właśnie otrzymała.

- O Boże, Linds, mama wyzdrowieje! Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy, że siedziałaś tu ze mną całą noc - powiedziała Yuki. Złapała mnie za ręce, a jej oczy nabiegły łzami. - Nie wiem, jak bym wytrzymała, gdyby nie ty, Lindsay. Uratowałaś mnie.

Objęłam ją i przytuliłam.

- Yuki, jesteśmy przyjaciółkami. Jeżeli czegoś potrzebujesz, nie musisz nawet pytać. Chyba wiesz, że możesz mnie poprosić o wszystko. Dzwoń, kiedy tylko zechcesz.

- Najgorsze minęło - rzekła Yuki. - Już teraz nie musisz się o nas martwić. Bardzo ci dziękuję.

Wychodząc ze szpitala przez automatyczne drzwi, obejrzałam się za siebie.

Uśmiechnięta Yuki odprowadzała mnie wzrokiem i machała na pożegnanie.

Rozdział 7

Przed szpitalem stała taksówka z włączonym silnikiem. Ależ mam fart! Wsiadłam i skrajnie wyczerpana skuliłam się na tylnym siedzeniu. Niech sobie studenci zarywają noce, ale nie takie duże dziewczynki jak ja.

Na szczęście kierowca milczał, kiedy jechaliśmy rankiem przez miasto w kierunku Potrero Hill.

Kilka minut później otworzyłam drzwi frontowe pięknego, niebieskiego dwupiętrowego wiktoriańskiego domu, który zajmowałam wraz z dwiema innymi lokatorkami, i weszłam po skrzypiących schodach na pierwsze piętro, biorąc po dwa stopnie naraz.

Kochana Martha, owczarek, przywitała mnie, jakbym wróciła po roku nieobecności. Wiedziałam, że opiekunka nakarmiła ją i wyprowadziła, bo na stole w kuchni leżał zostawiony przez Karen rachunek, ale moja suka stęskniła się za mną tak samo jak ja za nią.

- Mama Yuki jest w szpitalu - pożaliłam się suni (bywam sentymentalna, nie ma co!). Przytuliłam ją a ona obśliniła mnie licznymi pocałunkami, po czym podreptała za mną do sypialni.

Chciałam na siedem, osiem godzin walnąć się w piernaty, ale przebrałam się w wymięty dres Uniwersytetu Santa Clara i zabrałam jej książęcą uroczość na bieg dla zdrowia w błyszczącej mgle poranka wiszącej nad zatoką.

Punkt ósma siedziałam już przy biurku i przez szklane ściany swojego boksu patrzyłam, jak sala naszego wydziału powoli się zapełnia.

Od ostatniej mojej bytności w pracy stos papierów na biurku urósł, a czerwona lampka w telefonie mrugała gniewnie, sygnalizując zarejestrowane wiadomości. Już miałam zareagować na to zdenerwowane oczko, kiedy na moje biurko i nieotwartą paczkę kawy padł cień.

W progu stał rosły, łysiejący mężczyzna. Znałam tę brzydką, mopsią twarz nie gorzej niż własną.

Mój były partner miał wygląd steranego życiem policjanta, któremu właśnie stuknęła pięćdziesiątka. Inspektor Warren Jacobi siwiał, a głęboko osadzonymi oczyma świdrował człowieka jeszcze bardziej niż przed ujęciem tamtych meneli na Larkin Street.

- Wyglądasz, Boxer, jakbyś przespała noc na ławce w parku.

- Dzięki za dobre słowo, przyjacielu.

- Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś.

- Kapitalnie. Co jest?

- Dwadzieścia minut temu wezwano nas do nagłego zgonu - powiedział. - W cadillacu zaparkowanym w garażu przy Opera Plaża znaleziono ciało młodej, atrakcyjnej kobiety.

Rozdział 8

Budynek garażu przy Opera Plaża zajmuje olbrzymią zamkniętą przestrzeń i przylega do gigantycznego, stojącego w gęsto zaludnionej biznesowej dzielnicy gmachu, w którym znajdują się kina, biura oraz sklepy.

Ponieważ był ranek dnia powszedniego, Jacobi stanął tuż przy krawężniku, za rzędem radiowozów zaparkowanych taktycznie, żeby zablokować dojazd od strony Golden Gate Avenue.

Obowiązywał ścisły zakaz wjazdu i wyjazdu. Dookoła zebrał się falujący tłum gapiów.

- Przechodnie już jazgoczą. Bez pudła zwietrzyli prawdziwy skandal - mruknął Jacobi.

Przecisnęłam się przez ciżbę, goniona zdenerwowanymi głosami.

- Pani tu dowodzi?

- Halo, muszę się dostać do samochodu. Za pięć minut mam spotkanie!

Dałam nurka pod taśmą okalającą miejsce zdarzenia i stanęłam przy wjeździe wyciągnięta jak struna, starając się zrobić dobry użytek ze swojego metra siedemdziesięciu ośmiu centymetrów wzrostu. Przedstawiłam się, przeprosiłam zgromadzonych za wszelkie niewygody.

- Proszę o wyrozumiałość. Z przykrością zawiadamiam, że w tym garażu niedawno popełniono przestępstwo. Życzę sobie, podobnie jak państwu, żebyśmy wszyscy stąd jak najszybciej wyszli. Dołożymy wszelkich starań, by tak się stało.

Odpowiedziałam na kilka całkiem retorycznych pytań, po czym odwróciłam się na dźwięk swojego nazwiska i odgłos kroków za plecami. Po podjeździe schodził nowy partner Jacobiego, inspektor Rich Conklin.

Przypadł mi do gustu już kilka lat temu, kiedy poznałam go jako błyskotliwego, zawziętego mundurowego. Odwaga na służbie oraz imponująca liczba zatrzymań zapewniły mu ostatnio awans do wydziału zabójstw w stosunkowo młodym wieku dwudziestu dziewięciu lat.

Notowania Conklina u kobiet pracujących w gmachu sądu wzrosły, odkąd zamienił policyjny mundur na złotą odznakę oficera śledczego.

Przy wzroście metr osiemdziesiąt pięć prezentował się bez zarzutu. Był jasnym szatynem o piwnych oczach i urodzie uczelnianego baseballisty skrzyżowanego z żołnierzem oddziału fok.

Ja jednak nie zwracałam na to uwagi.

- Co my tu mamy? - spytałam Conklina.

Uderzyło mnie spojrzenie jego bystrych piwnych oczu. Nader poważne, lecz pełne szacunku.

- Denatka to kobieta białej rasy, pani porucznik. Wiek dwadzieścia jeden, dwadzieścia dwa lata. Na szyi ma ślad duszenia linką.

- Znaleźliście świadków?

- Nie mieliśmy tyle szczęścia. Tamten mężczyzna - powiedział Conklin, wskazując kciukiem niechlujnego, długowłosego parkingowego w budce - nazwiskiem Angel Cortez, pilnował całą noc, ale nie zauważył nic szczególnego. Rozmawiał przez telefon z dziewczyną, kiedy przybiegła z krzykiem klientka. Nazywa się... - Conklin przerzucił kartki notesu - Angela Spinogatti. Zostawiła tu swój samochód na noc, a rano zauważyła w tym cadillacu ciało. Nic więcej nie miała do powiedzenia.

- Sprawdziłeś rejestrację cadillaca? - spytał Jacobi. Conklin skinął głową przewrócił kartkę w notesie.

- Samochód należy do niejakiego Lawrence'a P. Guttmana, doktora stomatologii. Nienotowany w aktach policyjnych ani sądowych. Próbujemy się z nim skontaktować.

Podziękowałam Conklinowi i poprosiłam, żeby zabezpieczył bilety parkingowe oraz taśmy z kamer przemysłowych.

Następnie razem z Jacobim ruszyłam w głąb garażu.

Stanowczo za krótko spałam, ale cienki strumyczek adrenaliny stale zasilał mój krwiobieg. Wyobraziłam sobie całą scenę, jeszcze zanim ją zobaczyłam. Zastanawiałam się, jak doszło do uduszenia młodej białej kobiety w garażu.

Nad głową usłyszałam odgłos kroków. Nadciągali moi ludzie.

Doliczyłam się tuzina funkcjonariuszy policji San Francisco, rozstawionych wokół betonowej wstęgi podjazdu wijącej się spiralnie ku górze. Przetrząsali śmieci, spisywali numery rejestracyjne samochodów, szukali czegokolwiek, co mogłoby nam pomóc, zanim przekażemy z powrotem miejsce zbrodni do użytku publicznego.

Razem z Jacobim skręciliśmy na trzecie piętro, gdzie zobaczyliśmy cadillaca. Zgrabny czarny wóz, najnowszy model Seville, niezarysowany stał przy barierce przodem do parkingu centrum administracyjno - kulturalnego przy ulicy McAllister.

- Przyspiesza do setki w niecałe pięć sekund - mruknął Warren, po czym zanucił kawałek z reklam telewizyjnych cadillaca.

- Wyluzuj, kolego - zgasiłam go.

Charlie Clapper, szef wydziału przestępstw, jak zwykle miał kamienną twarz. Szara marynarka w jodełkę znakomicie pasowała do jego szpakowatych włosów.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin