CZERPAĆ WIARĘ Z EUCHARYSTII.doc

(80 KB) Pobierz
Waldemar Gawłowski CSsR

Waldemar Gawłowski CSsR

CZERPAĆ WIARĘ Z EUCHARYSTII

 

Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu

Trzeba, ażeby wracała do naszej świadomości ta pewność, że istnieje Ktoś, kto dzierży losy tego przemijającego świata, Ktoś, kto ma klucze śmierci i otchłani, Ktoś, kto jest Alfą i Omegą dziejów człowieka zarówno indywidualnych, jak i kolektywnych. A ten Ktoś jest Miłością uczłowieczoną, Miłością ukrzyżowaną i zmartwychwstałą, Miłością bez przerwy obecną wśród ludzi. Jest Miłością eucharystyczną. Jest nieustającym źródłem komunii. (Jan Paweł II, Przekroczyć próg nadziei).

 

Ktoś porównał Eucharystię do serca bijącego w ludzkim organizmie. Człowiek umiera, kiedy serce bić przestaje. Kościół żyje już 2000 lat dzięki Eucharystii. To jego serce. Ofiara Chrystusa na krzyżu, która prawdziwie jest łamanym Chlebem Życia, jest naczelną wartością, która musi być przekazywana i którą trzeba się dzielić. (Jan Paweł II, Lourdes - 1981).

Poniższe rozważanie niech będzie próbą takiego dzielenia się wiarą. Wziął trzyletnią jałowicę, trzyletnią kozę i trzyletniego barana, a nadto synogarlicę i gołębicę. Poprzerąbywał je wzdłuż na połowy i przerąbane części ułożył jedną naprzeciw drugiej; ptaków nie porozcinał (por. Rdz 15,9-10). Przygotował ofiarę dla Boga, którego wreszcie odnalazł. Kim był ten człowiek, o którym mówi Księga Rodzaju? Abraham. Początkowo żyje wśród ludzi, którzy wierzą, że bogów jest wielu. Każdemu z tych bóstw człowiek składał ofiarę, i to bynajmniej nie z miłości, lecz raczej ze strachu. Rozliczne bożki mogą się gniewać, więc lepiej się zabezpieczyć, składając przepisane ofiary. Składanie ofiar z pozycji strachu i lęku trudno nazwać aktem wiary. O wiele poprawniej można tu mówić jedynie o pewnej religijności. Podejrzewam, że w Polsce i na świecie jest bardzo dużo ludzi jedynie religijnych. Jeszcze przed kilkunastu laty pisał o nich ks. Jerzy Banak - biblista z ATK: Ci ludzie, choć ochrzczeni, nie mają niestety w sobie nic z postawy chrześcijańskiej: nie znają, nie przyjmują Boga miłości, wchodzącego w zażyłą wspólnotę z człowiekiem. Patrzymy na ludzi o religijności naturalnej, na metrykalnych członków Kościoła i wybrzydzamy: a to że praktykują tylko podczas wielkich zrywów, masowych nabożeństw, a to znowu że w życiu codziennym, w etyce zawodowej nie widać ich wiary itd. Czego my chcemy: żeby ci ludzie postępowali jak chrześcijanie? Przecież to nie są w ogóle chrześcijanie! To są tylko ludzie religijni, którzy noszą albo którym przypięto etykietkę chrześcijanina. Więc o co mamy pretensję: że idą na wielkie nabożeństwa, a potem jeszcze więcej piją, kradną, mordują nienarodzonych? Mnie to wcale nie dziwi ani nie gorszy. Po prostu nie żądam od tych ludzi tego, czego żądać nie można - postawy chrześcijanina. Bo to nie są chrześcijanie, to są tylko ludzie religijni, czasami nawet głęboko religijni. Abraham początkowo też był jedynie człowiekiem głęboko religijnym. Będzie musiał przejść długą drogę, zanim stanie się ojcem wszystkich wierzących. Przewodnikiem na tej drodze będzie Bóg, który rzekł do Abrahama: Wyjdź z twojej ziemi rodzinnej i z domu twego ojca do kraju, który ci ukażę. (Rdz 12,1) Na początku wiary każdego z nas musi stanąć Bóg ze swoją łaską. Konieczna jest współpraca z Bogiem, posłuszeństwo Jego woli. Wędrówka Abrahama jest potwierdzeniem prawdy o długiej i niełatwej drodze naszego przechodzenia od religijności do wiary żywej. Składając ofiarę Bogu, Abraham jednego był już pewny, jedno mógł powiedzieć: "Boże jedyny, poza Tobą nie ma żadnego innego. Wszystko jest Twoim dziełem i spoczywa w Twoich dłoniach. Tak jak życie składanych Tobie w ofierze zwierząt zależało od mojej woli - mogłem je zabić - tak całe moje życie i wszystko, co się na nie składa, jest w Twoich rękach". Ta właśnie świadomość będzie zawsze przesądzać o wierze żywej. Chodzi rzecz jasna nie tylko o samą świadomość naszej całkowitej zależności od Boga, ale raczej o postawę pełnej gotowości do wypełnienia Jego woli we wszystkich okolicznościach naszego życia. I poleciwszy Abrahamowi wyjść z namiotu, Bóg rzekł: "Spójrz na niebo i policz gwiazdy, jeśli zdołasz to uczynić" (...). Wtedy to właśnie Pan zawarł przymierze z Abrahamem (Rdz. 15,5.18). Cała historia wybranego przez Boga narodu, którego ojcem stał się Abraham, jest jednym wielkim dowodem na to, że Bóg wypełnił swoje obietnice. Prawdę tę wspaniale wypowiada śpiewana w okresie Wielkiego Postu pieśń: Ludu, mój ludu... Przywołuje ona cudowne wydarzenia z historii Izraela, jakich dokonał Bóg zawsze wierny. Wypełnił wszystko, co przyrzekł naszym ojcom (Łk 1,55). Historia Izraela jest jednak również dowodem wielkiej niewierności wybranego narodu względem swego Boga. Przymierze zawarte z Abrahamem było wielokrotnie w ciągu dziejów tego narodu deptane i plugawione - jak mówić o tym będą prorocy. Co ostatecznie uczyni Bóg? Na to pytanie najpiękniej odpowiada św. Jan w swojej Ewangelii: Bóg tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne. Albowiem Bóg nie posłał swego Syna na świat po to, aby świat potępił, ale po to, by świat został przez Niego zbawiony (J 3,16). Teraz więc już nie krew kozłów i baranów jak w dniu przymierza Boga z Abrahamem, ale Krew Syna Bożego będzie znakiem nowego i wiecznego Przymierza, które Bóg ustanowi w Jezusie Chrystusie. To nowe Przymierze zawarte zostało we Krwi Chrystusa na drzewie krzyża. Bóg pojednał świat ze sobą. Człowiek został odkupiony. Czy wobec tego potrzebny jest jeszcze jakiś obrzęd, aby człowiek nie miał wątpliwości, że Bóg rzeczywiście w Chrystusie pojednał świat ze sobą? Odwołajmy się w tym momencie do podstawowej prawdy: miłość możliwa jest tylko tam, gdzie jest wolność. Wiele można na człowieku wymusić pochlebstwem, przekupstwem lub torturami. Tylko miłość nigdy nie stosuje żadnego nacisku. Jeżeli takim prawem wolności kieruje się ludzka miłość, to cóż dopiero powiedzieć o miłości Boga do człowieka?! Czyż Bóg mógłby nas przyciągnąć do siebie wbrew naszemu pragnieniu? Czy można by w tym momencie mówić jeszcze o miłości? Miłość niewolnika? I dlatego właśnie, że człowiek nigdy nie był traktowany przez Boga jak niewolnik - tej podstawowej, cudownej prawdy bardzo wielu ciągle jeszcze nie rozumie - Zbawiciel nasz podczas Ostatniej Wieczerzy, tej nocy, kiedy został wydany, ustanowił eucharystyczną Ofiarę Ciała i Krwi swojej, aby w niej na całe wieki, aż do swego przyjścia, utrwalić Ofiarę Krzyża i tak umiłowanej Oblubienicy - Kościołowi powierzyć pamiątkę swej Męki i Zmartwychwstania: sakrament miłosierdzia, znak jedności, węzeł miłości, ucztę paschalną, w której pożywamy Chrystusa, w której dusza napełnia się łaską i otrzymuje zadatek przyszłej chwały (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1323).

Chleb - który prawdziwie staje się Ciałem Pańskim. Wino - które jest Krwią Nowego i Wiecznego Przymierza. Nie pytajmy, jak to jest możliwe. Dla Boga nie ma nic niemożliwego. Przez 2000 lat Kościół, wierny swojemu Panu, staje u stóp ołtarzy sprawując Najświętszą Ofiarę, ponieważ uobecnia jedyną ofiarę Chrystusa Zbawiciela i włącza w nią ofiarę swoją (Katechizm, n. 1330). Jako członek Kościoła, nie mam wątpliwości, że uczestnicząc w świętym obrzędzie Eucharystii, prawdziwie staję pod krzyżem Chrystusa - Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu. Usłyszawszy Dobrą Nowinę o Jezusie Chrystusie, mogę i chcę w sposób wolny odpowiedzieć Bogu na Jego miłość, chcę wejść w Nowe z Nim Przymierze. Chcę być w jedności z Bogiem Ojcem dzięki zbawczej Ofierze Chrystusa. Oznacza to jednak konieczność upodobnienia się do Jezusa, który do końca wypełnił wolę Ojca. Prawdziwe uczestnictwo w Ofierze Chrystusa musi w nas kształtować postawę gotowości wypełnienia woli Boga w naszym życiu. I to jest zapewne najtrudniejsze. Umieszczony blisko ołtarza krzyż chce nam pomóc w głębszym przeżywaniu tej wielkiej tajemnicy wiary, jaką kryją słowa: Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu. Pod krzyżem naszego Pana nie mogę być tylko widzem, obserwatorem. Nie mogę jedynie stać jak wielki tłum z Wielkiego Piątku. Czyż jednak i w tym wymiarze (tzn. w bierności chrześcijan) nie jest ciągle powtarzana tajemnica Odkupienia?

 

Oczekujemy Twego przyjścia w chwale

W ślad za prorokami i Janem Chrzcicielem Jezus zapowiedział w swoim przepowiadaniu sąd, który nastąpi w dniu ostatecznym. Zostanie wtedy ujawnione postępowanie każdego człowieka i wyjdą na jaw tajemnice serc. Nastąpi wtedy potępienie zawinionej niewiary, która lekceważyła łaskę ofiarowaną przez Boga. Postawa wobec bliźniego objawi przyjęcie lub odrzucenie łaski i miłości Bożej. Jezus powie w dniu ostatecznym: "Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili". (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 678)

Opowiadał ktoś zmyśloną historię o bogatej i bardzo skąpej kobiecie. Kiedy umarła, zapukała do drzwi nieba. Otworzył je św. Piotr i poinformował tę kobietę, że do nieba wejść nie może. Ona z kolei nie daje za wygraną i prosi o przywołanie swojego anioła stróża. Ten wkrótce się zjawia u bram nieba i przekonuje św. Piotra, że jednak powinien ją do nieba wprowadzić, gdyż ona w ciągu swego życia, mimo skąpstwa, coś komuś dobrego uczyniła. Uszczęśliwiona kobieta przekracza bramę nieba. Anioł stróż ma ją teraz zaprowadzić do domu, w którym mieszkać będzie przez całą wieczność. Idąc ulicami nieba, po drodze mijają wspaniałe pałace, zatrzymują się przed nimi na chwilę, podziwiają. Za każdym razem kobieta sądzi, że w jednym z tych pałaców wreszcie zamieszka. Anioł nakazuje jej jednak dalszą wędrówkę, by wreszcie przywędrować niemalże na sam koniec nieba. Zatrzymuje się przed nędzną lepianką i informuje kobietę, że w tej lepiance mieszkać będzie przez całą wieczność. Zdumionej kobiecie wyjaśnia jednocześnie, że z tego materiału, jaki ona z ziemi do nieba przesłała, nawet aniołowie nie byli w stanie wybudować czegoś lepszego. Opowiadanie zmyślone, ale obraz nie tylko piękny, lecz i bardzo wymowny. Przecież i sam Jezus mówił, że w domu Jego Ojca jest mieszkań wiele i że idzie do Ojca, aby nam przygotować mieszkanie. Kiedy przygotuje, przyjdzie i zabierze nas do siebie. Nie jest więc obojętne, jak przeżyjemy na ziemi czas podarowany nam przez Boga. Ile materiału na wieczne mieszkanie prześlemy do nieba? Oczekujemy Twego przyjścia w chwale. 2000 już lat Kościół przyzywa swego Pana - "Maranatha! Przyjdź, Jezu!" W wierze Kościoła wyznajemy tę prawdę, mówiąc: ...przyjdzie sądzić żywych i umarłych. Spróbujmy choćby przez krótką chwilę zatrzymać się przy tej prawdzie. Istnieje, niestety, możliwość błądzenia w rozumieniu prawdy, którą Kościół niezmiennie wyznaje. Już pierwsi chrześcijanie są tego najlepszym przykładem. Odstawiwszy wszelkie narzędzia pracy, sądzili niektórzy z nich, że nie warto już w nic się angażować, skoro za chwilę, za moment Chrystus powróci. W lepszym zrozumieniu tej prawdy niech nam pomoże pewien znak, jaki do celebracji Eucharystii wprowadzono w niektórych kościołach. Gdzieś pod chórem lub na środku kościoła ustawia się niewielki stół. Na stole kosz z komunikantami, a obok pozłacana patena lub kielich. Każdy z przychodzących na Eucharystię podchodzi do tego stolika (na razie w większości kościołów tak się jeszcze nie dzieje, ale to tylko kwestia czasu), bierze komunikant (chleb) i umieszcza go na patenie czy w kielichu. Szukając znaczenia tego gestu, zapytajmy najpierw: co to znaczy wziąć w swoje ręce choćby kawałek chleba? Najlepiej na to pytanie mógłby odpowiedzieć rolnik. On doskonale wie, że nie wystarczy tylko przygotować ziemię pod zasiew. Kiedy wrzuci ziarno do ziemi, czuje, że coś z niego samego spoczęło razem z ziarnem. Razem z ziarnem tęsknie wyglądać będzie zarówno deszczu, jak i słońca. Gdy wreszcie w porze żniwa zbierze plon, z ziarna uczyni mąkę, a z mąki wypiecze chleb, całuje go i żegna, wiedząc, że jest to rzeczywiście "owoc ziemi i pracy jego rąk", że w tym chlebie jest obecny on sam i jego praca. Trzeba jednak, abyśmy dostrzegli w tym chlebie, który bierzemy w swoje ręce, by go umieścić na patenie, pracę wszystkich ludzkich rąk; ludzi uczciwie wykonujących swoją pracę na tym miejscu, które sam Bóg im wyznaczył. W momencie przygotowania darów w uroczystej procesji niesiony jest ten chleb do ołtarza i przekazywany kapłanowi. Pierwsi chrześcijanie nie mieli wątpliwości, jaki sens ma to, co w tym momencie czynili. Dokonywali wymiany darów. Prawdę tę przypomina i dziś modlitwa, którą kapłan wypowiada nad chlebem uniesionym ponad ołtarz: Tobie go przynosimy, aby stał się dla nas chlebem życia. Wszystko co udało nam się wypracować, każdemu na miejscu, jakie mu Bóg wyznaczył, wszystko co piękne i dobre, co nas tak wiele trudu, cierpienia i łez kosztowało, przynosimy do ołtarza i składamy w ręce Boga. Jesteśmy bowiem przekonani, że tylko On może to nam zabezpieczyć, i to na wieczność całą. A Bóg oddaje to nam z powrotem, pobłogosławione i uświęcone, w postaci Komunii. W II Liście św. Piotra Apostoła znajdziemy słowa, które niewątpliwie nawiązują do tej prawdy, a ponadto ukazują jeszcze wspanialszą perspektywę. Pisze św. Piotr: Skoro to wszystko w ten sposób ulegnie zagładzie, to jakimi winniście być wy w świętym postępowaniu i pobożności, gdy oczekujecie i staracie się przyspieszyć przyjście dnia Bożego, który sprawi, że niebo zapalone pójdzie na zagładę, a gwiazdy w ogniu się rozsypią. Oczekujemy jednak, według obietnicy, nowego nieba i nowej ziemi, w których będzie mieszkała sprawiedliwość (3,11-15). "Nowe niebo i nowa ziemia". A ponadto jeszcze możliwość czy wręcz obowiązek "przyspieszenia przyjścia dnia Bożego". Co to wszystko może oznaczać? W jaki sposób możemy przyczynić się do tego "przyspieszenia"? W jednym z komentarzy do tego tekstu czytamy: przez modlitwę, własne udoskonalenie i rozszerzanie chrześcijaństwa. Posłużmy się w tym momencie pewnym obrazem, który bardzo lubił jeden z teologów. Otóż wyobraźmy sobie wielką fabrykę, w której pracuje bardzo wielu ludzi, tysiące i tysiące. Każdy z nich ma swoje miejsce pracy. Ktoś więc pracuje w biurze, inny na portierni. Są pracujący w kuchni i kierowcy. Cała ta fabryka została wybudowana po to, aby w niej utkany został przepiękny dywan. Są więc i ludzie zaangażowani w bezpośrednią pracę przy tkaniu owego dywanu. Swoje miejsce i zadanie w owej fabryce mają również artyści - ktoś przecież musiał przygotować projekt, rysunek. Niemniej jednak nikt z pracowników owej fabryki nie widzi prawej strony tkanego dywanu. Dywan jest odwrócony na lewą stronę. Trudno zaś zachwycić się tym, co widać na lewej stronie dywanu.
Gdybyśmy porównywali świat do takiej fabryki, moglibyśmy zaryzykować takie stwierdzenie: to Bóg wybudował tę fabrykę. On jest przecież Bogiem Stworzycielem. To On stworzył człowieka i posłał go do tej fabryki. Powiedział też na samym początku: wspólnym wysiłkiem na przestrzeni wieków waszej historii na ziemi utkacie piękny dywan. Aby praca przy tkaniu dywanu mogła kiedyś zostać zakończona, na każde miejsce do tej fabryki będę posyłać ludzi (warto w tym momencie podkreślić ważną prawdę o posłannictwie, jakie każdy z nas otrzymuje od Boga). Kiedy ostatnia nitka zostanie wpleciona w dywan (nie wiemy, ani kiedy to nastąpi, ani ile już tego dywanu rodzina ludzka dotychczas utkała), wtedy, jak wierzymy, Chrystus ponownie przyjdzie. Wówczas dopiero zostanie odwrócony ów dywan i zajaśnieje całe jego piękno. Każdy z nas będzie mógł podejść do dywanu i wskazać tę swoją cząstkę, jaką tkał przez czas życia na ziemi. Wtedy, ale nie prędzej, każdy z nas otrzyma sprawiedliwą zapłatę. Cokolwiek, uczyniliście jednemu z tych najmniejszych...
Będzie to już nowe niebo i nowa ziemia. Zapewne jednak odnajdziemy w nim, jak na dywanie, to wszystko i tylko to, co naprawdę liczy się przed Bogiem. Ktoś powiedział, że miłość, jaką okazujemy drugiemu człowiekowi, będzie jedynie ważnym biletem wstępu do nieba. I jeszcze jedno: jeśli szybciej wykonamy zadanie zlecone nam przez Boga (tzn. utkamy naszą cząstkę dywanu), to przyczynimy się do szybszego zakończenia całego dzieła, czyli do przyspieszenia dnia Bożego. Oczekujemy Twego przyjścia w chwale... - zapracowani, ale pełni nadziei, lokujący swój kapitał w najpewniejszych dłoniach Boga. Wielka jest rzeczywiście tajemnica naszej wiary.

 

Przeznaczenie, które jest posłannictwem

A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: "Oto Ten przeznaczony jest na upadek i powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą". (Łk 2,33-34)

Przeznaczenie człowieka. Ostateczny cel i sens ludzkiego życia. Od wczoraj był już za bramą sześćdziesiątego roku życia. Nikt z bliskich nie pamiętał o jego urodzinach. Nie miał o to pretensji. Sam sprawił sobie prezent. Poszedł na obiad do restauracji "Stek - Grill". Meksykańska pieczeń podana była elegancko, i to wprawiło go w dobry humor. Gdyby go zapytano w tej chwili, kim jest, odpowiedziałby, że żołędziem, z którego miał wyrosnąć dąb, ale wcale to nie nastąpiło mimo upływu sześćdziesięciu lat. Jak ostra drzazga ukłuła go nagle myśl, że nie założył w odpowiednim czasie rodziny. To była jego wina, a on pielęgnował ten fakt jako zasługę. Zwyciężyła miłość własna. Ona nie pozwoliła, aby żołądź stał się dębem. Jak nagle stać się dębem? - zapytywał siebie, idąc przez park, blisko drzew, głaszcząc ich korę. Jak stać się dębem, Boże? (Emil Biela). Jeden z niewierzących intelektualistów włoskich przyznaje, że braku wiary nie przeżywał i nie przeżywa z rozpaczą, ale zawsze jednak ten brak odczuwał jako głęboką niesprawiedliwość, odejmującą życiu - teraz, gdy wnet przyjdzie chwila ostatecznego obrachunku - wszelki sens. Jeśli będę musiał zamknąć oczy, nie dowiedziawszy się, skąd przyszedłem, dokąd idę i po co - to równie dobrze można ich było nie otwierać. W 1771 roku młody człowiek z rodziny mieszczańskiej zgłosił się do gwardiana klasztoru kapucynów we Francji. Przełożony po dłuższej z nim rozmowie powiedział: "Tak. Ty rzeczywiście powinieneś zostać zakonnikiem". Skierował go do nowicjatu. Nowicjusz poprosił o kilka dni, by pożegnać się z krewnymi. Ci, posługując się różnymi argumentami (czasy są niespokojne, zakony niechętnie widziane, wkrótce może zacząć się prześladowanie Kościoła), przekonują go, by zrezygnował z życia w klasztorze. Poszedł na studia prawnicze, został adwokatem, później stanął na czele rewolucyjnego rządu. To był Robespierre. Skończył jako kat swojego narodu. Na jego grobie wypisano słowa: Przechodniu, nie opłakuj jego śmierci, bo gdyby on żył, ty byś należał do umarłych. Co było jego przeznaczeniem? Tego nie wiemy. Odnotujmy jedynie, że istnieje realna możliwość nie spełnienia oczekiwań Boga względem nas. Jakub Fesch urodził się w 1930 roku w luksusowej willi pod Paryżem. Ojciec jego, człowiek wszechstronnie uzdolniony, wykształcony, towarzyski, był zatwardziałym ateistą. Matka rozpieszczała Jakuba, gdyż był dzieckiem najmłodszym i jedynym synem. Był już dorastającym chłopcem, kiedy rodzice rozeszli się. Często zmieniał szkołę, ponieważ nie przykładał się do nauki.
Wcześnie zaczął odwiedzać nocne lokale rozrywkowe, a mając 16 lat, miewał już doznania cielesne z koleżanką. Po odbyciu służby wojskowej zawarł z nią cywilny związek, wkrótce potem wziął rozwód, a nieco później zamieszkał z nią ponownie. Wpadł na pomysł, by własnym żaglowcem udać się na wyspę Oceanu Spokojnego, znaną z niezwykłej fauny i flory. Ojciec odmówił sfinansowania tego szaleństwa, wobec czego Jakub postanowił sam zdobyć potrzebne pieniądze, napadając na kantor znajomego bankiera. Pod wieczór 25 lutego 1954 roku przystępuje do realizacji swego planu. Uderzył bankiera kolbą rewolweru w głowę, aby go ogłuszyć. W tym momencie przestrzelił sobie palec. Na odgłos strzału powstało zbiegowisko. Półprzytomny ze strachu Jakub znalazł się naprzeciwko policjanta, który chciał go aresztować. Bez zastanowienia, krwawiącą ręką, strzelił z rewolweru, nie wyjmując go z kieszeni. Policjant zginął na miejscu. Jakuba osadzono w więzieniu, a następnie skazano na śmierć. 1 października 1957 roku o godzinie 4 rano został ścięty na gilotynie. W oczekiwaniu na wykonanie wyroku przeżył w więzieniu przeszło 3 lata . W ciągu ostatnich dwóch miesięcy życia Jakub pisał dziennik duchowy, dedykując go swojej córeczce. 30 września 1957 roku pisze: Ostatni dzień walki. Jutro o tej porze będę w niebie. Niech się dzieje wola Pana we wszystkim. Ostatnią noc swego życia spędził na modlitwie. Od 2 lat był już bowiem innym człowiekiem. Gdy kapelan po raz pierwszy odwiedził więźnia, ten odpowiedział: "Nie mam wiary, proszę się nie trudzić." Po ośmiu miesiącach, zachęcany nieustannie przez adwokata, gorliwego konwertytę, Jakub spróbował uwierzyć. Pod koniec pierwszego roku spędzonego w więzieniu, w momencie wielkiego bólu wewnętrznego zwrócił się do Boga o pomoc i w ciągu kilku chwil uzyskał wiarę, więcej - absolutną pewność istnienia Boga. Po jakimś czasie nastąpiło drugie nawrócenie, polegające na całkowitym poddaniu się woli Bożej. Prawdę o swoim życiu i przeznaczeniu zawarł w następujących słowach: Ponieważ czas, który mi pozostał, jest bardzo krótki, walka zakończy się tam, gdzie zechce Pan Bóg. Ufam, że Jezus zwycięży, a Jego miłość okaże się większa niż wszystkie grzechy. Oto jakie w istocie było moje przeznaczenie: pokazać niewierzącej rodzinie skutki grzechu. Przyrzekałem sobie przyjmować z uśmiechem wszystko, co Pan zechce mi zesłać. Odwagi więc, meta już blisko. Jakub codziennie pisał listy do wielu osób. Był to dla niego inny sposób modlenia się, apostolskiego zaangażowania. Po ciężkiej walce skończył z paleniem papierosów. Rezygnował nie tylko z paczek od rodziny, ale również bardzo często odmawiał sobie nawet skąpego wiktu więziennego, usiłując poprzestać na chlebie, wodzie i zupie. Ograniczał sen, by mieć więcej czasu na modlitwę. W przeddzień egzekucji wziął w więzieniu ślub kościelny z matką swej córeczki. Dziś we Francji wiele osób angażuje się w przygotowania do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Jakuba Fescha. Jedno jest pewne: w każdej chwili żołądź może stać się dębem. Stworzony jestem, aby być i dokonać tego, do czego nikt poza mną stworzony nie został. Mam swoje miejsce w planach Bożych, w świecie Boga, miejsce, które ja jeden tylko zajmuję. Mam swoje własne posłannictwo, więc jestem potrzebny Bogu dla dokonania Jego planu, równie potrzebny na moim miejscu, jak archanioł na swoim (kard. John Henry Newman). Przeznaczenie, które jest posłannictwem. Odnaleźć swoje miejsce i własne posłannictwo w świecie Boga - oto istotny sens życia człowieka. W noc Bożego Narodzenia 1999 roku Jan Paweł II otworzył i przekroczył próg drzwi Wielkiego Jubileuszu. Gest symboliczny, a zarazem niezwykle wymowny. Chrystus jest bramą i jedyną drogą do Ojca; Chrystus, który swoje posłannictwo zamknie w słowach: Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło (J 4,34). Wymowa papieskiego gestu z nocy Bożego Narodzenia jest niezwykle czytelna, mimo że pozostanie zawsze jedynie propozycją. To przecież każdy z nas musi podjąć najbardziej osobistą decyzję pójścia za Chrystusem - przekroczenia progu na jedynej drodze wiodącej w kierunku sensownego życia. Drugi człowiek może tylko pomóc lub - niestety - przeszkodzić w podjęciu właściwej decyzji. W życiu spotykamy jednych i drugich, sami również nie zawsze tylko innym pomagamy. Zakończeniem powyższych refleksji niech będą słowa, podyktowane niewątpliwie głęboką wiarą, znanej nam piosenkarki Eleni: Życie nie jest przygodą, którą można przeżywać według zmieniających się prądów mody, ale pełnym zapału wypełnianiem planu, jaki Bóg ma w stosunku do każdego z nas, planu miłości, który przemienia nasze ludzkie życie. Wierzę, że największą radością człowieka jest spotkanie z Jezusem Chrystusem, Bogiem-Człowiekiem. W Nim wszystko: nędza ludzka, grzechy, historia, nadzieja nabiera nowego wymiaru i znaczenia. Wierzę, że człowiek może się odrodzić do prawdziwego i godnego życia w każdym momencie swojej egzystencji, wypełniając do końca wolę Bożą. Może nie tylko stać się wolny, ale także zwyciężać zło. W każdym czasie żołądź może stać się dębem.

 

Wyznajemy Twoje zmartwychwstanie

Chrystus Jezus, który "poniósł za nas śmierć, co więcej - zmartwychwstał, siedzi po prawicy Boga i przyczynia się za nami" (Rz 8,34), jest obecny na wiele sposobów w swoim Kościele: w swoim słowie, w modlitwie Kościoła, tam "gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię Jego" (Mt 18,20), w ubogich, chorych, więźniach, w sakramentach, których jest sprawcą, w ofierze Mszy świętej i w osobie szafarza, ale zwłaszcza jest obecny pod postaciami eucharystycznymi. (Katechizm Kościoła Katolickiego, n. 1373)

"Dlaczego ciągle chodzisz do kościoła? Co ty właściwie masz z tego chodzenia?" Pytania, które możemy usłyszeć w naszych domach. Może je nam postawić mąż, który od wielu lat do kościoła nie chodzi. Może je postawić syn, zięć czy córka. Czujemy się w tym momencie bardzo przybici i nie wiemy, co na te pytania odpowiedzieć. Może nie trzeba się spieszyć z odpowiedzią na wszystkie pytania? Może w tym właśnie kontekście Chrystus powiedziałby: Nie rzucajcie pereł... Niemniej jednak musi boleć i boli ta ignorancja czy obojętność wielu. Zauważmy, że pod krzyżem Jezusa lud stał i patrzył. Lecz członkowie Wysokiej Rady drwiąco mówili: "Innych wybawiał, niechże teraz siebie wybawi, jeśli On jest Mesjaszem, Wybrańcem Bożym". Szydzili z Niego i żołnierze; podchodzili do Niego i podawali Mu ocet, mówiąc: "Jeśli Ty jesteś królem żydowskim, wybaw sam siebie" (Łk 23,35-37). Bluźniący Jezusowi tłum z Wielkiego Piątku będzie miał swoich następców przez wszystkie wieki, i nie powinniśmy tym faktem być zaskoczeni. Trzeba tylko jednego: abyśmy razem z Jezusem prosili Boga: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią. I chociaż bluźniący sądzili, że to oni wreszcie pokonali Jezusa, zwycięstwo należało do Niego.
Wielka to tajemnica wiary. Jeżeli jednak stać będziemy na fundamencie wiary Kościoła, dostrzeżemy pochylającego się nad Jezusowym krzyżem Boga Ojca. On to właśnie w swoje Ojcowskie dłonie przyjmuje Ofiarę umiłowanego Syna. Jezus nie ma w tym względzie najmniejszej wątpliwości: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23,46). Bóg Ojciec, przyjmując Ofiarę Swojego Syna, odpowiada na nią hojnością Boga. Odpowiedzią Ojca jest zmartwychwstanie Jezusa. Prawdę tę głosić będzie Kościół aż do skończenia świata (por. Dz 4,10: Niech będzie wiadomo wam wszystkim i całemu ludowi Izraela, że w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka - którego wy ukrzyżowaliście, a którego Bóg wskrzesił z martwych... - mówi Piotr Apostoł przed Sanhedrynem). Wyznajemy Twoje zmartwychwstanie, bo wierzymy, że celebrując Eucharystię, nie tylko stajemy pod krzyżem Jezusa, ale jesteśmy również w wieczerniku, do którego przychodzi Zmartwychwstały Pan. Słowa pozdrowienia, jakie kieruje do nas celebrans na początku każdej Mszy św., są tymi samymi słowami, którymi swoich uczniów pozdrowił Chrystus już po swoim zmartwychwstaniu: Pokój wam. Nie lękajcie się. To Ja jestem. Słowa te nie są tylko grzecznościowym zwrotem przywitania, lecz nieustannym głoszeniem Dobrej Nowiny, że Pan jest rzeczywiście z nami. Od samego początku eucharystycznej celebracji ta właśnie świadomość, że Pan jest pośród nas, powinna nam towarzyszyć przez cały czas sprawowania tej świętej tajemnicy. Eucharystia to radość zasiadania za stołem ze Zmartwychwstałym Panem. Pielgrzymujący Lud Boży, nieustannie celebrując Eucharystię, głosząc Misterium Paschalne Jezusa, "aż przyjdzie" (1 Kor 11,26), zmierza "wąską drogą krzyża" do niebieskiej uczty, gdzie wszyscy wybrani zasiądą przy stole Królestwa (Katechizm, n. 1344). Papież Paweł VI w encyklice Mysterium fidei przypomina prawdę o obecności Chrystusa w czasie Eucharystii. Obecność ta jest wieloraka. Zmartwychwstały Pan jest więc najpierw obecny w swoim ludzie: Gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20). Gromadząc się na sprawowanie Eucharystii, stajemy się więc widzialnym znakiem Zmartwychwstałego Pana w dzisiejszym świecie. Rezygnując z udziału w niedzielnej Mszy św., sprawiamy, że ten znak będzie uboższy, i w tym sensie na pewno zaciągamy winę względem Chrystusa i Jego Kościoła. Zmartwychwstały Pan jest obecny w osobie szafarza - celebransa. Z osobą kapłana Chrystus związał się w sposób rzeczywiście jedyny. Jeżeli zabraknie szafarza - nie będzie Eucharystii. Przez wiele lat doświadczali tej prawdy ludzie żyjący na Wschodzie. Nawet kiedy mieli świątynie, pozbawieni obecności kapłanów, nie mogli korzystać z Eucharystii.
Dopowiedzmy w tym momencie, że Chrystus posłuży się nawet niegodnym kapłanem. Grzech kapłana - jeśliby w takim stanie ducha podchodził do ołtarza - nie zniweczy pragnienia Chrystusa, by być ze swoim ludem. Większa od grzechu jest bowiem Jego miłość. Czy w takim razie można usprawiedliwiać swoją nieobecność na Mszy św. nawet rzeczywistą winą kapłana? Jeśli Chrystus go nie odrzucił... Zmartwychwstały Pan jest obecny w swoim słowie. Czytając i wsłuchując się choćby w najmniejszy fragment Pisma św. w liturgii, nie mamy wątpliwości, że Chrystus nadal przemawia. Utwierdzamy się w tym przekonaniu gdy kończymy czytanie i za każdym razem mówimy: "Oto słowo Boże, oto słowo Pańskie". Zmartwychwstały Pan jest obecny zwłaszcza pod postaciami eucharystycznymi. Obecność prawdziwego Ciała Chrystusowego i prawdziwej Krwi w tym sakramencie - jak mówi św. Tomasz - można pojąć nie zmysłami, lecz jedynie przez wiarę, która opiera się na autorytecie Bożym. Mylą się, o Boże, w Tobie wzrok i smak; Kto się im poddaje, temu wiary brak. Ja jedynie wierzyć Twej nauce chcę, Że w postaci Chleba utaiłeś się. Prawdę tę niezmiennie wyznaje Kościół przez 2000 lat. Nie powątpiewaj, czy to prawda, lecz raczej przyjmij z wiarą słowa Zbawiciela, ponieważ On, który jest Prawdą, nie kłamie - zachęca wszystkich św. Cyryl. Na koniec posłuchajmy, jak Zmartwychwstały Pan ukazał się swoim uczniom nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: Byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: "Idę łowić ryby". Odpowiedzieli mu: "Idziemy i my z tobą". Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili. A gdy ranek zaświtał, Jezus stanął na brzegu. Jednakże uczniowie nie wiedzieli, że to był Jezus. A Jezus rzekł do nich: "Dzieci, czy macie co na posiłek?" Odpowiedzieli Mu: "Nie". On rzekł do nich: "Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie". Zarzucili więc i z powodu mnóstwa ryb nie mogli jej wyciągnąć. Powiedział więc do Piotra ów uczeń, którego Jezus miłował: "To jest Pan!" Szymon Piotr, usłyszawszy, że to jest Pan, przywdział na siebie wierzchnią szatę - był bowiem prawie nagi - i rzucił się w morze. Reszta uczniów dobiła łodzią, ciągnąc za sobą sieć z rybami. Od brzegu bowiem nie było daleko - tylko około dwustu łokci. A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: "Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili". Poszedł Szymon Piotr i wyciągnął na brzeg sieć pełną wielkich ryb w liczbie stu pięćdziesięciu trzech. A pomimo tak wielkiej ilości sieć się nie rozerwała. Rzekł do nich Jezus: "Chodźcie, posilcie się!" Żaden z uczniów nie odważył się zadać Mu pytania: "Kto Ty jesteś?", bo wiedzieli, że to jest Pan. A Jezus przyszedł, wziął chleb i podał im - podobnie i rybę (J 21, 1-13). Uczestnicząc w Eucharystii, niejeden raz będziemy mieli ochotę stawiać pytania: "Czy to rzeczywiście Ty jesteś z nami, Panie?" Musi nam jednak wystarczyć, jak uczniom nad Morzem Tyberiadzkim, pewność wiary, że to rzeczywiście On.

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin