De Vries Anne - Naszym dzieciom o Biblii.doc

(834 KB) Pobierz

Anne de Vries Naszym dzieciom o Biblii

 

Wszystko pochodzi od Boga Posłuchaj mnie uważnie. Opowiem ci, skąd się wzięło wszystko na świecie. Czy wiesz, skąd bierze się, jedzenie? Na przykład ta kromka chleba z masłem, którą jesz? Oczywiście, przygotowała ci ją mamusia. Chleb kupiła u piekarza, a piekarz upiekł chleb z mąki. Mąkę zaś wziął od młynarza. Młynarz, aby mieć mąkę, musiał zemleć ziarno, które przywiózł do niego wieśniak. Wieśniak ziarno zebrał z pola. Ale kto sprawił, że zboże wyrosło na polu? Bóg, nasz Ojciec! Gdyby On tego nie uczynił, wieśniaK nie miałby zboża na polu. Młynarz nie miałby mąki. Piekarz nie miałby z czego upiec chleba, a twoja mamusia nie mogłaby dać ci go do jedzenia. Tak jak chleb, wszystko, co jemy pochodzi od Boga. Dlatego każdego dnia rano wielu ludzi modli się: "Dzięki Ci, Panie, za pokarm. Amen". Nasz dom także zawdzięczamy Bogu. Oczywiście, dom został zbudowany z cegieł; drzewa, cementu i innych rzeczy. Cegły zostały zrobione z gliny. A skąd wzięło się drzewo do budowy domu? Zostało ścięte w lesie. Kto jednak sprawia, że drzewa rosną? Kto stworzył ziemię, drzewa i wszystko, co nas otacza? Bóg, nasz Ojciec! Gdyby tego nie uczynił, nie mielibyśmy domu. Tak samo jest ze wszystkim wokół nas, bo wszystko pochodzi od Boga. Bóg stworzył wszystko: i ziemię, na której żyjemy, i niebo, w którym On mieszka, a także nas samych. Tak, ciebie również stworzył Bóg. Kiedy byłeś jeszcze całkiem maleńki, twoi rodzice otrzymali ciebie od Niego. Byłeś wtedy małym dzidziusiem. Umiałeś jedynie wywijać rączkami i nóżkami oraz płakać. Ale Bóg czuwał nad tobą. Rosłeś, teraz jesteś już całkiem duży. Już wiele potrafisz. Nauczyłeś się już różnych rzeczy. Ale jeszcze bardziej urośniesz i jeszcze więcej się nauczysz. I Bóg ciągle będzie nad tobą czuwał. To On daje ci dach nad głową, pożywienie, ubranie i dużo innych rzeczy. To On opiekuje się nami wszystkimi. To On jest naszym Ojcem, który mieszka w niebie. Stary Testament Bardzo dawno temu Stworzenie świata Posłuchaj mnie jeszcze. Opowiem ci teraz, w jaki sposób Bóg wszystko stworzył. Bardzo, bardzo dawno temu Bóg stworzył niebo i ziemię. W niebie wszystko było piękne, jasne i radosne. Mieszkał w nim Bóg w otoczeniu aniołów, które przepięknie śpiewały. Ale na ziemi nie było jeszcze niczego i wcale nie było tu ładnie - zimno, smutno i ciemno, straszliwie ciemno, a cała ziemia była zalana wodą. Ale Bóg postanowił: - Chcę, aby i na ziemi było pięknie. I rzekł: - Niech się stanie światłość! I zaraz stało się jasno, tak jak Bóg rozkazał. Wszystko bowiem, cokolwiek Bóg powie, zawsze musi nastąpić. Potem nadszedł wieczór i ziemia znowu pogrążyła się w ciemnościach. I tak jest zawsze od tamtej pory: co wieczór robi się ciemno. A Bóg powiedział: - Porę, kiedy jest jasno, nazwiemy dniem, a ciemność - nocą. I tak upłynął dzień pierwszy. Drugiego dnia Bóg kontynuował swe dzieło. Powiedział: - Niechaj błękitne niebo rozciąga się nad ziemią! A po błękitnym niebie płynęły białe obłoki. Było to bardzo piękne! Potem znów zapadł wieczór i minął drugi dzień. Cała ziemia była ciągle jeszcze zalana wodą. Więc dnia trzeciego Bóg osuszył jedną jej część: wody spłynęły i ziemia wyschła. Wtedy rzekł Bóg: - Część suchą nazwiemy lądem, a wodę - morzem. I rozkazał Bóg, by na lądzie wyrosły drzewa, kwiaty i trawa. Kwiaty mocno pachniały, trawa zieleniła się, a drzewa szumiały poruszane podmuchem wiatru. Ziemia była teraz naprawdę piękna! Ale czwartego dnia stała się rzecz jeszcze piękniejsza, o ile to w ogóle możliwe! Tego dnia Bóg stworzył Słońce. Od rana świeciło ono na niebie, wznosiło się coraz wyżej i wyżej, ogrzewając ziemię swym blaskiem. Kwiaty zwracały ku niemu główki i w jego promieniach rozchylały kielichy, ukazując całą swą krasę. Wieczorem słońce schodziło coraz niżej i niżej, aż nikło za horyzontem. Wtedy jednak nie robiło się zupełnie ciemno, bo ukazywał się Księżyc, gdyż Bóg stworzył i Księżyc, i migocące gwiazdy. Rzekł: - Słońce ma świecić w dzień, księżyc zaś nocą. I tak się stało. Potem nadszedł dzień piąty. Czy wiesz, co Bóg stworzył tego dnia? Ryby i ptaki. Ryby pluskały w wodzie, a ptaki śpiewały na drzewach. W ten sposób wyrażały Bogu swą radość. Bóg nauczył je budować gniazda i powiedział do nich: - Znoście i wysiadujcie jaja, aby wykluły się z nich małe pisklęta. Odtąd przybywać będzie na ziemi ptactwa. I minął dzień piąty. Szóstego dnia stworzył Bóg coś jeszcze wspanialszego. Najpierw zwierzęta: konie, krowy, owce, króliki, a także ogromnego słonia i małą myszkę. A co było potem? Potem rzekł Bóg: - Teraz stworzę człowieka, istotę, która będzie do mnie podobna. I stworzył pierwszego mężczyznę. I dał mu na imię Adam Wtedy rzekł: - Adamie, będziesz panem wszystkiego, co stworzyłem. Będziesz panował nad rybami, ptakami i wszystkimi zwierzętami. Wszystko ma być tobie podległe, ale ty musisz być mi posłuszny. Adam zrozumiał dobrze, o co Bogu chodziło. I tak minął dzień szósty. Siódmego dnia Pan Bóg odpoczął po pracy, ponieważ ukończył dzieło tworzenia. Na świecie nie istnieje więc nic, czego by Bóg nie stworzył. W ogrodzie Eden Tak samo nie ma na ziemi takiego dziecka, nad którym by On nie czuwał. Zawsze o tym pamiętaj! Adam i Ewa Adam spacerował po przepięknym ogrodzie. Barwne kwiaty kwitły pośród traw, ptaki śpiewały na drzewach. Tuż nad jego głową zwieszały się z gałęzi wspaniałe owoce: winogrona, jabłka i różne inne. W ogrodzie mieszkały też rozmaite zwierzęta, wszystkie miłe i łagodne. Żadne nie było drapieżne i nie wyrządzało krzywdy drugiemu. To był cudowny ogród! Czy wiesz, jak się on nazywał? Ogród Eden albo raj. A czy wiesz, kto tam jeszcze przebywał? Sam Pan Bóg. To On stworzył ten ogród i dał go Adamowi. Aby tu mieszkał. Bóg opiekował się Adamem troskliwie, jak ojciec swym dzieckiem, i chciał, by Adam był szczęśliwy. Pewnego razu do Adama, spacerującego po raju, przybył Bóg i przemówił do niego. Człowiek ucieszył się bardzo usłyszawszy Boży głos. A świadomość bliskości Boga sprawiała mu największą radość. Pan Bóg polecił Adamowi, by opiekował się tym pięknym ogrodem i jadł wszystkie owoce, na jakie tylko ma ochotę. Ale z jednego drzewa nie wolno mu było zrywać owoców. Drzewo to, rosnące w samym środku raju, nazywało się drzewem znajomości złego i dobrego. Pan Bóg powiedział: - Możesz jeść bez obawy owoce ze wszystkich drzew, z wyjątkiem tego jednego. Jeżeli bowiem zjesz jego owoc - umrzesz. Adam był posłuszny Bożemu nakazowi. Nie chciał, żeby Bóg gniewał się na niego. Pewnego dnia Bóg przyprowadził do Adama wszystkie zwierzęta, by nadał im imiona. Od tamtej pory noszą one te nazwy, które człowiek im nadał. Zwierzęta zbliżały się parami, samiec z samicą, tworząc długi, długi korowód. Na samym przedzie kroczyły dwa kolosy. Adam nazwał je słoniami. Potem przyfrunęły dwa ptaszki o czerwonych gardziołkach i zostały nazwane gilami. Dalej kroczył lew z lwicą, dwa węże, baran z owcą, a Adam każdemu nadawał imię. Kiedy jednak wszystkie zwierzęta odeszły, człowiek poczuł, że ogarnia go smutek. Zwierzęta bowiem podchodziły parami, samiec ze swoją samicą, każde ze swą towarzyszką, tylko Adam był sam. Pan Bóg znał myśli Adama, bo On wie wszystko! Więc Adam nie musiał Mu niczego wyjaśniać. Dwoje szczęśliwych ludzi Bóg rzekł: - Niedobrze jest człowiekowi samemu. I zaraz zesłał na Adama głęboki sen. A po przebudzeniu Adam zobaczył koło siebie kobietę, Ewę. To Bóg mu ją dał. Adama ogarnęła radość. Odtąd już nie będzie sam! Zabrał Ewę do ogrodu i wszystko po kolei jej pokazywał, także to drzewo, z którego nie wolno im było jeść owoców. Dwojgu ludziom było ze sobą dobrze i żyli szczęśliwi. Nie znali żadnego cierpienia. Nigdy nie chorowali. Nie mieli powodów do zmartwień czy obaw. Żyli blisko Boga. On był ich Ojcem, oni Jego dziećmi. Nigdy potem żaden człowiek na ziemi nie był tak szczęśliwy, jak oni wtedy! Ale pewnego dnia wszystko się zmieniło, i to z ich własnej winy! Ewa spacerując po ogrodzie podeszła do drzewa, z którego nie wolno im było jeść owoców. Wtedy usłyszała czyjś głos. Kto to mógł do niej mówić? Nie był to Adam.- Nie był to także Pan Bóg... Ewa przystanęła zaciekawiona i nagle spostrzegła węża, który patrzył na nią błyszczącymi oczyma. - Powiedz mi - zapytał wąż - czy to prawda, że nie wolno wam jeść owoców z żadnego drzewa? Czy Bóg naprawdę wam tego zakazał? - Ależ skąd! - odpowiedziała Ewa. - Wolno nam jeść owoce z wszystkich drzew z wyjątkiem tego jednego. Gdybyśmy zjedli - umrzemy. Tak powiedział Pan Bóg. Wtedy wąż przymknął oczy i szepnął: - Skądże znowu, wcale nie umrzecie! Bóg tak powiedział, ale to nieprawda. Przeciwnie, staniecie się jeszcze szczęśliwsi. Będziecie tak mądrzy i potężni, jak On sam. Możesz mi wierzyć, gdyż wiem o tym lepiej od Boga. Zjedz ten owoc bez obawy, a zobaczysz, że nic ci się nie stanie. Ewa spojrzała na owoce. Pachniały aromatycznie i wspaniale połyskiwały w słońcu. Na pewno są bardzo smaczne! I Ewa posłuchała węża. Zerwała owoc z drzewa i jadła. Potem dała Adamowi i on jadł również. I choć Pan Bóg im tego surowo zabronił, oni nie posłuchali. Popełnili wielki grzech! Natychmiast też przekonali się, że wąż kłamał, bo poczuli się nieszczęśliwi, smutni i wystraszeni. Zawstydzili się zauważywszy, że są nadzy. Dotąd nigdy nie zwracali na to uwagi, teraz nagle to spostrzegli. Zerwali więc wielkie liście i przysłonili nimi swą nagość. Nieco później, w szumie wieczornego wiatru posłyszeli głos Boży. Ten głos, zawsze dotąd wywołujący radość, teraz tak ich przeraził, że śpiesznie ukryli się w krzakach, mając nadzieję, że Bóg ich tam nie znajdzie. On jednak widzi wszystko, więc dojrzał ich wśród krzaków i zawołał: - Adamie, gdzie jesteś? Przyjdź do mnie. Musieli więc stanąć przed Nim, skoro ich odkrył. Podeszli trzęsąc się ze strachu i nie śmiejąc podnieść oczu. Bóg zapytał: - Czy jedliście owoc z tego drzewa? Mówił gniewnym tonem, w którym brzmiał jednak smutek. Adam odpowiedział: - Tak, Panie, to wąż namówił nas, byśmy jedli. Wówczas Pan Bóg rozgniewał się na węża, a jeszcze bardziej na nieprzyjaciela, który to spowodował. Naprawdę, ten był wszystkiemu winien! Tym nieprzyjacielem jest Szatan, który zazdrości Bogu i chce niszczyć Jego piękne dzieło. Tym razem mu się udało... Adam i Ewa nie mogli już dłużej przebywać w pobliżu Boga, bo okazali się nieposłuszni. Musieli opuścić raj. Pan Bóg, mimo wszystko, kochał swoje nieposłuszne dzieci. Obiecał im, że kiedyś wszystko się odmieni. Ewa będzie miała dzieci, a pewnego dnia zjawi się na świecie Dziecko, które okaże się silniejsze od Szatana. Zwycięży go i będzie czuwało, by nie mógł czynić zła. Czy wiesz, o jakim dziecku mówię? O Panu Jezusie. Kiedy On przyjdzie, Bóg nie będzie już dłużej gniewał się na ludzi. Zamieszkają wtedy blisko Niego, w niebie, gdzie jest o wiele piękniej niż w raju. Tak, Bóg nie przestał kochać swych dzieci. Otaczał je nadal opieką, dał odzienie ze skór zwierzęcych, żeby mieli w co się ubrać i nie cierpieli zimna. Musieli jednak opuścić raj bezpowrotnie, bo anioł stojący przy wejściu nikogo nie wpuszczał. Biedny Adam! Biedna Ewa! Jakże smutny spotkał ich los! Czuli się tacy nieszczęśliwi! Kiedyś jednak, gdy Dziecko przyjdzie na świat, wszystko się odmieni. Na myśl o tym robiło im się trochę lżej na sercu. Kain i Abel Adam i Ewa nie mieszkali już w raju. Przedtem ich życie było piękne i beztroskie, teraz stało się smutne i trudne. Tak zostali ukarani za nieposłuszeństwo. Pewnego dnia spotkało ich jednak coś bardzo miłego. Bóg obdarzył ich dzieckiem, małym chłopcem. Cieszyli się z tego ogromnie! Ewa została matką! Swemu synowi dała na imię Kain. Trochę później urodziło się drugie dziecko, też chłopczyk. Dali mu na imię Abel. Adam i Ewa mieli. Teraz dwoje dzieci. Ewa nie miała dla nich kołyski ani ciepłej kołderki, która chroniłaby od zimna. Była tak biedna, że właściwie niczego nie miała. Troszczyła się jednak o Kaina i Abla, jak tylko mogła najlepiej. Zrobiła im posłania ze słomy i siana, nakryła skórami zwierząt, pod którymi było im cieplutko. Obaj chłopcy rośli i nabierali sił. Umieli już chodzić i mówić. Adam i Ewa nauczyli ich również modlić się. Opowiadali im o Panu Bogu, o raju, a także o Szatanie, który zawsze namawia ludzi do nieposłuszeństwa. Adam i Ewa pytali swych synów: - Czy chcecie zawsze kochać Boga i być Mu posłuszni? Kain i Abel wyrośli na mężnych chłopców. Wtedy zaczęli pracować tak samo jak ich ojciec. Ka

n został rolnikiem. Uprawiał rolę. Siał zboże, a gdy dojrzało, zbierał je. Z mąki piekł chleb. Abel został pasterzem. Pasał owce na łąkach i troszczył się o to, by miały dość trawy. One dostarczały mu mleka i smacznego mięsa. Kain siał coraz więcej zboża. Ablowi przybywało owiec, bo co roku rodziły się młode. Kto jednak sprawiał, że Kainowi rosło zboże? Kto dawał Ablowi owce? Pan Bóg. Wszystko zawdzięczali Bogu. Kain i Abel wiedzieli o tym. Adam im to często powtarzał. Dlatego pragnęli podziękować Panu za wszystkie Jego dary i coś pięknego Mu ofiarować. Postanowili złożyć ofiarę. Czy wiesz, jak to zrobili? Posłuchaj uważnie! Abel wybrał najpiękniejszą ze swych owiec i powiedział: - Tę owieczkę przeznaczam dla Pana Boga. Potem zbudował ołtarz z kamieni. Położył na nim stos suchych, dobrze palących się polan. Następnie złożył na nich zabitą owcę. Podłożył ogień i wszystko zaczęło się palić, a dym unosił się prosto w górę. Wtedy Abel ukląkł i tak się modlił: - Panie Boże, kocham Cię bardzo. Wiem, że zawsze czuwasz nade mną, więc teraz składam Ci tę owieczkę, którą otrzymałem od Ciebie, aby wyrazić, jak bardzo Cię kocham. Pan Bóg słyszał jego słowa, bo On słyszy modlitwy wszystkich ludzi. Wiedział też, że Abel Go kocha. I On kochał Abla. Przyjął jego ofiarę i Abel poczuł się szczęśliwy. Kain także złożył Bogu ofiarę. Zbudował ołtarz z kamieni i położył na nim suche drewniane polana. Następnie złożył część swego zboża zebranego z pola. To Bóg sprawił, że zboże wyrosło. Na koniec Kain podłożył ogień. Wtedy Kain zaczął się także modlić, Bóg zna serce człowieka chociaż nie odczuwał prawdziwej wdzięczności. Myślał sobie: - Sam siałem, sam troszczyłem się, by zboże wyrosło, więc właściwie dlaczego mam dziękować Panu Bogu? Bóg znał jego myśli. Wiedział, że Kain Go nie kocha. Dlatego nie przyjął od niego ofiary. Kain od razu to zauważył. Rozgniewał się na Pana Boga, a także na Abla, szczególnie na Abla, gdyż mu zazdrościł. Myślał sobie: - Bóg zawsze wyróżnia mego brata, a nie mnie. Ciągle nad tym rozmyślał i stawał się coraz gorszy, coraz bardziej zapiekły w gniewie. Nie mógł spać, prawie nic nie jadł. Bóg upominał go, mówiąc: - Kainie, czemu jesteś taki zły i zazdrosny? Przecież sam jesteś sobie winien. Jeżeli pokochasz mnie naprawdę, ty również staniesz się szczęśliwy. Zastanów się nad tym, Kainie, i przestań zazdrościć. Ale Kain nie słuchał. Nadal robił to, co mu się podobało. Pewnego dnia rzekł do Abla: - Chodźmy na pole! Gdy znaleźli się sami, rzucił się na Abla i uderzył tak mocno, że go zabił. Abel padł na ziemię, a jego krew zrosiła trawę. Przerażony Kain, bojąc się kary, natychmiast uciekł. Liczył na to, że Pan Bóg niczego nie widział. Lecz Bóg widział, bo On widzi wszystko, co się dzieje na ziemi. Zapytał Bóg Kaina: - Gdzie jest brat twój, Abel? Kain bezczelnie skłamał, odpowiadając: - Nie wiem, gdzie jest Abel. Nie jestem przecież stróżem mego brata! Wtedy Bóg rzekł: - Za to, coś uczynił, nie otrzymasz więcej zbiorów ode mnie i nie wolno ci tu zostać. Idź precz! Nie chcę cię znać! I tak się stało. Kain szedł ciągle naprzód, dalej i dalej, ale wszędzie, dokąd przyszedł, przypominał sobie brata Abla, którego zabił. Do końca życia był już nieszczęśliwy i zdjęty grozą. Tak więc Adam i Ewa jednego dnia stracili obu synów. Żaden z nich nie powrócił tego wieczora do domu. Toteż rodzice udali się na poszukiwania. Znaleźli Abla leżącego na ziemi, który wyglądał tak, jak gdyby spał, ale nie przebudził się, bo był martwy. Więc Adam i Ewa pochowali go. Odtąd żyli oboje w wielkim smutku, ale Bóg zesłał im pociechę. Dał im znów dzieci, córki i synów. Jeden z chłopców, Set, był bardzo podobny do Abla i tak samo jak tamten kochał Pana Boga. Adam i Ewa spoglądając na niego wspominali Abla i wzdychali: - Nasz biedny, drogi Abel! Mylili się jednak. Abel bowiem nie był już wcale biedny ani nieszczęśliwy. Gdy Adam i Ewa składali go do ziemi; to nie był już Abel, tylko jego ciało. A on sam znajdował się w niebie, u Pana Boga, wśród aniołów. Tam nikt nie mógł wyrządzić mu krzywdy. Tam jest jeszcze piękniej niż w raju. Noe Słychać pukanie: Puk! puk! puk! Stuk! stuk! stuk! To stary Noe i trzej jego synowie: Sem, Cham i Jafet walą młotkami. Młodzi pomagają ojcu w pracy. Ścięli już ogromne drzewa, a ich pnie porżnęli na belki i deski. Coś z nich budują. Co to, będzie? Dom? Nie, chociaż to "coś" jest jak dom wysokie i trochę do niego podobne. Oni budują ogromny statek, długi na przeszło sto metrów. Ten statek nazywa się arka. Budują go już od dawna i teraz jest prawie gotowy. Kto będzie tą arką podróżował? Ci czterej mężczyźni ze swymi żonami. Zaledwie osiem osób, chociaż jest miejsce dla tysiąca. Inni ludzie mogliby im towarzyszyć, ale nie chcą. Przychodzą tylko, by popatrzeć na ogromny statek i pośmiać się. Szydzą z Noego: - Gdzie ty będziesz pływał tym statkiem? Przecież on stoi w samym środku lądu! - śmieją się. - W jaki sposób przetransportujesz go nad morze? - Woda przyjdzie tutaj - odpowiada Noe. - Bóg zapowiedział, że woda pokryje wszystko, całą ziemię, gdyż ludzie stali się bardzo źli i wcale nie słuchają Pana. Ocaleją tylko ci, którzy schronią się do arki. Słowa Noego wywoływały tylko śmiech u słuchających. - Nie śmiejcie się! - wołał Noe. - Lepiej usłuchajcie mnie i proście Boga, aby zechciał darować wam wasze winy. Wtedy będziecie mogli wejść do arki! Ale oni krzyczeli: - Wcale nie zamierzamy się modlić! Niech nas spotka kara, wcale się jej nie boimy! Ani nam w głowie wchodzić do tej głupiej arki! Tak, ludzie zamieszkujący ziemię stawali się coraz gorsi, jeszcze gorsi od Kaina, który przynajmniej bał się kary, gdy zabił brata. Ci ludzie niczego się nie bali. Zachowywali się tak, jak gdyby Bóg nie istniał, a oni mogli robić, co im się żywnie podoba. Pan Bóg stale ich ostrzegał, ale oni nie zwracali na to uwagi. Drwili sobie z Niego. A Bóg nie pozwala się z siebie naśmiewać. Długo okazywał cierpliwość złym ludziom, aż w końcu, gdy nie zamierzali wcale być Mu posłuszni, postanowił ich ukarać. Polecił Noemu zbudować arkę, bo Noe kochał Boga i nie zasługiwał na karę. Ani on, ani jego żona, ani dzieci. Pan Bóg wskazał mu dokładnie, jak ma zbudować arkę: będą w niej tylko jedne drzwi, prowadzące do środka, i tylko jedno okno, a wewnątrz wiele pomieszczeń. Wszystko będzie pokryte dachem, a szczeliny zatkane smołą i dziegciem, tak aby nawet kropla wody nie przedostała się do środka. Dlatego całymi dniami rozlegało się stukanie młotków. Stuk! stuk! stuk! Puk! puk! puk! Ludzie słyszeli je wieczorem, gdy kładli się spać. Ludzie słyszeli je rano, gdy budzili się ze snu. Stuk! stuk! Puk! puk! puk! Słyszycie? Słyszycie? Aż pewnego dnia młotki ucichły. Ogromny statek został ukończony. I oto widać teraz tłum tych, co chcą dostać się do środka. Nie jest to jednak tłum ludzi. To przybyły zwierzęta, które Bóg tu przywołał. Zbliżają się parami, każdy samiec ze swoją samicą. Jedne po drugich, duże i małe, wchodzą do środka, a Noe wskazuje każdemu miejsce. Jedzenie dla nich już zawczasu przygotował. Źli ludzie widzieli, co się dzieje, a jednak nadal nie chcieli słuchać. Już wkrótce będzie za późno! Noe wszedł wraz z rodziną do arki, a wtedy Pan Bóg zamknął za nimi jedyne do niej drzwi. Jeszcze przez tydzień arka stała nieruchomo. Potem przyszło nieszczęście. Ciężkie chmury zasnuły niebo. Zrobiło się ciemno. Słońce znikło i wydawało się, że zapadła noc. Wówczas lunął taki deszcz, jakiego dotąd nigdy jeszcze nie było! Padało bez przerwy. Strumienie wody waliły z łoskotem o ziemię. Ulewa ani na chwilę nie ustawała. Ogromny statek spokoJnie stał w ciemnościach. Deszcz tłukł o dach arki, spływał wzdłuż ścian, oblewał ją ze wszystkich stron. Wszędzie wokół już stała woda i podnosiła się coraz wyżej. Nagle arka drgnęła i uniosła się na wodzie, pchana przez wiatr do przodu. Dokąd płynęła? Tego Noe nie wiedział, ani nikt z ludzi, znajdujących się w arce, też tego nie wiedział. Tylko Pan Bóg wiedział. To On nadawał bieg arce. A ponieważ to On nią kierował, nic złego jej nie groziło. Ulewa nie ustawała. Woda zalewała ziemię. Wkrótce najwyższe domy znalazły się pod wodą. Potem najwyższe drzewa skryły się pod nią. Dopiero wtedy Bóg wstrzymał ciemne chmury. Deszcz ustał. Słońce znów zaczęło świecić. Ale ziemi nie było już widać. Wszędzie rozciągało się ogromne morze. Nie było już złych ludzi. Wszyscy potonęli. Arka ciągle unosiła się na wodzie, a w niej osiem ocalonych osób i mnóstwo zwierząt, które wkrótce miały zapełnić ziemię. Nikt z nich nie musiał się lękać, bo Bóg czuwał nad nimi. Długo pływała arka po morzu, aż pewnego dnia usłyszano wielki łoskot. Bum!!! - arka uderzyła o coś dnem i stanęła. Poczekano jeszcze kilka dni, aż wody niżej opadną. Wtedy Noe stwierdził, że arka uderzyła o jakąś górę. Trzeba było jeszcze długo, długo czekać, ale Noe już dłużej nie mógł wytrzymać. Pewnego dnia wszedł więc do pomieszczenia dla ptaków i wybrał czarnego, wielkiego kruka, a następnie wypuścił go przez okno. Uszczęśliwiony kruk poleciał bardzo daleko i już nie wrócił. To był silny ptak, zapewne więc znalazł sobie coś na wodzie do jedzenia... Potem Noe wypuścił z arki gołębicę. Latała przez cały dzień to tu, to tam, szukając pożywienia, ale nic nie znalazła. Zmęczona, wieczorem wróciła do arki. Nie mogła jeszcze żyć na ziemi. Noe wystawił rękę, pochwycił gołębicę i wciągnął do środka. Poczekał jeszcze tydzień i wypuścił ją ponownie. Tym razem wróciła wieczorem, niosąc w dziobku listek zerwany z drzewa. Zdawała się mówić: - To już nie potrwa długo, Noe, ponieważ drzewa zaczynają wyłaniać się z wody! Co za radosna nowina! Gdy w tydzień później Noe wypuścił ją znowu, gołębica nie wróciła. Znalazła sobie pożywienie. Wtedy Noe uniósł dach arki i słuchał, co Bóg ma mu do_ powiedzenia. A Bóg rzekł: - Możesz już wyjść z arki, ty i żona twoja, i dzieci, i wszystkie zwierzęta. Jakże byli szczęśliwi, że nareszcie mogą się stąd wydostać! Wszędzie zieleniła się odrastająca trawa, a w powietrzu unosił się zapach kwiatów. Znowu na ziemi było pięknie! Ptaki wiły gniazda, śpiewając przy tym swe najpiękniejsze pieśni. Zwierzęta radośnie rozbiegły się w różnych kierunkach, daleko od arki, i znikły szukając sobie dogodnych legowisk. Noe złożył Bogu ofiarę. Gdy dym wzbił się w górę, Noe, jego żona i dzieci - wszyscy padli na kolana i podziękowali Bogu za ocalenie. Pan widział ich ofiarę. Widział także ich radość i wdzięczność. Obiecał wtedy, że nigdy więcej nie ześle na ziemię tak straszliwej powodzi. - W przyszłości nie obawiajcie się ulewy - powiedział. - Spójrzcie w niebo. Czy widzicie mój łuk na obłokach? Ja go też widzę. Jest to znak, że nigdy już świat nie zostanie zniszczony wodą. Czy widziałeś kiedyś ten piękny, różnobarwny łuk na niebie? To właśnie jest tęcza. Abraham Pewien bogaty człowiek, Abraam, wyruszył w bardzo daleką podróż. Był właścicielem ogromnych stad owiec, bydła i osłów. Miał również wielbłądy - wielkie zwierzęta, jeszcze większe od koni. Można na nich wygodnie podróżować. Abraham wyruszył w drogę, zabierając ze sobą wszystkie owce, bydło i osły. Towarzyszyło mu mnóstwo służących, którzy zajmowali się stadami. Oczywiście jechała z nim także żona, Sara. Abraham podjął tę podróż dlatego, że Pan Bóg tak mu rozkazał. Bóg powiedział: - Abrahamie, idź do innego kraju, który ci wskażę. Idź bez obawy, bo ja będę czuwał nad tobą. Nagrodzę tych ludzi, którzy okażą się dobrzy dla ciebie, a ukarzę tych, którzy cię skrzywdzą. Twoje dzieci zamieszkają później w tym dalekim kraju, gdzie pewnego dnia, po upływie wielu, wielu lat, przyjdzie na świat Pan Jezus. Abraham kochał Pana i był mu posłuszny we wszystkim. Teraz czekała go długa i ciężka droga. Odbywał ją na wielbłądzie, jadąc na czele całej karawany. Obok niego jechał Lot, jego bratanek, który także zgodził się wyruszyć do dalekiego kraju. Za obu mężczyznami podążały ich żony, Sara i żona Lota. Dalej postępowały owce z jagniętami, krowy z cielętami i wszystkie inne zwierzęta ze swymi małymi. Na końcu szli słudzy, opiekujący się zwierzętami. Wszyscy razem tworzyli ogromny orszak. Posuwali się powoli, ponieważ jagnięta nie mogły iść szybko. Karawana wspinała się na wysokie góry i przemierzała wielkie lasy. Wędrowali przez pustynie, gdzie, jak okiem sięgnąć, nie było nic widać tylko piasek i piasek. Mijali różne obce kraje, które Abraham widział po raz pierwszy

życiu. Gdy zapadał wieczór, karawana zatrzymywała się. Ludzie rozbijali namioty, by w nich ułożyć się na spoczynek, a zwierzęta - przytulone jedne do drugich - spały pod gołym niebem. Nie wszyscy słudzy mogli iść spać. Niektórzy musieli pilnować zwierząt. Siadali więc blisko stada i rozpalali wielkie ognisko, aby żaden dziki zwierz nie ośmielił się podejść w ciemnościach i porwać któreś z jagniąt. Ale jeszcze ktoś nie spał. Czy wiesz, o Kim myślę? Nie spał także Pan Bóg: spoglądał z nieba i czuwał nad wszystkimi. Rankiem karawana ruszała dalej. Pan Bóg mówił do Abrahama: - Idź tam, gdzie wczoraj wieczorem zaszło słońce. I Abraham szedł w tym kierunku, nie lękając się, że zbłądzi, gdyż to sam Bóg wskazywał mu drogę. Pewnego dnia Abraham stanął ze swymi stadami nad rzeką. Trzeba było przeprawić się na drugi brzeg... Nigdzie nie widział jednak ani mostu, ani łodzi. Wówczas poszukał brodu i skierował tam swego wielbłąda. Za nim weszli w wodę inni ludzie i stada. Słudzy nieśli na rękach jagnięta, za małe na to, by mogły samodzielnie przeprawić się na drugą stronę. Gdy osiągnęli drugi brzeg, znaleźli się w kraju obiecanym przez Boga. Była to piękna kraina, cała w kwiatach, nazywała się Kanaan. Pan Bóg powiedział: - Abrahamie, ten kraj dam twoim dzieciom. Przecież Abraham nie miał dzieci! On i jego żona byli już starzy, a nigdy przedtem Bóg nie obdarzył ich dzieckiem. Jednak Abraham nic nie odpowiedział. - Skoro Pan Bóg tak mówi - pomyślał - to musi być prawda. Nie wiem, jak się to stanie, ale On wie. To, co Bóg mówi, zawsze się spełnia. Wierzę w to. Ta ufność sprawiła, że Abraham czuł się szczęśliwy. Złożył Bogu ofiarę, aby okazać swą wdzięczność i radość. Teraz cierpliwie czekał, kiedy Bóg obdarzy jego i Sarę dzieckiem. Abraham i Lot dobrze czuli się w nowym kraju. Mieli tylko jeden kłopot - nie mogli mieszkać razem. Obaj posiadali ogromne stada owiec, bydła, osłów, wielbłądów i stada te stale się powiększały. Co roku przychodziły na świat nowe jagnięta i inne małe. Gdy minęło kilka lat, stada stały się tak liczne, że nie starczało dla nich trawy. I słudzy Lota zaczęli się kłócić ze sługami Abrahama. - Idźcie stąd! - krzyczeli. - To jest trawa dla naszych owiec! - Nigdzie nie odejdziemy! - odpowiadali tamci. - To wy sobie idźcie. My zostaniemy tutaj! Codziennie dochodziło do nowych kłótni. Abraham postanowił: - Tak dłużej być nie może. Źle się tu dzieje i Pan Bóg nie pochwala takich kłótni. Zabrał więc swego bratanka Lota na wysoką górę, skąd widać było całą krainę, i powiedział: - Niedobrze, Locie, że nasi słudzy ciągle się kłócą. Nie możemy zostać dłużej razem. Wybierz sobie miejsce, dokąd chciałbyś odejść. Jeżeli pójdziesz w prawo, ja udam się w lewo. Jeżeli pójdziesz w lewo, ja udam się w prawo. Lot rozejrzał się dokoła i na równinie zobaczył piękne miejsce, prawie tak piękne jak raj. Oczy mu zabłysły, gdy dostrzegł ten śliczny zakątek z bujną trawą, na której będzie mógł wypasać jeszcze więcej bydła niż dotąd. Stanie się jeszcze bogatszy, niż jest teraz! Niedaleko stamtąd leżały dwa miasta: Sodoma i Gomora, a w nich mieszkali bardzo źli ludzie. Lot jednak tym się nie przejął, gdyż myślał tylko o tym, że wkrótce się wzbogaci. Zdecydował, że wybiera tę część kraju i powędrował do Sodomy. Wziął dla siebie lepszą część. Pan Bóg powiedział jednak do Abrahama: - Nie martw się. Później dam tę ziemię twoim dzieciom. Czy wiesz, ile ich będziesz miał i jak liczny lud zamieszka tu w przyszłości? Twój lud będzie tak liczny, jak ziarnka piasku! Usłyszawszy to, Abraham bardzo się ucieszył, bo ufał Bogu. Upłynęło jednak wiele lat, a Abraham i Sara nadal nie mieli dzieci. Czekali i czekali na to bez końca. Sara powiedziała: - To już nigdy nie nastąpi, jestem zbyt stara. I bardzo się martwiła. Ale Abraham powtarzał: - Stanie się to na pewno, skoro Bóg nam obiecał! Jednak i on martwił się, że tak długo trzeba czekać. Niekiedy nawet ta uporczywa myśl spędzała mu sen z powiek. Pewnej nocy Pan Bóg rzekł do niego: - Nie smuć się. Czuwam nad tobą! I kazał mu wyjść z namiotu. Wówczas powiedział: - Spójrz tylko w niebo! Dam ci tyle dzieci, ile widzisz na nim gwiazd. Lud, który tu zamieszka, będzie liczny jak te gwiazdy. Ja sam będę czuwał nad nim i nazwę go ludem Bożym. Usłyszawszy to, Abraham odzyskał radość, ponieważ ufał Bogu. A kiedy przychodziły trudne chwile i znów zdawało mu się, że czeka zbyt długo, wtedy spoglądał w gwiazdy i myślał: - To musi nastąpić! Przecież Pan Bóg mi obiecał... Dziecko na pewno przyjdzie na świat! A kiedy urośnie, będzie miało swoje dzieci, a one znowu będą miały dzieci, i wreszcie lud stanie się tak liczny, jak gwiazdy na niebie! Aż kiedyś, po latach, pewnego dnia narodzi się Pan Jezus. Abraham z utęsknieniem czekał na ten dzień. Abraham i Lot Abraham i Lot mieszkali już oddzielnie: Abraham w namiocie wśród gór Kanaanu, a Lot w domu, w Sodomie. Pewnego dnia Pan Bóg posłał wysłańców z wiadomościami do każdego z nich. Dla Abrahama nieśli radosną wieść, dla Lota smutną. Dzień był gorący, ale namiot Abrahama stał w zacienionym miejscu więc panował w nim przyjemny chłód. W pewnej. Chwili Abrahan dojrzał trzech ludzi, biało ubranych wędrujących drogą. I chociaż ich nie znał, zaraz wyszedł na spotkanie uprzejmie zapraszając do siebie. - Wstąpcie, proszę, na chwilę do mnie - rzekł. - Odpocznijcie nieco napijcie się czegoś i coś zjedzcie. Usadowił ich w zacienionym miejscu a sam przyniósł wody do picia Potem poczęstował gości smacznyn mięsem i ciastem. Usługiwał im, jak umiał najlepiej, nie wiedząc jeszcze kim są. Jeden z przybyszów wyglądał na wielkiego pana, podróżującego w towarzystwie dwóch służących. W pewnej chwili ten Pan zapytał: - Gdzie jest twoja żona, Sara? - W namiocie - odparł Abraham Wtedy usłyszał: - Dowiedz się, Abrahamie, że gdy wrócę tu za rok, twoja żona, Sara będzie miała syna. Abraham bardzo się uradował i nagle zrozumiał, kto siedzi naprzeciwko niego: Sam Pan Bóg przybył tu w towarzystwie dwóch aniołów, by mi przynieść dobrą wiadomość! Sara nie wiedziała, że to Bóg rozmawia z Abrahamem. Usłyszała, co przybysz powiedział, bo była blisko w namiocie i uważnie przysłuchiwała się rozmowie, ale od dawna już nie wierzyła, że będzie miała dziecko Była za stara! Toteż teraz zaczęła się śmiać. Śmiała się z Pana Boga! Przeraziła się jednak, usłyszawszy głos Boży: - Dlaczego Sara się śmieje? Czy dla Boga istnieje coś niemożliwego? Wtedy Sara skłamała ze strachu: - Ja się wcale nie śmiałam! Bóg wie jednak wszystko i nigdy się nie myli. Odparł więc: - Nie kłam, Saro. Śmiałaś się! A jednak to, co zapowiedziałem, spełni się. Trzej przybysze wstali i skierowali się ku wyjściu. Abraham odprowadził ich jeszcze kawałek drogi. Razem weszli na wzgórze, skąd widać było oba miasta: Sodomę i Gomorę. Pan powiedział: - Ponieważ jesteś moim przyjacielem, powiem ci, co zamierzam uczynić. Udaję się do Sodomy i Gomory, aby sprawdzić, czy ich mieszkańcy nadal są tacy źli. Jeżeli się nie zmienili, spotka ich kara. Zniszczę ich miasta. Abraham bardzo się zmartwił. Czyżby Bóg naprawdę chciał zniszczyć miasta? Zniszczyć zupełnie? To prawda, że zasługują na karę, ale przecież w jednym z nich mieszka Lot, który kocha Boga i nie jest niczemu winien. A może w Sodomie jest więcej ludzi podobnych do Lota? Abraham padł na kolana przed Bogiem i zapytał pokornie: - Panie, a jeżeli znajdzie się tam pięćdziesięciu ludzi kochających Ciebie...? Bóg odparł: - Jeżeli znajdę tam pięćdziesięciu sprawiedliwych - daruję miastu. Pięćdziesięciu to dużo! Co będzie, jeżeli tylu się nie znajdzie? Abraham zapytał ponownie: - A jeżeli będzie tylko czterdziestu pięciu? - I w tym wypadku nie zniszczę miasta - odparł Pan. - Być może, będzie ich tylko czterdziestu? - Nawet wtedy nie ukarzę miasta. - A jeżeli nie będzie więcej niż trzydziestu, Panie? - Wtedy także nic nie zrobię - odparł Bóg. - O Panie! - zawołał Abraham. - Nie gniewaj się na mnie, ale może nie znajdzie się tam więcej niż dwudziestu takich, który Ciebie kochają? Pan odparł: - Nie zniszczę miasta, jeżeli znajdę tam chociaż dwudziestu ludzi, którzy mnie kochają. Abraham nie śmiał pytać dalej. Wiedział jednak, jak dobry jest Bóg. Dlatego zdobył się na odwagę i raz jeszcze się odezwał. Cicho, ze spuszczoną głową wyszeptał: - Panie, a jeżeli nie znajdzie się tam więcej niż dziesięciu sprawiedliwych? Usłyszał odpowiedź Boga: - Jeżeli znajdę chociaż dziesięciu miłujących mnie, nie zniszczę Sodomy ze względu na nich. Gdy Abraham podniósł oczy, okazało się, że jest sam. W oddali dostrzegł tylko dwóch wysłańców zmierzających w stronę Sodomy. Wracał smutny i cichy. Uporczywie myślał o Sodomie. Gdy jednak znalazł się w domu i ujrzał żonę, odzyskał radość. Oboje wiedzieli, że dziecko, którego od tak dawna oczekiwali, niedługo się na rodzi. Tymczasem wysłańcy udali się do domu Lota, by mu zanieść smutną wiadomość. Byli to ci sami aniołowie którzy poprzednio zjawili się u Abrahama. Gdy dotarli do Sodomy, zapadł już wieczór. Do miasta wejść można było tylko przez bramę w wysokich murach, zewsząd otaczających gród. Je go mieszkańcy siedzieli przy bramie a wśród nich Lot. Ujrzawszy obu przybyszów, a nie wiedząc kim są Lot pomyślał: - Muszę się nimi zaopiekować Mieszkańcy Sodomy są tak źli, że jeszcze mogliby ich skrzywdzić. Zabrał więc obu do siebie, nakarmił ich, napoił, a potem rzekł: - Możecie u mnie zanocować. Lecz, o zgrozo! Cóż to się dzieje przed domem? Co to za hałasy i krzyki? Ktoś dobija się z wrzaskiem do drzwi: - Locie! Locie! Gdzie są ci twoi cudzoziemcy? Otwieraj natychmiast! Teraz my się nimi zajmiemy! Tak wołali mieszkańcy Sodomy. Oto czyli dom ze wszystkich stron, aby nikt nie mógł z niego uciec. Byli tak bardzo źli, że krzywdzili każdego cudzoziemca, który pojawił się w mieście. Ale Lot nie bał się. Wyszedł z domu i stanąwszy naprzeciw napastników zawołał: - Nie krzywdźcie ich! Przecież nic wam złego nie zrobili! Niestety, jego słowa nie odniosły żadnego skutku. Mieszkańcy Sodomy krzyczeli coraz głośniej: - Nie mieszaj się do nie swoich spraw! Chodź bliżej, skoroś taki odważny, a i ciebie nauczymy rozumu! Wydawało się, że zaraz się rzucą na niego, jednak aniołowie prędko wciągnęli go do środka i zatrzasnęli drzwi. I wtedy stało się coś niezwykłego! Gdy źli ludzie chcieli wyłamać drzwi, zniknęły im one nagle sprzed oczu. Przestali je widzieć, jak gdyby nagle stracili wzrok. Bóg to sprawił! Szukali po omacku, ale nigdzie nie mogli odnaleźć wejścia. W końcu, zmęczeni bezskutecznymi poszukiwaniami, rozeszli się do domów na spoczynek. Wtedy aniołowie wyjaśnili Lotowi, po co przyszli. Powiedzieli, że źli mieszkańcy Sodomy i Gomory będą ukarani, miasta ich zniszczone, a oni wszyscy zginą. Co za straszna wiadomość! - Ty, Locie, nie zginiesz - dodali - ale musisz natychmiast uciekać stąd w góry wraz z żoną i twymi dwiema córkami... Lot zawahał się. Czy naprawdę musi uchodzić? A co stanie się z jego domem? Też będzie zniszczony? A jego owce, krowy i reszta bydła? Czy ma wszystko porzucić? Tak ciężko pracował, żeby się tego dorobić! Tak pragnął się wzbogacić! A teraz ma stracić wszystko i stać się biedakiem? Lot był zdruzgotany! Nie chciał się stąd ruszać. Zbyt był przywiązany do swego domu i wszystkiego, co posiadał. Na dworze rozwidniało się. Noc minęła i nadchodził dzień kary. - Uchodź śpiesznie, Locie - usłyszał głos aniołów. - Pośpiesz się, bo zginiesz i ty! Ale Lot nawet nie drgnął. Zachowywał się tak, jak gdyby nic do niego nie docierało. Wówczas aniołowie ujęli go pod ręce i pociągnęli za sobą, a wraz z nim jego żonę i córki. Wyszli z domu, przeszli ulicami miasta, minęli bramę i znaleźli się poza murami. - A teraz biegiem, naprzód! Tylko nie oglądajcie się za siebie, jeżeli chcecie ocaleć! Lot, jego żona i córki uciekali w popłochu. Za nimi zaczynała się trząść ziemia. Z nieba walił ogień, domy stawały w płomieniach. W jednej chwili całe miasto rozsypało się jak budowla z klocków, potrącona nogą. Ziemia rozstąpiła się, miasto zapadło w otchłań, a na jego miejscu wystąpiło morze. Było to morze słone, dziś zwane Morzem Martwym. Wszyscy źli ludzie zginęli. Tak zostali przez Boga ukarani za swoje grzechy. Lot jednak ocalał. Jego córki również. Tymczasem żona Lota... Bóg i ją chciał ocalić, ona jednak myślała tylko o swym domu i pozostawionym złocie. Nie chciała wszystkiego porzucić. Zatrzymała się i obejrzała za siebie. To, co zo

aczyła, było tak straszne, że skamieniała z przerażenia i umarła. Tego ranka Abraham wstał wcześnie. Wdrapał się na wysoką górę, by z niej spojrzeć na Sodomę. Gęsta chmura dymu unosiła się nad doliną zakrywając obydwa miasta. Abraham zrozumiał, że nie znalazło się w nich nawet dziesięciu ludzi, którzy kochaliby Pana Boga. Lot z córkami schronił się daleko w górach i zamieszkał w ciemnej pie czarze, jak biedak. On, co tak zawsze pragnął bogactw, co tak kochał swe złoto, dom i zwierzęta - teraz stracił wszystko! A jednak nadal kochał Boga, Pan Bóg zaś go nie opuścił. Był przy nim i nie przestawał być jego przyjacielem. Kiedy Bóg jest twoim przyjacielem, nigdy nie jesteś biedny. Hagar i Ismael Czy pamiętasz, jaką dobrą nowinę otrzymali Abraham i Sara? Dowiedzieli się od Boga, że będą mieli małego chłopczyka. Czy to się spełni? Oczywiście! Zawsze spełnia się to, co Bóg obiecuje. Pod koniec roku długo oczekiwane dziecko przyszło na świat. Był to chłopiec. Dano mu na imię Izaak. Ogromnie cieszyli się starzy rodzice! Byli nieskończenie wdzięczni Bogu! Dziecko, które im obiecał, da w przyszłości początek wielkiemu rodowi! Skończyła się cisza w namiocie Sary. Teraz rozlegał się tam płacz dziecka, gdy było głodne. Wtedy Sara podchodziła i karmiła je. Albo słychać było wesołe krzyki - to Abraham przyszedł, by się z dzieckiem pobawić. Mały Izaak rósł zdrowo. Nauczył się raczkować po namiocie, potem chodzić i mówić. Odkąd wyrosły mu zęby, jadł chleb i mięso jak dorośli. Już nie było mu potrzebne mleko matki. Gdy Izaak podrósł, urządzono wielką uroczystość. Ale podczas niej wydarzyło się coś przykrego. Nie z winy Izaaka, lecz innego chłopca, któremu było na imię Ismael. Mieszkał on u Abrahama wraz ze swą matką, Hagar, która pracowała jako służąca Abrahama i Sary. Ismael, choć dużo starszy od Izaaka, nie był dobry dla młodszego chłopca. Był o niego zazdrosny i myślał stale: - Wolałbym, żeby Izaak nigdy się nie urodził, bo przedtem Abraham zajmował się tylko mną, a w przyszłości Izaak zostanie tu panem. Otrzyma wszystko, bo jest dzieckiem obiecanym przez Boga, a ja nie dostanę nic! W czasie uroczystości duży Ismael podszedł do małego Izaaka i zaczął się z niego wyśmiewać i dokuczać. Gdy Sara to zobaczyła, powiedziała do Abrahama: - Powinieneś odprawić stąd tego chłopca i jego matkę. Nie powinien dłużej przebywać blisko Izaaka, bo jest zazdrosny o niego i stale mu dokucza. Abraham jednak nie chciał o tym słyszeć, bo bardzo kochał Ismaela i jego matkę. Odrzekł więc Sarze: - Ja ich stąd nie wypędzę! Wtedy Pan Bóg powiedział: - Musisz to zrobić, Abrahamie. Sara ma rację. Ismael nie może tu dłużej zostać. Oddal ich bez obawy. Ja sam zaopiekuję się Ismaelem. Teraz Abraham musiał tak postąpić, chociaż było mu bardzo przykro. Skoro jednak Pan Bóg rozkazał... Odprawiono Hagar z Ismaelem. Na drogę dano im chleba i dzban wody do picia. Gdy matka z synem odchodzili w świat. Abraham stał przed namiotem i spoglądał za nimi z sercem ściśniętym bólem. Hagar postanowiła powrócić do kraju. Z którego pochodziła. Było do niego jednak bardzo daleko. Szła więc zamyślona i smutna, nie zwracając uwagi dokąd idą. W końcu zabłądzili i znaleźli się na pustyni, gdzie jak okiem sięgnąć był tylko piasek i piasek... Słońce prażyło nad ich głowami a rozpalony piach parzył stopy. Ani śladu drzewa, które dałoby trochę cienia. Hagar i Ismael błądzili godzinami. Co jakiś czas przystawali, by napić się wody, bo upał dokuczał bardzo. Potem ruszali dalej. Byli bardzo smutni. Nie mieli już namiotu ani łóżka do spania, ani nikogo, kto by się nimi zaopiekował. A Pan Bóg? O Nim nie pomyśleli! - Matko, jak mi się strasznie chce pić! Ismael dostał mały łyk wody. Często gasili pragnienie, więc teraz została już tylko odrobinka. Dzban był prawie pusty. Ismael, bardzo zmęczony i wyczerpany upałem, szedł z trudem. Hagar, przerażona, zaczęła rozglądać się wokoło, ale nigdzie ani śladu wody: ani źródła, ani rowu z wodą, ani nawet kałuży. Nie było też nikogo, do kogo można by się zwrócić o łyk wody! Nic, tylko piasek i piasek bez końca, suchy i palący. Ismaelowi strasznie chciało się pić. Czuł się chory z pragnienia i zmęczenia. Z trudem powłóczył nogami. W pewnej chwili upadł. Dalej już nie miał sił iść. Leżał na piasku i jęczał. Na pewno umrze z pragnienia. Co Hagar może zrobić dla swego syna? Podniosła go i przesunęła trochę pod mały krzak, który dawał odrobinę cienia. Tam go ułożyła. To było wszystko, co mogła dla niego zrobić. Ismael, bardzo blady, leżał z zamkniętymi oczami i jęczał coraz ciszej. Hagar nie miała odwagi na niego spojrzeć. Nie mogła znieść widoku umierającego dziecka. Odeszła trochę dalej, siadła na piasku i zaczęła płakać. - Mój synu! - zawodziła. - Mój kochany synu, umierasz z pragnienia, a twoja matka nic nie może ci pomóc! Szlochała i lamentowała. Łzy spływały jej po policzkach i spadały na piasek, suchy i gorący. Nagle Hagar podniosła oczy. Coś posłyszała... Rozejrzała się wokoło, ale nikogo nie zobaczyła. A jednak jakiś głos mówił: - Czego ci potrzeba, Hagar? Nie bój się! Usłyszałem głos twego dziecka. Podnieś się, wróć do niego i zajmij się nim. Hagar poznała ten głos. To był głos Boży. A więc zostaną uratowani! Otarła łzy i podbiegła do dziecka. Obok znalazła tryskające z głębi ziemi źródło o wspaniałej, przejrzystej wodzie. Podstawiła dzban i napełniła go świeżą źródlaną wodą i prędko podała swemu chłopcu. Uniosła mu głowę i przytknęła dzban do jego ust. Ismael pił łapczywie i długo. W końcu otworzył oczy, a na policzki wrócił mu rumieniec. Po jakimś czasie mógł wstać i iść dalej. Teraz wędrowali z dzbanem pełnym wody. Już ich nie dręczył smutek, bo czuli, że Ktoś się nimi zaopiekował. Nie było z nimi ojca Abrahama, ale czuwał Bóg Ojciec mieszkający w niebie. On doprowadził Hagar do dalekiego kraju. Ismael i Hagar zamieszkali na stałe w dalekiej Arabii. Ismael wyrósł na silnego i rosłego mężczyznę. Całe dnie spędzał na polowaniach. Do końca życia nie zapomiał o tym, że Pan Bóg czuwał nad nim. Kochać BogaŃ ponad wszystko Izaak wyrósł na dużego chłopca. Im był starszy, tym bardziej Abraham go kochał. Bóg dał mu to dziecko, więc Abraham także bardzo kochał Boga. Kogo jednak kochał więcej? Boga czy swoje dziecko? Abraham składał zawsze Bogu ofiary, przynosił Mu różne dary. Był gotów wszystko oddać Bogu. Wszystko? Czy swoje dziecko też? Czy oddałby Bogu swoje dziecko? Pan Bóg pomyślał: - Muszę sprawdzić, kogo Abraham kocha bardziej: swoje dziecko czy mnie? Powinien mnie kochać ponad wszystko. I pewnej nocy Bóg zawołał: - Abrahamie! Abrahamie! Abraham natychmiast się obudził i zapytał: - Słucham? Wtedy usłyszał, jak Bóg mówi do niego: - Abrahamie, oddaj mi swoje dziecko. Złóż mi je w ofierze na górze Moria. Abraham zdrętwiał z przerażenia! Czyżby nie miał prawa zachować swego jedynego dziecka, które tak ukochał? Przecież sam Bóg mu je dał, dlaczego teraz chce je odebrać? Przecież On sam obiecywał, że Izaak zamieszka w tym kraju i stanie się ojcem wielkiego ludu! Abraham nie mógł nic z tego zrozumieć. Czyżby się przesłyszał? Ale Pan Bóg powie dział wyraźnie: - Musisz być mi posłuszny! Abraham chciał krzyczeć z rozpaczy. Już nie zasnął, tylko bez przerwy myślał o tym, co usłyszał. Jak ma postąpić? Jeżeli wykona Boży nakaz, straci dziecko! Jeżeli nie zrobi tego, sam przestanie być dzieckiem Bożym! Co robić? Sam nie wiedział, jak po stąpić. A właściwie to wiedział bardzo dobrze! Gdy Bóg coś rozkazuje, trzeba to wykonać. Trzeba być Mu posłusznym nawet wtedy, gdy nie rozumie się Jego rozkazów. Nawet wtedy, gdy to nam sprawia przykrość. Abraham wierzył w to i wiara sprawiła, że był posłuszny. Myślał: - Nie wiem, czemu Bóg żąda tego ode mnie, ale uczynię, jak chce, ponieważ On mi tak rozkazał i wiem, że On także zatroszczy się o to, aby wszystko było dobrze. Następnego dnia rano Abraham wstał wcześnie, przygotował swego osła i pobudził sługi. Potem wszedł do namiotu, w którym spał Izaak. - Zbudź się synu - rzekł. - Uda jemy się w podróż. Izaak wstał chętnie. Czekała ich piękna i długa droga Trzy dni wędrowali, zanim dotarli ma miejsce. To była najpiękniejsza z podróży, jakie Izaak dotąd odbył. Dla Abrahama zaś była to najstraszliwsza podróż w życiu. Nigdy żaden ojciec nie odbył gorszej! Zatrzymali się wreszcie u stóp góry Moria. Abraham - Zostańcie tu z osłem. My z Izaakiem pójdziemy na górę, a kiedy złożymy ofiarę, wrócimy. Tak powiedział Abraham. Tak też myślał. Wierzył głęboko, że Bóg coś uczyni. Izaak niósł drzewo na ofiarę, Abraham zaś naczynie z żarzącym się ogniem. Szli tylko we dwóch. Nagle Izaak odezwał się: - Ojcze... - Co powiesz, synu? - Ojcze, ty niesiesz ogień, ja drzewo, a gdzie jest baranek, którego złożymy na ofiarę? Abraham odrzekł: - Bóg da nam baranka, mój chłopcze! Szli znów dalej, aż w końcu dotarli na szczyt góry. Tam Abraham zbudował ołtarz z kamieni i ułożył na nim drzewo. Teraz przyszła pora, by wszystko wyjaśnić synowi. Abraham powiedział Izaakowi, że to on właśnie będzie barankiem ofiarnym. Złożył chłopca na ołtarzu; ale w tym momencie Bóg zawołał: - Abrahamie! Abrahamie! Bóg już wiedział, że Abraham jest gotów oddać Mu wszystko. Abraham odpowiedział: - Oto jestem! A Bóg na to: - Abrahamie, wstrzymaj się! Nie rób nic złego chłopcu! Wiem teraz, że mnie kochasz ponad wszystko i że byłeś gotów oddać mi nawet własne dziecko. Co za ulga! Co za wyzwolenie! Abraham błyskawicznie uwolnił Izaaka i pochwyciwszy go w ramiona zaczął tulić do siebie. Nagle posłyszał za sobą jakiś szelest. Odwrócił się i zobaczył baranka, który stał zaplątany w ciernie. Sam Bóg musiał go tam postawić. Abraham ułożył baranka na ołtarzu i złożył ofiarę. Nigdy dotąd nie czuł się tak szczęśliwy i pełen wdzięczności, jak w tej chwili! Bóg to sprawił, że mogli teraz obaj powrócić do domu. Abraham odzyskał swe dziecko. Bóg był mu nadal przyjacielem. Nigdy dotąd tak wyraźnie nie odczuwał, jak wielkim przyjacielem może być Bóg. Izaak z pewnością stanie się ojcem wielkiego ludu. Kiedyś, kiedyś, w wiele lat później, gdy Abraham będzie już od dawna w niebie, inny - Ojciec złoży swego Syna w ofierze, lecz wtedy nikt nie zawoła: - Wstrzymaj się! I tym razem Syn będzie naprawdę barankiem ofiarnym. Kto jest tym Ojcem? Sam Bóg, który nas tak kocha, że oddał swego jedynego Syna. Kim jest ten Syn? To Pan Jezus, który cierpiał za nas i umarł na krzyżu. On stał się barankiem ofiarnym dla nas. Jakub i Ezaw Abraham i Sara zestarzeli się i pomarli. Oboje poszli do nieba, prosto do Pana Boga. Izaak stał się teraz ważną osobą. Zamieszkał w namiocie swego ojca i został panem wszystkiego. Nie był jednak sam, bo miał żonę Rebekę, a także dwoje dzieci - Jakuba i Ezawa. Jakub i Ezaw urodzili się tego samego dnia, ale Ezaw odrobinę wcześniej. Mimo że bliźniacy, to wcale nie byli do siebie podobni. Skórę Ezawa pokrywały włosy jak futerko zwierzątka, a skóra Jakuba była biała i gładka. Ezaw, chłopiec hałaśliwy i niesforny, nie mógł usiedzieć w domu. Stale hasał po polach i lasach, polując na jelenie i inną zwierzynę. Jakub był spokojniejszy i milszy. Przesiadywał w namiocie swej matki albo opiekował się owieczkami. Lubił ciszę. Dużo rozmyślał o Panu Bogu, kochał Go i chciał być Jego dzieckiem. Ezaw prawie wcale nie myślał o Bogu, a mimo to Izaak wolał jego, bo był młodzieńcem silnym i przynosił do domu zwierzynę, którą smakowicie przyrządzał dla ojca. Rebeka natomiast wolała Jakuba, bo przebywał często w jej namiocie i umiał mądrze rozmawiać. Tak więc Jakub był ulubieńcem matki, a Ezaw ulubieńcem ojca. Którego wolał Pan Bóg? Kto zamieszka w przyszłości w namiocie Izaaka i stanie się panem wszystkiego? Który z nich otrzyma błogosławieństwo i zostanie spadkobiercą? Jakub czy Ezaw? Izaak i Rebeka dobrze wiedzieli, że Jakub. Pan Bóg im to kiedyś powiedział. Rebeka cieszyła się z tego, bo Jakub był jej ulubieńcem. Ale Izaak był innego zdania. - Ezaw jest starszy - myślał - i to on powinien zostać w przyszłości panem wszystkiego. Jemu dam moje błogosławieństwo! Izaak chciał być mądrzejszy od Pana Boga i koniecznie postawić na swoim, więc Rebeka stale się niepokoiła. - Wprawdzie Bóg powiedział, że Jakub zostanie dziedzicem - myślała - ale mógł przecież o tym zapomnieć! Nie zastanawiała się nad tym, że Pan Bóg zawsze o wszystkim pamięta. Jakub także był niespokojny. - Jaka szkoda - myślał - że Ezaw jest starszy! Wolałbym być na jego miejscu! P

wnego dnia Jakub siedział przed namiotem i gotował n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin