Eddings David - Gambit Magów.rtf

(625 KB) Pobierz
Prolog

DAVID EDDINGS

 

 

 

Gambit czarodziejów

III tom Belgariady


PROLOG


Będący opowieścią o tym, jak Gorim szukał Boga dla swego Ludu i jak odnalazł ULa na świętej Górze Prolgu.

na podstawie Księgi Ulgo i innych fragmentów

 

 

 

Na Początku Dni świat został utkany z ciemności przez siedmiu Bogów, którzy stworzyli też bestie i ptactwo, węże i ryby, a na końcu Człowieka. I żył w niebiosach duch znany jako UL, który nie przyłączył się do kreacji. A ponieważ nie podzielił się swą potęgą ni mądrością, wiele z tego, co stworzono, było i niedoskonałe, wiele powstało istot dziwnych i wstrętnych. A młodsi Bogowie zamierzali je unicestwić, aby cały świat mógł być piękny.

Lecz UL wyciągnął swą rękę i powstrzymał ich, mówiąc:

- Coście wykuli, unicestwione być nie może. Porwaliście na strzępy osnowę i pokój między niebiosami, by powstał ten świat dla waszej rozrywki i zabawy. Wiedzcie jednakże, iż cokolwiek stworzyliście, choćby i potwornego, trwać będzie jako przyganą dla waszej głupoty. W dniu, gdy pierwsza z rzeczy przez was stworzonych unicestwioną będzie, wszystko będzie unicestwione.

Gniew ogarnął młodszych Bogów. Każdej potwornej i wstrętnej istocie mówili:

- Udaj się do ULa i niech on będzie twym Bogiem. Potem każdy z Bogów wybrał spośród ludzkich narodów ten, który sobie upodobał. A gdy pozostali jeszcze ludzie, którzy żadnego Boga nie mieli, młodsi Bogowie odpędzili ich, mówiąc:

- Idźcie do ULa, on będzie waszym Bogiem.

Przez długie, smętne pokolenia wędrowali Bezbożni w rozpaczy, i nikt ich nie słuchał pośród głuszy i pustkowi Zachodu.

Aż pojawił się między nimi człowiek prawy i sprawiedliwy imieniem Gorim. Zebrał wokół siebie tłumy i tak do nich przemówił:

- Więdniemy i padamy jak liście od trudów naszej wędrówki. Umierają nasze dzieci i nasi starcy. Lepiej, by zginął jeden niż wielu. Zostańcie więc tutaj i odpoczywajcie na tej równinie. Ja sam ruszę na poszukiwanie Boga o imieniu UL, byśmy mogli go czcić i poprzez niego znaleźć swe miejsce w świecie.

Przez lat dwadzieścia na próżno Gorim szukał ULa. Czas jednak płynął, posiwiały mu włosy i zmęczył się swą wędrówką. W rozpaczy wspiął się na wysoką górę i wielkim głosem zakrzyknął ku niebiosom:

- Dość! Nie będę dłużej szukał! Bogowie są tylko drwiną i oszustwem, a świat nagi jest i pusty. Nie ma żadnego ULa. Dość mam klątw i nieszczęść mego życia!

Usłyszał go Duch UL.

- Dlaczego gniew czujesz do mnie, Gorimie? - zapytał. - Twe stworzenie i twe wypędzenie nie moim były dziełem.

Gorim przeląkł się i upadł na twarz. A UL przemówił znowu.

- Powstań, Gorimie, bowiem nie jestem twym Bogiem. Gorim nie wstawał.

- O Boże mój! - zawołał. - Nie kryj swego oblicza przed ludźmi, którzy srogie ponoszą cierpienia, gdyż zostali wypędzeni i nie mają Boga, który by ich ochraniał!

- Powstań, Gorimie - powtórzył UL. - Odejdź z tego miejsca. Przerwij swe skargi. Gdzie indziej szukaj sobie Boga i zostaw mnie w spokoju.

A jednak Gorim wciąż nie wstawał.

- O Boże mój - powiedział. - Zostanę tutaj. Twój lud cierpi głód i pragnienie. Czekają na twe błogosławieństwo, szukają miejsca, gdzie mogliby zamieszkać.

- Twoje słowa nużą mnie - odparł UL i odszedł. Gorim pozostał na górze, a zwierzęta ziemi i ptactwo powietrzne nosiły mu strawę. Dłużej niż rok czekał. Potem istoty potworne i wstrętne, które Bogowie stworzyli, przyszły i usiadły mu u stóp, spoglądając na niego.

Duch UL zaniepokoił się i w końcu stanął przed Gorimem.

- Wciąż jesteś tutaj?

Gorim padł na twarz i odpowiedział:

- O Boże mój, lud twój wzywa cię w swym cierpieniu. Duch UL umknął. Lecz Gorim czekał na górze kolejny rok. Smoki przynosiły mu chleb, a jednorożce wodę. I znowu stanął przed nim UL i zapytał:

- Wciąż tutaj jesteś? Gorim padł na twarz.

- Boże mój - zapłakał. - Lud twój ginie pozbawiony twej opieki.

I UL uciekł od człowieka sprawiedliwego.

Kolejny rok minął, a niewidziane, bezimienne stwory nosiły Gorimowi żywność i wodę. Aż Duch UL przybył na wysoką górę i rozkazał:

- Powstań, Gorimie. A Gorim błagał leżąc:

- Boże mój, miej łaskę.

- Powstań, Gorimie - powtórzył UL. Schylił się i podniósł go własnymi rękami. - Jestem UL, twój Bóg. Nakazuję ci stanąć przede mną.

- Będziesz więc moim Bogiem? - spytał Gorim. - I Bogiem dla mego ludu?

- Jestem Bogiem twoim i twego ludu - rzekł UL. Gorim spojrzał ze szczytu w dół i zobaczył wstrętne bestie, które opiekowały się nim w jego cierpieniu.

- A co z nimi, Boże mój? Czy zechcesz być także Bogiem bazyliszka i minotaura, smoka i chimery, jednorożca i stwora bezimiennego, skrzydlatego węża i stwora niewidzianego? Oni bowiem też zostali wygnani. A jednak w każdym z nich jest piękno. Nie odwracaj od nich swego oblicza, Boże mój, gdyż zasługują na łaskę. Przysłali je do ciebie młodsi Bogowie. Kto będzie ich Bogiem, jeśli ty je odepchniesz?

- Zrobili to mi na złość - odparł UL. - Te stworzenia przysłali do mnie młodsi Bogowie, by wstydem mnie okryć za to, że ich zganiłem. Nie zostanę dobrym Bogiem dla potworów.

Stworzenia u stóp Gorima jęknęły. Gorim siadł na ziemi i oświadczył:

- Czekał więc będę, Boże mój.

- Czekaj, jeśli taką masz ochotę - rzekł UL i odszedł. I było jak dawniej. Gorim czekał, stworzenia żywiły go, a UL odczuwał niepokój. Wreszcie ustąpił Wielki Bóg przed świątobliwością Gorima i przybył ponownie.

- Wstań, Gorimie, by służyć swemu Bogu. - UL schylił się i uniósł Gorima. - Sprowadź do mnie te stworzenia, które siedzą przed tobą, a ja przyjrzę się każdemu z osobna. Jeśli w każdym jest piękno i godność, jak twierdzisz, wtedy zgodzę się być także ich Bogiem.

Wtedy Gorim sprowadził stworzenia przed oblicze ULa. A one padały przed nim i skomlały, błagając o jego błogosławieństwo. UL zdumiewał się, że dotąd nie widział piękna każdego z tych stworzeń. Podniósł swe ręce i pobłogosławił je, mówiąc:

- Ja jestem UL i znajduję w każdym z was piękno i godność. Będę waszym Bogiem, a wy żyć będziecie w szczęściu i pokoju,

Gorim radował się z głębi serca i nazwał wysoki szczyt, na którym wszystko to się zdarzyło, Prolgu, co znaczy „Święte Miejsce”. A potem odszedł i powrócił na równinę, by poprowadzić lud swój do jego Boga. Lecz oni nie poznali Gorima, gdyż dotknęły go ręce ULa i kolor go opuścił, pozostawiając ciało i włosy białe niczym świeży śnieg. Ludzie bali się go i odpędzali od siebie kamieniami.

I poskarżył się Gorim ULowi:

- Boże mój, twoje dotknięcie odmieniło mnie i lud mój mnie nie poznaje.

UL uniósł dłoń i wszyscy ludzie stali się bezbarwni jak Gorim. A Duch UL przemówił do nich wielkim głosem:

- Baczcie na słowa swego Boga. Oto jest ten, którego zwiecie Gorimem, a on przekonał mnie, bym przyjął was jako lud mój, strzegł was i bronił, i był Bogiem nad wami. Od dzisiaj nazywać się będziecie UL-Go, na pamiątkę moją i jako symbol świątobliwości. Uczyńcie, jako wam nakazuje i pójdźcie, gdzie was poprowadzi. A tych, którzy nie posłuchają go i nie pójdą za nim, odetnę jak gałąź się odcina, by więdli i zginęli, i więcej ich nie było.

Gorim rozkazał ludziom, by wzięli swój dobytek i bydło swoje, i ruszyli za nim w góry. Ale starsi tego ludu nie uwierzyli mu, ani temu, że głos ów był głosem ULa. Odzywali się do Gorima z pogardą, mówiąc:

- Uczyń cud na dowód tego, że sługą jesteś Boga ULa.

- Spójrzcie na skórę swoją i włosy - odrzekł im Gorim. - Czy ten cud wam nie wystarcza?

Zawstydzili się i odeszli. Ale przyszli do niego znowu, mówiąc:

- Znak ten dotknął nas z powodu jakiejś zarazy, którą przyniosłeś z miejsca nieczystego. Nie jest to dowód łaski ULa.

Gorim wzniósł ramiona, a stworzenia, które go żywiły, przyszły do niego niby owce do pasterza. Starsi przerazili się i odeszli. Wkrótce jednak wrócili, mówiąc:

- Stworzenia te potworne są i wstrętne. Jesteś demonem zesłanym, by doprowadzić lud nasz do zguby, a nie sługą Wielkiego Boga ULa. Wciąż nie widzieliśmy żadnego dowodu jego łaski.

Gorima znużyły ich słowa i zakrzyknął wielkim głosem:

- Mówię temu ludowi, że słyszał głos ULa. Wiele za was cierpiałem. Teraz wracam do Prolgu, Świętego Miejsca. Niech ci, co chcą pójść za mną, uczynią to. Niech ci, co wolą pozostać, uczynią to.

Odwrócił się i ruszył w góry.

Niektórzy ludzie poszli za nim, ale większa część pozostała. Lżyli oni Gorima i tych, co za nim podążyli.

- Gdzież jest ten cud, który dowieść miał łaski ULa? - pytali. - Nie ruszyliśmy za Gorimem i nie byliśmy mu posłuszni, a przecież nie więdniemy i nie giniemy.

Wtedy Gorim popatrzył na nich ze smutkiem i przemówił po raz ostatni:

- Chcieliście ode mnie cudu. Spójrzcie więc, oto cud. Tak jak wam rzekł głos ULa, zwiędniecie niczym gałąź z drzewa odrąbana. Zaprawdę, tego dnia zginęliście.

I poprowadził tych nielicznych, co za nim podążyli, w góry, do Prolgu.

Ci, co zostali, kpili z Gorima i powrócili do namiotów, by naśmiewać się z głupoty tych, co za nim poszli. Przez jeden rok naśmiewali się i drwili. A potem nie śmieli się więcej, gdyż ich kobiety jałowe się stały i nie rodziły dzieci. Ludzie uwiedli, a z czasem zginęli i nie było ich więcej.

Ci, którzy ruszyli za Gorimem, doszli z nim do Prolgu. Zbudowali miasto. Duch UL był z nimi i mieszkali tam w pokoju ze stworzeniami, które żywiły Gorima.

Gorim żył po wielekroć dłużej niż inni. A po nim każdy Najwyższy Kapłan ULa nosił imię Gorima i dożywał sędziwego wieku. Przez tysiące lat był z nimi pokój ULa i wierzyli, że będzie trwał wiecznie.

Jednak zły Bóg Torak skradł Klejnot stworzony przez Boga Aldura i rozpoczęła się wojna ludzi i Bogów. Torak użył Klejnotu, by ziemię rozerwać i wpuścić morze, Klejnot zaś spalił go straszliwie. I uciekł Torak do Mallorei.

Ziemia oszalała od tej rany, a stworzenia, co żyły w pokoju z ludem Ulgo, także postradały zmysły. Porwały się przeciwko wspólnocie ULa, niszczyły miasta i zabijały ludzi, aż niewielu tylko pozostało.

Ci, którzy ocaleli, uciekli do Prolgu, gdzie stworzenia nie śmiały ich gonić z lęku przed gniewem ULa. Głośne były płacze i lamenty ludzi. Zaniepokojony UL odkrył im wtedy jaskinie leżące pod Prolgu, a ludzie zstąpili do świętych grot ULa i tam zamieszkali.

Nastał czas, gdy Belgarath Czarodziej powiódł króla Alornów i synów jego do Mallorei, by wykraść Klejnot. A kiedy Torak chciał ich ścigać, odepchnął go gniew Klejnotu. Belgarath ofiarował Klejnot pierwszemu Rivańskiemu Królowi mówiąc, że póki któryś z jego następców będzie miał Klejnot w swej pieczy, Zachód będzie bezpieczny.

Alornowie rozeszli się wtedy i ruszyli na południe, ku nowym ziemiom. A ludy innych Bogów, przerażone wojną Bogów i ludzi, także podążyły zajmować nowe ziemie, które nazywali dziwnymi imionami. Jednak lud ULa trwał w jaskiniach Prolgu i nie łączył się z nimi. UL chronił ich i skrywał, a obcy nie wiedzieli, że lud tam żyje. Wiek po wieku, lud ULa nie zwracał uwagi na świat zewnętrzny, nawet gdy światem tym wstrząsnęło zamordowanie Rivańskiego Króla i jego rodziny.

Gdy jednak Torak ruszył pustoszyć Zachód i prowadził wielką armię przez ziemie dzieci ULa, Duch UL przemówił do Gorima. A Gorim wyprowadził swych ludzi nocą, ukradkiem. Spadli na śpiące wojska i wielkie zadali im straty. I tak armia Toraka została osłabiona, by ostatecznie paść przed armiami Zachodu w miejscu zwanym Vo Mimbre.

Wtedy Gorim zebrał siły i wyruszył na radę ze zwycięzcami. I przyniósł stamtąd wieści, że Torak srogie odniósł rany. Ciało złego Boga zostało wykradzione przez jego ucznia Belzedara, i miał Torak leżeć pogrążony we śnie głębokim jak sama śmierć, by przebudzić się dopiero wtedy, gdy spadkobierca rivańskiego rodu ponownie zasiądzie na tronie Rivy - to znaczy nigdy, jako że wiadomym jest, iż ani jeden ze spadkobierców tego rodu nie pozostał przy życiu.

A choć wizyta Gorima w zewnętrznym świecie była zadziwiająca, zdawało się, że nie przyniosła żadnych szkód. Dzieci ULa nadal były szczęśliwe pod opieką swego Boga i życie płynęło jak dawniej. Zauważono, że Gorim mniej spędza czasu na studiowaniu Księgi Ulgo, a więcej na badaniu przegniłych zwojów, gdzie zapisane były dawne proroctwa. Jednak po kimś, kto opuścił groty ULa i wyruszył w świat innych Bogów, należało oczekiwać pewnych dziwactw.

Aż kiedyś niezwykły starzec stanął u wejścia do jaskiń i zażądał rozmowy z Gorimem. A taka była moc jego głosu, że Gorim został wezwany. Potem, pierwszy raz od dnia, gdy ludzie znaleźli w jaskiniach bezpieczne schronienie, wpuszczono tam kogoś, kto nie należał do ludu ULa.

Gorim zabrał obcego do swoich komnat i tam pozostawał z nim zamknięty przez wiele dni. A i później w długich odstępach czasu przybywał ów niezwykły starzec z siwą brodą i w łachmanach, i był witany radośnie przez Gorima.

Razu pewnego jeden z młodych chłopców opowiadał, że widział z Gorimem wielkiego szarego wilka. Lecz był to zapewne sen tylko, chorobą wywołany, chociaż chłopiec nie chciał tego odwołać.

Ludzie przyzwyczaili się i pogodzili z odmiennością swojego Gorima. Lata mijały, a oni dzięki składali swemu Bogu wiedząc, że są ludem wybranym Wielkiego Boga ULa.


CZĘŚĆ PIERWSZA

 

MARAGOR


Rozdział I

 

 

Jej imperialna wysokość księżniczka Ce’Nedra, klejnot rodu Borunów i najpiękniejszy kwiat Tolnedrańskiego Imperium, siedziała ze skrzyżowanymi nogami na skrzyni, pod dębowym sufitem kabiny na rufie okrętu kapitana Greldika. Gryzła w zamyśleniu kosmyk swych miedzianych włosów i przyglądała się, jak lady Polgara opatruje złamaną rękę Belgaratha Czarodzieja. Księżniczka miała na sobie krótką bladozieloną tunikę Driad, a na policzku smugę popiołu. Z góry, z pokładu dobiegały równe uderzenia bębna, podające rytm marynarzom Greldika, którzy wiosłowali pod prąd z zasypanego popiołami miasta Sthiss Tor.

Wszystko było absolutnie straszne, uznała. Zaczęło się jako kolejne posunięcie w grze przeciw władzy ojca, jaką prowadziła, odkąd sięgała pamięcią. I nagle zmieniło się w rzecz śmiertelnie poważną. Wcale nie planowała takiego obrotu spraw, kiedy z mistrzem Jeebersem wymykała się z imperialnego pałacu w Tol Honeth tamtej nocy wiele tygodni temu. Jeebers wkrótce ją porzucił... był zresztą tylko chwilowym pomocnikiem, nikim więcej... a teraz trafiła do tej niezwykłej grupy ludzi o posępnych twarzach, podążających od północy na wyprawę, której celu zupełnie nie mogła pojąć. Łady Polgara, której samo imię budziło w księżniczce dreszcze, dość obcesowo poinformowała ją w Lesie Driad, że zabawa skończona i że żadna ucieczka, pochlebstwa czy prośby nie zmienią faktu, iż ona, księżniczka Ce’Nedra, stanie na Dworze Rivańskiego Króla w dniu swych szesnastych urodzin - jeśli będzie trzeba, to w łańcuchach. Ce’Nedra nie miała cienia wątpliwości, że lady Polgara dokładnie to miała na myśli... przeżyła krótkotrwałą wizję tego, jak wloką ją, dzwoniącą i brzęczącą kajdanami, by w absolutnym poniżeniu postawić w mrocznej sali, a setki brodatych Alornów naśmiewają się z niej. Tego musiała uniknąć za wszelką cenę. Dlatego właśnie towarzyszyła im być może nie całkiem z własnej woli, ale bez jawnego oporu. Blask stali w oczach lady Polgary zawsze zdawał się przypominać wizję kajdanów i brzęczących łańcuchów, a ta wizja o wiele skuteczniej skłaniała księżniczkę do posłuszeństwa niż cała imperialna potęga jej ojca.

Ce’Nedra tylko w przybliżeniu się orientowała, co właściwie robią ci ludzie. Ścigali chyba kogoś czy coś, a trop zaprowadził ich na pełne węży bagna Nyissy. W całą sprawę byli jakoś zamieszani Murgowie, którzy stawiali im straszliwe przeszkody. Także królowa Salmissra interesowała się tą sprawą do tego stopnia, że kazała porwać młodego Gariona.

Ce’Nedra wyrwała się z zadumy, by spojrzeć na chłopca. Na co był potrzebny królowej Nyissy? Jest przecież taki... zwyczajny. To wieśniak, parobek... nikt. Owszem, dość ładny chłopak, trudno zaprzeczyć, z raczej pospolitymi jasnymi włosami, które wciąż opadały mu na czoło i aż ją palce świerzbiały, by je odgarnąć. Miał miłą twarz - choć nic nadzwyczajnego - i ponieważ był tylko trochę od niej starszy, mogła z nim porozmawiać, gdy czuła się samotna albo wystraszona, i kłócić się, gdy była rozdrażniona. Ale zupełnie nie chciał traktować jej z należytym respektem... pewnie nawet nie potrafił. Więc skąd to irytujące spojrzenie? Zastanawiała się nad tym, obserwując go w zamyśleniu.

I znowu to robiła! Gniewnie oderwała spojrzenie od jego twarzy. Dlaczego stale mu się przygląda? Dlaczego odruchowo szuka go wzrokiem za każdym razem, kiedy się zamyśli? Przyłapała się nawet na wynajdywaniu pretekstów, które pozwolą znaleźć się tam, skąd może na niego patrzeć. To głupie!

Ce’Nedra przygryzła kosmyk włosów, pomyślała, przygryzła mocniej, a jej oczy znowu powróciły do dokładnego studiowania twarzy Gariona.

- Wyzdrowieje? - zapytał Barak, jarl Trellheim. Skubał z roztargnieniem bujną rudą brodę, obserwując, jak lady Polgara kończy dopasowywać Belgarathowi temblak.

- Proste złamanie - odparła profesjonalnym tonem. Odłożyła bandaże. - Na starych głupcach rany szybko się goją.

Belgarath skrzywił się, poruszając usztywnioną łupkami ręką.

- Nie musiałaś być taka szorstka, Pol. - Na jego brunatnej tunice widniało kilka plam błota i świeże rozdarcie, świadectwo spotkania z drzewem.

- Musiałam ci ją nastawić, ojcze - stwierdziła. - Nie chciałbyś przecież, żeby zrosła się krzywo.

- Uważam, że to cię bawiło - poskarżył się.

- Następnym razem sam się opatruj - zaproponowała chłodno, wygładzając szarą suknię.

- Muszę się czegoś napić - burknął Belgarath w stronę potężnego Baraka.

Jarl Trellheim stanął w wąskich drzwiach.

- Mógłbyś przynieść Belgarathowi kufel ale - poprosił jakiegoś marynarza.

- Jak on się czuje? - zapytał tamten.

- Jest rozdrażniony - odparł Barak. - I pewnie będzie jeszcze bardziej, jeśli zaraz nie dostanie piwa.

- Już biegnę.

- Rozsądna decyzja.

To był kolejny zadziwiający fakt: arystokraci biorący udział w wyprawie z wyjątkowym szacunkiem traktowali tego starca w łachmanach. A przecież, o ile Ce’Nedra mogła się zorientować, nie miał nawet tytułu. Potrafiła z idealną precyzją określić różnicę między baronem a generałem Legionów Imperium, wielkim diukiem Tolnedry a księciem krwi Arendii, między Strażnikiem Rivy a królem Chereków. Jednak nie miała pojęcia, gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla czarodziejów. Materialistyczny tolnedrański umysł nie przyjmował wręcz do wiadomości ich istnienia. Nic dziwnego, że lady Polgara, nosząca tytuły z połowy królestw Zachodu, była najbardziej szanowaną kobietą na świecie. Ale Belgarath jest przecież włóczęgą, obieżyświatem, a często wręcz zakałą porządku publicznego. A Garion, przypomniała sobie, to jego wnuk.

- Najwyższa pora, ojcze, żebyś nam opowiedział, co się stało - poprosiła swego pacjenta lady Polgara.

- Wolałbym o tym nie mówić - odparł krótko. Zwróciła się do księcia Kheldara, tego niezwykłego drasańskiego arystokraty o ostrych rysach i sardonicznym poczuciu humoru, który z bezczelną miną leżał teraz na ławie.

- A więc, Silku?

- Jestem pewien, że rozumiesz moją sytuację, stary przyjacielu - zwrócił się książę do Belgaratha z głębokim żalem. - Jeśli spróbuję dochować tajemnicy, ona po prostu zmusi mnie do mówienia... wyobrażam sobie, że w sposób bardzo nieprzyjemny.

Belgarath przyjrzał mu się z kamienną twarzą, po czym parsknął z niesmakiem.

- Pojmujesz chyba, że wcale nie chcę mówić. Belgarath odwrócił się do ściany.

- Wiedziałem, że zrozumiesz.

- Opowiadaj, Silku - rzucił niecierpliwie Barak.

- Historia jest właściwie całkiem prosta - stwierdził Kheldar.

- Ale masz zamiar ją skomplikować. Zgadłem?

- Powiedz nam zwyczajnie, co zaszło - wtrąciła Polgara.

Drasanin usiadł na ławie.

- Właściwie nie ma o czym opowiadać - zaczął. - Odnaleźliśmy trop Zedara i jakieś trzy tygodnie temu podążyliśmy za nim do Nyissy. Parę razy napotkaliśmy nyissańskie patrole graniczne... nic poważnego. W każdym razie niemal natychmiast po przekroczeniu granicy ślad skręcił na zachód. To była niespodzianka. Zedar tak uparcie zmierzał do Nyissy, że uznaliśmy, iż zawarł jakąś umowę z królową Salmissrą. Może chciał, by wszyscy tak pomyśleli... Jest bardzo sprytny, a Salmissra znana z tego, że miesza się do spraw, które wcale jej nie dotyczą.

- Zajęłam się tym - oświadczyła Polgara.

- A co się stało? - zainteresował się Belgarath.

- Później ci opowiem, ojcze. Mów dalej, Silku. Kheldar wzruszył ramionami.

- To już właściwie wszystko. Podążyliśmy za Zedarem aż do jednego z tych zrujnowanych miast przy dawnej granicy Maragów. Belgarath miał tam gościa... tak przynajmniej twierdzi, bo ja nikogo nie widziałem. W każdym razie powiedział, że zdarzyło się coś, co zmienia nasze plany: musimy zawrócić i ruszyć w dół rzeki do Sthiss Tor, by przyłączyć się do was. Nie miał czasu na dalsze wyjaśnienia, gdyż nagle dżungla zaroiła się od Murgów. Szukali albo nas, albo Zedara... nie udało nam się tego sprawdzić. Od tego czasu kryliśmy się przed Murgami i Nyissanami równocześnie... podróżowaliśmy nocą, chowaliśmy się... takie rzeczy. Raz wysłaliśmy gońca. Dotarł tutaj?

- Przedwczoraj - wyjaśniła Polgara. - Jednak miał gorączkę i nie od razu zdołałam wydobyć z niego wasze przesłanie.

Kheldar skinął głową.

- W każdym razie z Murgami byli Grolimowie i próbowali odszukać nas swymi umysłami. Belgarath robił coś, co miało im przeszkodzić. Nie wiem, co to było, ale musiało wymagać wielkiej koncentracji, gdyż prawie nie zwracał uwagi, dokąd idzie. Wczesnym rankiem tego dnia prowadziliśmy konie przez bagna. Belgarath szedł jakoś przed siebie, myśląc o innych sprawach, i wtedy drzewo się na niego przewróciło.

- Mogłam się tego domyślić - stwierdziła Polgara. - Czy ktoś to sprawił, że upadło?

- Nie sądzę - odparł Silk. - Mogła to być jakaś stara pułapka, ale wątpię. Miało przegniły pień. Próbowałem go ostrzec, ale wszedł prosto pod nie.

- Dobrze już... - burknął Belgarath.

- Naprawdę próbowałem cię ostrzec.

- Daj już spokój, Silku.

- Nie chcę, by pomyśleli, że nie próbowałem... - zaprotestował Silk.

Polgara pokręciła głową.

- Ojcze... - powiedziała z wyrzutem.

- Nie mówmy już o tym, Polgaro - zaproponował Belgarath.

- Wyciągnąłem go spod tego drzewa i połatałem, jak umiałem najlepiej - podjął opowieść Silk. - Potem ukradłem tę łódkę i popłynęliśmy z prądem. Dobrze nam szło, dopóki ten pył nie zaczął opadać.

- Co zrobiliście z końmi? - wtrącił Hettar.

Ce’Nedra bała się trochę wysokiego, małomównego księcia Algarów z tą jego ogoloną głową, ubraniem z czarnej skóry i długim kosmykiem włosów na czubku głowy. Chyba nigdy się nie uśmiechał, a na sam dźwięk słowa „Murgo” jego jastrzębia twarz stawała się martwa jak głaz. Jedynym uczuciem, które czyniło go bardziej ludzkim, była niezwykła troska o konie.

- Są bezpieczne - uspokoił go Silk. - Schowałem je tak, że Nyissanie ich nie znajdą. Nic im się nie stanie, póki znowu ich nie zabierzemy.

- Kiedy weszliście na pokład, mówiłeś, że teraz Klejnot ma Ctuchik. - Polgara zwróciła się do Belgaratha. - Jak do tego doszło?

Starzec wzruszył ramionami.

- Beltira nie wchodził w szczegóły. Powiedział tyle, że Ctuchik już czekał, kiedy Zedar przekroczył granicę Cthol Murgos. Zedar zdołał uciec, ale musiał zostawić Klejnot.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin