Forbes_Colin_-_Syndykat_zbrodni.txt

(674 KB) Pobierz
   COLIN FORBES
   Syndykat zbrodni
   THE STOCKHOLM SYNDICATE
   (Prze�o�y�: Juliusz P. Szeniawski)
   Rok wydania: 1981
   Rok polskiego wydania: 1991
   

   ROZDZIA� 1
   
   
   �miertelna gra rozpocz�a si�. Dochodzi�a p�noc, Jules Beaurain ruszy� przez Grande Place. Szed� na poz�r swobodnie, ale czujnie rozgl�da� si� na wszystkie strony, z napi�ciem obserwuj�c okna, dachy i podcienia bram w poszukiwaniu najmniejszego ruchu.
   - Nie podoba mi si� ten pomys� - ostrzega� go sier�ant Henderson. - Ich najlepsi snajperzy mog� wali� do pana jak do siedz�cej kaczki.
   - Nie siedz�cej, tylko w ruchu - zaprotestowa� Beaurain i doda�: - Wzd�u� ca�ej trasy rozstawisz swoich ludzi.
   - Nie mog� zagwarantowa�, �e wypatrz� go wcze�niej ni� on pana - nie ust�powa� Szkot. - Du�o nie trzeba, wystarczy jedna kula...
   - Nie ma o czym m�wi�, Jock - uci�� Beaurain. - Musimy to przeprowadzi�. Uprzed� swoich ch�opc�w, �e chc� go mie� �ywego.
   W�a�nie rozpocz�li t� akcj�. Ciep�ej czerwcowej nocy Bruksela wydawa�a si� niemal zupe�nie wyludniona. Tylko na obrze�ach placu sta�o kilku turyst�w, kt�rzy jeszcze nie mieli ochoty i�� do ��ek, a nie bardzo wiedzieli, co ze sob� pocz��. Beaurain zmierza� ku przeciwleg�ej, zaciemnionej stronie placu. Mia� czterdzie�ci lat, pi�� st�p i dziesi�� cali wzrostu, ciemne brwi i g�ste w�osy, zaczesane do ty�u nad wysokim czo�em; w jego postawie by�o co� wojskowego, a wra�enie to pot�gowa�y silnie zarysowane szcz�ki i kr�tko przystrzy�ony w�s.
   Pochodzi� z Liege, jego matka by�a Angielk�, ojciec Belgiem. W wieku trzydziestu siedmiu lat doszed� do stopnia nadinspektora belgijskiej policji, kieruj�cego pionem do walki z terroryzmem. Rok p�niej, kiedy jego �ona, Julie, dosta�a si� w ogie� terroryst�w pr�buj�cych porwa� samolot na lotnisku w Atenach i zgin�a na miejscu, wycofa� si� z pracy w policji. Wtedy stworzy� Teleskop.
   W jednym z okien drgn�y zas�ony. Trzecie pi�tro, znakomity punkt strzelecki. Rozsun�y si� do ko�ca. Jaki� m�czyzna w samej kamizelce wychyli� si� przez okno, opar� �okciami o parapet i powi�d� spojrzeniem po placu. Beaurain straci� zainteresowanie jego osob�. Okno by�o o�wietlone, sylwetka m�czyzny wyra�nie rysowa�a si� na jasnym tle. �aden zawodowiec nie pope�ni�by takiego b��du.
   Po raz trzeci pokonywa� t� drog� i po raz trzeci o tej samej porze. Przedtem zmienia� zawsze zar�wno tras�, jak i godzin� przej�cia. By� to jedyny spos�b na prze�ycie, je�li Syndykat postawi� na kim� krzy�yk. Przystan�� u wylotu rue des Bouchers, w�skiej, brukowanej uliczki, pe�zn�cej pod g�r� od rozleg�ej, otwartej przestrzeni placu. Potwornie chcia�o mu si� pali�.
   - �adnych papieros�w - ostrzega� go Henderson. - To bardzo u�atwia strza� z wi�kszej odleg�o�ci. A nam chodzi o to, �eby mu spraw� utrudni�, zmusi�, �eby podszed� jak najbli�ej...
   Po raz ostatni obejrza� si� przez rami�. Tury�ci s� zupe�nie nieszkodliwi, stwierdzi� i wzruszywszy ramionami zapu�ci� si� w rue des Bouchers. Instynkt podpowiada� mu, �e atak nast�pi w�a�nie w tym w�skim zau�ku. Wiod�o od niego kilka dogodnych dr�g ucieczki - przecznic, podw�rek, przej�� mi�dzy domami.
   - Niech pan si� trzyma cienia - m�wi� Henderson. - Trudniej mu b�dzie celowa�...
   Dbaj�c o miarowo�� kroku, zacz�� pi�� si� uliczk� w g�r�. W strategicznych punktach wzd�u� ca�ej trasy Henderson rozstawi� dwudziestu swoich ludzi. Jednych na poziomie ulicy, innych w g�rnych oknach z widokiem na obie strony. Kilku na pewno obstawia�o dachy. I jeszcze gdzie� tutaj musia� mie� sw�j punkt dowodzenia, umo�liwiaj�cy ��czno�� za pomoc� walkie-talkie ze wszystkimi cz�onkami oddzia�u. W tym momencie, kilkana�cie metr�w w przodzie, pojawi� si� jaki� pijaczyna. Szed� powolnym, chwiejnym krokiem w stron� Beauraina, pod�piewuj�c sobie co� pod nosem. Przystan��, opar� si� o �cian� i podni�s� do ust butelk� - lew� r�k�. To by� Stig Palme, jeden z ch�opc�w Hendersona. Praw� r�k� zostawi� sobie woln�, by w ka�dej chwili m�c chwyci� za bro�. Kiedy Belg go mija�, sta� nadal oparty o �cian�. Schemat obstawy zaczyna� si� klarowa�. Palme stanowi� dodatkowy odw�d, mia� zawr�ci� i zataczaj�c si� pod��y� za Beaurainem jako os�ona ty��w. Pozostawa� jeszcze jeden problem - by�o zbyt jasno.
   Noc by�a bardzo ciep�a, przez otwarte okna dobiega�a paplanina znad zastawionych kolacj� sto��w, �miech kobiet i brz�k szk�a. Na ulic� pada�y jasne smugi �wiat�a. Nie mia� innego wyj�cia, musia� je przecina� - sun�cy wolno cel strzelniczy.
   Mia� na sobie zwyk�a ciemn� koszulk� polo. granatowe spodnie i buty na kauczukowej podeszwie. Marynark� przerzuci� przez lew� r�k�. I wtedy ujrza� co�, co go powa�nie zaniepokoi�o.
   Nieco z przodu, przy skrzy�owaniu z pierwsz� przecznic�, sta�a kryta p�ci�ar�wka. W poprzek jej tylnych drzwiczek bieg� wielki bia�y napis Masarz. Ka�da po�owa drzwiczek mia�a u samej g�ry okr�g�e okienko przypominaj�ce iluminator. Dlaczego zak�ada�, �e Syndykat wys�a� tylko jednego cz�owieka? A je�li otoczyli jego tras� ca�� grup�, kt�rej zadaniem by�o precyzyjnie naprowadzi� morderc� na cel? A przede wszystkim, kto o tej porze odbiera dostaw� mi�sa? Co� otar�o mu si� o nog�.
   Nie podskoczy�, nie zatrzyma� si�. Spojrza� w d�. T�usty kocur jeszcze raz otar� si� o niego i potruchta� do przodu, wymachuj�c kila ogona jak proporcem i przystaj�c co kilka krok�w, jakby sprawdzaj�c, czy Beaurain gdzie� si� nie zapodzia�. Mijaj�c wylot jakiej� bocznej uliczki. Beaurain dostrzeg� par� kochank�w, splecionych w u�cisku. To te� m�g�by by� �wietny kamufla� dla strzelca. �eby tak ten Palme, kt�rego �piew ledwie do niego dociera�, by� cho� troch� bli�ej. Ale para nawet nie drgn�a a� do chwili, kiedy straci� ja z oczu. A teraz ju� za p�no na cokolwiek. Je�li to oni, Palme b�dzie musia� jako� sobie z nimi poradzi�. Wzrok Beauraina przyku�y okienka w tylnych drzwiczkach furgonetki. Przeciwnik m�g� spokojnie go �ledzi�, gdy tymczasem on ca�y czas musia� obserwowa� wszystko naraz - i p�ci�ar�wk�, i wyloty ulic, i skrzy�owania, i okna nad restauracjami.
   Nagle wszystko rozegra�o si� w�a�nie tak: jak to zupe�nie wykluczali. Morderca wybra� bezpo�rednie podej�cie. Pojawi� si� nie wiadomo sk�d na rogu ulicy, tu� obok p�ci�ar�wki, niski, mocno zbudowany, w lekkim p�aszczu przeciwdeszczowym, i obiema r�kami zacz�� podnosi� na wysoko�� oczu wielkiego Lugera z lufa paskudnie pogrubion� nakr�conym t�umikiem.
   Beaurain zdo�a� tylko k�tem oka dostrzec jego twarz - nalan�, o zimnych oczach - gdy� w tej samej chwili odrzuca� ju� marynark� i pada� na bruk, turlaj�c si� zwinnie w bok. Zab�jca mia� dwa wyj�cia: przesun�� bro� poziomym �ukiem i zni�y� j� na cel albo najpierw j� zni�y�, a dopiero potem przesun�� w bok. Wybra� to drugie. I pope�ni� b��d. Podarowa� w ten spos�b Beaurainowi dwie dodatkowe sekundy.
   Unosz�c w g�r� pistolet gazowy, trzymany dotychczas pod marynark�, Beaurain jednym p�ynnym ruchem wycelowa� i strzeli�. Pocisk trafi� niedosz�ego morderc� w pier�, eksplodowa� i zasnu� mu gazem ca�� twarz. W tej samej chwili drzwiczki furgonetki odskoczy�y na boki. Henderson jednym susem znalaz� si� przy napastniku. Obiema d�o�mi chwyci� za r�k�, w kt�rej trzyma� bro�, i pot�nym szarpni�ciem wykr�ci� j� w g�r� i do ty�u. Rozleg� si� st�umiony chrz�st. M�czyzna otworzy� usta do krzyku.
   Palme w os�upiaj�cym tempie znalaz� si� tu� obok. Zaci�ni�t� pi�ci� trafi� w otwarte usta, dusz�c w nich krzyk, i z ca�ych si� r�bn�� kolanem w brzuch. Gdyby nie to, �e napastnik tkwi� nadal w �elaznym u�cisku Hendersona, impet tego ciosu z�o�y�by go wp�. Henderson by� w przeciwgazowej masce, ale Palme zaczyna� odczuwa� skutki dzia�ania gazu i musia� si� cofn��.
   Z wn�trza furgonu wyskoczy�o jeszcze kilku szturmowc�w, tak�e w maskach. Otoczyli ciasno obu m�czyzn i pomogli Hendersonowi przenie�� i wci�gn�� je�ca do samochodu. Tylne drzwiczki p�ci�ar�wki zatrzasn�y si� natychmiast za nimi. Henderson zerwa� mask� z twarzy i poda� j� przez okienko kierowcy. Palme podni�s� z ziemi Lugera mordercy, wr�czy� Hendersonowi i wskoczy� do kabiny na miejsce obok kierowcy. Furgonetka ruszy�a. Beaurain podni�s� i otrzepa� marynark�, schowa� pistolet gazowy.
   - W tej bocznej uliczce stoi pa�ski samoch�d - powiedzia� Henderson, ale uwag� Beauraina przyku�o co innego. W oknie najbli�szej restauracji pojawi�a si� na moment g�owa kobiety, kt�ra nachyli�a si� do kelnera podaj�cego jej ogie�. Mia�a bardzo ciemne w�osy, siedzia�a sama przy stoliku.
   - Lepiej znikajmy st�d, sir - ponagli� Henderson.
   Dopiero kiedy znale�li si� w samochodzie, a Beaurain usiad� za kierownic�, Henderson troch� si� rozlu�ni� i przekaza� posiadane informacje. Beaurain uruchomi� swego Mercedesa 280E i ruszy� okr�n� tras�, kt�ra mia�a ich wyprowadzi� z miasta na po�udnie.
   - Facet, kt�rego z�apali�my, to Serge Litow. �ledzi�em go kiedy� w Pary�u.
   - Nas�ali na mnie Rosjanina? Co� mi tu nie pasuje. Cho� faktycznie dotar�y do nas s�uchy, �e przeszed� na drug� stron�. Czy wiemy, na czyj�?
   - Spodziewa�em si� raczej, �e wy�l� Bauma. To jeszcze gro�niejszy facet.
   - Rzeczywi�cie dziwne - przyzna� Beaurain. - A jak to zrobi�e�, �e ulokowa�e� si� dok�adnie tam, gdzie trzeba?
   - Po trosze zwyk�e szcz�cie, po trosze wynik rozpoznania. Przeczesali�my ca�y ten sektor i niedaleko st�d natrafili�my na ukryte Suzuki. Pot�na maszyna, doskonale nadaj�ca si� do b�yskawicznej ucieczki. Kaza�em wi�c Petersowi przestawi� j� w inne miejsce i zaparkowa� nasz furgon w pobli�u tego skrzy�owania. Wydawa�o si� to oczywiste. Nic si� panu nie sta�o, sir?
   - Wiesz co, Henderson? Nie mam poj�cia dlaczego, ale ca�y jestem mokry od potu.
   - To przez t� upaln� noc, sir.
   - Nie wiem, czy przypadkiem nie po�pieszyli�my si� z tym odjazdem.
   - Wydawa�o mi si�. �e wed�ug planu mieli�my znikn�� z miejsca akcji i wr�ci� do bazy natychmiast, jak tylko ryba wpadnie w sieci.
   - Nie, nie chodzi mi o furgonetk�. Mia�em na my�li nas dw�ch. Przypu��my, �e Litowowi uda�oby si� mnie zabi�. I �e z kolei ty zab...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin