A.J.QUINNELL PIEK�O T�umaczyli Jan Zakrzewski i Ewa Krasnod�bska Mormor In memoriam Dzi�kuj� sier�antowi Mike'owi Allenowi za oprowadzenie po niebezpiecznych miejscach. Autor PROLOG M�czyzna by� stary, a palce jego prawej d�oni, chude i ko�ciste, przypomina�y raczej szpony. Trzymany w nich znaczek identyfikacyjny odbija� padaj�ce z okna �wiat�o. - Znaczek identyfikacyjny. - Wiem, co to jest. - Nie�miertelnik* [przyp.: Nie�miertelnik - popularna nazwa znaku umo�liwiaj�cego identyfikacj� �o�nierza na polu walki. W Armii USA nie�miertelnik, zwany tak�e psim numerkiem (dog tag) sk�ada si� z dw�ch blaszek ze stali nierdzewnej w kszta�cie prostok�ta o zaokr�glonych rogach, na kt�rych wyt�oczone jest: nazwisko, grupa krwi i numer s�u�bowy �o�nierza. Blaszki, po��czone kr�tkim �a�cuszkiem, nosi si� na d�ugim �a�cuszku wok� szyi. Po �mierci �o�nierza kr�tki �a�cuszek rozpina si�, do��czaj�c jedn� z blaszek do aktu zgonu lub zawiesza si� j� na grobie, a druga pozostaje wraz z d�ugim �a�cuszkiem przy zw�okach (przyp. red.)] ameryka�skiego �o�nierza. - Powiedzia�em: wiem. Mog� obejrze�? Szpony zwar�y si� na blaszce, jakby chroni�y bezcenny skarb. - To mojego syna. - Widzia�em, jak umiera pa�ski syn. Dosta� seri� z Ka�asznikowa. - Sprawdza� pan, �e nie �yje? - Nie. Byli�my pod ostrza�em. Wpadli�my w zasadzk� i uciekali�my w pop�ochu. Widzia�em, jak Jake oberwa�. Seria z Ka�asznikowa, jak ju� powiedzia�em. Le�a� sto metr�w od nas, nie by�o sposobu do niego wr�ci�. Ja te� oberwa�em i mia�em wielkie szcz�cie, �e mi si� uda�o wydosta�. - Wi�c w�a�ciwie nie wie pan, czy Jake umar�? Creasy zaprzeczy� ruchem g�owy. - O tym wiedzie� mog� tylko ci, kt�rzy do niego strzelali. Siedzieli w k�cie brukselskiego baru. Creasy wpad� tu, �eby wypi� szklaneczk� z barmanem - starym przyjacielem. Nim zdo�a� posmakowa� drinka, pojawi� si� u jego boku �w starzec o s�pich szponach i poprosi� o rozmow�. Bar odwiedzali byli najemnicy, b�d� ci, kt�rzy ich udawali, oraz kandydaci na najemnik�w. - Czy mog� z panem porozmawia� na osobno�ci? - spyta� nalegaj�co stary cz�owiek. Creasy przyjrza� si� uwa�nie pobru�d�onemu zmarszczkami obliczu, kt�re wyra�a�o pal�cy niepok�j. Mia� dobr� pami�� do twarzy, ale ta nie budzi�a �adnych skojarze�. By�o co� jednak w oczach tego cz�owieka, co sk�oni�o Creasy'ego do wskazania stolika w rogu. Usiedli naprzeciwko siebie. Wtedy w�a�nie starzec si�gn�� do kieszeni, wyci�gn�� nie�miertelnik i powiedzia�: - Jestem ojcem Jake'a Bentsena. - Jak mnie pan znalaz�? - spyta� Creasy. Starzec g��boko westchn��. - To nie by�o proste. Ale m�j s�siad ma kuzyna, kt�ry pracuje jako analityk w CIA w Langley. Kuzyn poszpera� w archiwum i powiedzia�, �e wci�� jest pan najemnikiem, i �e mo�na pana znale�� w tym barze. Tydzie� temu przylecia�em do Brukseli i codziennie tu na pana czekam. Pyta�em barmana, ale nic si� od niego nie dowiedzia�em. Zamierza�em w poniedzia�ek wr�ci� do San Diego. - �le panu powiedziano. Ju� nie jestem najemnikiem, przynajmniej w znaczeniu profesjonalnym. Wpad�em do Brukseli przejazdem, odwiedzam starego przyjaciela. Jutro wyje�d�am. Jak mnie pan pozna�? Sk�d pan wiedzia�, �e to ja? - Z opisu w jednym z list�w Jake'a. Nie opu�ci� ani jednej blizny na pa�skiej twarzy. Creasy w zamy�leniu patrzy� na starego cz�owieka. - Niech mi pan poka�e t� blaszk� - powiedzia�. M�czyzna powoli rozwar� palce i obr�ci� d�o�. Nie�miertelnik upad� na st�. Creasy d�ugo patrzy� na wyt�oczone w metalu imi�, nazwisko i numer s�u�bowy. Upi� �yk ze szklanki i wreszcie spyta�: - Sk�d pan to ma? - Przed dwoma tygodniami dostarczono mi to do domu w San Diego. - Kto dostarczy�? - Nie wiem, panie Creasy. To znaczy nie wiem, jak si� nazywa i sk�d przybywa�. Us�ysza�em dzwonek do drzwi. Otworzy�a �ona. Przed wej�ciem sta� kr�py Azjata. Poda� jej paczuszk� i poszed� sobie. - W tej paczuszce by� tylko nie�miertelnik czy co� jeszcze? Ko�ciste palce ponownie pow�drowa�y do kieszeni i wyj�y z niej pognieciony kawa�ek brunatnego pakowego papieru. Creasy wyg�adzi� papier na stole i odczyta� nabazgrane s�owa. Tylko trzy s�owa: @CREASY W-NAM K-BOD�A Litery na skrawku papieru skre�lone by�y w po�piechu. Creasy podni�s� wzrok na zniszczon� twarz starca. - Panie Bentsen, to mo�e by� po prostu okrutny, chory �art. To zdarza�o si� ju� w przesz�o�ci. Jake zgin�� dwadzie�cia sze�� lat temu na granicy wietnamsko-kambod�a�skiej. M�czyzna intensywnie wpatrywa� si� w tabliczk� i skrawek papieru. - Pojecha�em z tym do Waszyngtonu - powiedzia�, nie podnosz�c g�owy. - Do Biura MIA* [przyp.: Missing in Action - zaginieni w akcji (przyp. red.)]. Powiedzieli mi, �e w ich przekonaniu nie�miertelnik jest autentyczny. Cia�a Jake'a nigdy nie znaleziono, jego blaszki tak�e nie. Nie potrafili powiedzie�, czy na tym skrawku papieru jest pismo Jake'a. Zanios�em go do grafologa wraz z jednym z list�w Jake'a. Powiedzia�, �e dostrzega wiele wsp�lnych cech. M�czyzna podni�s� g�ow�, ale nie napotka� spojrzenia Creasy'ego, kt�ry, ze zmarszczonymi brwiami, wci�� wpatrywa� si� w blaszk� i papierek. Starzec m�wi� dalej: - Jake cz�sto o panu pisa�. Nie mia� zbyt wielu idoli. W pewnym sensie Jake by� sam dla siebie bohaterem. Ale na pana patrzy� z zachwytem. Jak nigdy na nikogo innego. Mia� dok�adnie dwadzie�cia jeden lat. Tak, zgin�� w swoje urodziny. Nigdy nie znaleziono jego cia�a. Nikt nie wr�ci�, by go poszuka�... Creasy powoli podni�s� g�ow�. Si�gn�� po blaszk�, podni�s� j� i zacisn�� w d�oni. - A pan uwa�a, �e nadszed� czas, by wr�ci�? ROZDZIA� PIERWSZY - Masz poczucie winy? Creasy westchn�� g��boko: - Nie. - Wi�c co? O co ci chodzi? Creasy spojrza� na przyjaciela po drugiej stronie sto�u. Znali si� d�u�ej, ni� Creasy lubi� si�ga� pami�ci�. Jako najemnicy uczestniczyli rami� przy ramieniu w dziesi�tkach bitew na przestrzeni paru dziesi�tk�w lat, p�ki Maxie si� nie o�eni� i nie kupi� tego baru w Brukseli, gdzie osiad�, cho� nazwa� to mo�na by�o tylko wzgl�dnym ustatkowaniem si�. W barze siedzieli Maxie i Creasy, Du�czyk o nazwisku Jens Jensen i Francuz o okr�g�ej twarzy, zwany Sow�. Jensen by� eks-naczelnikiem wydzia�u os�b zaginionych kopenhaskiej policji. Sowa by� eks-gangsterem i eks-ochroniarzem szef�w marsylskiej mafii. Przed laty Creasy w trakcie pewnej operacji skontaktowa� Jensena i Sow�, kt�rzy obecnie byli wsp�w�a�cicielami agencji detektywistycznej, specjalizuj�cej si� w odnajdywaniu wszystkiego, co mo�e zagin��. M�g� to by� m�� lub �ona, pies lub diament. Du�czyk Jensen zbli�a� si� do czterdziestki, mia� lekk� nadwag�, rzedniej�ce blond w�osy, �on� nauczycielk� i malutk� c�rk�. Poza sw� rodzin� i Sow� by� jeszcze przywi�zany do notebooka IBM, zawsze znajduj�cego si� w zasi�gu r�ki. W epoce, w kt�rej ludzie tylko rozprawiali o Infostradzie i Internecie, Jensen zdo�a� si� ju� pod��czy� do Internetu i �eglowa� w�asnym szlakiem. Francuz by� w po�owie drogi mi�dzy czterdziestk� a pi��dziesi�tk� i skrz�tnie ukrywa� sw�j prawdziwy charakter za grubymi, okr�g�ymi szk�ami, z powodu kt�rych zas�u�y� na miano Sowy. W jego �yciu tylko cztery osoby mia�y jakie� znaczenie: Creasy i rodzina Jensen�w. Opr�cz nich jeszcze tylko dwie rzeczy si� liczy�y: walkman Sony, wiecznie uwieszony u pasa i dostarczaj�cy jedynej rozrywki, kt�rej potrzebowa�: d�wi�k�w wspania�ych dzie� wielkich mistrz�w, kt�rych �yciorysy i tw�rczo�� zna� na pami�� i w�r�d kt�rych Mozart by� bogiem; oraz ryglowany przez obr�t lufy francuski pistolet MAB PA15. Trzyma� go zawsze pod lew� pach� w kaburze z irchy i w razie potrzeby wyci�ga� z tak� pr�dko�ci�, i strzela� z tak� precyzj�, �e zawstydzi�yby wielu strzelc�w wyborowych. Jensen i Sowa stanowili nieprawdopodobn� par�, ale z�yt�, zgran� i dope�niaj�c� si�. Jensen mia� dar pakowania si� w k�opoty, Sowa za� dar wyci�gania go z nich. Jensen by� m�zgiem, Sowa �ci�ga� j�zyk spustowy. *** Jensen i Sowa przyjechali do Brukseli w poszukiwaniu �ony du�skiego przemys�owca. Znale�li j� poprzedniego wieczoru w ��ku czarnego saksofonisty. Poniewa� by�a wyra�nie zadowolona z miejsca pobytu, Jens ograniczy� si� do odebrania jej pier�cionka zar�czynowego z pi�ciokaratowym brylantem i grubej z�otej obr�czki, w celu oddania obu przedmiot�w klientowi, do kt�rego zadzwoni� z wiadomo�ci�, �e mo�e ju� podejmowa� kroki rozwodowe. Jens i Sowa przed kilku laty uczestniczyli z Creasym i Maxie'em w paru przedsi�wzi�ciach, nic wi�c dziwnego, �e na ostatni� kolacj� w Brukseli wybrali si� do baru Maxie'ego. Spotkanie Creasy'ego by�o mi�ym zaskoczeniem. Wraz z Maxie'em wys�uchali opowie�ci o rzekomo od dawna nie�yj�cym �o�nierzu i tajemniczym zwrocie nie�miertelnika wraz ze skrawkiem pakowego papieru. - Masz poczucie winy? - powt�rzy� pytanie Maxie. - Wiesz, jak to jest - odpar� Creasy. - By�e� w podobnej sytuacji dziesi�tki razy. Facet z twojego oddzia�u obrywa i instynkt od razu ci m�wi: oberwa� na dobre, czy mo�e si� wyli�e. Dziewi�� razy na dziesi�� instynkt podpowiada ci dobrze. Ucieka�em z zasadzki, ale dobrze widzia�em, jak ch�opak dosta�. Zakr�ci� si� jak b�k i pad�. Ja te� oberwa�em, ale niegro�nie. - No wi�c, je�li nie o poczucie winy chodzi, to o co? Creasy wydawa� si� nieco poirytowany. - Nie czuj� si� winny, ale my�l�, �e mo�e powinni�my byli wr�ci�, �eby si� upewni�... Mnie tylko drasn�o, wystarczy�o kilka szw�w i jeden dzie� w polowym szpitalu. Oczywi�cie od razu nie mogli�my tam wr�ci�, ale po paru dniach, w wi�kszej sile... Du�czyk ma�ymi �yczkami pi� wino. - Dowodzi�e� tym patrolem? - Nie. To by� patrol Si� Specjalnych. Wzi�li mnie jako najemnika-ochotnika. - Wi�c o co chodzi? To nie by�a twoja sprawa. - Niby nie. Ale dow�dca patrolu by� kretynem. Mo�e powinienem by� zebra� paru ch�opak�w z oddzia�u najemnik�w, i�� tam i rozejrze� s...
daywa