John i Stasi Eldregde - Urzekająca. Odkrywanie tajemnicy kobiecej duszy.doc

(1042 KB) Pobierz
John i Stasi Eldregde

173

Urzekająca

 

 

John i Stasi Eldregde

Urzekająca

Odkrywanie tajemnicy kobiecej duszy

 


Spis treści

Wprowadzenie              3

I. Serce kobiety              6

II. To, co jedynie Ewa może powiedzieć              28

III. Pytania nie dające spokoju              53

IV. Zraniona              71

V. Szczególna nienawiść              89

VI. Uzdrowienie rany              107

VII. Romans              127

VIII. Piękno do odsłonięcia              145

IX. Pobudzanie Adama              168

X. Matki, córki, siostry              190

XI.  Waleczne księżniczki              209

XII. Niezastąpiona rola              227


              O Autorach

           Podziękowania

           Codzienna modlitwa o uwolnienie

           Fragment „Dzikiego serca"


Wprowadzenie

 

Znajdujemy się na poświęconej ziemi.

Pisanie Dzikiego serca, książki dla mężczyzn, było sprawą dosyć pro­stą. Nie dlatego, że mężczyźni są prostakami. Ale ponieważ są mniej skomplikowani z dwóch rodzajów istot ludzkich, próbujących wspólnie nawigować przez miłość i przez życie. Zarówno mężczyźni, jak i kobiety wiedzą, że to prawda. A swoją drogą, tajemnice kobiecego serca miały być dobrą rzeczą. Źródłem radości. Tymczasem stały się źródłem zawsty­dzenia - kobiety prawie powszechnie czują, że są „zbyt trudne" i że „nie są tym, czym być powinny". Mężczyźni zaś zwykli uciekać od głębszych wód kobiecej duszy, nie mając pewności, co tam znajdą, albo jak się z tym obchodzić. Straciliśmy więc skarb kobiecego serca, straciliśmy bo­gactwo kobiecości, które było przeznaczone dla naszego życia, stracili­śmy drogę, którą przemawia do nas serce Boga.

Bądź spokojna - to nie jest książka o tych wszystkich rzeczach, które jako kobieta czujesz się zobowiązana robić. Jesteśmy zmęczone takimi książkami. Pierwszą pozycję, którą ja (Stasi), jako nowo narodzona chrześcijanka, wybrałam na temat bogobojnej kobiecości, rzuciłam na drugi koniec pokoju. I nigdy jej nie podniosłam. Od tamtej pory, przez dwadzieścia pięć lat, przeczytałam zaledwie kilka, które mogłabym z ca­łego serca polecić. Pozostałe doprowadzają mnie do szału. Ich przesła­nia dla kobiet sprawiają, że wyczuwam coś w rodzaju: „Nie jesteś kobietą, jaką powinnaś być, ale jeśli zrobisz dziesięć następujących rzeczy, to mo­że osiągniesz wymagany poziom". One są, w większości, zabójcami duszy. A kobiecości nie da się ująć w formułkę.

John Eldredge, Dzikie serce, przel. Justyna Grzegorczyk, Wydawnictwo W drodze, Poznań

Przyjaźnimy się z kobietami, które uwielbiają herbaciane przyjęcia i chińską porcelanę, a mamy też przyjaciółki, które na myśl o nich dosta­ją pokrzywki. Wśród zaprzyjaźnionych z nami kobiet są takie, które uwielbiają polowanie, nawet polowanie z łukiem. Takie, które uwielbia­ją przyjmować gości, i takie, które tego nie lubią. Kobiety, będące profesorkami, mamami, lekarkami, pielęgniarkami, misjonarkami, dentystka­mi, gospodyniami domowymi, terapeutkami, kucharkami, artystkami, poetkami, alpinistkami, triatlonistkami, sekretarkami, sprzedawczynia­mi i pracownicami socjalnymi. Piękne kobiety, wszystkie.

A więc - czy prawdziwą kobietą jest Kopciuszek, czy Joanna d'Arc? Maria Magdalena czy Oprah? W jaki sposób odzyskać niezbędną kobie­cość bez wpadania w stereotyp lub, co gorsze, bez wpędzania naszych czytelniczek w jeszcze większe napięcie i wstyd? To ostatnia rzecz, jakiej potrzebuje kobieta. A jednak istnieje natura, którą Bóg obdarował każdą z kobiet. Dzielimy coś głębokiego i prawdziwego w głębi naszych serc. Więc stawiamy na zgłębienie kobiecości przez serce. Co się kryje w głębi serca kobiety? Jakie są jej pragnienia? O czym marzyłyśmy jako małe dziewczynki? O czym nadal marzymy jako kobiety? I w jaki sposób kobie­ta zaczyna się leczyć z ran i tragedii swojego życia?

Zdarza się, że pomiędzy marzeniami twojej młodości a dniem wczo­rajszym zostaje zagubione coś cennego. Tym skarbem jest twoje serce, twoje bezcenne kobiece serce. Bóg osadził w nim kobiecość, silną, czu­łą, gwałtowną i ponętną. Nie ma wątpliwości, to serce zostało źle zrozu­miane. Z pewnością zostało zaatakowane. Ale ono nadal tam jest, twoje prawdziwe serce, które warto odzyskać. Uwierz, jesteś urzekająca.

Zapraszamy cię więc w podróż z nami, w podróż odkrywczą i ozdro­wieńczą. Nagrodą dla twojego serca jest Królestwo Boże, a Jezus przy­szedł odzyskać cię dla siebie - nas wszystkie. Modlimy się, by Bóg posłużył się tą książką w twoim życiu, w twoim sercu, żeby mogła przy­nieść uzdrowienie, odnowę, radość i życie! I jeśli Bóg to uczyni, będzie powód do wspaniałego świętowania. Z filiżanką herbaty i chińską porce­laną. Albo z papierowymi talerzami. Z czymkolwiek. Pewnego dnia bę­dziemy świętowali wszyscy razem. Piszemy to z oczekiwaniem i nadzieją, że ta mała książeczka przybliży cię do serca Boga - i do własnego serca.

 

 

URZEKAJĄCA

 

 

rozdział pierwszy

Serce kobiety

 

Czasem trudno jest być kobietą.

tammy wynette

Spostrzegł, że oczy Fatimy byly pełne łez.

- Ty płaczesz?

- Jestem kobietą pustyni - odpowiedziała, odwracając twarz. Ale przede wszystkim jestem kobietą.

paulo coelho

Należysz do dzikich kwiatów Należysz do łodzi na morzu

Należysz do miłości

Skłaniającej głowę na twym ramieniu

Należysz do miejsca, gdzie czujesz się wolna.

tom petty

Zróbmy to". Zapadał zmierzch. Powietrze było chłodne, pachniało sosną i szałwią, a wartki nurt rzeki wabił. Byliśmy na kampingu w Tetons, z łodzią na dachu naszego samochodu. „Popłyńmy". John popatrzył na mnie, jakbym straciła rozum. Za niespełna dwadzieścia minut miała za­paść noc - nad nami, rzeką i lasem. Wszędzie zrobi się zupełnie ciemno. Będziemy na rzece sami, mając tylko ogólne pojęcie, którędy płynąć (w dół), gdzie wylądować (kierując się w stronę drogi), z perspektywą długiego spaceru powrotnego do samochodu. Kto wie, jakie tam mogą czyhać niebezpieczeństwa. Popatrzył znowu na mnie, popatrzył na na­szych małych synów i powiedział: „No, dobrze!". Zabraliśmy się do pracy. Wieczór był oszałamiająco piękny. Nurt rzeki zachwycał urodą wody mieniącej się kolorami od kobaltu do srebra i czerni. W zasięgu wzroku nie było nikogo. Mieliśmy Oxbow Bend dla siebie. W rekordowym tem­pie łódź znalazła się na rzece, kamizelki ratunkowe bezpiecznie zawiąza­ne, wiosła przygotowane, chłopcy ulokowani w łodzi - i od momentu wyruszenia nurt upajał nas wszystkich niewyobrażalnym pięknem.

Stary drewniany most wisiał nisko nad rzeką, a jego obluzowane de­ski wyglądały tak, jakby miały się zawalić przy następnym mocnym wie­trze. Trzeba się było pochylić, żeby pod nim przepłynąć. Ostrożnie żeglowaliśmy wzdłuż wijących się kanałów Węża – John z tyłu, ja z przo­du, nasi trzej chłopcy pomiędzy nami, a wszyscy pełni zdumienia i za­chwytu. Gdy na niebie zaczęły pojawiać się gwiazdy, byliśmy jak dzieci obecne przy stwarzaniu Narni - niebo takie czyste, gwiazdy tak blisko. Wstrzymaliśmy oddech, gdy jedna poszybowała wolno, wolno w poprzek nieba, i znikła.

Jakiś bóbr uderzył w wodę i dźwięk podobny do wystrzału wystraszył dwie kaczki, które zerwały się do lotu, ale wszystkim, co mogliśmy zoba­czyć pomiędzy pociemniałą wodą i niebem, były białe zmarszczki ich kilwaterów niczym ślady zsynchronizowanych narciarzy wodnych. W lesie powyżej, wzdłuż rzeki, sowy zaczęły swoje nocne nawoływania wraz z ka­nadyjskimi żurawiami. Dźwięki były znajome, a jakby z innego świata. Szeptaliśmy do siebie na temat każdego cudu, gdy wiosła z cichym plu­skiem zanurzały się i wynurzały z wody.

Zapadła noc. Czas było przybić do brzegu. Planowaliśmy wyjść na brzeg w zatoczce położonej najbliżej szosy, aby nie trzeba było zbyt dale­ko szukać naszego samochodu. Nie ośmieliliśmy się wiosłować na po­wrót do miejsca, gdzieśmy się zatrzymali... to wymagałoby wiosłowania pod prąd z niewielką możliwością obserwowania tego, dokąd płyniemy. Kiedy podpłynęliśmy, z wysokiej trawy wyłonił się łoś, dokładnie tam, gdzie planowaliśmy wyjście na brzeg. Był ciemny jak noc, mogliśmy go widzieć tylko dlatego, że odcinał się wyraźnie na de nieba i postrzępio­nych gór za nim. Był ogromny. Wspaniały. Stał w poprzek drogi. Bloko­wał jedyne wyjście, jakie mieliśmy. W parkach narodowych więcej ludzi ginie za sprawą łosi niż przez jakiekolwiek inne zwierzęta. Niezwykła szybkość, osiemset kilogramów mięśni i rogów oraz całkowita nieprzewidywalność sprawiają, że łosie są naprawdę niebezpieczne. Temu olbrzy­mowi wystarczyłyby dwie minuty, żeby wbiec do wody i wywrócić naszą łódź. Nie mogliśmy przejść.

Nastrój się zmienił. Teraz John i ja nie kryliśmy troski. Jedyną alter­natywą dla tego wyjścia na brzeg, obecnie zamkniętego przed nami, by­ło wiosłowanie z powrotem w górę rzeki w panujących już całkowitych ciemnościach. Cicho, trzeźwo odwróciliśmy łódź, kierując się w górę rze­ki w poszukiwaniu tej właściwej odnogi, która pozwoliłaby nam ominąć główny nurt. Nie planowaliśmy, że nasza przygoda przyjmie taki obrót, ale niespodziewanie wymagania poszybowały w górę. John musi umiejęt­nie sterować, ja muszę mocno wiosłować. Jeden błąd z naszej strony i sil­ny prąd może ustawić łódź bokiem, napełnić ją wodą i wyrzucić naszych chłopców prosto w nurt rzeki w czarną noc.

To, co wydarzyło się dalej, było wspaniałe.

Zrobiliśmy to. On to zrobił. Ja zrobiłam. Zareagowaliśmy na wyzwa­nie, pracując razem, a fakt, że pochłaniało mnie to całą, że tkwiłam w tym z całą moją rodziną i dla mojej rodziny, otoczona przez dzikie, skrzące się piękno, i że towarzyszył temu rodzaj zagrożenia, nadał upły­wającemu czasowi... element transcendencji. Już nie byłam Stasi. Byłam Sakagaweą, indiańską księżniczką Zachodu, dzielną i silną kobietą.

PODRÓŻ KOBIETY

Wtedy nadszedł czas na podjęcie ryzyka.

Pozostanie ściśniętą w pąku było bardziej bolesne

Niż podjęcie ryzyka rozkwitnięcia.

anais nin

Próbuję sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy rozpoznałam w moim sercu, że już nie jestem dziewczynką, ale że stałam się kobietą. Czy było to wtedy, gdy zaliczyłam maturę albo ukończyłam college? Czy dowie­działam się o tym, kiedy wyszłam za mąż? Gdy stałam się matką? Pisząc te słowa, mam czterdzieści pięć lat, ale w moim sercu pozostały miejsca, które nadal są bardzo młode. Kiedy wracam myślami wstecz do tego, co można by uważać w moim życiu za inicjację, zaczynam rozumieć, dlacze­go moja podróż sprawiała wrażenie pozbawionej przewodnictwa i nie­pewnej. W dniu mojej pierwszej miesiączki rodzina wprawiła mnie w zakłopotanie, gdy przy stole podczas kolacji zaczęła śpiewać piosenkę „Ta dziewczyna jest już kobietą...". Hmm. Ja absolutnie nie czułam się inaczej. Jedyne, co czułam, to zażenowanie, że oni wiedzieli. Wpatrywa­łam się w swój talerz, zafascynowana nagle kukurydzą.

W dniu, w którym dostałam swój pierwszy biustonosz, zwykły trenin­gowy stanik ze wstawką z elastycznego materiału z przodu, jedna z sióstr wyciągnęła mnie do holu, gdzie, ku mojemu przerażeniu, czekał ojciec przygotowany do zrobienia mi zdjęcia. Powiedzieli, że później będę się z tego śmiała (nie śmiałam się). Jak wiele innych kobiet, pozostawiono mnie samą w drodze przez okres dorastania, okres zmian i dojrzewania mojego ciała, próby zrozumienia zmieniającego się i budzącego serca. Nie udzielono mi żadnej rady na podróż do kobiecości. Zachęcano jedy­nie, bym mniej jadła. Ojciec odciągnął mnie na bok i powiedział: „Nie pokocha cię żaden chłopiec, jeśli będziesz gruba".

W college'u przyłączyłam się do ruchu feministycznego, poszukując, jak to robiło wiele kobiet w latach siedemdziesiątych, znaczenia samej siebie. Zostałam w tym czasie dyrektorką Centrum Pomocy Kobietom na liberalnym uniwersytecie w Kalifornii. Jednak bez względu na to, jak bar­dzo podkreślałam swoją siłę i niezależność jako kobiety („posłuchaj, jak potrafię ryknąć"), moje kobiece serce pozostało puste. Mówienie, gdy je­steś młoda i poszukująca, że „możesz być wszystkim", nie jest pomocne. Brzmi zbyt ogólnie. Nie nadaje żadnego kierunku. Mówienie, gdy jesteś starsza, że „potrafisz zrobić wszystko, co może zrobić mężczyzna", rów­nież nie służy niczemu. Ja nie chciałam być mężczyzną. Ale co to znaczy być kobietą?

A w kwestii romansu. Potykałam się w tym tajemniczym terenie, ma­jąc za przewodnika jedynie film i muzykę. Jak wiele innych znanych mi kobiet, przeżywałam samotnie kłopoty kilku złamanych serc. Na ostat­nim roku studiów zakochałam się naprawdę, a ów młody człowiek na­prawdę pokochał mnie. John i ja chodziliśmy ze sobą przez dwa i pół roku, po czym zaręczyliśmy się. Gdy robiliśmy ślubne plany, moja matka udzieliła mi rzadkiej rady, w tym przypadku jej małżeńskiej rady. Rada była dwojaka. Po pierwsze, miłość wyfruwa przez okno, jeśli na stole nie ma wieprzowych kotletów. Po drugie, utrzymuj w czystości podłogę w kuchni, to sprawia, że cały dom wygląda lepiej. Zrozumiałam, o co jej chodzi. Mianowicie, że moja nowa pozycja jako „żony" mieści się w kuch­ni, przy smażeniu wieprzowych kotletów i zmywaniu po nich.

Jakoś wierzyłam, że po wypowiedzeniu słów: „Tak, biorę sobie ciebie za męża" w magiczny sposób zamienię się w Betty Crocker [pierwszą da­mę amerykańskiej kuchni; przyp. red.]. Wyobrażałam sobie siebie ochoczo piekącą świeży chleb, wyglądającą radośnie i pięknie w trakcie wyjmowa­nia z piekarnika gorących bochenków. Bez względu na to, że w całym swoim życiu przyrządziłam nie więcej niż pięć posiłków, byłam gotowa robić kolacje, nawet śniadania, z determinacją i zapałem. Po dwóch ta­kich tygodniach leżałam przygnębiona na sofie, oświadczając, że nie wiem, co jest na kolację, i że John musi poradzić sobie sam. Poza tym podłoga w kuchni była brudna. Nie zdałam egzaminu.

Moja historia jest taka jak historie większości kobiet - otrzymałyśmy przesłania wszelkiego rodzaju, ale bardzo niewielką pomoc w zrozumie­niu tego, co znaczy stać się kobietą. Pewna młoda osoba ostatnio tak do nas napisała:

Pamiętam, że gdy miałam dziesięć lat, zadawałam pytanie sobie, jak i starszym paniom z mojego otoczenia, w jaki sposób Boża kobieta mo­głaby rzeczywiście być pewna siebie, bulwersująca i piękna, nie robiąc jednak z siebie wściekłej feministki albo niebezpiecznej, wymagającej uwagi i budzącej emocje bezwstydnicy. Jak mogę stać się silną kobietą, nie stając się surową? Jak mogę być wrażliwa i bezbronna, nie pogrąża­jąc się w smutku?

Wydaje się, że rośnie ilość książek na temat męskiej wędrówki - rytu­ałów przejścia, obrzędów inicjacyjnych i podobnych rzeczy - i wiele z nich to książki pożyteczne. Ale niezwykle mało mądrości oferowane jest na drogę stawania się kobietą. Och, wiemy, czego oczekuje od nas rodzina, nasz kościół i nasza kultura. Istnieje mnóstwo materiałów na te­mat tego, co powinnaś robić, żeby być dobrą kobietą. Ale to nie jest toż­same z wiedzą, co za sobą pociąga podróż w kierunku stawania się kobietą, ani nawet - co naprawdę powinno być celem.

Kościół nie był tutaj zbyt pomocny. Nie, to nie tak. Kościół był czę­ścią problemu. Jego główne przesłanie dla kobiet głosiło: .Jesteś tu po to, by służyć. To dlatego Bóg cię stworzył: żebyś służyła. W dziecinnym pokoju, w kuchni, w różnych komitetach, w swoim domu, swoim otocze­niu". Teraz poważnie - przywołaj na myśl te kobiety, które w kościele uważa się za wzór kobiecości. Są słodkie, chętne do pomocy, o włosach starannie przygładzonych, są zapracowane, zdyscyplinowane, spokojne i są... zmęczone.

Pomyśl o kobietach, które spotykasz w kościele. Starają się żyć we­dług pewnego wzoru kobiecości. Czego cię „uczą" o byciu kobietą? Co nam przekazują swoim życiem? Jak powiedzieliśmy - musiałabyś dojść do wniosku, że pobożna kobieta jest... zmęczona. I pełna poczucia winy. Wszystkie żyjemy w cieniu tego niechlubnego wizerunku, zamieszczone­go w Księdze Przysłów 31, w Poemacie o dzielnej niewieście, której życie jest tak pracowite, że zastanawiam się, kiedy ona ma czas dla przyjaciół, na pójście na spacer lub czytanie dobrych książek. Czy istotnie „jej lampa wśród nocy nie gaśnie"? Kiedy uprawia seks? W jakiś sposób ona usankcjonowała wstyd, z jakim żyje większość kobiet, biblijny dowód, iż znowu się nie sprawdzamy. Czy to miałoby być pobożne - ów zamysł, że znowu zawiodłaś jako kobieta?

NIE ZAUWAŻANA, NIKT O NIĄ NIE ZABIEGA, NIEPEWNA

Wiem, że nie ja jedna żyję z tym dręczącym odczuciem nie sprawdzenia się, uczuciem, iż nie jestem wystarczająco dobra jako kobieta. Każda z kobiet, z którymi się spotykam, to czuje - coś głębszego niż tylko od­czucie niespełnienia w tym, co robi. Jakieś podświadome, instynktowne odczucie niespełnienia w tym, kim się jest. Jestem jednocześnie za bar­dzo i zarazem nie dosyć. Jestem nie dosyć ładna, nie dosyć szczupła, nie dość uprzejma, wytworna, nie dość zdyscyplinowana. A jednocześnie za bardzo uczuciowa, za bardzo podatna na zranienia, zbyt silna, uparta, zbyt bałaganiarska. Rezultatem jest wstyd, powszechny towarzysz kobie­ty. Prześladuje nas, szczypie nas w pięty, karmi się naszymi najgłębszymi obawami, że w końcu zostaniemy porzucone i będziemy samotne.

Przecież gdybyśmy były lepszymi kobietami - niezależnie, co to zna­czy - życie nie byłoby tak ciężkie. Prawda? Nie toczyłybyśmy tak wielu zmagań, w naszych sercach byłoby mniej smutku. Dlaczego tak trudno jest zawierać nowe znaczące przyjaźnie i utrzymywać je? Dlaczego nasze dnie wydają się takie mało ważne, wypełnione obowiązkami i wymaga­niami, a nie romansem i przygodą? Czujemy się niezauważane nawet przez tych, którzy są najbliżej nas. Czujemy, że nikt o nas nie zabiega - po­nieważ nikt nie ma dość pasji ani odwagi, aby nas zdobyć, by zrozumieć naszą złożoność i odnaleźć w głębi nas kobietę. Czujemy się niepewne -nawet co do tego, co znaczy być kobietą, niepewne, co tak naprawdę znaczy być kobiecą, niepewne, czy takie jesteśmy albo kiedykolwiek bę­dziemy.

Świadome naszych najgłębszych wad, napełniamy serca pogardą dla marzeń o czymś więcej. Och, marzymy nieśmiało o intymności i przygo­dzie, marzymy, żeby odegrać rolę Pięknej w jakiejś historii. Ale te pra­gnienia, ukryte głęboko w naszych sercach, wydają nam się luksusowe, odpowiednie jedynie dla t...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin