Księżyc w nowiu oczami Edwarda.docx

(69 KB) Pobierz

WSTĘP: MELANCHOLIA

Był środek nocy, a ja wciąż siedziałem wpatrzony w nią. Zapewne, gdybym był normalny, nie

byłoby mnie tutaj. Nie przyglądałbym się miłości mego życia podczas gdy ona spała. Ja jednak nie

byłem normalny- byłem potworem, który dopiero po blisko stuleciu swego życia poczuł, że znalazł

sens swego istnienia. Tym sensem była piękna i delikatna ludzka dziewczyna, która w tej chwili

rzucała się po łóżku. Zapewne miała w tej chwili koszmar. Ja jednak nie chciałem jej budzićzupełnie

nie wiedziałem dlaczego. Bella nie wiedziała, że tę noc miałem zamiar spędzić u jej boku.

Mieliśmy spotkać się dopiero rano przed szkołą, tuż po moim powrocie z polowania.

Polowanie było koniecznością jeśli Bella miała być blisko mnie, a pragnąłem tego bardziej niż

czegokolwiek innego na świecie. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nigdy nie

powinniśmy być razem, jednak by poczuć ją chociaż przez chwilę w swych ramionach, byłem

gotów na wieczne cierpienie. Bella przekręciła się na łóżku. Spojrzałem na nią. Dziś kończyła 18

lat. Zdawałem sobie oczywiście sprawę, jak ją to przytłaczało. Od kilku tygodni chodziła przybita.

Uśmiechała się, odwzajemniała, a nawet częściej wymuszała pocałunki, jednak wszystkie gesty,

każde słowo skłaniały się ku temu, że miała przestać być moją równolatką. Dla mnie tak właśnie

powinno być.Gdybym nie istniał, a istnieć nie powinienem, żyłaby teraz jak każda normalna

dziewczyna. Miałaby normalnych znajomych, a nie przyjaciół w rodzinie wampirów.

Powoli nadchodził ranek, a musiałem jeszcze wrócić do domu. Niechętnie wstałem z bujanego

fotela w kącie pokoju, ucałowałem Bellę w czoło i wymknąłem się przez okno.

Biegłem tylko krótką chwilę do domu, a jednak poczułem się dziwnie wolny. Emmetta i Rosalie nie

było w domu. Carlisle i Esme, tak jak Alice i Jasper byli razem na górze, a ja nie chciałem im

przeszkadzać. Usiadłem w salonie przy moim fortepianie i zacząłem grać. Jak zawsze mimo iż nie

miałem przed sobą nut melodia, która wydobywała się spod moich palcy była tą, którą napisałem z

myślą o mojej jedynej miłości. Ta melodia powodowała, że czułem się szczęśliwy na jeden z

najdoskonalszych sposobów.

"Byłeś u niej?"

Mimo iż było to pytanie Alice doskonale znała na nie odpowiedź.

- Tak.

"Cieszę się, że ją masz. W pełni zasługiwałeś na kogoś takiego jak ona, kogoś kto uczni cię

szczęśliwym"

Nic nie odpowiedziałem. Po prostu grałem. Nie chciałem by cokolwiek zakłóciło ten idealny

moment wyciszenia.

"Cóż, widzę Edwardzie, że nie masz najmniejszej ochoty rozmawiać ze mną w tej chwili."

Wiedziałem, że jest to tylko prowokacja. Ten narwany chochlik zawsze tak robił. I tylko ja, który

dobrze znałem mechanizm działania jej sztuczek, mogłem się jej skutecznie oprzeć .

Wyjrzałem przez okno. Powoli zaczynało świtać. Za niecałą godzinę będę mógł zobaczyć Bellę.

Będę mógł poczuć jej zapach, poczuć jej miękkie usta na swoich. Ta myśl spowodowała, że

melancholijny nastrój, który dziś był powodem mych długich i niepokojących rozważań prysł jak

bańka mydlana. Pobiegłem po schodach do mojego pokoju. Pierwszym co wyczułem zaglądając do

szafy były jeansy i t-shirt, które jak najszybciej na siebie założyłem. Przerzuciłem plecak przez

ramię i zbiegłem na dół. Po domu kręcili się już pozostali. Carlisle, który szykował się do pracy,

Esme, która układała kwiaty po pokoju, Alice, która czekała na mnie już przy wejściu do garażu.

Od kiedy w zeszłym roku Rose, Emmett i Jasper zakończyli po raz kolejny swoją edukację w

liceum, poczułem że ludzie w szkole zrobili się bardziej rozluźnieni. Mieli w końcu trzech

Cullenów z głowy. Niby teraz z Alice integrowaliśmy się z pozostałymi, ale robiliśmy to tylko dla

Belli. Nie mogła stracić wspomnień znajomych z lat szkolnych, tylko z tego powodu, że jest z kimś

takim jak ja. Jeśli miałbym być szczery, byłoby mi dużo łatwiej to wszystko znieść, gdyby w tym

gronie zabrakło przebrzydłego Mike'a Newtona. Droga do szkoły minęła nam szybko. Alice o nic

nie pytała, a ja nic nie opowiadałem. W tej chwili najważniejsze dla mnie było tylko wreszcie ją

zobaczyć. Nieposłuszna myśl wyrwała się Alice.

- Będzie zła o ten prezent.

- Och Edwardzie nie przesadzaj. w sumie ten zakaz tyczył się bardziej ciebie.

Ale ja już jej nie słuchałem, ponieważ w tej chwili na parking szkolny wjechał sens mego istnienia.

Oparty o moje volvo czekałem by móc złożyć pocałunek na jej ustach. Gdyby nie to, że moje serce

przestało bić parę dekad wcześniej, jak nic jego bicie by przyspieszyło.

 

I. PRZYJĘCIE

Widziałem, że już mnie zauważyła, widziałem doskonale wyraz jej twarzy, kiedy uświadomiła

sobie co w swoich rękach trzyma Alice.

"Żadnych prezentów, nie chcę żadnych prezentów"- doskonale wyuczona na pamięć formuła

wybrzmiewała z jej ust jeśli tylko ktoś poruszył przy niej temat jej urodzin. Ze złością trzasnęła

drzwiami swojej wiekowej furgonetki i ruszyła w naszym kierunku. Nie mogłem pojąć, dlaczego

nie pozwoliła mi jeszcze, bym kupił jej jakiś nowy, cichy i bezpieczny samochód.

Jej wymówka zawsze brzmiała tak samo "Już samo to że przy mnie jesteś jest dla mnie

największym prezentem jaki możesz mi podarować". Jakby było w tym chodź odrobinę prawdy.

- Wszystkiego najlepszego Bello!- krzyknęła Alice, kiedy podeszła do niej.

- Cii!- no tak, bo jeszcze ktoś by usłyszał.

Alice dalej kontynuowała swoje wywody, nie zważając na reakcje Belli.

- Otworzysz swój prezent teraz, czy później?

Dostrzegłem gniewne spojrzenie rzucone mi przez Bellę.

- Żadnych prezentów.

- Dobra, wrócimy do tego później. I co, podoba ci się ten album, który przysłała ci mama? A aparat

fotograficzny od Charliego? Fajny, prawda?

W ogóle nie wydawała się zdziwiona wiedzą Alice. Bella znała tajemnice mojej rodziny i doskonale

wiedziała co też potrafimy.

- Tak, świetny. Album też.

- Moim zdaniem to bardzo trafiony pomysł. W końcu tylko raz w życiu kończy się liceum. Warto

wszystko starannie udokumentować.

- I kto to mówi? Przyznaj się, ile razy byłaś w czwartej klasie?

- Ja, to co innego.

Podeszły do mnie. Moja ręka machinalnie wyciągnęła się w kierunku jej dłoni byle tylko ja

dotknąć. Ścisnąłem delikatnie jej palce. Ten gest wystarczał za każde słowo, jakie mógłbym

powiedzieć do niej w tej chwili. Czułem, jak serce Belli zaczyna łomotać. Uśmiechnąłem się do

niej. Było to dla mnie takie niezwykłe, że kochałem ja, a ona w jakiś sposób odwzajemniała to

uczucie.

- Jeśli dobrze zrozumiałem, mam ci nie składać życzeń, tak?- Spytałem mając nadzieję, że może

jednak zmieniła zdanie. A ja jak nic popędziłbym natychmiast za najcudowniejszym prezentem dla

niej. W takich chwilach żal spowodowany brakiem możliwości słyszenia jej myśli przybierał

gwałtownie na sile.

- Zgadza się.

- Chciałem się tylko upewnić. Mogłaś w międzyczasie zmienić zdanie. Wiesz, większość ludzi lubi

mieć urodziny i dostawać prezenty.

Alice na te słowa parsknęła śmiechem.

- Spodoba ci się, sama zobaczysz. Wszyscy będą dla ciebie mili i będą ci ustępować. Co w tym

takiego okropnego? - spytała retorycznie, ale i tak jej odpowiedziała.

- To, że się starzeję.

Przestałem się uśmiechać.

- Osiemnaście lat to jeszcze nie tak dużo - stwierdziła Alice. - Kobiety zwykle denerwują się

urodzinami, dopiero, gdy skończą dwadzieścia dziewięć.

- Ale jestem już starsza od Edwarda - wymamrotała.

Westchnąłem tylko. Więc to był jedyny powód.

- Formalnie rzecz biorąc, tak - powiedziała Alice pogodnie - ale w praktyce to przecież tylko jeden

mały roczek.

Bella jednak nie wydawała się za bardzo przekonana argumentami wysuniętym przez Alice. Odkąd

tylko byliśmy razem, nie było dnia, by nie poruszała tematu swojej ewentualnej przemiany. Nie

mogłem uwierzyć, że chciała dołączyć do rodziny potępionych, że była w stanie poświęcić swoje

życie dla wieczności spędzonej ze mną. Zapewne nie mógłbym spojrzeć w lustro wiedząc, że Bella

stała się potworem przeze mnie.

- O której się u nas pojawisz? - Alice zmieniła temat.

- Nie wiedziałam, że mam się dziś u was pojawić.- Wyczułem dziwne zaniepokojenie w głosie

Belli, kiedy usłyszała pełne entuzjazmu pytanie Alice.

- No, nie bądź taka - zaprotestowała. - Chyba nie pozbawisz nas frajdy?

Kolejny raz żałowałem, że nie mogę słyszeć jej myśli, jednak jej wyraz twarzy mówił

wystarczająco wiele. Nie chciałem jej do niczego zmuszać, ale doskonale wiedziałem, że całej (no

może prawie całej) rodzinie zależało na tym, by Bella przyszła dziś na przyjęcie urodzinowe,

którego główną organizatorką była moja kochana siostra.

- Podjadę po nią zaraz, jak wróci ze szkoły. - To wydało mi się najbardziej odpowiednie w tej

chwili.

- Po szkole pracuję! - Bella jak nic zwietrzyła podstęp.

- Nie dziś - poinformowała ją Alice, zadowolona z własnej zapobiegliwości. - Rozmawiałam już na

ten temat z panią Newton. Załatwi zastępstwo. Kazała złożyć ci w jej imieniu najserdeczniejsze

życzenia urodzinowe.

- To nie wszystko. E... - Zabrakło jej już w tej chwili wymówek. - Nie obejrzałam jeszcze Romea i

Julii na angielski.

Alice prychnęła.

- Znasz tę sztukę na pamięć!

- Widziałaś już film z DiCaprio - przypomniała Alice oskarżycielskim tonem.

- Pan Berty kazał nam obejrzeć tę wersję z lat sześćdziesiątych. Ponoć jest lepsza.

W takich momentach byłem wręcz zaniepokojony jej zachowaniem. Całkowicie człowiecze

zachowania czy okazje nic dla niej nie znaczyły. Prowadziła taki niby wampirzy tryb życia wciąż

pozostając człowiekiem.

- Możesz się stawiać, Bello, proszę bardzo, ale...

Znałem plan działania Alice doskonale. Miała na celu zmiękczyć serce Belli i działać bez

opamiętania tworząc dla Belli przyjęcie jej marzeń. Przynajmniej ona tak myślała.

- Uspokój się, Alice. Nie możemy zakazać Belli oglądania filmu. A już szczególnie w jej urodziny.-

Gdyby wzrok Alice mógłby mnie zabić, leżałbym już martwy.

- Właśnie.

- Przywiozę ją koło siódmej.- Alice rozchmurzyła się.

- W porządku. W takim razie, do zobaczenia wieczorem! Będzie fajnie, obiecuję! - W szerokim

uśmiechu zaprezentowała idealny zgryz.

Mały i wnerwiający chochlik ucałował policzek Belli i tanecznym krokiem poszedł w stronę

budynku w swojej głowie wymyślając już całą scenerie.

- Nie chcę żadnego... - kiedy zaczęła to mówić przycisnąłem swój palec do jej miękkich ust.

- Zostawmy tę dyskusję na później. Chodź już, bo się spóźnimy.

Delikatnie objąłem ją w pasie i ruszyliśmy ku głównemu wejściu do szkoły.

Stwierdziłem, że opiekowanie się Bellą to zajęcie wymagające mojej ciągłej obecności, stąd

też pojawił się u mnie pomysł zmiany mojego planu lekcji. Wystarczało spojrzeć tylko w oczy pani

Cope, by ta zrobiła co jej się powiedziało bez żadnych ale. Zbyt dokładnie chyba przysłuchiwałem

się jej mało grzecznym myślom, gdyż zdecydowanie tego dnia słyszałem za wiele.

"Ta Swan to ma dopiero szczęście. Oh gdybym mogła być w jej wieku."

Uważałem za niestosowne takie zachowanie, ale jak to sobie zawsze usprawiedliwiałem ich przede

mną "To tylko nieposłuszne myśli". Bella była najważniejsza i tylko ona się dla mnie liczyła. Z

początku irytował mnie stosunek innych, to jak twierdzili "Ona jest z nim tylko dla kasy", "Co ona

ma w sobie, czego ja nie mam?". Z całą pewnością żadna inna dziewczyna nie byłaby w stenie

zastąpić mi Belli. Dzisiejszego dnia była ona całkowicie poza światem żywych. I choć nie

słyszałem jej myśli mogłem chyba całkiem trafnie określić gdzie się znajdywała. Udzielił mi się jej

humor i powróciłem do rozmyślań z rana. Coraz częściej zastanawiałem się, czy aby na pewno

związanie się z Bellą było nieuniknione. Oczywiście kochałem każde jej spojrzenie, gest, uśmiech

na jej twarzy, to jak się czerwieniła, kiedy ktoś ją zawstydził, ale cały czas twierdziłem, że

zasługuje na kogoś lepszego. I choć tak właśnie myślałem, to ostatnia rzeczą, jaką bym sobie życzył

było to, żeby Bella chciała się związać z kimś takim jak Mike Newton. Dobrze, że przynajmniej nie

patrzy już na nią w ten dziwnie zachłanny sposób. Zawsze wtedy miałem ochotę rozerwać go na

strzępy, a powstrzymywałem się tylko dlatego, że Belli by się to nie spodobało. W sumie, gdyby

ona tylko tego chciała, moglibyśmy żyć tak, jak to dla nas zaplanowano. Ja wiecznie młody przy

starzejącej się Belli- nie sprawiałoby mi to problemu. Kochałbym ją do końca jej dni, a po śmierci

Belli zadbałbym o to, by jak najszybciej do niej dołączyć. Nie poruszałem już z nią tematu urodzin.

Po tym jak zrobiła się spokojniejsza, mogłem stwierdzić, że było to słuszne posunięcie. Po tych

kilku godzinach spędzonych na przedmiotach, które nie były w stanie już nauczyć mnie niczego

nowego, ruszyliśmy w stronę stołówki. Przyłączyła się do nas Alice, która wciąż była zajęta

planowaniem przyjęcia. Oboje zdecydowanie lepiej czuliśmy się siedząc przy stoliku z naszym

rodzeństwem, jednak Jasper, Rose i Em skończyli szkołę (po raz czwarty zresztą), a my siadaliśmy

ze znajomymi Belli. Nie chciałem jej ranić, mówiąc co tak naprawdę myślą o niej, nas jej

"przyjaciele", co nie oznaczało, że chciałem to tolerować. Siadaliśmy z brzegu. Wydawało im się,

że to oni podjęli taka decyzje, ale prawda jest, że za nic nie usiadłbym gdzie indziej. Tego dnia

również mogłem posłuchać dość niewybrednych myśli. Tu zawsze wydawało mi się dziwne

podobieństwo myśli Jessiki i Lauren. Zdecydowanie dwulicowość miały w genach.

"Przyszła królewna z księciem".

"Ależ ona paskudna, w ogóle do niego nie pasuje".

Przy stoliku siedzieli również z nami Ben i Angela. Uśmiechałem się sam do siebie na wspomnienie

mojej intrygi, która weszła w życie z pomocą Emmetta. Alice spojrzała się na mnie badawczym

wzrokiem.

"Co ci tak wesoło?"

- Nic, nic...

Dzień minął szybko. Umówiłem się z Alice, że to ona wróci dziś moim samochodem, natomiast ja

pojadę z Bellą. Zdecydowanie wyczuła ona podstęp już w drodze na parking. Błyskawicznie

otworzyłem przed nią drzwiczki od strony pasażera. Mimo że padł deszcz, nie śpieszno było jej

wejść do samochodu.

- Dziś moje urodziny. Chyba dasz mi prowadzić?

- Tak jak sobie tego życzyłaś, udaję, że nie masz dziś urodzin.

- Jeśli to nie moje urodziny, to nie muszę do was wpadać dziś wieczorem...- Czasami jej

zachowanie doprowadzało mnie do białej gorączki. Szczerze nie chciałem jej tego mówić, ale

kierowca był z niej marny.

- No dobrze, już dobrze. - Zamknąłem drzwiczki od strony pasażera, i obszedłem furgonetki, by

otworzyć te od strony kierowcy. - Wszystkiego najlepszego.- Nie mogłem się oprzeć by zrobić jej

na złość.

- Cicho! - Zdecydowanie żałowała, że nie usiadła po stronie pasażera.

Jadąc tak tym jej ślimaczym tempem chciałem dać jej wskazówkę, czego może się spodziewać po

dzisiejszym przyjęciu. Bawiłem się sędziwym jak i słabo działającym radiem.

- Strasznie kiepsko odbiera.

Moja wypowiedź zdecydowanie się jej nie spodobała.

- Jak ci się nie podoba, to wracaj do swojego volvo. - Bella zaczęła się robić drażliwa. I bynajmniej

nie chodziło tu o moja uwagę. Jej zdenerwowanie wydało mi się zabawne. Musiałem uważać, żeby

nie parsknąć śmiechem.

Droga minęła nam w milczeniu. Najwyraźniej złość na Alice jej nie przeszła. Nie ma co, miała

humor na zabawę. Kiedy podjechała pod swój dom, delikatnie ująłem jej twarz w moje dłonie. Była

bardziej krucha niż większość ludzi.

- Powinnaś być dziś w dobrym nastroju. To twój dzień.

- A co, jeśli nie chcę być w dobrym nastroju? - spytała. Jej serce znów zaczęło wykonywać dobrze

znane mi ewolucje. Gdyby mogła usłyszeć moje serce, wiedziałaby, że działa na mnie tak samo.

- Szkoda, że nie chcesz.

Delikatnie ją pocałowałem, jednak to przerodziło się w coś więcej.

Minęła chwila. Czułem, jak Bella obejmuje mnie za szyję, jak wpija się jeszcze mocniej w moje

wargi. Wraz z większą namiętnością obudził się we mnie potwór, który dawał o sobie znać.

Musiałem przestać, aby jej nie skrzywdzić. Pojawił się palący gardło ogień. Balansowaliśmy na

granicy moich możliwości, a ona nic mi nie ułatwiała. Pachniała tak smakowicie. "Przestań!"

krzyknąłem w myślach. Musiałem to przerwać. Delikatnie ja odsunąłem, zdejmując jej ręce z mojej

szyi. Pewnych granic nie można przekraczać.

- Błagam, bądź grzeczną dziewczynką - zamruczałem jej nad uchem, po czym pocałowałem ją

krótko w usta. Bella oddychała niczym po maratonie. Przyłożyła swoją dłoń do serca.

- Jak myślisz, przejdzie mi to kiedyś? Czy moje serce przyzwyczai się kiedyś do twojego dotyku?

- Mam nadzieję, że nie - byłem zadowolony, że właśnie tak na nią działam.

- Macho! Obejrzysz ze mną potyczki Montekich i Kapuletów?

- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.

Rozłożyłem się w salonie, kiedy Bella włączała film. Osobiście nie przepadałem za tą sztuką,

jednak bliskość Belli wszystko wynagradzała. Oparła się o mój tors. Dla innych z mojego gatunku

mogłoby się wydawać, że mam normalna temperaturę ciała, jednak ona czuła chłód. Okryłem ją

kocem, by nie zmarzła.

- Wiesz, nigdy nie przepadałem za Romeem.

- Co masz mu do zarzucenia? - spytała, niemile zaskoczona.

- Hm, przede wszystkim najpierw jest zakochany w tej całej Rozalinie - nie uważasz, że to nieco

dyskredytuje stałość jego uczuć? A potem, kilka minut po ślubie z Julią, zabija jej kuzyna.

Przyznasz, że nie jest to zbyt rozsądne z jego strony. Popełnia błąd za błędem. W dużej mierze sam

jest sobie winny.- tak, skąd ja to znałem.

Słychać było tylko ciche westchnięcie.

- Nie musisz tu ze mną siedzieć.

- Posiedzę. I tak będę patrzył głównie na ciebie. - Była to najprawdziwsza prawda. Nigdy nie

miałem dość przyglądać się jej, czy też jej zachowaniu. - Będziesz płakać?

- Raczej tak. Jeśli pozwolisz mi się skupić.

- W takim razie nie będę ci przeszkadzał - Nie miałem jednak takiego zamiaru. Delikatnie

całowałem ją we włosy. Po jej ciele przechodziły miłe dreszcze ekscytacji.

Doskonale także znałem kwestie Romea, więc wkrótce zmieniłem taktykę i zacząłem szeptać jej do

ucha jego kwestie.

Patrzyłem na nią zafascynowany, kiedy popłakała się podczas sceny w której Julia budzi się i widzi

martwego Romea.

- Muszę przyznać, że mu poniekąd zazdroszczę - powiedziałem, ocierając jej anielską twarz z łez.

- Śliczna ta Julia, prawda?

Zupełnie mnie nie zrozumiała.

- Nie zazdroszczę mu dziewczyny, tylko tego, z jaką łatwością Romeo mógł ze sobą skończyć. Wy,

ludzie, to macie dobrze! Starczy dosypać sobie trochę ziółek do picia i...

- Co ty wygadujesz?

- Raz w życiu zastanawiałem się nad tym, jak się zabić, a z doświadczeń Carlisle'a wynika, że w

naszym przypadku nie jest to takie proste. Chyba pamiętasz, jak ci opowiadałem o jego przeszłości?

Sam nie wiem, ile razy próbował popełnić samobójstwo, po tym jak się zorientował... po tym jak

się zorientował, czym się stał... - Zupełnie nie wiem co mnie napadło, żeby to powiedzieć. Chyba

musiałem dać upust jakoś swoim emocjom. Widziałem jej poważną minę, musiałem jak najszybciej

rozładować sytuację. - A jak sama dobrze wiesz, wciąż cieszy się świetnym zdrowiem.

Spojrzeliśmy sobie prosto w oczy.

- Nigdy mi nie mówiłeś, że zastanawiałeś się nad samobójstwem. Kiedy to było?

- Na wiosnę... kiedy o mały włos... - Zdałem sobie sprawę, że za każdym razem, kiedy Belli przy

mnie nie ma od razu opracowuję plan awaryjny,w razie, gdyby jej zbrakło w moim życiu na

zawsze.- Oczywiście koncentrowałem się na tym, żeby odnaleźć cię żywą, ale jakaś cześć mojej

świadomości obmyślała też plan awaryjny. Jak już mówiłem, to dla mnie nie takie proste, jak dla

człowieka.

Bella całkowicie zamarła. Z wyrazu jej twarzy mogłem odczytać głównie jedno- niedowierzanie.

- Plan awaryjny? - powtórzyła.

- Wiedziałem, że nie mógłbym żyć bez ciebie, ale nie miałem pojęcia, jak się zabić - Emmett i

Jasper na pewno odmówiliby, gdybym poprosił ich o pomoc. W końcu doszedłem do wniosku, że

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin