Twilight - Cztery smaki uczuć.pdf

(107 KB) Pobierz
Cztery smaki uczuć
Cztery smaki uczuć
Wiosna
Oh, kiss me beneath the milky twilight
Lead me out on the moonlit floor
Lift your open hand
Strike up the band and make the fireflies dance,
Silver moon's sparkling
So kiss me
Las wydawał się pogrążony we śnie, tylko wiatr szumiał lekko w koronach
drzew. Wszystko ucichło jednak, gdy kobieta dotknęła policzka swojego
męża. Jej blada dłoń była lodowato zimna, ale on nie cofnął się, przeciwnie -
wtulił twarz w idealne palce, lekko się o nie ocierając. Jakby go zaczarowała.
Patrzył na piękną twarz żony i czuł się szczęśliwy. Choć ich serca nie biły,
wypełniała je miłość. Uczucie, które pokonało śmierć i przetrwało
dramatyczne rozstanie. Emocja zdawała się wypełniać ich ciała i rozpalać w
złotych tęczówkach radosne iskierki. Bella zagryzła dolną wargę. Walczyła z
samą sobą, z barierą kreowaną przez jej umysł. Kiedy udało się ją zburzyć,
Edward mógł zobaczyć wszystkie myśli ukochanej. Sny krążące wokół niego,
kiedy jeszcze była człowiekiem. Wspomnienie pierwszego, przyprawiającego o
utratę tchu, pocałunku. Strach i smutek, gdy ją opuścił, choć teraz wiedziała
już, że zrobił to dla jej dobra. Dla niej mógł umrzeć i nie wyobrażał sobie
życia bez Belli u swojego boku. Dziś, gdy od ślubu minęło dziesięć lat, powoli
docierała do niego świadomość, że mają dla siebie wieczność. Nic nie mogło
ich rozdzielić. Właśnie to widział w myślach żony. Pewność, oparcie,
szacunek i przywiązanie. Sympatię, oddanie i przyjaźń. Niteczki więzi
zaciskały się z każdą sekundą mocniej, choć nikt nie wierzył, że można
kochać bardziej. Uczucia wisiały niemal namacalne w powietrzu wokół pary.
Edward odetchnął i położył swoją dłoń na dłoni żony, dając jej tym samym
znak, że może znów zamknąć swój umysł. Przez chwilę na jej twarzy
widoczne było rozczarowanie i frustracja. Mimo upływu czasu i ćwiczeń,
opuszczenie mentalnej tarczy wciąż było trudne i wymagało od kobiety
skupienia i wysiłku. Uśmiechnął się do niej lekko. W odpowiedzi
zachichotała jak wtedy, gdy miała siedemnaście lat. Zamknęła oczy, czując
wargi męża na swoich ustach. Smakował słodko. Jak pierwsza wata
cukrowa, którą się je niedowierzając, że rodzice zgodzili się ją kupić. Jak
pierwsze lody waniliowe, orzeźwiające w słoneczny dzień. Jak pierwsze
udane, własnoręcznie upieczone ciasteczka. Zawsze wydawało się im, że
przeżywają to pierwszy raz - odkrywając siebie i swoje dusze.
Lato
Gladly now
Please suck me dry
And still you'll cry
To be back in her bosom
To do it again
Pray 'til I go blind
Pray 'cause nobody ever survives
Praying to stay in her arms
Just until I can die a little longer
Saviors and saints
Devils and heathens alike
She'll eat you alive
Jęknęła, gdy poczuła jego zęby na swojej szyi. Musnął ustami obojczyk, a
potem ułożył się tak, by móc szeptać wprost do jej ucha.
- Pragnę cię całej. - Pogłaskał blade, szczupłe przedramię. - Chcę słyszeć, jak
prosisz mnie o spełnienie - kontynuował, pieszcząc drobne piersi. Wygięła się
lekko pod wpływem dotyku, łkając cicho. - Chcę widzieć twoją rozkosz. -
Igrał z pożądaniem, czubkami palców sunąc w dół brzucha ukochanej.
Warknęła gardłowo, chwyciła nadgarstki męża i podnosząc mu ręce nad
głowę, usiadła na jego biodrach.
- Teraz ja dyktuję warunki - szepnęła, a coś w jej oczach świadczyło o tym, że
nie ma szans na ratunek. Pasja i pożądanie, których nie mogli nasycić, wciąż
buzowało w ich krwi. Mimo pięćdziesięciu lat wspólnego życia, zachowywali
się jak para nastolatków. Zresztą tak właśnie wyglądali - uwięzieni w ciałach
zbyt młodych na dorosłość. Spragnieni siebie, wciąż głodni bliskości. Nie
tylko psychicznej, ale też fizycznej. Niekiedy egoistycznie narzucający drugiej
stronie gry o zawiłych zasadach, których nie pojąłby nikt inny. Edward
bezpowrotnie utracił swoją niewinność - rozsmakował się w braniu i
dawaniu. Bella od dawna nie pamiętała o wstydzie - prosiła, żądała i
nauczyła się błagać o rozkosz. Czasami czuła pod powiekami pieczenie i
wiedziała, że gdyby mogła się rozpłakać, płakałaby setki razy. Z powodu
upokorzenia, z przyjemności, ze wzruszenia. Z milionów powodów, które
przytłaczały osobowość kobiety i kształtowały ją od nowa. Zmieniała się
nieubłaganie. Zapominając o tym, jak proste i naiwne było jej ludzkie życie.
Jak krótkie i nic nie znaczące. Mignęło. Kiedy wtedy skoczyła z klifu,
zobaczyła je całe - od początku. Nieruchome obrazki, przesuwające się w jej
umyśle, jak osobliwy pokaz slajdów. Słona, zimna woda. Gdy spotkała
Cullena, wszystko się zmieniło. Również dla niego. Stał się bardziej
drapieżny, niebezpieczny - rozchwiany emocjonalnie. Szukał wraz z nią
czegoś, co nieosiągalne majaczyło na linii horyzontu. Odsunął się od rodziny,
podporządkowany umykającemu celowi - zlany z Bellą w jedno ciało, jeden
gardłowy okrzyk orgazmu.
Jesień
I can fly
But I want his wings
I can shine even in the darkness
But I crave the light that he brings
Revel in the songs that he sings
My angel Gabriel
I can love
But I need his heart
I am strong even on my own
But from him I never want to part
He's been there since the very start
- O co ci chodzi, do cholery?! - krzyczał na całe gardło, zaciskając dłonie w
pięści. Spojrzała na niego z wyrzutem, a w jej czarnych oczach pojawiło się
rozczarowanie.
- O nic - warknęła. - O pierdolone nic - dodała.
- To czemu się tak zachowujesz? - Starał się opanować drżenie głosu i mówić
ciszej, ale wyglądało na to, że tylko jemu zależy, żeby zakończyć tę
bezsensowną kłótnię. Kolejną w ostatnim czasie. Martwił się, ale nie potrafił
znaleźć przyczyny pretensji Belli. Miał dość starania się trafiającego w
próżnię. Poirytowany pozwolił wciągnąć się w sprzeczkę o nic, a teraz stali
naprzeciw siebie i wydzierali się na całe gardła. Jak dwa walczące o ochłap
padliny kundle.
- Bo mam taką ochotę - syknęła.
- To nie jest odpowiedź! - Miał ochotę wyjść i trzasnąć drzwiami, ale jeszcze
tliła się nadzieja, że jeśli będzie dość cierpliwy, Bella uspokoi się i ustąpi.
- Dla mnie jest - burknęła pod nosem i wyszczerzyła zęby, gotowa rzucić się
na niego, gdy zrobił krok w kierunku żony. Opuścił ręce w całkowitej
rezygnacji. Pokręcił przecząco głowo i szepnął:
- W ten sposób nie dojdziemy do niczego dobrego. Porozmawiamy spokojnie
rano, kiedy wrócę... - I zanim mogłaby go powstrzymać, wypadł przez
kuchenne drzwi wprost do lasu. Wiedział, że nie będzie go szukała. Nie robiła
tego od przeszło dwudziestu lat. Ponad wiek razem nauczył Edwarda, że
kobiety są skomplikowane i nic, co działało wczoraj, nie skutkuje jutro.
Tymczasem ona usiadła na podłodze w ich małym salonie i łkała wściekła, że
nie może płakać. Wściekła, że musi pić krew. Wściekła na niemożność
normalnego spaceru ulicą w ciągu dnia - ciekawe, co powiedzieliby ludzie,
gdyby zaczęła się iskrzyć w słońcu jak pieprzony brylant. Wściekła na siebie,
na niego, na wszystko. Samotna, stęskniona i sfrustrowana. Miała wrażenie,
że na języku czuje kwaśny smak zepsutego mleka, ale to tylko jad spływał do
jej ust pod wpływem emocji. Potrzebowała kogoś, komu mogłaby powiedzieć
o wszystkim, a Edward tylko uciekał. Nie przytulał jej, nie głaskał po głowie,
nie towarzyszył w tych prostych czynnościach, których wspólne
wykonywanie kiedyś tak ich cieszyło. Był obok, a ona pozwalała mu na to.
Nie wnikała w jego ból, rozdzierający wrażliwy umysł, gdy zostawiał
zrozpaczoną żonę, nie potrafiąc przeczytać w jej myślach, o co tak naprawdę
chodzi. Przeczuwał prawdę i nie miał sił, by się z nią zderzyć. Tkwił w swoim
najgorszym koszmarze.
Zima
Why the fuck why the fuck are you looking at me
There's a time for us all and I think yours has been
Can you please hurry up cos I find you obscene
We can't wait for the day that you're never around
When that face isn't here and you rot underground
Can't believe your were once just like anyone else
Then you grew and became like the devil himself
Pray to god I can think of a nice thing to say
But I don't think I can so fuck you anyway
So fuck you anyway
Patrzyła w płomienie, odczuwając ulgę. Gorzkie ukojenie. Znów wolna, choć
bez szans na odzyskanie tego, co straciła. Zaśmiała się, krzywiąc twarz.
Smrodliwy dym wdarł się do jej gardła, przypominając o tym, co właśnie
zniszczyła. Dwieście lat razem. Sto lat męki. Pogrążała się w smutku i żalu
powodowanymi utratą kogoś ważnego. Opłakiwała samą siebie -
siedemnastoletnią, nawiną zakochaną dziewczynę, którą własne kompleksy i
idealizm zapędziły w zaułek bez wyjścia. Zaszczuły ją i podporządkowały. W
końcu, gdy dała upust całej nagromadzonej wściekłości, tłumionej
nienawiści, pozostała jedynie ucieczka. Nie planowała tego, choć czasami
zdarzało się, że myślała o tym, jak wyglądałoby jej życie, gdyby nigdy nie
spotkała wampira o miedzianych włosach i złotych oczach. Oczach, które
zgasły bez walki. Dawno temu. Wszystko mija. Czas nie zna litości. Nie
zatrzymuje się i nie zastanawia. Jest boleśnie obiektywny i ślepo
sprawiedliwy. Bella wyciągnęła rękę w stronę płomieni, przez chwilę pragnąc
poczuć ich ciepło, ale niemal natychmiast cofnęła dłoń. Nic nie mogło
skruszyć lodu, który skuł jej jestestwo. Płonęły książki, ślubna podwiązka,
wstążka zdobiąca pierwszy gwiazdkowy prezent, wszystko. Zapatrzona w
przestrzeń, starając się zamknąć skończony rozdział, szepnęła:
- Na swój sposób będę cię zawsze kochać, Edwardzie. Teraz jednak muszę
odejść i nie chcę brać cię ze sobą. Żegnaj.
Odwróciła się i pobiegła w stronę nowego życia, które miała nadzieję
odnaleźć na jednej z licznych ścieżek. Wiedziała, że nie zasługuje, ale tak
bardzo pragnęła kolejnej szansy. Łudziła się, że czeka na nią coś dobrego.
Gdzieś tam, przed nią. Kluczyła między drzewami, niczym zwierzę gonione
przez watahę wilków - pewne, że gdy tylko się zatrzyma, nastąpi koniec. Bella
bała się końca. Przerażał wizją nicości, czekającą wszystkich jej podobnych.
Biegła. Czuła wiatr na twarzy - ożywczy, kojący, pieszczotliwy. Nie oceniający
ani jej, ani Edwarda.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin