„Bond” jest jednym z największych klasyków drarry, bardzo ciepłym, pełnym uczuć, dość lekkim w odbiorze, choć niebanalnym i stosunkowo kanonicznym. Opowiada o więzi, ale nie niewolniczej, nikt tu nad nikim nie dominuje, chłopaki mają tak samo „przechlapane”. No i dodam jeszcze, że zakończenie Was nie rozczaruje.
Rozdziały będą wklejane co dwa tygodnie, jeśli się wszystko uda to każdego 1 i 15 dnia miesiąca.
Tłumaczymy na zmianę, pierwszy rozdział to moje dzieło, drugi będzie Kaczalki i tak już do końca.
Serdeczne dziękuję wszystkim naszym betom, dzisiaj głównie Liberi i Minamoto, za kawał naprawdę świetnej roboty :*
Zapraszamy do czytania i życzymy miłej lektury.
Tytuł: Bond
Autor: Anna Fugazzi
Zgoda na tłumaczenie: jest
Tłumaczenie: Aevenien i Kaczalka
Beta dla Aevenien: Liberi i Minamoto
Beta dla Kaczalki: Liberi i Yami-no
Ostrzeżenia: brak
Kanon: zachowany w charakterystyce postaci; uwzględniono wydarzenia do piątego tomu włącznie.
ZWIĄZANI
ROZDZIAŁ 1
29 września — 1 października
Dzień 1 (wtorek)
…co, do cholery?
Harry powoli wracał do świadomości i w końcu udało mu się na czymś skupić wzrok. Sufit. Bardzo znajomy sufit… w skrzydle szpitalnym.
Cholera, tylko znowu nie to, było jego pierwszą myślą.
Co się stało tym razem?, drugą.
Quidditch? Nie, nie miał na sobie stroju do gry i nie bolało go nic poza głową. Nie sama blizna, tylko cały obszar… dookoła głowy. Pulsujący ból za powiekami, w głębi, blisko karku…
Usłyszał słaby jęk, a kiedy zorientował się, że to nie on był jego źródłem, rozejrzał się wokół.
Malfoy. Leżał na łóżku po jego prawej stronie i jęczał, wyglądając, jakby też dopiero co się ocknął. Natychmiast otoczyło go kilkoro czarodziejów — pani Pomfrey, Dumbledore, Lucjusz Malfoy… Co?
— Harry!
Pani Pomfrey spojrzała na niego, kiedy usłyszała znajomy głos dobiegający z jego lewej strony. Harry odwrócił szybko głowę.
— Profesor Lupin?
— Jak się czujesz? — zapytał Lupin z uśmiechem.
— Jakbym potrzebował czekolady — odparł zdezorientowany Harry, a Lupin uśmiechnął się ponownie. — Co się stało?
Profesor sięgnął do kieszeni, wyciągnął tabliczkę czekolady i położył na łóżku obok, a pani Pomfrey zaczęła krzątać się przy Harrym.
— Jak się czujesz, Potter?
— Chyba w porządku, tylko głowa mnie trochę boli — zaczął Harry, a ona skwapliwie przytaknęła.
— Można się było tego spodziewać, w końcu zemdlałeś. No, usiądź. — Kiwnęła na niego i postawiła na stoliku przy łóżku małą buteleczkę.. — Zjedz czekoladę i wypij ten eliksir. Pamiętasz, co się wydarzyło?
Harry, ciągle zagubiony, podniósł się powoli do pozycji siedzącej. Wyglądało na to, że wokół było całkiem sporo ludzi, nie tylko Dumbledore, pani Pomfrey, Lucjusz Malfoy i Lupin, ale także McGonagall i nawet Snape. Nie mógł się skoncentrować na głosie żadnego z nich. Co się tutaj działo?
— Niewiele… Ja, wydaje mi się, że wychodziłem z klasy…
— Jakie zaklęcie? — Głos Malfoya wyróżnił się na tle innych, kiedy chłopak usiadł na łóżku. Harry skrzywił się, gdy wśród dorosłych rozległy się niespokojne szepty, jednak nikt nie kwapił się, by udzielić odpowiedzi.
— Jakie zaklęcie? — Malfoy zapytał ponownie.
— Chłopcy — zaczął Dumbledore powoli. — Obawiam się, że zostaliście… związani ze sobą.
Cisza.
— Co? — jęknął Draco słabo.
— Zaklęcie wiążące było na drzwiach, przez które obaj przeszliście. Miało się aktywować pod wpływem silnych emocji, a wy przechodząc, kłóciliście się o coś i…
— Nie. Boże, nie — Malfoy spojrzał na dorosłych, a jego oczy rozszerzały się coraz bardziej, gdy widział, że wszystkie twarze były równie posępne jak oblicze Dumbledore’a. — To… to niemożliwe. — Wpatrywał się teraz w swojego ojca, który zacisnął mocno usta i pokręcił głową. Cisza. — To… popieprzyło was… To jakiś obłęd. Nie!
— Draco — zaczął jego ojciec, a Harry poczuł lekkie ukłucie strachu, kiedy syn przerwał mu i zerwał się z łóżka, krzycząc.
— Nie! Nie możecie mówić tego poważnie!
— Panie Malfoy, przykro mi, ale jesteśmy całkowicie pewni — powiedział Dumbledore.
— Kurwa! Nie!
— Chwila, o czym wy w ogóle mówicie? — przerwał im Harry. — Co za zaklęcie wiążące?
Draco spojrzał na niego.
— Zaklęcie wiążące, pieprzony palancie.
Harry wodził wzrokiem od Malfoya do dorosłych, zupełnie zdezorientowany i zdumiony tym, że nikt nie zwrócił uwagi Malfoyowi, żeby nie przeklinał. Spodziewał się, że przynajmniej jego ojciec udzieli mu jakiejś reprymendy, ale Lucjusz Malfoy wyglądał na wstrząśniętego, niemal chorego. Nie było w nim ani trochę tej zimnej, wzbudzającej respekt aury, którą zawsze emanował.
— Ale co… Co to znaczy?
— Nawet nie zdajesz sobie sprawy… Po prostu cudownie. — Malfoy walnął pięścią w stolik, po czym odwrócił się z odrazą.
— Panie Potter, zaklęcie wiążące to czarodziejskie małżeństwo — zaczęła pani Pomfrey, ale Malfoy jej przerwał.
— To pieprzona klątwa małżeńska, Potter — warknął. — Zaklęcie było na drzwiach, wpadliśmy na nie, jesteśmy małżeństwem. Która część jest zbyt skomplikowana, by mógł ją pojąć twój mały, gryfoński móżdżek?
— Ale jak możemy… Małżeństwo nie jest zaklęciem, w jaki sposób…
— Potter. Pozwól, że to wyjaśnię — powiedziała profesor McGonagall stanowczo. — W świecie czarodziejów małżeństwo nie jest małżeństwem, dopóki nie zostanie rzucone zaklęcie wiążące, które łączy małżonków. Normalnie jest to dobrowolne, podobnie jak mugolskie przysięgi. — Lucjusz wydał z siebie pełen oburzenia dźwięk, ale jej nie przerwał. — Jednak, w odróżnieniu od mugolskich przysiąg, zaklęcie wiążące wymusza na małżonkach określone zachowania. I może stać się klątwą, rzuconą bez zgody osób, których ma dotyczyć. To oczywiście absolutnie nielegalne, ale i tak działa, łącząc ze sobą obie strony.
Harry zmarszczył brwi, całkowicie zbity z tropu. Klątwa, która zmusza ludzi do małżeństwa wbrew ich woli? To brzmiało jak jakiś kiepski żart. Szybko rozejrzał się po skrzydle szpitalnym, łudząc się, że zobaczy bliźniaków, chichoczących radośnie z sukcesu, jaki odniósł ich najnowszy dowcip.
Nie miał tego szczęścia.
— Ale to niedorzeczne. Miłosne eliksiry, to jestem w stanie zrozumieć, jednak w jaki sposób można być zmuszonym do małżeństwa?
— Zaklęcie zmusza was do zachowywania się jak małżonkowie. Przez pierwsze miesiące musicie mieszkać razem, niemal cały czas być obok siebie i robić wszystko to, co robią małżeństwa, inaczej poniesiecie konsekwencje.
— Wszystko… Nie, chwila…
— Nie, to nie zawsze oznacza seksualne skonsumowanie związku — wtrąciła się pani Pomfrey. — Ludzie mogą być związani, nie będąc jednocześnie małżeństwem, zdarza się to czasami w przypadku bliźniąt albo bardzo bliskich przyjaciół, którzy zdecydują się na czerpanie korzyści płynących z więzi, pomijając jej seksualne aspekty. Ale spora część więzi ma charakter seksualny, chyba że jest jakiś ważny powód, aby tak nie było.
— Na przykład wzajemna nienawiść?
— Normalnie to nie stanowi problemu — odparła szczerze. Harry utkwił w niej spojrzenie.
— Na Mordreda, zamknij usta, Potter, wyglądasz jeszcze bardziej tępo niż zazwyczaj — warknął Malfoy.
Harry go zignorował.
— Ale dlaczego ktokolwiek miałby się na to zgodzić?
— Ze względu na korzyści, oczywiście. Zwiększenie magicznych mocy i tym podobne rzeczy. Tak samo jak na wszystko inne, co łączy się ze zwykłym, niezwiązanym magicznie małżeństwem: towarzystwo, przyjaźń, równowagę emocjonalną.
— Ale w jaki sposób coś takiego może się wydarzyć, jeśli się tego w ogóle nie chciało?!
— Zaklęcie wiążące pomaga w osiągnięciu korzyści, wymuszając zachowania, które mają za zadanie przyśpieszyć proces. Większość małżeństw zaczyna od co najwyżej chęci do wstąpienia w związek małżeński. Nie jest jednak niemożliwe, żeby wymuszona więź funkcjonowała tak samo jak zwykła.
— Jak?!
— Bo nie masz innego wyboru, więc musisz zadbać, żeby to działało — powiedział krótko Snape. — Mugole myślą, że konieczne jest zaczynanie od kwiatów, romantyczności i mdlącej słodyczy, żeby powstało zaangażowanie. Czarodzieje wiedzą lepiej.
— A ty skąd możesz wiedzieć? — odgryzł się Harry, zanim zdążył się powstrzymać albo chociaż trochę złagodzić ton. Ale Snape wydawał się nie zwracać na to uwagi.
— Mimo że to absolutnie nie twoja sprawa, byłem żonaty, Potter. Przez siedem szczęśliwych lat, z kobietą, której praktycznie nie znałem, kiedy zostaliśmy związani.
Draco Malfoy spojrzał na niego gniewnie.
— To coś zupełnie innego!
— Wielu czarodziejów zaczyna dokładnie tak samo, Draco — powiedział Lucjusz cicho i syn rzucił także jemu gniewne spojrzenie. — Wiesz przecież, że ja i twoja matka ledwo się znaliśmy przed rzuceniem zaklęcia wiążącego. Wiedziałeś, że pewnego dnia coś takiego się wydarzy i wyraziłeś zgodę na poślubienie osoby, którą dla ciebie wybierzemy…
— Zgodziłem się, ponieważ to miał być związek, który przyniesie korzyści naszej rodzinie, poza tym wiedziałem, że nie zmusisz mnie do poślubienia kogoś, kto wzbudza moją pogardę i…
Lucjusz skrzywił się i potrząsnął głową.
— Wiem. Ale nie masz innego wyboru. Uspokój się…
— Nie mów mi, do kurwy nędzy, żebym się uspokoił — wrzasnął Draco, a Lucjusz zmarszczył brwi, wstając.
— Jest zdenerwowany, Lucjuszu, potrzebuje trochę czasu, żeby… — zaczął Snape, ale Lucjusz przerwał mu, patrząc na syna surowo.
— Draco! Jesteś wzburzony, jestem w stanie to zrozumieć, jednak nie ma żadnego usprawiedliwienia dla… — Lucjusz próbował go uspokoić, kładąc mu rękę na ramieniu, ale wciągnął tylko gwałtownie powietrze i szybko ją cofnął, kiedy Draco wzdrygnął się i krzyknął z bólu. — Ja… Przepraszam, zapomniałem. — Zabrał rękę, nie dotykając syna, który patrzył na niego z niepokojem. — Usiądź. Proszę.
Draco opadł na krzesło, jego szczęki ciągle były zaciśnięte, a dłonie zwinięte w pięści.
— Przykro mi — powiedział Lucjusz łagodnie, a jego słowa i gesty podziałały na Harry’ego jak kubeł zimnej wody. Nigdy nie widział, żeby Lucjusz traktował syna inaczej niż z chłodną rezerwą, a teraz miał przed oczami obraz zaniepokojonego ojca, sprawiającego wrażenie, jakby za wszelką cenę chciał pocieszyć syna, tylko nie miał pojęcia jak. O Boże. — Draco, przykro mi — powtórzył Lucjusz.
Malfoy oparł łokcie na kolanach i ukrył twarz w dłoniach. Harry przenosił wzrok od jednej osoby do drugiej, a jego strach wzrastał z każdym zrezygnowanym i zasmuconym wyrazem twarzy.
— Czekajcie, czy czarodzieje się nie rozłączają? — zapytał z desperacją w głosie. — Nie rozwodzą się?
— Obie strony muszą wyrazić zgodę na zerwanie więzi… — zaczął Snape.
— Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć, że obaj się zgadzamy…
— … i tylko osoba rzucająca zaklęcie może je rozwiązać. Normalnie to nie stanowi problemu, bo rzuca je jeden z partnerów, ale w tym przypadku, gdy więź jest przymusowa…
— Chcesz powiedzieć, że ktokolwiek nam to zrobił, jest jedyną osobą, która może to odwrócić? Nie możemy zrobić tego sami?
— To fascynujące, jak dużo czasu potrzeba, żeby coś tak oczywistego dotarło do twojej tępej łepetyny, Potter — mruknął Draco, nie podnosząc głowy.
— Możesz być pewny, że zrobimy co tylko w naszej mocy, żeby znaleźć osobę lub osoby, które ponoszą za to odpowiedzialność — zapewnił go Snape. — Jednak są na to nikłe szanse, chyba że ktoś sam się do tego przyzna. To wysoce nielegalne zaklęcie, panie Potter. Nikt nie ujawni się z własnej woli. A ktokolwiek to zrobił, z pewnością dobrze zatarł za sobą ślady.
— Ale… Nie jestem nawet gejem!
Malfoy przewrócił oczami, a jego ojciec syknął z niesmakiem.
— Mugole... — stwierdził Draco szyderczo.
— Zdajemy sobie sprawę, że w mugolskim świecie istnieją pewne uprzedzenia w stosunku do związków osób tej samej płci — zaczęła pani Pomfrey — ale w czarodziejskim świecie…
— Nigdy nie słyszałem o chociażby jednej gejowskiej parze wśród czarodziejów!
— Nie jesteś zbyt długo częścią naszego świata — powiedziała McGonagall — i lwią część czasu spędziłeś w szkole, gdzie większość osób nie jest po ślubie. Takie związki są rzadkie, ale nie niespotykane. To prawda, że wielu ludzi uważa, iż poślubienie osoby tej samej płci jest straszliwie nieodpowiedzialne, biorąc pod uwagę, że wskaźnik naszego przyrostu naturalnego nie jest tak wysoki, jak być powinien, ale nie mamy tego rodzaju ślepych uprzedzeń, co świat mugolski.
— Nie jestem nawet gejem — przedrzeźniał go złośliwie Malfoy. — Naprawdę, jakież to gryfońskie, skupiać się na najmniej istotnej rzeczy.
— Więc co jest dla ciebie najistotniejszym problemem? To, że jeśli będę musiał spędzić z tobą resztę życia, to równie dobrze mogę cię zabić? — wybuchnął Harry bez zastanowienia.
— To nie przelewki, panie Potter — stwierdziła surowo McGonagall. — Jednym z powodów, dla których niedobrowolne zaklęcia wiążące są nielegalne jest to, że w rezultacie małżonkowie mogą się nawzajem pozabijać. To niezwykle stresująca sytuacja. Obaj będziecie poddani ścisłemu nadzorowi, żeby upewnić się, że wasza wzajemna… niechęć nie wymknie się spod kontroli i nie stanie się przyczyną poważnych obrażeń u was obu.
— W tej chwili to wydaje się być całkiem niezłym pomysłem — wymamrotał Harry, a Malfoy znowu przewrócił oczami.
— Jak bardzo tępy jesteś, Potter? Bo właśnie naprawdę wznosisz się na wyżyny swojej głu…
— Panie Malfoy — przerwała mu McGonagall — niech się pan łaskawie zamknie. — Zwróciła się ponownie do Harry’ego. — Kiedy więź jest świeża, jesteś mocno podatny na emocje i samopoczucie drugiej osoby. Jeśli jeden z małżonków umrze lub zostanie bardzo poważnie ranny, szok może być tak wielki, że zabije drugiego. Szczególnie, kiedy to jeden z małżonków jest sprawcą śmierci lub obrażeń.
Harry bezwładnie opadł na łóżko.
Nastąpiła długa cisza, którą w końcu przerwała McGonagall.
— Chłopcy, myślę, że zaakceptowanie tej nowej sytuacji może wam zająć trochę czasu. Uważam, że najlepiej będzie, jeśli pani Pomfrey wyjaśni wam, czego macie się spodziewać, a my w tym czasie przedyskutujemy, co zrobić, żebyście przetrwali to w jednym kawałku.
— To znaczy, że będziecie rozmawiać bez nas…
— Chcecie sami zdecydować…
Obaj z oburzeniem zaczęli mówić jednocześnie, ale Lucjusz Malfoy im przerwał.
— Draco, jesteś teraz w takim położeniu, że ciężko mówić o twoim decydowaniu o czymkolwiek. Nawet nie rozumiesz w pełni, jakie skutki pociąga za sobą to zaklęcie — zaznaczył.
— Ale to wcale nie oznacza, że możesz podejmować za mnie wszystkie decyzje! — zaprotestował chłopak, a jego ojciec uniósł brwi ze zdziwienia, to samo zresztą zrobił Harry. Z tego, co dotychczas widział, ojciec Malfoya zawsze o wszystkim decydował, poczynając od tego, na jakie zajęcia syn ma uczęszczać, a kończąc na tym, z jakimi ludźmi może utrzymywać kontakty. Malfoy musiał być naprawdę wzburzony, skoro pomyślał o jawnym sprzeciwieniu się ojcu.
— Panowie, nikt nie będzie podejmował za was żadnych decyzji — zauważyła McGonagall ze spokojem. — Po prostu będziemy omawiać różne możliwości, a wy dołączycie do nas, gdy będziecie lepiej poinformowani o waszej sytuacji i wtedy weźmiecie udział w dyskusji.
Lucjusz Malfoy wpatrywał się w nią w zdumieniu, a jedna z odległych części mózgu Harry’ego zarejestrowała, że widok Lucjusza wytrąconego z równowagi jest bardzo przyjemny. Gdyby Harry sam nie był tej równowagi pozbawiony jeszcze bardziej, stwierdziłby pewnie, że mina Lucjusza jest komiczna.
— Wszystko w porządku, Harry — powiedział Lupin delikatnie. — Idź i posłuchaj, co Poppy ma wam do powiedzenia.
***
Kilka godzin później Harry wspiął się na swoje szpitalne łóżko, dalej w stanie odrętwienia spowodowanego szokiem.
Po niezwykle niepokojącej sesji informacyjnej z panią Pomfrey wrócili do dorosłych i rozpatrzyli praktyczne aspekty życia w ciągłej bliskości. Harry cieszył się, że Dumbledore pomyślał o tym, aby wezwać Remusa Lupina jako osobę, która była w tej chwili dla niego kimś najbardziej zbliżonym do rodzica. Mógł liczyć na spokój i dobry humor Remusa podczas omawiania ich planów lekcji, bardzo stresującej dyskusji na temat quidditcha i wzrastającej świadomości, że to naprawdę, naprawdę nie był żart.
Kiedy w końcu kilka godzin później zobaczył Rona i Hermionę, przyjaciele nie bardzo mu pomogli. Ulga na ich twarzach po tym, jak zobaczyli, że jest cały i zdrowy, szybko zmieniła się w przerażenie, kiedy dowiedzieli się o klątwie. Przerażenie było bardziej widoczne u Rona, który wiedział więcej o zaklęciach wiążących. A wiedział o tyle więcej, że mógł odtrącić rękę Hermiony, kiedy wyciągnęła ją, by przytulić Harry’ego — klątwa sprawiała, że przez pierwsze kilka miesięcy dotyk jakiejkolwiek obcej osoby był bardzo bolesny.
Jednak poza tym oboje nie mieli pojęcia, co powiedzieć, a ich zmartwione i pełne wrogości spojrzenia rzucane w kierunku Malfoya, który ignorował ich z posępną miną, tylko utwierdzały Harry’ego w przekonaniu, że jego najgorszy koszmar właśnie się ziścił.
Nienawidził Malfoya tak samo mocno jak Ron i Hermiona, ale w przeciwieństwie do nich nie mógł po prostu wyjść z pokoju i go unikać.
Malfoy nie prosił żadnego ze swoich przyjaciół o odwiedzenie go w skrzydle szpitalnym.
Na szczęście Harry nie musiał stawiać czoła ciekawskim i współczującym spojrzeniom uczniów w Wielkiej Sali, ponieważ kolację przyniesiono im do szpitala i zjedli ją odsunięci od siebie tak daleko, jak tylko się dało. W rzeczywistości, skoro tutaj nie musieli być aż tak blisko, Harry nie widział powodów, dla których nie mogli wrócić do dormitoriów. Pani Pomfrey zapewniła ich jednak, że przebywanie w osobnych pokojach byłoby bardzo nieprzyjemnym doświadczeniem.
Tak więc pozostali w skrzydle szpitalnym, szykując się do spędzenia tam nocy. Do tej pory zgadzali się przynajmniej w jednej kwestii: w największym stopniu, w jakim było to możliwe, chcieli żyć tak jak przedtem. Żadnych wolnych dni na to, żeby przyzwyczaić się do nowej sytuacji, lepiej się poznać, czy na cokolwiek innego z rzeczy, które sugerowali im dorośli. Głowy domów wyjaśnią wszystko uczniom podczas dzisiejszej kolacji, odpowiedzą na pytania i postarają się, żeby wszyscy dokładnie zrozumieli ich sytuację. A oni wrócą jutro normalnie na zajęcia, po południu zaś przeniosą się do swoich nowych pokoi.
Harry zerknął na Malfoya, który leżał już w łóżku, gapiąc się obojętnie w sufit. Przy obopólnej milczącej zgodzie nie odzywali się do siebie prawie wcale, pomijając kilka docinków, wygłoszonych w trakcie pogadanki pani Pomfrey.
Harry leżał we własnym łóżku, także wpatrując się w sufit i myśląc o tym, co im powiedziała. Jakieś pięć, sześć miesięcy wymuszonego kontaktu. Przebywanie w tym samym pokoju, w odległości sześciu do dwunastu stóp. Zwiększenie tego dystansu miało spowodować duży dyskomfort i potencjalne zasłabnięcie, jeśli zignorowaliby potrzebę zbliżenia się do siebie. Pragnienie dotyku co kilka minut. Powoli rosnący pociąg do drugiej osoby, potem potrzeba erotycznego kontaktu w ciągu kilku tygodni od rzucenia zaklęcia. Bycie zależnym od siebie do tego stopnia, że gdy jeden z nich poczuje fizyczny bądź psychiczny ból, drugi doświadczy tego samego.
Świetnie, po prostu świetnie.
Wyglądało na to, że jedną z największych przyjemności w życiu Malfoya było sprawianie, by Harry czuł jak najwięcej bólu.
Byłby z tego całkiem zadowolony tak długo, jak długo mógłby się na Ślizgonie odegrać, miał jednak świadomość, że sprawienie bólu Malfoyowi odbije się także na nim samym.
I wolał nawet nie myśleć o tej całej sprawie z „bliskością”.
Więc. Jutro była środa. Podwójne eliksiry z samego rana, w tym samym składzie co zwykle. Potem, zamiast mugoloznastwa, miał mieć transmutację ze Ślizgonami i Krukonami, później obiad, z powrotem na jego zaklęcia z Gryfonami, z wlekącym się razem z nim Malfoyem. Następnie malfoyowa numerologia. Na szczęście na te zajęcia uczęszczała też Hermiona, więc dotrzyma mu towarzystwa i pomoże w ogarnięciu tematu. A na koniec dnia starożytne runy, na których będzie siedział z Malfoyem, ale zajmował się własną astronomią. Ponieważ nie mogli osiągnąć kompromisu w sprawie tych dwóch lekcji, zdecydowali się sprawdzić, czy dadzą radę chodzić na nie na zmianę, co drugi dzień. W końcu nie były to jakieś bardzo skomplikowane przedmioty.
Merlinie, jak bardzo świat się zmienił w jednej krótkiej chwili.
Harry westchnął. Chciał znaleźć się z powrotem w swoim dormitorium, słuchając Rona, Neville’a, Deana i Seamusa szykujących się do snu. Zastanawiał się, co robią teraz jego współlokatorzy. Rozmawiają o nim? Zasmuceni tym, że nie będzie już z nimi mieszkał i grał w quidditcha? Zastanawiając się, jak to będzie znosić cholernego Draco Malfoya za każdym razem, kiedy będą chcieli się z nim zobaczyć?
Myśląc, co teraz robi? Tęskniąc za nim?
On na pewno za nimi tęsknił. Tęsknił za domem. Za wszystkim.
Odwrócił się plecami do Malfoya i próbował zmusić się do zaśnięcia.
Dzień 2 (środa)
Draco otworzył oczy i przez chwilę był lekko zdezorientowany. Gdzie… Och.
O Merlinie. Zacisnął mocno powieki, pragnąc znowu zasnąć, w nadziei, że to wszystko mu się śniło, a poranna rzeczywistość okaże się tylko koszmarem.
Ponownie otworzył oczy. Nie. Nie miał takiego szczęścia.
Popatrzył na stojące obok łóżko. Potter nadal spał, a jego twarz sprawiała wrażenie rozluźnionej i zrelaksowanej. Draco ledwo powstrzymał ogromną chęć uderzenia go. Mocno. Za to, że ośmielił się wyglądać tak spokojnie, kiedy byli tutaj, w szpitalu, zmagając się z pierwszym dniem ich cholernego, nowego, wspólnego życia.
Odwrócił się plecami do Pottera, mając nadzieję, że uda mu się wmówić sobie, że jest w skrzydle szpitalnym tylko z powodu wypadku podczas gry w quidditcha. Szybko jednak odepchnął tę myśl, bo przez nią zaczął myśleć o quidditchu, a to było zbyt bolesne, żeby zajmować się tym z samego rana. Niestety wszystko inne, co przychodziło mu do głowy, także było zbyt bolesne.
Zresztą to strasznie dziwne — stwierdził w duchu — jak jego umysł nie może się zdecydować, miotając pomiędzy rozpaczliwą chęcią odcięcia się od informacji udzielonych im przez panią Pomfrey, a analizowaniem ich z potworną dokładnością. Szczególnie tej części o ewentualnej potrzebie dotykania się — Draco skrzywił się z obrzydzeniem; absolutnie nie miał ochoty, by dotykać Pottera w jakikolwiek inny sposób, niż stosując wobec niego przemoc fizyczną.
Ale najwidoczniej będą odczuwali potrzebę dotykania się, na początku mimochodem, później żeby zachować dobre samopoczucie, a w końcu w bardziej erotyczny sposób.
Draco skrzywił się na samą myśl. To nie była zbyt przyjemna perspektywa. Nie, żeby dotykanie innego chłopaka w ten sposób było aż taką odrażającą wizją, ale, ze wszystkich ludzi na świecie, dlaczego właśnie Harry’ego Pottera? O Merlinie, jaka ohyda. Było to tylko nieznacznie lepsze niż dotykanie szlamy.
Draco westchnął i ponownie zamknął oczy. Mogło być gorzej, próbował sobie wmówić. Mógł przechodzić przez te drzwi, kłócąc się z Hermioną Granger.
Nie. To wcale mu nie pomagało. Granger przyniosłaby wielki wstyd jego czystokrwistej rodzinie, ale ostatecznie to tylko szlama. A dopóki Draco nie miałby z nią dzieci (a na pewno zadbałby o to, żeby ich nie mieć), tolerowano by ją. Nie była przecież wrogiem ich Pana.
Draco nie mógł sobie wyobrazić, jak jego rodzina przeżyje taki cios. Czarny Pan z pewnością zwątpi w niezłomną lojalność Lucjusza.
Może za kilka lat, kiedy zaklęcie trochę osłabnie i więź będzie mniej surowa, Draco będzie w stanie jakoś przeżyć, kiedy Voldemort pokona Pottera. Ale… Konfrontacja miała nastąpić niebawem. A Voldemort na pewno nie zaufa w pełni człowiekowi, którego jedyny syn prawdopodobnie umrze, jeśli Potter zostanie zabity lub zraniony.
Tyle, jeśli chodzi o pozycję ojca jako prawej ręki Voldemorta.
Boże, to było naprawdę absolutnie porąbane.
— No dobrze panowie, czas wstawać. — Pani Pomfrey wpadła do pokoju i Potter się obudził. Draco obserwował, jak na jego twarzy maluje się ten sam wyraz zagubienia, zastąpiony szybko przez rosnącą świadomość tego, gdzie jest i co się stało. Potter odwrócił głowę i wymienili pełne obrzydzenia spojrzenia. Potem Draco odwrócił wzrok.
— Teraz niech no wam się przyjrzę… — Pomfrey wyjęła różdżkę i machnęła nią w kierunku Draco, który skrzywił się lekko, zaniepokojony. — Tylko rzucam okiem, panie Malfoy. Wszystko wydaje się być w porządku… — Odwróciła się teraz do Pottera, powtarzając czynność. — Tak samo u ciebie… Jak wam się spało?
— Eee, w porządku — wymamrotał Potter.
Spojrzała na Draco, który tylko pokiwał głową.
— Oddzielnie?
— Tak! — odpowiedzieli obaj z identyczną dawką zawstydzenia i irytacji w głosie.
Pomfrey zmierzyła ich długim spojrzeniem.
— Muszę o to pytać, monitoruję stan waszej więzi. Przez najbliższe kilka miesięcy będę zadawać mnóstwo pytań, które pewnie uznacie za wścibskie i zawstydzające, więc lepiej zacznijcie się do tego przyzwyczajać.
Klasnęła w dłonie i para skrzatów pojawiła się z tacami śniadaniowymi, a kolejne dwa z zestawami ubrań i książek.
— Proszę, to wasze książki i szaty, prysznice są tam. — Machnęła ręką. — Macie czterdzieści pięć minut do zajęć, jakieś pytania? — Draco i Potter gapili się na nią bez słowa. — Wspaniale, pośpieszcie się panowie — popędziła ich.
Snape nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem, kiedy weszli do klasy i stoczyli bitwę o to, gdzie będą siedzieć. Do tej pory porozumiewali się głównie za pomocą monosylab, czasami rozszerzając wypowiedź o „pośpiesz się” albo „zejdź mi z drogi”.
— No chodź — syknął Draco, niezadowolony z faktu, że ich koledzy udawali tylko, że na nich nie patrzą.
— Nie — szepnął Potter. — Chcę siedzieć tutaj.
Draco nie miał zamiaru się tym przejmować. Nie ma mowy, żeby siedział koło szlamy i Wiewióra.
— Nie bądź śmieszny.
— Siadaj sobie, gdzie chcesz — wysyczał Potter, z hukiem kładąc swoje książki obok książek Hermiony. — Ja zostaję tutaj. — Draco zmrużył oczy, nawet nie myśląc o poddaniu się. Potem spojrzał na swoją ławkę, mierząc w głowie odległość.
Jakieś dwanaście czy piętnaście stóp. W porządku. Podszedł do swojego miejsca i usiadł obok Goyle’a, ignorując jego zaskoczoną minę i kiwając głową witającym go z lekkim wahaniem Ślizgonom.
W połowie zajęć był niemal gotowy przyznać, że to był zły pomysł.
Zaczęło się od lekkiego niepokoju, który zmienił się w rozdrażnienie, później w swędzące uczucie, tak jakby potrzebował obecności Pottera. Doznanie narastało i nie był już w stanie skupić się na lekcji. Snape mówił coś o sposobie suszenia jakiejś rośliny… jak ona się nazywała… żeby uchronić eliksir przed… czymś.
Świetnie, pomyślał Draco. Bardzo precyzyjnie. Zmusił się do skoncentrowania na profesorze mimo wzrastającej irytacji. Miał wrażenie, że otaczają go bzyczące pszczoły. Potrząsnął głową, próbując pozbyć się tego uczucia. Ale oczywiście nie przyniosło to żadnych efektów. Potarł oczy, pozwalając sobie na lekkie westchnienie.
— Malfoy? Wszystko w porządku? — zapytał cicho Goyle.
— Taa — mruknął, zmuszając się do zachowania spokoju.
Wstań. Wstań i przejdź na drugi koniec klasy, powiedz Granger, żeby się przesunęła i usiądź. Poczujesz się lepiej.
Zignorował ten cichy głosik, odetchnął głęboko i ponownie skupił uwagę na profesorze.
— Malwa musi zostać wykorzystana w przeciągu trzech dni od ścięcia, kto powie mi dlaczego?
Snape spojrzał na Draco, a jego oczy zwęziły się na krótką chwilę. Przeniósł wzrok na koniec pomieszczenia, a potem z powrotem na Draco. Draco zesztywniał, licząc na to, że Snape go nie wybierze, naprawdę nie miał pojęcia…
— Potter? — powiedział Snape.
Draco odetchnął. Nastąpiła krótka cisza, którą przerwał odgłos uderzenia. Draco z trudem powstrzymał się od spojrzenia do tyłu.
— Eee… Przepraszam, panie profesorze, jakie było pytanie? — Głos Pottera drżał lekko.
Na kamiennej twarzy Snape’a pojawił się słynny Jadowity-Grymas-Satysfakcji, a ślizgońska część sali zachichotała.
— Spytałem, panie Potter, czemu malwa musi zostać zużyta w przeciągu trzech dni od zerwania.
— Nie wiem, proszę pana.
— W takim razie zobaczmy, czy uda ci się to wywnioskować. To jest pytanie, na które nawet Longbottom powinien być w stanie odpowiedzieć. Powiedz mi, w jakim celu używamy malwy w tym eliksirze? I nie, panno Granger, proszę mu nie podpowiadać.
Kolejna chwila ciszy.
— Nie wiem.
Niby-uśmieszek Snape...
Vampiress