Księga Zaklęć 1-16.doc

(917 KB) Pobierz
Księga Zaklęć

Księga Zaklęć

 

AUTOR: Frgt10

 

PAIRING: Harry Potter & Draco Malfoy

 

CZAS: Początek szóstego roku nauki w Hogwarcie

 

RÓŻNICE: Syriusz nie zginął w Ministerstwie Magii, a Harry nikomu nie powiedział o przepowiedni

 

Opowiadanie nie jest kanoniczne.

 

1 Alohomora

 

Siedział na wysokim krześle i spoglądał na leżącego przed nim człowieka. Migotliwe światło pochodni odbijało się w szkłach okularów nieprzytomnego mężczyzny. Po twarzy spływała mu strużka krwi i skapywała na podłogę. Siwe włosy rozsypały się dookoła głowy, tworząc srebrną aureolę, tu i tam przybrudzoną kurzem i posoką.

 Skinął dłonią zamaskowanemu człowiekowi czającemu się w kącie. Ten natychmiast znalazł się przy ofierze, trzymając w ręku niewielką buteleczkę. Otworzył usta nieprzytomnego mężczyzny i wlał eliksir w jego gardło, po czym bez słowa wrócił na swoje miejsce.

Harry miał ochotę rozejrzeć się po pomieszczeniu, w którym się znajdowali, jednak oczy miał cały czas utkwione w twarzy nieprzytomnego. Przypuszczał, że był to loch, ponieważ z tego, co zdołał zauważyć, nie było tu okien, a ściany były nagie i kamienne. W pomieszczeniu panował przenikliwy chłód, ale jemu to nie przeszkadzało. Czekał, bo wiedział, że w końcu dostanie to, czego chce.

Nie mylił się. Wkrótce człowiek leżący u jego stóp zaczął odzyskiwać przytomność. Z satysfakcją obserwował, jak ten otwiera oczy i wodzi pustym wzrokiem dookoła. Twarz Harry’ego wykrzywił grymas wściekłości.

- Jesteś bardzo uparty – powiedział wysokim głosem Harry. – Ale to dobrze, jesteś dla mnie wyzwaniem...

Brązowe oczy odnalazły jego oczy i błysnęły nienawiścią a zaraz potem strachem, kiedy mężczyzna zdał sobie sprawę, że tortury jeszcze się nie skończyły. O tak, widać było, jak bardzo się boi, ale nie odwrócił spojrzenia i nie odezwał się ani słowem. Harry chwycił różdżkę, która do tej pory spoczywała na jego kolanach. Mężczyzna zadrżał, gdy zobaczył jej koniec wycelowany w siebie. Harry rozkoszował się tą chwilą, kierując różdżkę na różne części ciała, zastanawiając się, gdzie uderzyć zaklęciem, żeby najbardziej zabolało. Jednocześnie obserwował reakcje ofiary, przeciągając jak najdłużej moment oczekiwania. W końcu znudził się tą grą wstępną i krzyknął:

- Crucio!

Mężczyzna wrzasnął, zdzierając sobie gardło do reszty. Nie mógł już krzyczeć, więc skrzeczał przez cały czas, zaciskając oczy i zwijając się do pozycji embrionalnej.

 

- Aaaaaaa!

Harry obudził się z krzykiem. Usiadł na łóżku i rozejrzał się po swojej niewielkiej sypialni. Był cały mokry, włosy kleiły mu się do czoła i dyszał ciężko, jakby przebiegł kilka mil. Wszystko jednak wyglądało normalnie i Harry zrozumiał, że to był sen. Ukrył twarz w dłoniach i jęknął cicho, starając się nie myśleć o tym, co przed chwilą widział. Voldemort znowu kogoś torturował, a on musiał oglądać te przerażające wizje. Zebrało mu się na wymioty, ale opanował się i nakazał spokój. Zmusił się, żeby wziąć kilka głębokich oddechów, wciąż nie opuszczając dłoni.

Z sąsiedniego pokoju dobiegło poskrzypywanie łóżka. Serce zabiło Harry’emu mocniej, kiedy chwilę później rozległy się kroki a następnie usłyszał, jak otwierają się drzwi do sypialni jego wujostwa. Czyżby obudził ich swoimi krzykami? Jeśli tak, to teraz właśnie wuj zmierza do jego pokoju, wściekły jak osa. To nie byłby pierwszy raz, jak krzyczy przez sen, budząc Dursley’ów w środku nocy. Wuj zapowiedział mu, że jeszcze jeden taki wybryk, a nie wyjdzie z pokoju do końca wakacji. 

Ale kroki oddaliły się od jego sypialni. Harry wypuścił powietrze z płuc, które do tej pory wstrzymywał, niepewien, co się za chwilę wydarzy. Wyglądało na to, że wuj po prostu wstał, żeby skorzystać z łazienki. Harry opadł na poduszkę i wpatrzył się smętnym wzrokiem w sufit. Wiedział już, że dzisiaj nie zaśnie. Nie po tym, co zobaczył. Zaczął się zatsanawiać, kim był ten mężczyzna, którego torturował Voldemort. Czego Czarny Pan mógł od niego chcieć? Nie wyglądało to na zwykłą zabawę, jaką nieraz sobie urządzał wraz ze swoimi wiernymi Śmierciożercami. Był w tym jakiś cel, czuł to, inaczej Voldemort tak by się nie wściekał.

Nie mogąc znaleźć odpowiedzi na te pytania, Harry odwrócił się na bok i spojrzał na budzik. Trzecia w nocy. Znowu się nie wyśpi. Powoli zaczynał mieć już tego dosyć. Dlaczego takie rzeczy przytrafiały się właśnie jemu? Pomyślał o przyjaciołach, którzy w tej chwili na pewno przewracali się na drugi bok, smacznie śpiąc. Natychmiast skarcił się w duchu za myślenie o Ronie i Hermionie. Wuj Vernon uparł się, żeby zamknąć Hedwigę w klatce i nie wypuszczać jej nawet w nocy, więc Harry był odcięty od magicznego świata i od swoich przyjaciół. Zresztą Dumbledore i tak zabronił im do siebie pisać, na wypadek, gdyby list przechwycił któryś ze szpiegów Voldemorta. Harry zacisnął pięści, nie zważając na to, że wbija paznokcie w dłonie. Tak, ten starzec znowu zdecydował za niego, unieszczęśliwił go! Nie pozostawił mu wyboru, ogłaszając, że to „dla dobra ich wszystkich”. Wyciągnął najsilniejszy argument, na który Harry zawsze dawał się złapać – bezpieczeństwo najbliższych mu osób.

Przewrócił się na bok i uderzył pięścią w poduszkę. Usłyszał, jak wuj Vernon wraca do swojej sypialni. Ciekawe, czemu wstał, przecież zwykle przesypiał całe noce? Dochodząc do wniosku, że wcale go to nie interesuje, powrócił do rozmyślań nad swoim ciężkim losem. Przypomniał sobie, jak w dzień wyjazdu do domów Dumbledore zawołał go do swojego gabinetu. Harry był doprawdy w kiepskim humorze, obwiniając się o to, że naraził życie przyjaciół tylko dlatego, że uwierzył w wizje, które podsyłał mu wykolejeniec magicznego świata. Zastanawiał się, co dyrektor Hogwartu ma mu do powiedzenia. Przecież wymusił już na nim powrót do Dursley’ów, czego mógł więcej chcieć? Nie miał ochoty z nim rozmawiać, znów wysłuchiwać jego spokojnego i opanowanego głosu. Doprowadzało go to do szału za każdym razem, kiedy coś przeskrobał, a Dumbledore zwracał się do niego z nutą zawodu w głosie, ale nie krzycząc.

- Harry, usiądź – powitał go starzec, gdy tylko Harry przekroczył próg jego gabinetu.

Osunął się na krzesło stojące przed biurkiem dyrektora, odwracając spojrzenie od niebieskich, przenikliwych oczu rozmówcy. Doskonale zdawał sobie sprawę, że jeśli utrzyma wzrokowy kontakt, ten prześwietli go na wylot, a nie bardzo miał teraz ochotę na wyciąganie tajemnic na światło dzienne.

- Jak się czujesz, Harry?

Harry spojrzał na dyrektora, zaskoczony jego pytaniem. Naprawdę wezwał go do siebie, żeby pytać go o samopoczucie?

- W porządku – odparł.

Dumbledore uśmiechnął się smutno. Wiedział, że Harry kłamie, ale nie pytał o nic więcej. Złączył końce swoich długich palców i wpatrzył się w Fawkesa. Promienie słońca wpadające przez okno gabinetu zalśniły w jego okularach-połówkach, ukrywając na moment jego oczy przed młodym Gryfonem.

- Chcę, żebyś wiedział, że nikt nie oskarża cię o narażanie swojego życia, Harry – powiedział, nadal patrząc na feniksa. – To nie była twoja wina. Voldemort...

- Voldemort nie miał z tym nic wspólnego! – nie wytrzymał. – To ja zawiodłem, wierząc w wizje, które mi posyłał! Gdybym posłuchał Hermiony...

Opuścił głowę i przyjrzał się swoim paznokciom. Nie mógł winić nikogo innego, tylko siebie. Zawsze najpierw działał, potem myślał. Wszyscy mu powtarzali, że to może być pułapka, ale on nie chciał słuchać. Och, czemu musiał być tak uparty? Cały czas wszystko psuł, narażał przyjaciół na niebezpieczeństwo!

 Poczuł czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Zaskoczony podniósł głowę i napotkał spojrzenie stojącego przy nim dyrektora. Dostrzegł w nim coś dziwnego, czyżby... współczucie? Nie chciał, żeby ktoś się nad nim litował, żeby traktował go ulgowo tylko dlatego, że jest Chłopcem, Który Przeżył, a już zwłaszcza wtedy, gdy schrzanił na całej linii!

- Wiesz, że możesz mi powiedzieć o wszystkim – po raz niewiadomo który powiedział Dumbledore. Tego Harry też miał powyżej dziurek w nosie.

Skinął głową i powiedział, że musi już iść, nie chce się spóźnić na pociąg. Opuścił gabinet dyrektora najszybciej, jak potrafił, nie budząc wrażenia, że ucieka. Gdy tylko drzwi zamknęły się za nim, puścił się biegiem i zatrzymał się dopiero w sali wejściowej, gdzie Draco i jego wierni kompani, Crabbe i Goyle, dręczyli jakiegoś drugoroczniaka.

- Potter! – zawołał blondwłosy, kiedy odwrócił się, słysząc czyjeś kroki, i zobaczył, kto stoi tuż przed nim.

- Malfoy – warknął Harry.

- Nie powinieneś być przypadkiem w powozie razem z tą szlamą Granger i rudym półgłówkiem? – zapytał, przeciągając sylaby.

Harry zacisnął pięści. Nienawidził, kiedy Ślizgon nazywał tak jego przyjaciół. Drugoroczniak próbował wykorzystać chwilę nieuwagi goryli Malfoy’a i uciec, ale na jego nieszczęście Crabbe zauważył, jak przesuwa się w stronę wyjścia z zamku i przytrzymał go za kark. Goyle wpatrywał się tępo w Harry’ego, nie będąc w stanie skupić się na dwóch czynnościach jednocześnie.

- Jeszcze raz nazwiesz ich w ten sposób, Malfoy, to...

- To co, panie Potter?

A niech to! W wejściu do lochów stał Snape, spoglądając na Harry’ego z satysfakcją. Harry musiał przygryźć sobie język, żeby nie palnąć jakiejś głupoty. Trudno było zachować spokój, ponieważ na usta cisnęły mu się setki jadowitych odpowiedzi.

- Nic, panie profesorze.

Tymczasem Malfoy wraz ze swoimi gorylami zmył się z Sali Wejściowej, pozostawiając drugoroczniaka samemu sobie i głupkowato chichocząc. Harry wciąż stał pośrodku, drżąc na całym ciele i modląc się, żeby Snape go puścił, zanim nerwy go zawiodą.

- Radzę następnym razem uważać na słowa, Potter – warknął Snape i wyminął go, zostawiając samego.

Kiedy wreszcie zdołał się ruszyć i wyszedł przed szkołę, zobaczył, że Ron z Hermioną wciąż na niego czekają, zarezerwowawszy powóz.

- No, wreszcie jesteś! Gdzie się podziewałeś? – spytał Ron.

Harry wskoczył do powozu za przyjaciółmi i opowiedział im o spotkaniu z Malfoy’em. Rozmowę z dyrektorem pominął, nie chcąc wywnętrzać się przed nimi. W rzeczywistości zastanawiał się, czy wciąż ma przyjaciół. W końcu mogli przez niego zginąć, spodziewał się więc, że przez okres wakacji odsuną się od niego. Czy potem mu wybaczą?

Przez całą podróż do Londynu unikał ich spojrzeń i był nieobecny duchem, więc nie zauważył, jak Ron i Hermiona wymieniają zaniepokojone spojrzenia. Martwili się, ponieważ nie wiedzieli, co gryzie Harry’ego, a wszelkie próby rozmowy o tym, co wydarzyło się w Ministerstwie Magii, spełzały na niczym. Harry milkł jak zaklęty, zaczynając z nimi rozmawiać dopiero wtedy, gdy zmienili temat. Jednak jeszcze bardziej od utraty przyjaciół Harry obawiał się utraty ojca chrzestnego, Syriusza. Nie widział się z nim od tamtego dnia i nie wiedział, co tamten myśli. Przypuszczał, że jest na niego zły. Cóż, nie wykazał się rozumem, przylatując do Ministerstwa, ale w końcu chciał go ratować... Tym bardziej bolało go, że mógł się od niego odsunąć, urażony. Był jego jedyną rodziną. Tak, podróż z Hogwartu była udręką, do której wciąż wracał myślami.

Harry westchnął i wstał z łóżka. Podszedł do okna, otworzył je na oścież i pozwolił, by chłodny wiatr otulił jego sylwetkę, gładząc policzki i mierzwiąc włosy. Noc była spokojna, co jakiś czas było słychać przejeżdżający niedaleko samochód, ale na Privet Drive nic się nie poruszało. Latarnie rzucały pomarańczowe światło na domy i trawniki. Uliczka nie zmieniła się od poprzednich wakacji, nie zmienił się także stosunek mieszkańców numeru czwartego do młodego czarodzieja. „Przynajmniej to mnie nic nie zaskoczy” – pomyślał Harry.

Zapatrzył się w niebo upstrzone gwiazdami. Były tak odległe i zimne, a jednocześnie zdawały się być bliskie i znajome. Z rozgoryczeniem pomyślał, że nic nie jest takie, jakim się wydaje. Odwrócił się od okna i podszedł do klatki sowy. Hedwiga łypnęła na niego jednym okiem, które szybko przymrużyła, kiedy Harry włożył palec między prętami i zaczął ją głaskać.

- Kiedy byłem dzieckiem, wszystko było prostsze.

Hedwiga w odpowiedzi kłapnęła dziobem i schowała głowę pod skrzydło, dając mu do zrozumienia, że chce spać. Harry westchnął i przyjrzał się sowie dokładniej. Nawet gdyby chciał uciec, to by nie mógł. Wuj Vernon już pierwszego dnia zamknął jego kufer razem ze wszystkimi rzeczami i różdżką w komórce pod schodami. Po za tym i tak nie mógł używać czarów, jeśli chciał wrócić do Hogwartu. Już raz Ministerstwo dało mu do zrozumienia, czym grozi niesubordynacja.

Nagle coś huknęło i Harry podskoczył, wpatrując szeroko otwartymi oczami w ciemność przed sobą, a serce waliło mu w piersi, jakby chciały wydostać się na wolność. To już drugi raz tej nocy. Włączając w to wycieczkę wuja Vernona do łazienki, można było z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że noc nie należała do spokojnych.

Nasłuchiwał uważnie, ale odgłos się nie powtórzył. Nie wiedział, co go spowodowało, ale był przekonany, że było to blisko domu z numerem czwartym. Ostrożnie podkradł się pod wciąż otwarte okno i wyjrzał na zewnątrz, starając się dostrzec przyczynę nocnego hałasu. Jednak ulica była pusta, nic się na niej nie poruszało. Czuł zmęczenie ogarniające jego ciało, powieki zaczynały go piec i same się zamykać. Od tygodnia się nie wyspał, każdego dnia budzony wcześnie rano przez ciotkę Petunię. Jeśli nic się nie zmieni, wkrótce zacznie zasypiać na stojąco. Potarł zmęczone oczy, walcząc z sennością, która podstępnie się do niego zakradła akurat w chwili, w której nie zaszkodziłaby odrobina uwagi. Jeszcze przez chwilę przyglądał się cieniom na ulicy i odwrócił się, żeby wrócić do łóżka. Problem w tym, że na łóżku ktoś siedział.

 


 

2 ferula

 

- Syriusz?

Harry nie mógł uwierzyć własnym oczom. Co tu robił jego ojciec chrzestny? Czemu nie powiadomił go o swoim przybyciu? Zresztą, czy to ważne...?

- Syriuszu, cieszę się, że... – ruszył w jego kierunku, uśmiechając się szeroko, ale zatrzymał się w pół drogi, widząc twarz swojego ojca chrzestnego. Uśmiech spełzł z jego ust, w sercu zagościł lęk.

Tymczasem Syriusz mierzył go zimnym, przenikliwym spojrzeniem. Jego twarz nie wyrażała niczego. Ręce miał skrzyżowane na piersi, usta mocno zaciśnięte. Chłód bił od niego na kilometr, powodując, że Harry posmutniał. Zielone oczy zaszkliły się, kiedy chłopak usiłował odgadnąć uczucia odwiedzającego go mężczyzny.

Syriusz wstał i zrobił krok w stronę Harry’ego. Ten cofnął się odruchowo, ale wpadł na krzesło od biurka. Z coraz większym strachem obserwował, jak ojciec chrzestny zbliża się do niego z marsową miną. Na pewno jest wściekły za to, że naraził jego życie. Rozumiał go, miał prawo się gniewać, ale jednak bał się, co może mu w tej złości zrobić.

- Co ty sobie myślałeś! – warknął.

Harry już otwierał usta, żeby odpowiedzieć, choć w głowie miał zupełną pustkę, ale Syriusz nie czekał, lecz mówił dalej.

- Czemu nic nie powiedziałeś?! Mogłeś dać znać, wiesz, że pomógłbym ci! Ale nie, wolałeś milczeć! Harry, skąd ten nagły brak zaufania?

Harry’emu opadła szczęka. Zapomniał o strachu i wpatrzył się w Syriusza szeroko otwartymi oczami.

- O czym ty mówisz, Syriuszu?

Teraz z kolei Syriusz zamrugał, zdziwiony. Spojrzał na oszołomionego chrześniaka, wyglądającego śmiesznie z otwartymi jak u ryby ustami. Z jego twarzy znikła wściekłość, zastąpiona zdezorientowaniem. Nie potrafił się zbyt długo wściekać na tego chłopca.

- O Dursley’ach i o tym, jak podle cię traktują. A myślałeś, że o czym?

Harry wytrzeszczył na niego oczy. Z wrażenia zapomniał języka i Syriusz musiał się upomnieć o odpowiedź.

- O... Ministerstwie M-magii i... – wyszeptał speszony Harry. Unikał wzroku ojca chrzestnego, błądząc spojrzeniem po ścianie. Jakież było jego zdziwienie, gdy mężczyzna bez słowa wziął go w ramiona i mocno przytulił.

- Głuptasie, nie mógłbym się gniewać o coś takiego! Poleciałeś mnie ratować! – wyszeptał Harry’emu na ucho.

- Ale...

- Nie ma żadnego „ale”, Harry. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy – wypuścił go z objęć i odsunął się na odległość ramienia. – Jesteś prawdziwym synem Jamesa, on postąpiłby tak samo.

Te słowa sprawiły, że Harry zarumienił się, ale jednocześnie komplement go ucieszył, nawet jeśli sądził, że Syriusz przesadził. Przede wszystkim uradował go fakt, iż Syriusz nie gniewał się na niego. Poczuł, jak ogromny ciężar spada z jego serca, a twarz rozjaśnia nieśmiały uśmiech. Syriusz również się uśmiechnął i zmierzwił mu czuprynę.

- Jak mogłeś w ogóle pomyśleć, że mógłbym być na ciebie zły?

Harry nie wiedział, co odpowiedzieć. Do tej pory jakoś nie zastanawiał się nad tym, czemu tak przypuszczał. Po prostu był przekonany, że Syriusz go od siebie odrzuci, nie będzie chciał z nim nawet rozmawiać. Usiadł na skraju łóżka, pozostawiając miejsce dla ojca chrzestnego.

- Co tu robisz, Syriuszu? – spytał w końcu.

- Dowiedziałem się, jak traktuje cię wujostwo – powiedział ze zmarszczonymi brwiami. – Zrobili z ciebie służbę domową, pomiatają tobą i zlecają najcięższe zadania! – oburzył się.

Harry uśmiechnął się szeroko, wdzięczny, że Syriusz tak przejął się jego losem. Do tej pory nikt tego nie robił, a przynajmniej nikt jeszcze nie przybył, żeby go stąd zabrać. No, może jeśli nie liczyć Rona i bliźniaków, ale to było co innego.

- Ale to naprawdę nic wielkiego. Zawsze tak było – wzruszył ramionami Harry, będąc w o niebo lepszym humorze. Zapomniał nawet o wcześniejszym koszmarze z Voldemortem w roli głównej.

- Mimo wszystko mogłeś mi powiedzieć – odparł Syriusz z nutą zawodu w głosie.

Zapadła cisza, jednak żadnemu to nie przeszkadzało. Czuli się dobrze w swoim towarzystwie i milczenie nie wydawało się ani trochę krępujące. Gdzieś w drugim pokoju zaskrzypiało łóżko, obwieszczając wszem i wobec, że ciężkie cielsko Vernona Dursley’a zmieniło pozycję.

- Dają ci żyć? – w końcu Syriusz przerwał milczenie.

Harry przytaknął, ale ojciec chrzestny nie wyglądał na przekonanego. Pozwolił, by cisza zapadła na kilka chwil, po czym znowu się odezwał:

- Jeśli chcesz, mogę cię stąd zabrać, wiesz o tym.

Harry spojrzał na niego, nie mogąc uwierzyć, że proponuje mu to w takiej chwili! Po raz drugi, po tym, jak wydawało mu się, że zawiódł go, on chce z nim mieszkać, zamiast odwracać się plecami do swojego chrześniaka! Ale zaraz posmutniał.

- Dumbledore się nie zgodzi.

Syriusz zerknął na Harry’ego, zdziwiony, że chłopak przejmuje się takimi pierdołami.

- Nie sądzę, żeby Dumbledore miał tu coś do powiedzenia – stwierdził bezbarwnym głosem.

- Ależ, Syriuszu! Wszyscy w Zakonie muszą go słuchać i...

Urwał, gdy zobaczył paskudny uśmieszek wykrzywiający wargi ojca chrzestnego.

- Tym razem przesadził, pozwalając im – tu wskazał głową sąsiednią sypialnię – traktować cię w ten sposób. Jestem twoim opiekunem i ostateczna decyzja należy do mnie. Oczywiście, jeśli zechcesz...

Harry nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Minęły dopiero dwa tygodnie wakacji, Syriusz się na niego nie gniewał, wręcz przeciwnie – proponował wspólne spędzenie reszty wolnego od szkoły czasu, w dodatku sprzeciwiając się dyrektorowi! Był pewny, że pogadanka ich nie ominie, ale w tej chwili miał to gdzieś. Miał szansę wyrwać się od Dursley’ów, a co więcej, mógł być wreszcie szczęśliwy, poprawka – szczęśliwszy niż w Hogwarcie! Ba, istniała szansa, że już zawsze będzie mógł spędzać wakacje z Syriuszem, co oznaczało... prawdziwy dom.

- Jasne, że chcę! Tylko wszystkie moje rzeczy, kufer, różdżka...

- Gdzie są?

- W komórce pod schodami. Ale... Syriuszu! – zawołał zduszonym głosem, kiedy ojciec chrzestny podniósł się i skierował do drzwi. – Wuj dzisiaj źle śpi, jeśli cię usłyszy, będziemy mieli kłopoty!

Syriusz prychnął.

- Myślisz, że boję się jakiegoś grubego mugola?

I już go nie było. Nawet nie starał się iść cicho, najzwyczajniej w świecie schodząc po schodach i wyłamując drzwiczki do komórki. Po chwili Harry usłyszał, jak wnosi kufer na górę, kilka razy zawadzając nim o poręcz. Nasłuchiwał odgłosów z sypialni wujostwa, ale na razie panowała w niej cisza.

- Uff! – sapnął Syriusz, stawiając kufer na podłodze.

Harry otworzył go i wyciągnął swoją różdżkę. Trochę głupio było mu się przyznać przed samym sobą, ale bardzo za nią tęsknił. Kiedy ją chwycił, z jej końca wyleciało kilka złotych iskier, które spowodowały, że Harry nagle oklapł.

- Syriuszu, jak się stąd wydostaniemy? Nie możemy użyć czarów...

Ojciec chrzestny rzucił mu chytre spojrzenie i odwrócił się do niego plecami, grzebiąc w kieszeni spodni. Kiedy z powrotem stanął przed nim, jego twarz rozjaśniał szeroki uśmiech, a w dłoniach trzymał jakiś mały, okrągły przedmiot.

- Świstoklik? – szepnął Harry, zbliżając twarz do przedmiotu wielkości kurzego jaja, żeby móc się dokładniej przyjrzeć.

- Lepiej – odparł Syriusz. – Przenosi w dowolne miejsce bez wiedzy Ministerstwa.

Harry uniósł wysoko brwi, zerkając to na kulkę, to na Syriusza.

- Fred i George to wynaleźli. Wystarczy, że w miejscu, do którego chcesz się przenieść, będzie taki drugi. Są praktycznie niewykrywalne. Żadne czary ich nie powstrzymają.

Coś lodowatego wpełzło Harry’emu do żołądka. Czy to aby na pewno bezpieczne? Miał już różne doświadczenia z wynalazkami bliźniaków.

- I sprzedają to w swoim sklepie? Nie pomyśleli, że ktoś mógłby...

- To dopiero prototyp. W dodatku tylko dla członków Zakonu – dodał, widząc powątpiewającą minę Harry’ego.

Taak, na pewno – pomyślał, woląc nie sprawdzać, jak działają te kulki. W pokoju obok znów zaskrzypiało łóżko, sprawiając, że Harry podskoczył. Na moment zapomniał o Dursley’ach i o tym, gdzie się znajduje.

- To jak, gotowy? – spytał Syriusz i, nie czekając na odpowiedź, chwycił Harry’ego za ramię. Ten złapał rączkę kufra i klatkę z Hedwigą i kiwnął ojcu chrzestnemu głową. Nie mógł uwierzyć, że opuszcza to miejsce... W ostatniej chwili zdążył jeszcze usłyszeć otwierające się drzwi sypialni wujostwa. Zaczął zastanawiać się, czemu wuj nie obudził się wcześniej, ale chwilę później otoczyła go mieszanina barw, wyrzucając z głowy wszystko inne.

W gruncie rzeczy przypominało to podróż świstoklikiem, z tą różnicą, że zamiast być ciągniętym za przedmiotem, został wessany w kolorową kulkę, w następnej chwili czując, jak jakaś siła wypycha go na zewnątrz, jakby próbując rozerwać od środka. Przez głowę przeszła mu nawet myśl, że pewnie wygląda jak nadmuchiwany balon o ludzkich kształtach, zresztą dokładnie tak się czuł. Zanim zdążył pomyśleć cokolwiek więcej, stał w jakimś ciemnym pomieszczeniu.

Syriusz puścił jego ramię i zapalił pochodnię. Harry rozejrzał się ciekawie dookoła... znał tą kuchnię. Grimmauld Place 12! Rozglądał się ciekawie dookoła. Nic się nie zmieniło od jego ostatniej wizyty, zupełnie nic. Spojrzał na ojca chrzestnego i wyszczerzył do niego zęby.

- Ta-daam – zaśmiał się Syriusz i wyjął z rąk Harry’ego klatkę z Hedwigą.

Harry postanowił, że musi wypytać bliźniaków o te dziwne kulki do podróży. Jeśli naprawdę były niewykrywalne, musiał sobie koniecznie sprawić takie. Zostawił kufer w kuchni i wyszedł na korytarz, zastanawiając się, czy ktoś jeszcze przebywa w kwaterze Zakonu. Po kilku minutach dołączył do niego Syriusz. Kiedy wyszli na jasno oświetlony hall, Harry usłyszał jak jego ojciec chrzestny wciąga głośno powietrze. Odwrócił się do niego z pytaniem w oczach.

- Harry, dobrze się czujesz?

Harry zmarszczył brwi, dziwiąc się, skąd to pytanie. Przecież byli razem przez cały czas i nic mu się nie działo.

- Jasne, że tak. Skąd...

Ale Syriusz w ogóle go nie słuchał. Zamiast tego podszedł do chrześniaka i podciągnął za dużą koszulkę do góry, odsłaniając chude ciało. Zaklął pod nosem i pozwolił materiałowi opaść na miejsce.

- Wyglądasz okropnie! Można policzyć ci wszystkie żebra... Jadasz coś ostatnio?

Harry utkwił wzrok w podłodze.

- Jesteś blady, masz podkrążone oczy i ledwo stoisz na nogach – kontynuował, dopiero teraz zauważywszy, w jak okropnym stanie jest chłopak. – Od dawna tak...?

- Po prostu nie jestem głodny. Nie chce mi się jeść – powiedział, nie podnosząc wzroku. Nie lubił, kiedy ktoś wmawiał mu, że mało je, a na pewno zaraz usłyszy kolejne wyrzuty. Tymczasem on naprawdę nie był głodny, a konkretniej nie mógł jeść po wszystkich koszmarach, które go prześladowały. Jeśli zdarzyło się, że akurat nie śniły mu się żadne tortury, okazywało się, że Dursley’owie ukarali go za coś kilkudniową głodówką. W rezultacie rzadko kiedy miał coś w ustach.

Syriusz musiał wyczytać coś z jego twarzy, ponieważ nie skomentował tego, choć Harry wiedział, że co chwilę zerka na niego z ukosa. I tak był mu wdzięczny za milczenie.

- Chodź, pomogę zanieść ci rzeczy do pokoju.

Harry kiwnął głową i poszedł za Syriuszem, który lewitowal jego kufer i klatkę z Hedwigą. Wspięli się po wąskich schodach na drugie piętro. Harry zauważył, że Syriusz zaprowadził go do tej samej sypialni, którą podczas poprzednich wakacji dzielił z Ronem.

- Jest największa – mruknął ojciec chrzestny, najwyraźniej odgadując myśli Harry’ego.

Jakie było zdziwienie Chłopca, Który Przeżył, kiedy weszli do środka. Spodziewał się tego samego pokoju, co wtedy, ale najwyraźniej Syriusz postanowił urządzić go bardziej przytulnie. Stanął jak wryty, błądząc wzrokiem po szerokim i wyglądającym na wygodne łóżku, szafie z jasnego drewna i sporym biurku stojącym w kącie. Ścian nie pokrywał już ponury kolor, ale turkus. Szkarłatne zasłony zwisały po obydwu stronach okna, fotel w identycznym kolorze stał na przeciwko łóżka. Miękki i wyglądający na puchaty dywan pokrywał niemal całą podłogę, zapraszając, by dotknąć go bosą stopą. Niewiele myśląc, Harry wybiegł na środek pokoju i okręcił się dookoła, uśmiechając się szeroko.

- Syriuszu, tu jest cudownie!

Syriusz roześmiał się, widząc radość Harry’ego.

- Zrobiłem mały remont – powiedział.

Harry pomyślał, że wcale nie taki mały. Dopiero później miał się przekonać, że zmiany zaszły w całym domu, i choć większość pomieszczeń wciąż miała kamienne ściany, znikły dziwne obrazy i głowy skrzatów domowych z korytarza, zastąpione wieloma gobelinami. Na Grimmauld Place 12 zrobiło się o wiele przytulniej, zupełnie jak... w domu.

 

 

 

3 Confundus

 

Mimo późnej pory wcale nie chciało mu się spać. Wypuścił Hedwigę z klatki, żeby mogła rozprostować skrzydła. Zahukała w podzięce i natychmiast wyleciała przez otwarte specjalnie dla niej okno. Harry uśmiechnął się, wiedząc, że przez najbliższe dni sowa nie pojawi się z powrotem, korzystając z wyczekiwanej tak długo wolności. Po raz setny rozejrzał się po swoim – Syriusz powiedział, że już zawsze będzie jego – pokoju. Szeroki uśmiech wciąż nie chciał zniknąć z jego twarzy. W tej chwili nie myślał o konsekwencjach, o zawiedzionym spojrzeniu Dumbledore’a i wielu kłótniach, które prawdopodobnie czekały go z dyrektorem. Po raz pierwszy od dawna był szczęśliwy.

Zbiegł do salonu, gdzie Syriusz miał na niego czekać z herbatą. Gdy tylko przekroczył próg pokoju, po raz kolejny musiał się zatrzymać, zaskoczony zmianami. Gdyby nie wiedział, gd...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin