Field Sandra - Muszę odzyskać żonę.pdf

(366 KB) Pobierz
Musze odzyskać żone
Sandra Field
Muszę odzyskać żonę
77747805.001.png
Rozdział 1
Był to dzień podobny do innych. Ale tylko do czwartej po południu.
O tej bowiem godzinie Troy Donovan wszedł energicznym krokiem do sekretariatu,
witając Vere uśmiechem człowieka goniącego jakiś niedościgły cel i całkiem nieświadomego
faktu, że w tym właśnie momencie skupia na sobie spojrzenia wszystkich kobiet.
Vera odwzajemniła uśmiech.
– Pocztę znajdzie pan na swoim biurku – powiedziała swoim miłym głosem.
Była szczęśliwą mężatką. Jej mąż, urzędnik państwowy, uwielbiał ją i wręcz adorował. Ale
już dawno uznała, że kobieta, która nie zwraca uwagi na dołek w brodzie doktora Donovana,
nie widzi smukłości i barczystości jego sylwetki oraz tęsknej szarości porywających oczu –
zasługuje na miano wydrążonej tykwy. Dlatego więc nie potrafiła zrozumieć, jak takiego faceta
mogła opuścić żona?
– Dziękuję.
Troy minął sekretariat i poszedł w głąb korytarza. Wydłużył krok. Po kilku godzinach
spędzonych w sali operacyjnej ruch sprawiał mu przyjemność. Za pół godziny czekało go
zebranie. Zdąży więc jeszcze przejrzeć korespondencję i załatwić kilka telefonów. Pchnął drzwi
swojego gabinetu i podszedł do biurka.
Natychmiast zauważył tę kopertę. Leżała na samym wierzchu i przykuła jego wzrok swoim
nadrukiem. Wysłano ją z Instytutu Medycznego w Arizonie. Był to cieszący się uznaną sławą
ośrodek dziecięcej chirurgii plastycznej, a w tej właśnie dziedzinie specjalizował się Troy.
Sięgnął po nóż do rozcinania papieru.
Dziesięć minut później wciąż się wpatrywał w trzymaną w dłoni kartkę papieru.
Proponowano mu pracę. Taką, o jakiej zawsze marzył i którą można było porównać jedynie do
wygranej na loterii. Praktyka chirurgiczna, szkolenie studentów, szerokie możliwości
samodzielnych badań, a w dodatku pensja, która windowała człowieka kilka szczebli wyżej w
drabinie społecznej.
Nowy początek. Nowy kraj, nowy szpital, nowi ludzie. I nikogo, kto znałby Lucy i
Michaela.
Mógłby sprzedać dom, w którym on i Lucy spędzili cztery lata swojego małżeństwa i gdzie
wciąż mieszkał, mimo że od jej odejścia upłynął już ponad rok. Tak, pozbyć się tego domu, a
wraz z nim wszystkich wspomnień. Rozpocząć życie od nowa.
Pochylił głowę i ukrył twarz w dłoniach. Dwanaście długich miesięcy bez Lucy, a zarazem
każda chwila wypełniona jej obecnością. Szedł szpitalnym korytarzem, ona szła u jego boku.
Krzątał się w kuchni, czuł, że za chwilę wejdzie z zakupami. Leżał w łóżku, miał ją przy sobie i
we wszystkich swych zmysłach.
Wyjazd do Stanów pod tym względem niewiele by tu pomógł. Tak czy inaczej, zabrałby
Lucy ze sobą.
Zadzwonił telefon. Troy automatycznym ruchem sięgnął po słuchawkę. Rozpoznał głos
Very.
– Doktorze Donovan, ma pan gości. Przyszli Trisha i Peter Winslowowie. Oczywiście zdają
sobie sprawę, że nie byli umówieni. Jaką mam dać im odpowiedź?
Troy przypomniał sobie natychmiast to małżeństwo. Dwa lata temu ich mała córeczka,
Mandy, uległa rozległym poparzeniom trzeciego stopnia. Bóg ulitował się i zabrał ją do siebie,
zaoszczędzając w ten sposób tej niewinnej istotce wielu okrutnych cierpień. On, Troy, chętnie
witał łaskawość Opatrzności tam, gdzie chirurg swoim lancetem niczego już nie mógł
dokonać.
– Niech wejdą.
Pierwsza weszła Trisha. W jej niebieskich oczach widoczny był radosny uśmiech,
kontrastujący z tamtą rozpaczą, którą zapamiętał Troy. Tuż za żoną ukazał się Peter,
chudzielec o dziwnie nieskoordynowanych ruchach. Trzymał na ręku dziecko.
Trisha wydawała się czymś zawstydzona.
– Miałam dzisiaj w szpitalu okresowe badania i pomyśleliśmy, że przy okazji odwiedzimy
pana. Nigdy nie zapomnimy pana życzliwości, doktorze. Chcieliśmy też pokazać panu naszą
córeczkę. Ma na imię Sara. Peter, podaj panu doktorowi nasze maleństwo.
Peter rzucił się ku biurku, zawadził o krzesło, zachwiał się, ale na szczęście utrzymał
równowagę. Na pierwszy rzut oka był skończonym niezgrabotą, tym dziwniejsze więc, że
trudnił się wyrobem artystycznych drewnianych mebli, które zdobyły już wiele nagród i
cieszyły się dużym popytem. Podał doktorowi dziecko, jakby oferował mu kawałek drewna.
Chcąc nie chcąc, Troy wziął od niego maleńki tłumoczek.
Sara, rozbudzona tym podawaniem jej z rąk do rak, otworzyła ciemne oczęta, ziewnęła i z
powrotem zapadła w sen. Miała prześliczne malutkie rączki, które zaciskała w piąstki.
– Jest piękna – szepnął Troy, nieco zawstydzony banalnością swych słów. – Musicie być
szczęśliwi.
– Tak – potwierdziła Trisha za siebie i za męża. – Nikt nie zastąpi nam Mandy, ale
czujemy, że budzimy się do nowego życia. Prawda, Peter?
Troy pomyślał, że on również przed kilkoma minutami rozważał coś podobnego.
Peter podrapał się po policzku. Utkwił wzrok w blacie biurka.
– Nie owijał pan słów w bawełnę, doktorze – powiedział. – Nie lubię, kiedy ktoś próbuje
ukrywać przede mną prawdę. Pan inaczej. Pan powiedział nam prawdę w oczy.
Sara zakwiliła przez sen.
– Ucieszyliście mnie swoją wizytą – rzekł Troy. – Dzielę z wami wasze szczęście. Życzę też
wam wszystkiego najlepszego na przyszłość. A teraz, Peter, weź ode mnie ten swój skarb, bo
jeszcze się przestraszy i zacznie płakać. I usiądźcie, proszę.
– Ma pan dzieci, doktorze?
– Nie – odparł krótko i dość suchym tonem.
I odtąd już nie mógł się skupić na słowach Trishy. A mówiła mu o różnych rzeczach, jak to
kobieta, która nie skończy, zanim nie wyrzuci z siebie wszystkiego.
Na koniec dodała:
– Musimy już iść, doktorze. Wiemy, że jest pan zajęty. Mam nadzieję, że podobnie jak do
nas, do pana również uśmiechnie się szczęście.
Nie mogła znać kulis jego osobistego życia. Słowa te zatem podyktowała jej intuicja.
– Dziękuję, Trisho. Cieszę się, że wpadliście. Miło też było poznać Sarę.
Kiedy za Winslowami zamknęły się drzwi, Troy głęboko odetchnął. Podszedł do okna i
spojrzał na malownicze szczyty łańcucha gór Grouse i Seymour. On i Lucy często szaleli na ich
zboczach na nartach. I nagle wszystko się urwało. A przecież Trisha i Peter podźwignęli się po
zadanym im ciosie. Mieli dość odwagi, by zdecydować się na jeszcze jedno dziecko, dobrze
wiedząc, jak problematyczne i kruche jest szczęście człowieka. Zaczęli wszystko od początku.
Nagle postanowił. Odpowie pozytywnie na otrzymaną ofertę. Weźmie tę pracę i wyniesie
się stąd. Na pewno w Phoenix nie będzie mu gorzej niż tutaj, w Vancouver, a może być lepiej,
gdyż wokół siebie nie będzie dostrzegał śladów przeszłości. Zrobi nawet więcej. Zacznie
zauważać, że istnieją na świecie oprócz Lucy również inne kobiety i znów będzie się z nimi
umawiać. Być może ponownie się ożeni.
Lecz żeby wziąć kolejny ślub, musiałby najpierw formalnie rozwieść się z Lucy. Pomysł ten
wydał mu się tak śmieszny, że aż absurdalny.
W końcu opuścił gabinet i poszedł na wyznaczone na wpół do piątej zebranie zarządu
szpitala. Ma się rozumieć, dyskusję zdominowała sprawa rządowych cięć budżetowych na
służbę zdrowia. Wypowiedzi były ostre. Troy w krytyce nie ustępował innym, a nawet użył
kilku niecenzuralnych słów. Był wściekły i ani myślał za swoją wściekłość przepraszać.
Zebranie cokolwiek się przeciągnęło. Kiedy więc wrócił do swego gabinetu, zaczaj szybko
przebierać się w „cywilne" ubranie. Wiążąc krawat przed lustrem, zauważył pierwsze ślady
siwizny na skroniach. Ostatecznie miał trzydzieści siedem lat. Dobiegał czterdziestki. Jeżeli
chciał zacząć wszystko od początku, musiał się pośpieszyć.
Raz jeszcze przebiegł oczami list. W końcowym zdaniu wyrażano nadzieję, że odpowie na
ich propozycję do pierwszego września.
Jutro poprosi Vere, żeby natychmiast wysiała faks. Lecz zanim podejmie ostateczną
decyzję, musi wpierw zrobić rozpoznanie terenu. Niebawem rozpoczynał trzytygodniowy
urlop. Dziesięć dni żeglowania ze starym przyjacielem Gavinem będzie mógł bez trudności
połączyć z wizytą w Phoenix.
A jeśli już poważnie myśli o nowym początku, to postanowił, że jednak pójdzie na randkę
jeszcze dziś wieczór. Umówił się z tą lekarką z okulistyki, która przez pół roku od swojego
przybycia tu z Montrealu uczyniła okulistykę jednym z wiodących oddziałów.
Doktor Martine Robichaud była inteligentną i urodziwą kobietą. A także świetną
specjalistką. Wszystko też wskazywało na to, że on, Troy, wpadł jej w oko. Miało to być już ich
trzecie z kolei spotkanie, przy czym na dwóch poprzednich posunął się jedynie do dotykania
jej łokcia czy też ramienia przy podawaniu płaszcza. Być może dzisiaj nastąpi jakaś radykalna
zmiana. Najwyższy czas, by zerwać ze wspomnieniami o Lucy. Uwolnić się od kobiety, która
nim wzgardziła, i wybrać tę, której sercu był miły.
Przygładził swoje gęste jasne włosy, chwycił kluczyki od samochodu i szybkim krokiem
opuścił gabinet. Po chwili był już na przyszpitalnym parkingu. Umówił się z Martine o siódmej
w barze na Robson Street i żeby zdążyć na czas, musiał się pośpieszyć.
Przybył pięć minut przed nią. Kiedy stanęła w drzwiach, wszystkie głowy zwróciły się w jej
kierunku, a gwar rozmów wyraźnie przycichł. Troy odczuł niekłamaną przyjemność. Ten hołd
złożony urodzie Martine bardzo mu pochlebiał. Podniósł się i na powitanie pocałował ją w
policzek. Poczuł zapach jej odurzających perfum. Płomienisty dotyk.
Przede wszystkim jednak uderzał kontrast jej stroju: prosta lniana sukienka i klasyczna
złota biżuteria. Mógł iść o zakład, że dobór ten był starannie przemyślany.
Zamówili martini i pogrążyli się w rozmowie o sprawach profesjonalnych. W jej
nienagannym angielskim przebijały ślady francuskiego dziedzictwa. Mówiła interesująco i
dowcipnie, jednak oboje wiedzieli, że nie dla takiej rozmowy spotkali się w tym barze.
Przy drugim drinku zdobył się na propozycję:
– A może zmienilibyśmy lokal? Wszyscy mówią z zachwytem o tej knajpie na Granville
Island. Co powiesz na pomysł zjedzenia tam kolacji?
– Możemy zjeść ją w moim mieszkaniu.
Patrzyła mu prosto w oczy. Jej słowom nie sposób było odmówić jednoznaczności.
– Lubię takie podejście do sprawy – zauważył.
– Zawsze wiem, czego chcę – odparła.
Spojrzał na swoją ślubną obrączkę, którą wciąż nosił, tyle że nie na lewej dłoni, według
kanadyjskiego obyczaju, a na prawej, jakby idąc na kompromis pomiędzy faktycznym
rozpadem małżeństwa a jego duchowym trwaniem.
– Formalnie wciąż jestem żonaty – powiedział. – Ale nie żyję z żoną już od roku.
Kiwnęła głową.
– Wiem o tym. Nie przeczę, że kiedy zainteresowałam się tobą, próbowałam dowiedzieć
Zgłoś jeśli naruszono regulamin