OGNIEM I MIECZEM - POWIEŚĆ Z DAWNYCH LAT HENRYKA SIENKIEWICZA oceniĹ‚ BOLESĹAW PRUS.doc

(173 KB) Pobierz

„OGNIEM I MIECZEM”

 

POWIEŚĆ Z DAWNYCH LAT HENRYKA SIENKIEWICZA ocenił BOLESŁAW PRUS

 

„Łatwiej jest krytykować aniżeli tworzyć.”

 

 

O ile mogę sądzić z uczuć osobistych i rozmów, wrażenie wywołane przez powieść „Ogniem i mieczem” da się porównać chyba z zajęciem, jakie obudził przekład Roku 93 W. Hugo.

 

Drukowała się ona w „Słowie" i śmiało można powiedzieć, że ani jeden odcinek nie przeszedł bez odgłosu w opinii publicznej. O każdym ciągu rozprawiano, najczęściej żałując, że jest za krótki; podziwiano wyraźnie kreślone charaktery, wzruszano się sytuacjami, rozkoszowano prześlicznym językiem, nieledwie przypatrywano się temu, co opisywał.

 

Czasem mówiono: „Oho! już słabnie i nic dziwnego, bo pisze z numeru na numer.. . Ale wnet pozornie zmęczony sokół zrywał się do nowego, jeszcze wyższego, jeszcze śmielszego polotu.

 

Że „Ogniem i mieczem” jest utworem bardzo pięknym, o tym nie ma dwóch zdań. Różnica między sądami, jakie słyszałem i czytałem, polega raczej na tym, że jedni w powieści Sienkiewicza widzą skończone arcydzieło, którym zachwycać się będą najpóźniejsze wieki, inni przyznają mu wartość tylko czasową; jedni stawiają je na równi z chlebem i żelazem, które zawsze są potrzebne ludzkości i zawsze znajdują nabywców, drudzy twierdzą, że powieść ta ma wartość modnej tkaniny, lecz jutro ustąpi innym artykułom sezonowym.

 

Istnienie podobnych zdań świadczy, że w powieści Sienkiewicza są i jedne, i drugie pierwiastki: trwalsze i mniej trwałe. Co do mnie, ze wszystkich części składowych tego utworu najgodniejszym uwagi wydaje mi się sam autor. Że nie napisał arcydzieła, że jego powieść ma kapitalne wady, o tym chyba wie najlepiej on sam, ale że jest to talent potężny, który już dzisiaj owładnął techniką pisarską, i że ten człowiek, przy siłach, jakie posiada, mógłby stworzyć coś trwalszego, to dla mnie przynajmniej nie ulega wątpliwości.

 

Na poparcie tej opinii mam dwa dowody. Proszę sobie wyobrazić, że Sienkiewicz począwszy od drugiego tomu pisał swoją powieść z numeru na numer, z dnia na dzień (!...), przy czym musiał słuchać mnóstwa pochwał i nagan, które mniej tęgi umysł stanowczo zbiłyby z toru. Ale co ważniejsze, proszę pomyśleć, że szkielet powieści jest zupełnie fałszywy. Pomimo to charaktery powieści są jednolite, następstwo sytuacji logiczne, a całość robi wrażenie, jak gdyby autor o wojnie z Chmielnickim napisał najświętszą prawdę. Złudzenie jest tak wielkie, że nie jakiś tam skromny czytelnik, ale głośny krytyk uniósł się i wykrzyknął: „W powieści tej wyciśnięto sens moralny z historii!...”, choć krytyk mógł przecie nie tylko czytać, ale znać osobiście Szajnochę, Szujskiego, Kubalę, Bobrzyńskiego, których badania stanowczo obalają ten energiczny aforyzm.

 

Pośpiech w pisaniu i nie rzeczywisty, ale fantastyczny szkielet dzieła mocno obniżają jego wartość. Gdy więc pomimo tak niekorzystnych warunków powieść Sienkiewicza dała publiczności mnóstwo zadowolenia i jest czytaną z zachwytem, co będzie, jeżeli autor w następnych utworach podejmie równie wielki temat, przedstawi go we właściwy mu sposób, a ustrzeże się tak ważnych, choć łatwych do uniknięcia błędów?

 

Powieść Ogniem i mieczem w najogólniejszych zarysach przedstawia dwie walki: jedną toczy Rzeczpospolita z Kozaczyzną, Wiśniowiecki z Chmielnickim o Ukrainę, drugą - oficer husarii Skrzetuski i jego przyjaciele z pułkownikiem kozackim Bohunem i jego przyjaciółmi o pannę Helenę Kurcewiczównę. Połączenie dwóch tematów: społecznego i ludzkiego jest znakomitym pomysłem. Ogarnia on tak szerokie pole, że może pomieścić wszystkie ludzkie zdolności - od siły fizycznej żołnierza do geniuszu wodza, i wszystkie uczucia - od głodu i strachu do ambicji i miłości ojczyzny.

 

Dwie te walki - o Ukrainę i o pannę - nie stoją luźnie obok siebie, ale maja, się do siebie w stosunku całości do części. Sprawa Skrzetukiego z Bohunem jest jakby drzazgą oderwaną od pnia wojny kozackiej; wojna wpływa na losy tych panów i na odwrót - oni potęgują jej zaciekłość. Odstępstwo Bohuna, spalenie dworu w Rozłogach, śmierć kniahini Kurcewiczowej, śmierć Horpyny, słowem - kilkanaście drobnych epizodów wojennych, zrodziły się z zatargu o pannę. Widzimy więc w powieści nie tylko zderzenie się dwóch mas, ale i powody, dla których starły się dwie grupy atomów; nie tylko walkę dwu społeczeństw, ale i przyczynę osobistych nienawiści między dwiema garstkami żołnierzy.

 

W tym tkwi wielkość pomysłu Sienkiewicza. Słabą jego stronę stanowi to, że walka o kobietę wcale nie charakteryzuje wojen kozackich, w których chodziło o ziemię, przywileje i swobody. Może być, że ktoś tam walczył o kobietę, czynnik ten można by znaleźć nawet w życiu Chmielnickiego, ale nie na pierwszym, lecz na dziesiątym miejscu. Przeciwnie - zatarg między ukraińskim chłopem, popem i schłopionym Kozakiem z jednej - a polskim szlachcicem, księdzem i możnowładcą z drugiej strony - przedstawiałby typ ówczesnej wojny. Oni ją bowiem wywołali i toczyli - nie Bohun i nie Skrzetuski z powodu jednakowych afektów do panny Heleny.

 

Podobnie jak dwa główne tematy, tak i wypadki powieści nie stoją luźnie, ale są splątane ze sobą jak sznury sieci. Skrzetuski dlatego między innymi powodami ocalił życie Chmielnickiemu i spotkał Helenę, że wracał z misji dyplomatycznej od chana. Kniahini Kurcewiczowa dlatego obiecała mu Helenę, łamiąc jednocześnie słowo dane Bohunowi, że Skrzetuski był ulubieńcem potężnego ks. Wiśniowieckiego. Lecz miłość do Heleny i zaufanie Wiśniowieckiego popchnęły znowu Skrzetuskiego w grubą awanturę na Sicz, skąd wyszedł cało tylko dzięki temu, że go uratował Chmielnicki, poprzednio ocalony przez niego. Podobnież, gdyby Zagłoba nie upijał się z Kozakami, nie miałby sposobności wyrwać Heleny z rąk Bohuna, nie naraziłby się Bohunowi i w ogóle nie miałby powodów do odznaczenia się geniuszem i bohaterstwem.

 

Słowem, w całej powieści prawie na każdym kroku spotykamy związki przyczynowe i ten fakt, że drobne rzeczy wywołują nieraz wielkie skutki. Kto wie, czy jak nas uczy powieść, Zbaraż nie „poddałby się Chmielnickiemu, gdyby zrozpaczony stratą Heleny Skrzetuski nie zdecydował się na przejście przez obóz nieprzyjacielski? To mocne zaakcentowanie prawa przyczynowości stanowi wielką zaletę utworu Ogniem i mieczem; tym więc silniej razi czytelnika zupełne pominięcie przyczyn, które spowodowały straszną wojnę.

 

Dziesiątki stronic poświęcił autor pięknemu zresztą opisowi stepów ukraińskich, a pominął ich społeczne stosunki, całe dzieło zalał krwią i pożogą, bynajmniej nie troszcząc się o ich źródła. Tymczasem człowiek nawet na widok przewróconego lasu albo powodzi ma zwyczaj pytać: skąd się to wzięło? a cóż dopiero na widok tak głębokiej rewolucji!... Co znaczy, że ta sama Rzeczpospolita, do której niegdyś wyciągano ręce z prośbą o przyłączenie, już w XVII wieku musi orężem narzucać swoją władzę Ukrainie? Co znaczy, że ta militarna potęga, która druzgotała zastępy krzyżowców albo janczarów, okazała się najzupełniej w wojnie z Chmielnickim bezsilną? Bez odpowiedzi na te pytania nie ma powieści historycznej; jest tylko historia zajścia Skrzetuskiego z Bohunem, wymalowana na tle zanadto obszernym.

 

II

 

Nim pójdę dalej, muszę wskazać zasadę, za pomocą której będę mierzył powieść Ogniem i mieczem.

 

Najczęściej dzieło sztuki mierzy się wrażeniem, jakie wywołuje w czytelniku lub widzu, i zaraz mówi się: „Oto jest rzecz wielka, gdyż wywołała wrażenie", czyli - gdyż „mnie” się podobała.

 

Tymczasem co roku w literaturze powszechnej trafia się powieść czy dramat, który „wywołuje wrażenie, a nawet „robi kasę” - i na następny rok ginie, ustępując miejsca drugiemu. Jednocześnie zaś Iliada, Komedia Boska, Den Kiszot, dramaty Szekspira, chociaż tylko nudzą „wrażliwą” publiczność, lecz trwają wieki.

 

Cóż więc za osobliwa zaleta tkwi w sztuce wielkiej i nadaje jej przywilej nieśmiertelności? Na pytanie to zdaje mi się, że najlepiej odpowiedział H. Taine:

 

Z wielu względów człowiek jest zwierzęciem, które musi walczyć przeciw naturze albo innym ludziom. Musi zaopatrywać się w żywność i odzież, wybudować mieszkanie, bronić się od niepogody, głodu i chorób. Dlatego uprawia ziemię, żegluje i wykonywa wiele prac przemysłowych i handlowych. Co więcej, musi on jeszcze utrwalić swój gatunek i zabezpieczyć się od gwałtu ze strony innych ludzi. W tym celu formuje rodziny i państwa, tworzy władze, urzędy, konstytucje, prawa i wojska. Ale pomimo tylu prac i wynalazków nie wychodzi on ze swej pierwotnej sfery, jest jeszcze tylko zwierzęciem, lepiej zaopatrzonym i bronionym niż inne, które jednak nie myśli o niczym więcej, tylko o sobie lub sobie podobnych. Lecz od tej chwili otwiera się przed nim życie wyższe, życie rozwagi i namysłu, w którym poczynają go zajmować owe s t a ł e i t w ó r c z e przyczyny, od których zależy byt jego i jemu podobnych, owe c e c h y p a n u j ą c e i z a s a d n i c z e, które rządzą każdą całością i wyciskają swoje piętno na najdrobniejszych szczegółach. Dla osiągnięcia ich ma on dwie drogi. Pierwszą jest nauka, która odkrywa owe przyczyny i prawa zasadnicze i wyraża je w formułach dokładnych i wyrazach oderwanych. Drugą jest sztuka, za pomocą której człowiek przedstawia owe przyczyny i prawa w formie definicji zrozumiałych dla specjalistów, lecz niedostępnych dla ogółu, ale - w sposób dotykalny, który oddziaływa nie tylko na rozum, ale na serce i zmysły najpospolitszego c z ł o w ie k a. Sztuka ma ten przywilej, że jest zarazem w y ż s z ą i p o p u 1 a r n ą, że przedstawia to, co jest najwyższym, i przedstawia to wszystkim.

 

Teraz rozumiemy, co stanowi rdzeń sztuki wielkiej; oto przedstawienie najogólniejszych przyczyn i najstalszych praw, jakie rządzą światem, przede wszystkim naturalnie światem ludzkim, tudzież - najogólniejszych i najstalszych cech, jakie spotykamy w zjawiskach, ale - przedstawienie tego w sposób plastyczny, zrozumiały dla ogółu. Ów „sposób przedstawiania" jest pokrowcem sztuki i on wywołuje „wrażenie"; ale dopiero owe „najogólniejsze przyczyny i cechy" zjawisk są duszą sztuki i nadają jej wartość kształcącą, doskonalącą rodzaj ludzki.

 

Trzeba bowiem pamiętać, że jakkolwiek wszyscy ludzie patrzą na świat otaczający ich, to jednak widzą w nim bardzo mało; dla przekonania się o tym poproście kilkunastu osób, ażeby wam opisały choćby - szklankę. Porównywając zobaczycie, że pewne cechy szklanki powtórzą się w każdym opisie i że cechy te będą wyuczone, wskazane ludziom przez innych. Oryginalne spostrzeżenie, nawet w tak prostej rzeczy, trafi się nader rzadko i to z pewnością zrobi człowiek tak zwanego żywego umysłu, a więc człowiek wyjątkowy.

 

Tak się ma ze wszystkimi przedmiotami, własnościami i zjawiskami świata i życia, że ludzie zwykli nie spostrzegają w nich nic godnego uwagi; dopiero jakieś wyjątkowe zdarzenie lub wyjątkowy umysł odkryje w nich coś nowego i poda do wiadomości, nauczy ludzi w i d z i e ć nową własność czy zjawisko I tym sposobem rozszerza i pogłębia ich dusze.

 

Tymi nauczycielami ludzkości są uczeni i artyści. Jedni z nich, czy to uczeni, czy artyści, tylko popularyzują odkrycia robione przez innych, inni sami robią okrycia. Im kto lepiej popularyzuje, tym jest popularniejszym, lecz dopiero im kto więcej robi samodzielnych spostrzeżeń, im one są donioślejsze i głębiej sięgają w duchowość ogółu, tym jest większym. Takie charaktery, jak Hamlet, Makbet, Falstaf, Don Kiszot są odkryciami tyle przynajmniej wartymi w dziedzinie psychologii co prawo biegu planet w astronomii. Szekspir tyle wart co Kepler. Po tym zboczeniu możemy wrócić do powieści Ogniem i mieczem.

 

 

III

 

 

W powieści, której zadaniem jest .malować przede wszystkim świat ludzki, najważniejszym przedmiotem są ludzie. Tych, jakich znajdujemy w Ogniem i mieczem, podzielić można na kilka grup. Główny kontyngens stanowią wojownicy polscy i kozaccy, przy nich widać kilka kobiet, kilku księży, kilku chłopów i szlachty. Lecz grupę wojowników podzielić znowu można na oficerów, gdyż żołnierzy prawie nie widać, i wodzów. Jest ich co prawda tylko dwóch, ale i ci wystarczają do dowiedzenia prawdy, że trudno jest dobrze scharakteryzować nawet jednego wodza.

 

Niezależnie od klasyfikacji, jaką zrobił sam autor, osoby wchodzące do powieści Ogniem i mieczem podzielić można jeszcze na dwie grupy: na figury realne i nierealne. Postaciami nierealnymi są: Zagłoba, Podbipięta i Skrzetuski, realnymi - wszystkie inne.

 

Stanowią one ogromną i przepyszną galerię charakterów, z których każdy składa się z innych cech i posiada ich po kilka. Oto Rzędzian, pachołek Skrzetuskiego, gadatliwy, zacięty w nienawiści, dumny ze szlachectwa, pracowity jak mróweczka, wszędzie, gdzie się da i nie da, zbierający mamonę. Jest-on wierny, oddaje Skrzetuskiemu znakomite usługi, ale nigdy bezinteresownie, i zawsze umie o coś się przymówić. A jaka to przebiegła gadzina, choć młody, jak kłamie nie z amatorstwa, lecz w razie potrzeby - jaki to kiedyś wyrośnie procesowicz i dorobkiewicz!

 

A oto Horpyna, Kozaczka. Ta wiernie służy Bohunowi tylko przez miłość dla niego i jego bohaterstwa, wykazując przy tym dziwną, lecz prawdziwą mieszaninę swobody i niewolniczości. Jest to olbrzymia dziewucha, lubieżna, dzika, a w dodatku często ulegająca halucynacjom, dzięki czemu słynie jako czarownica.

 

A Wołodyjowski - malutki i fertyczny oficerek, z gapiowatą twarzą, co jednak nie przeszkadza mu być najznakomitszym fechmistrzem w armii, kochać i z tego powodu cierpieć co parę tygodni dla innego ideału, a nareszcie uprawiać pewien rodzaj sportu walk i niebezpieczeństw. Człowiek ten nie umiałby odpowiedzieć na pytanie: co jest odwaga? ponieważ absolutnie nie zna bojaźni. Ma po prostu ciekawość do niebezpieczeństw, z których zawsze wychodzi cało, gdyż takich jak on szanują kule, a ludzie - niech spróbują nie szanować!

 

Proszę z kolei spojrzeć na rodzinę kniaziów Kurcewiczów. Matka despotka, chciwa, przebiegła i gwałtowna, która gdy potrzeba, urnie złamać, gdy potrzeba dotrzymać słowa. Jak ona kocha i w jakiej ryzie trzyma swoich synów, drabów odważnych i mocnych, którzy w wolnych chwilach rozbijają Tatarów, w ogóle wzorują się jeden na drugim i skutkiem tego są głupi na jednakowy sposób. W tym legowisku niedźwiedzi żyje czwarty Kurcewicz, najstarszy syn kniahini, któremu Turcy wypalili oczy i - oszalał. Obłęd jego jest spokojny; modli się tylko bezwiednie i powtarza słowa pełne pogróżek: „gorze mnie, gorze wam!...

 

A oto Bohun, jedna z głównych figur powieści, nieustraszony rycerz, marzyciel i trubadur, a jednocześnie okrutny rozbójnik i najtkliwszy kochanek, słowem, dziwny mieszaniec, jaki mógł urodzić się na żyznej ziemi, w pięknym klimacie; wśród nieustannego ścierania się i krzyżowania cywilizacji z rozhukanym barbarzyństwem.

 

Wyliczyłem tu, tylko dla przykładu, zaledwie kilka charakterów; jest ich zaś w powieści kilkadziesiąt, a każdy inny. Nawet ta sarna cecha, o ile spotyka się w rozmaitych ludziach, objawia się rozmaicie. Na przykład Wołodyjowski i Bohun są obaj znakomitymi fechtmistrzami, ale w Bohunie góruje siła, a w Wołodyjowskim szybkość. Wierszułł i Grodzicki obaj służbiści, ale pierwszy jest w ciągłym ruchu, wiecznie kogoś ściga, drugi jak drzewo przyrósł do Kudaku i z jego murów wszystko dokoła śledzi. Bohun i Krzeczowski zdradzają swoją chorągiew, ale pierwszy robi to przez namiętne uniesienie, drugi przez rachubę ambicji. Kłamie Zagłoba i Rzędzian, ale Zagłoba skutkiem choroby fantazji, Rzędzian wówczas, gdy tego wymagają prawidła dyplomacji. Helena Kurcewiczówna, Anna Borzobahata, Horpyna - kochają; ale pierwsza na żadnego mężczyznę już nie spojrzy, o żadnym nie pomyśli, druga wszystkich kokietuje, a trzecia - aczkolwiek mocno chciałaby mieć Bohuna, tymczasem jednak korzysta z usług wszystkich nadarzających się Kozaków.

 

Ta obfitość i rozmaitość cech tworzących charaktery, utrzymanie ich we wszystkich sytuacjach, jasność w ich Określaniu stanowi jedną z najpiękniejszych stron talentu Sienkiewicza. Maluje on ludzi posiadających cechy wyraźne, liczne i stałe, czyli - takich, jakich widzimy w życiu. Można go postawić za wzór autorom.

 

Równą siłą i bogactwem odznaczają się sytuacje. Powieść składa się z 63 rozdziałów, a każdy obejmuje czyny, stosunki i wypadki, przedstawione tak wyraźnie, że je czytelnik wprost widzi i odczuwa. Rozprawa Skrzetuskiego z Kurcewiczami w Rozłogach, jego awantura z Czaplińskim w winiarni w Czehrynie, podróż Dnieprem, sejmik kozacki w Siczy, wjazd Chmielnickiego do miasteczka po bitwie korsuńskiej, cała odyseja Zagłoby z uprowadzoną z Rozłogów Heleną i mnóstwo, mnóstwo innych, są to nie opowiadania, ale kipiące życiem obrazy. Do najpiękniejszych należą: scena w Rozłogach, kiedy Helena pobożną pieśnią usypia obłąkanego Wasyla, ataman Sucharuka na palu, widzenie i wróżby Horpyny pod młynem, wyjście ze Zbaraża Podbipięty i Skrzetuskiego. Wreszcie trudno tu nawet wprowadzić jakąś klasyfikacją, ponieważ każdy rozdział posiada wysokie zalety, wybór zaś między nimi jest rzeczą osobistego gustu. Dosyć będzie nadmienić, że autor w obmyślanych przez siebie sytuacjach dotknął mnóstwa zjawisk i stosunków życiowych. Mamy tu uczty, pojedynki, wesela, pogrzeby, procesje, bitwy, podróże, odpoczynki, narady - co „kto chce; wszędzie zaś wchodzą w grę rozmaite i bogate charaktery.

 

Tu przecie można zrobić zarzut (bodajby autorom robiono go najczęściej!) za trafiający się niekiedy brak miary i - efektowności. Takie zakończenie, jak: „Fiat voluntas tua! na zgliszczach Rozłogów albo - „Bar... wzięty!...” albo: „oczy pokryły się frędzlistymi zasłonami i zemdlała", to są efekta. Taka zaś rozprawa Chmielnickiego ze Skrzetuskim albo pana Wiśniowieckiego z Panem Bogiem, które to chwile i sceny krytyka wynosi pod niebiosy - aczkolwiek są one malownicze i silne, jednak rażą mnie jako fałszywe. Ale o tym później.

 

Muszę też zwrócić uwagę, że powieść roi się księżmi, którzy autorowi służą za materiał do efektownych obrazków, ale ani są tak bardzo potrzebni, ani swemu stanowi nie robią zbyt wielkiego honoru. Ich rola w powieści polega na asystowaniu możnym świata tego, na błogosławieniu, grzebaniu, pośmiertnym chwaleniu, a nawet pocieszaniu cierpiących… oficerów ks. Wiśniowieckiego. O ile zaś mnie się zdaje, ksiądz w tej powieści był tylko raz potrzebny, wówczas gdy Wiśniowiecki kazał wbić na pal niewinnego Sucharukę i ściąć jego towarzyszów; potrzebny był po to, ażeby albo ocalić nieszczęśliwych, albo otrząsnąwszy pył z obuwia opuścić obóz. Obecny jednak przy scenie mordu ksiądz ograniczył się na składaniu rąk i patrzeniu w oczy księciu; miał widać duszę nie chrystusowego apostoła, nie Skargi, ale panny respektowej. Najlepszym stosunkowo z księży jest Jaskólski, eks-żolnierz, który idąc z procesją podczas bombardowania Zbaraża przez Kozaków - zezował ku polu i nie mogąc wytrzymać mruczał: „Kury im sadzić, nie z dział bić! Ta jednowierszowa charakterystyka weterana zaszytego w habit jest przepyszna; równych jej pełno w powieści.

 

Cała ta masa figur, o których mówiłem dotychczas, jest realna: nie tylko bowiem w życiu spotykamy ludzi posiadających takie cechy, jak przebiegłość, wierność, despotyzm, chciwość, kochliwość itd., ale prawie w takim samym stopniu. Są matki energiczne, przed którymi jak się to mówi, drży służba i synowie, są najznakomitsi fechtmistrze, są fantastycy, z których każdy może być rycerzem, poetą i zbójem, a przy tym delikatnym dla kobiety jak Bohun. Zresztą pewna miara, ale - miara - przesady. w uwydatnieniu jakiejś cechy charakterystycznej jest dla pisarza koniecznym warunkiem. Autor przecie pokazuje palcem, że ten a ten człowiek ma te i te właściwości; a że jednocześnie pomija inne cechy, więc tym samym poprzednie wzmacnia. Taka jednak przesada jest pierwszym warunkiem sztuki, bez niej, bez silnego akcentowania cech czytelnik nie pozna charakteru.

 

Tu spotkamy się z dziwnym zjawiskiem. Sienkiewicz, który spomiędzy naszych młodych pisarzy w najwyższym stopniu posiada uczucie realnej prawdy i miary, który w powieści stworzył kilkadziesiąt realnych figur, ten sam autor w tej samej powieści stracił miarę w malowaniu trzech figur głównych. Jedna z nich, Skrzetuski, była zawczasu przeznaczoną na bohatera; dwie inne, Zagłoby i Podbipięty, powinny by zajmować dalsze plany powieści, tymczasem skutkiem swoich nadludzkich form nie tylko wysunęły się one przed sprawę Skrzetuski kontra Bohun, ale nawet przed obu Naczelnych wodzów, bal przed cały ruch, przed całą siekaninę dwu narodów.

 

Proszę spojrzeć na Podbipiętę, jest to niebywały olbrzym, w którym wszystkie duchowe i fizyczne uzdolnienia przeszły w siłę mechaniczną. Nie tylko jak piórkiem włada on mieczem, którego nie podźwigną śmiertelne ręce, ale jeszcze w razie potrzeby rzuca kamieniami, jakich nie podnosili bohaterowie Iliady. Boski Hektor raz cisnął skałę za ciężką dla dwóch ludzi, ale pan Podbipięta przy podobnej okazji wykonał pracę czterech. I jeszcze nie koniec: ten bowiem Podbipięta na swej inflanckiej kobyle, on jeden z całej husarii, przeskoczył linię piechoty, co nawet fertycznemu Wołodyjowskiemu przyszłoby z trudnością.

 

Dzięki cudownemu taktowi, który prawie nigdy nie opuszcza Sienkiewicza, autor zrobił Podbipiętę chudym, łagodnym, nawet zabawnym i skutkiem tej przeciwwagi nieludzkie przymioty wojownika nie rażą czytelnika.

 

Lecz jeszcze nie na tym kończy się charakter Podbipięty: jest to bowiem nie tylko najsilniejszy w świecie wojownik, ale i najposępniejszy Don Kiszot, który ślubował nie pierwej pożegnać się ze swoją dziewiczą czystością, aż gdy jednym zamachem utnie - trzy ludzkie głowy.

 

Złowroga to figura. Gdy człowiek przypomni sobie jego monomanią ścinania głów, straszną siłę, dziewiczość, łagodność i pobożność, wtedy przychodzi na myśl gilotyna. Zdaje ci się, że to potworne rusztowanie przybrało ludzkie kształty i od czasu do czasu poci się westchnieniami i modlitwami, jakimi mimowolnie nasiąkło przy egzekucjach.

 

W życiu nic nie jest niemożliwym, mógł więc istnieć podobny, chociaż nie tak silny ścinacz głów; zresztą znane są tego rodzaju śluby. Niemniej jednak Podbipięta jest figurą nierealną, ale jakąś legendową, olbrzymem z bajki.

 

Za to jego wyjście ze Zbaraża „w celu przedarcia się do obozu królewskiego, jego niejasne przeczucie śmierci, małe paroksyzmy obawy, a wreszcie ostatnia walka i śmierć należą do najpiękniejszych ustępów powieści. Lecz autor na tym nie poprzestał, chciał jeszcze więcej wycisnąć łez i sięgnął aż do nieba. „Aniołowie niebiescy wzięli jego duszę i położyli ją jako perłę jasną u stóp Królowej Anieiskiej.” Otóż jeżeli o rzeczach niebieskich wolno mieć własne zdanie, to ośmieliłbym się mniemać, że Królowa Anielska na taką „perełkę spoglądać musiała ostrożnie i z daleka. Nie mam powodu wątpić, że słynny z wielkiej rewolucji francuskiej „obywatel Santon”, a nawet jego pomocnicy i dalsi następcy są zbawieni; przypuszczam jednak, że podobne im rubiny nie ozdabiają tronu Matki Ukrzyżowanego Syna. Raczej wbitemu na pal Sucharuce należałby się tam jakiś skromny kącik.

 

Drugą nierealną figurą jest Skrzetuski, nie dlatego że dumny jak król z Chmielnickim, był jednocześnie wybornym sługą ks. Wiśniowieckiego, nie dlatego że kochał się i był walecznym, ale że obok tego wszystkiego był jeszcze studnią poświęceń. Jeżeli tylko w powieści znalazła się jakaś Golgota, z pewnością na jej szczycie krzyżował się „poważny i smutny" pan Skrzetuski. Na Sicz jechać bardzo niebezpiecznie i właściwie nie ma po co, ale Skrzetuski jedzie tam, gdyż ma oddać książęce listy. Dostaje się do niewoli i widzi nad sobą tysiące maczug, niemniej jednak wymyśla jak psom Chmielnickiemu i Kozakom, ponieważ piastuje urząd księcia Jaremy, a dla takiego tytułu warto nałożyć głową. Wykradają mu narzeczoną, ale on jej nie szuka, nawet nie myśli szukać jej bez urlopu, gdyż jego rycerskie serce jest tylko szufladą do spraw publicznych, nie zaś organem osobistych uczuć. A gdy nareszcie Podbipięta robi projekt przedarcia się ze Zbaraża, Skrzetuski jedzie zaraz po nim, także dla publicznego dobra.

 

Tymczasem najwznioślejsza cnota ludzka, świadome narażanie życia za bliźnich, jest bardzo rzadkim zjawiskiem i zwykle podobnymi męczennikami są albo monomany w rodzaju Podbipięty, albo fantastycy jak Bohun, najrzadziej zaś sensaci à la Skrzetuski. Toteż dzięki nieuszanowaniu przez autora prawdy realnej Skrzetuski, główny bohater połowy całej akcji, jaka rozgrywa się w powieści, nic w niej nie robi. Walkę o Helenę toczą z Bohunem przyjaciele Skrzetuskiego, a on tymczasem albo poświęca się dla spraw publicznych, albo też z Chmielnickim czy z Kisielem prowadzi dysputy znowu - o sprawach publicznych. Czasami jest on tylko chórem z greckich tragedii, niekiedy zaś samym Jezusem Chrystusem. Człowiekiem staje się tylko wówczas, gdy trzeba znaleźć się w winiarni Dorpula i wybić drzwi głową Czaplińskiego albo też obiecywać Helenie dwunastu synów, dwanaście takich jak on abstrakcji.

 

Swoją drogą i ten charakter mógłby być dobrym, gdyby był prawdziwszym, gdyby autor swego pędzla nie maczał tak często w kubełku poświęceń, jak mówi jeden z naszych publicystów. Zresztą bezsenna noc Skrzetuskiego na Kudaku, scena cofnięcia dragonii sprzed Chmielnickiego, wyjście ze Zbaraża I zjawienie się u króla w Toporowie są prześlicznymi ustępami.

 

Ale przeważnym „typem rycerza polskiego”, czupurnego letkiewicza, wesołego dowcipnisia, niekarnego zawadiaki, który ze lwiej furii spada do zupełnej apatii i z lada powodu zrywa się do nowej furii, sentymentalny Skrzetuski nigdy nie był. Raczej Wołodyjowski zbliża się do tego typu.

 

Najbogatszą, najruchliwszą, najelastyczniejszą, największe robiącą wrażenie jest trzecia nierealna figura - Zagłoba. Na ponurym tle wojny jego dowcip i błazeństwa, a na tle faktów - jego kłamstwa stanowią najsilniejszy kontrast i przywiązują czytelnika. Charakter Zagłoby jest „najobfitszy, posiada kilkanaście cech. Cechy te są zmienne w pewnych granicach, właśnie jak widzimy w rzeczywistości, a dalej stanowią pewien aliaż, nie. są jedno-, lecz różnogatunkowe. Stąd pełno w nim niespodzianek.

 

Zagłobę do powieści wprowadza autor stopniowo, jakby spoza zasłony. Kiedy postać ta zaczyna się wynurzać, widzimy co? łgarza i pieczeniarza, ryj i kłapciate uszy. Nie ma wątpliwości, że to stary wieprz. Lecz Zagłoba robi krok dalej, ratuje Helenę. Co u licha?... ależ za tą szpetną głową widać gołębie skrzydła poświęcenia... Następuje trzeci krok i nagle widzimy potężny tułów lwa; ten kłamca, pieczeniarz i niby tchórz, w chwili niebezpieczeństwa nie tylko dzielnie broni się, ale jeszcze objawia niepospolite zdolności. Ze wszystkich figur jeden Zagłoba pracuje mózgiem, okazuje w najniekorzystniejszych zresztą warunkach wielką siłę umysłową, prawie natchnienie. To nie jest Falstaf, to jest Falstaf i zestarzały Ulisses, których stopiono w jednej figurze, dodając jej żyłkę poświęcenia. Jeżeli ten człowiek ślepy na jedno oko i otyły tyle dokazuje na starość, to co on wyrabiał będąc lekkim, mając oba oczy i energią młodości?... Niepotrzebnie śmieją się, gdy Zagłoba ostrożnie nadmienia, że za młodych lat wziął do niewoli króla szwedzkiego albo że dawniej zdumiewał świat wojennymi czynami. Nie ma się czego śmiać - ten Zagłoba, jakiego widzimy, wszystko mógł zrobić za młodu. W epoce wojen kozackich był on już tylko ruiną wielkiego niegdyś bohatera, ale jakąż wspaniałą ruiną!

 

Cechy tworzące charakter Zagłoby są jednocześnie elastyczne: gdyby je przedstawić w formie barw, to prawie każda rozpadałaby się na odcienie. Jest on na przykład silny, ale niekiedy słabnie. Bez ceremonii zabiera innym pieniądze, ale swoje równie łatwo rozrzuca. Uciekając z Heleną obdarci do nagiej skóry dwóch dziadów, lecz innym razem spotkawszy chłopskie wesele, oddał ostatniego dukata pannie młodej. „Naści - niechże ci Bóg błogosławi jako i wszelkiej niewinności. Tu wzruszenie przeszkodziło mu mówić, bo wysmukła, czarnobrewka Ksenia przypomniała mu Helenę. Co za delikatność uczuć w tym starym wszeteczniku!... Jaki to śliczny ustęp!...

 

Tak samo dzieje się z odwagą Zagłoby. Wołodyjowski jest wciąż odważny w jednym tonie: nie zna obawy. Przeciwnie, odwaga Zagłoby przechodzi całą skalę, od zupełnego upadku do bohaterstwa, lecz mimo to nigdy go nie opuszcza, gdyż w najgorszych opałach Zagłoba nie traci przytomności. Owszem, dla jego stępionych przez wiek i nadużycia nerwów trzeba by silnej podniety, ażeby zagrały, jak należy...

 

Krótko mówiąc, Zagłoba to wielka figura, najznakomitsza w powieści, lecz nierealna. Można bowiem posiadać w sobie pierwiastki z Falstafa i z Ulissesa, ale nie można być obydwoma razem. Szekspir, dobrze znający się na charakterach, tylko genialnego łgarza i hultaja pomieścił w jednym człowieku i już zrobił olbrzyma. Z tego powodu Zagłoba składa się z dwu olbrzymów - plus mały dodatek: poświęcenie!...

 

Jak dalece zapomniał autor o zachowaniu miary, dowodzi tego rzut oka na komplet czterech przyjaciół. Tworzą oni spółkę, do której wchodzi: śmiertelnie kąsająca osa (jak mówi sam o Wołodyjowskim), sfinks ze łbem wieprza, nazwany Zagłobą, gilotyna w ludzkiej postaci - Podbipięta, i - Jezus Chrystus w roli oficera jazdy Skrzetuskiego!... Takie zbiegowisko i takich charakterów może zrobić silne wrażenie; niemniej jest ono dziwaczne.

 

Ale śmiało możemy wybaczyć autorowi, że zapatrzony w piękność swoich pomysłów rósł sam i malował coraz większe, coraz dziwniejsze figury, aż nareszcie przekroczył miarę. Błogosławiona to choroba - nadmiar sił!...

 

Streszczając, co się powiedziało o charakterach w powieści Sienkiewicza, wypada, że do zbudowania ich użył autor bardzo wielkiej liczby cech i że każdą figurę zaopatrzył hojnie, czasem zanadto hojnie. Czy wszelako między tymi cechami znajdują się jakieś nowe?... Zdaje mi się, że ani jedna. Z tego powodu niektórzy upatrują w osobach Ogniem i mieczem podobieństwo do Muszkieterów, Falstafa itd. Śmiesznym byłoby dowodzić, że autor nie naśladował ich; niemniej jest faktem, że do skarbnicy obejmującej powieściowe charaktery nic nie dorzucił. Jego osoby „robią wrażenie", ale nic nie uczą, nic nie wyjaśniają. Tymczasem choćby w dawniejszych powieściach Sienkiewicza znajdujemy pewien nowy typ ucznia gimnazjum, emigranta, pisarza Zołzikiewicza i im podobne, które rzuciły promień światła na społeczne stosunki.

 

 

IV

 

 

Jeżeli przypomnimy sobie sprawę Skrzetuskiego z Bohunem o Helenę, osoby zamieszane do niej i wypadki, jakie stąd wypłynęły, uznać musimy, że wszystko to stanowi organiczną całość. Sama sprawa wypłynęła z uczuć i charakterów kilku osób, wywołała między nimi zaburzenie stosunków i rozlała się na osoby i rzeczy otaczające ich, sięgając jednym ramieniem pod Warszawę, gdzie Wołodyjowski ranił Bohuna, drugim do Czortowego Jaru, gdzie Rzędzian zabił Horpynę, a Zagłoba niemego Czeremisa. Nienawiść i walka dwu osób napiętnowała inne osoby, nawet iprze,dmioty, i wywołała całe szeregi innych walk i nienawiści.

 

W sprawie zatem Skrzetuskiego i Bohuna widzimy korzenie, pień i wszystkie gałęzie. Ale drzewo indywidualnych, nawet gromadnych zatargów nie jest żadną osobliwością. Tysiące autorów malowało podobne rośliny o zatrutych owocach Z walk o Helenę czytelnik nie dowiaduje się żadnej nowej prawdy. Owszem, niejeden oczytany w romansach z góry przewidywał, że pomimo wszelkich przygód cnotliwy Skrzetuski osiągnie w końcu możność odrodzenia się w dwunastu potomkach. W razie zaś przeciwnym mógł nawet wyobrazić sobie tuzin innych rozwiązań, więcej lub mniej korzystnych dla głównych bohaterów i ich przyjaciół.

 

Ale w tej samej powieści obok sprawy ludzkiej znajduje się inna, nieskończenie większa: sprawa między Rzeczpospolitą i Kozaczyzną. Przypatrzmy się jej pierwiastkom według Dwu lat dziejów naszych Szajnochy; zresztą według podręczników Szujskiego i Bobrzyńskiego.

 

Materiałem palnym była masa ludności, rusińska i prawosławna, trochę koczującza, trochę osiadła, trochę rolnicza, rzemieślnicza i kupiecka, trochę rozbójnicza, ale pełna wojennych przymiotów i - wolna. Tę ludność magnaci i szlachta, zarówno Polacy, jak Rusini, dzielnie wspierani przez Żydów, okładali rozmaitymi powinnościami i ciągnęli do pańszczyzny. Niewątpliwie dola chłopa polskiego, a jeszcze bardziej niemieckiego lub francuskiego, nie mówiąc o innych, była o wiele gorszą aniżeli Ukraińca; swoją drogą Ukrainiec czuł silniej ściskające go okowy czy tylko nitki, lepiej pamiętał wolność i skwapliwiej kusił się o jej odzyskanie. Cała zaś ludność była jakby stosem żywicznego drzewa, które kapitalizm szlachecki suszył na potęgę.

 

Nie tak licznym, ale jeszcze smolniejszym i lepiej wysuszonym materiałem było błahocześciwe duchowieństwo: niższe - żyjące w ciemnocie i nędzy, wyzyskiwane i poniewierane, wyższe - nie dopuszczane do senatu, a więc ranione w ambicją. Oni podtrzymywali już i bez tego mocną niechęć ludu.

 

Lecz nie koniec na tych materiałach pożogi; znalazły się obok nich i prochy, nawet cała mina. Było nią wojsko kozackie, weterani spod Cecory i Chocimia, pulki okryte europejską sławą, niegdyś niesłychanie wierne i Rzeczpospolitej użyteczne. Była to klasa wojowników - taki sam materiał, z jakiego wyrosła szlachta wszystkich narodów - dzicy wprawdzie, ale pod względem cywilizacyjnym nie niżsi od rycerzy Bolesława Wielkiego, może Łokietka, a może i od zwycięzców spod Grunwaldu. Temu wojsku, pomimo pokornych próśb z jednej, a uroczystych obietnic z drugiej strony, nie wypłacano żołdu, a zarazem nie pozwalano napadać Tatarów. A gdy rozwściekleni biedą rzucili się na...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin