Jackie Stevens - nigdy nie mów nigdy.doc

(125 KB) Pobierz

Jackie Stevens

niej. Widząc, że nie może się wydostać z tłumu wchodzących do budynku uczniów, jakoś się do niej przepchnął i odciągnął na bok.

Zaskoczona, przez chwilę nie wiedziała, co powiedzieć. Do głowy przychodziły jej dziesiątki pytań, ale nie miała pojęcia, od czego zacząć. W końcu zadała to, które wydawało jej się najbardziej logiczne:

-              Co ty tutaj robisz?

-              Patrzę na ciebie.

-              Ale co robiłeś wcześniej?

-              Czekałem na ciebie.

-              Nie musisz być dzisiaj w swojej szkole? - Pytania
zadawała w kolejności, w jakiej przychodziły jej do głowy,
zupełnie nie licząc się z logiką.

-              Właśnie pod nią stoję - odparł Scott.

-              Nie mówiłeś mi, że tu chodzisz.

-              Jakoś nie było okazji. Ty wprawdzie opowiadałaś
o tym, że zmieniasz szkołę, ale też nie wspomniałaś, że
będziesz chodzić do Jeffersona.

Kathryn wolała teraz nie tłumaczyć, że wtedy nie pogodzi­ła się jeszcze z wyprowadzką z Beacon Hill i ze wszystkim, co się z tym wiązało. Wyjaśnianie tego zajęłoby jej zbyt dużo czasu, a tymczasem nasuwały jej się kolejne pytania.

-              Powiedziałeś, że na mnie czekałeś.
Scott skinął głową.

-              Ale skąd wiedziałeś, że... - Zamilkła, bo nagle wszystko
zrozumiała. - Od mojego dziadka, prawda?

x

-               Ściślej mówiąc, od babci.

-               Kiedy ci o tym powiedzieli?

-               Tego dnia, jak wyjeżdżałem do Bostonu, poszedłem
do nich, żeby się pożegnać. Poprosiłem o numer twojego


Nigdy nie mów nigdy

telefonu, a przy okazji dowiedziałem się, gdzie teraz miesz­kasz. Wiesz, to niesamowite. Rozmawialiśmy o tylu rze­czach, a nie wiedzieliśmy, że będziemy prawie sąsiadami. Kathryn popatrzyła na niego ze zdumieniem.

-            Mieszkam dwie ulice od ciebie - wyjaśnił. - Pytałem
ich też o twoją nową szkołę. Powiedzieli, że mama znalazła
ci jakąś gdzieś bardzo blisko domu - ciągnął. - A tu poza
Jeffersonem nie ma w pobliżu żadnego liceum.

-            Przecież po twoim wyjeździe, jeszcze tego samego
dnia, rozmawiałam z babcią. Nic mi o tym nie wspomniała.
A wczoraj dziadek... - Popatrzyła na Scotta i roześmiała
się. - Uknuliście spisek przeciwko mnie.

-            Wcale nie spisek - powiedział Scott z udawanym
oburzeniem. - I wcale nie przeciwko tobie. Poprosiłem
tylko państwa Crawfordów, żeby na razie nic ci o tym nie
mówili. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Udało mi się? -
spytał, patrząc z uśmiechem na Kathryn.

-            I to jak!

-            Muszę ci się do czegoś przyznać - odezwał się nie­
śmiało. - Sam nie wiem, jak wytrzymałem aż do dzisiaj,
bo miałem ochotę zadzwonić do ciebie zaraz po powrocie
z Cape Cod.

Serce Kathryn zabiło tak mocno, jak jeszcze nigdy dotąd. Scott, nie zważając na swoją męską dumę, otworzył się przed nią, postanowiła więc odwzajemnić się szczerością.

-              A wiesz po co dzwoniłam wtedy do babci? Chciałam,
żeby zdobyła twój numer telefonu. - Na razie postanowiła
nie opowiadać o tym, jak wydzwaniała do wszystkich
Abbottów w mieście, którzy nie mieszkali w centrum i nie
nosili żeńskiego imienia.

Twarz chłopca rozpromieniła się, a jego brązowe oczy


 


106


107


Jackie Stevens

błyszczały.  Tak samo jak wtedy, gdy mówił o swoim jachcie, pomyślała Kathryn. A może nawet bardziej.

-              Bałem się, że będziesz na mnie zła po tym, jak drugi
raz zachowałem się jak kompletny idiota.

-              Trochę byłam - przyznała. - Ale chyba wiem, o co ci
chodziło.

-              Skąd? - zapytał speszony.

-              Bo w przeciwieństwie do niektórych nie jestem kom­
pletną idiotką. Chodziło ci o te telefony od Marca, prawda?

Scott skinął głową.

-              Myślałeś, że jest moim chłopakiem.

-              A nie jest? - Popatrzył na nią z nadzieją w oczach.

-              Nie jest - oświadczyła z przekonaniem i po chwili
zastanowienia dodała: - I wiesz co, chyba lepiej, że wtedy
mnie o to nie pytałeś, bo nie jestem całkiem pewna, co bym
ci odpowiedziała.

Szkolny dziedziniec prawie opustoszał, a przy drzwiach wejściowych do budynku zrobiło się już luźno.

-              Spóźnię się na lekcję pierwszego dnia w nowej szkole -
powiedziała przerażona Kathryn. - A muszę jeszcze iść do
sekretariatu po mój plan zajęć.

-              Wiesz co? Pójdę z tobą i zgłoszę się na ochotnika,
żeby oprowadzić cię po szkole. U nas jest taki zwyczaj, że
jak przychodzi nowy uczeń, to któryś ze starych pokazuje
mu co i jak.

Kathryn, idąc ze Scottem przestronnym korytarzem do sekretariatu, przypomniała sobie, jak dwa miesiące temu, kiedy dowiedziała się o wyprowadzce i zmianie szkoły, powiedziała mamie, że nigdy jej tego nie wybaczy. Teraz postanowiła wykreślić słowo „nigdy" ze swego słownika.


Nigdy nie mów nigdy

ocott, tak jak się umówili, w czasie przerwy na lancz czekał na Kathryn przed szkolną stołówką.

Serce zabiło jej mocniej, kiedy go zobaczyła. Pięć godzin spędzonych w szkole to trochę za mało, żeby nawiązać przyjaźnie. Rozmawiała wprawdzie na przerwach z kilkoma dziewczętami, które już na pierwszy rzut oka wydały jej się niezwykłe sympatyczne, ale wciąż czuła się tu trochę obco i widok Scotta dodał jej otuchy.

-              I jak było? - zapytał z obawą, bo w czasie pierwszej
godziny lekcyjnej, kiedy oprowadzał ją po szkole, Kathryn
zwierzyła mu się ze swoich lęków.

-              Chyba całkiem nieźle jak na pierwszy dzień. Poznałam
kilka fajnych dziewczyn. Nikt na szczęście mnie nie pytał,
do jakiej chodziłam szkoły.

-              Wydaje mi się, że zupełnie niepotrzebnie się tym
przejmujesz.  Chodź, poznasz moich przyjaciół. - Scott
wziął ją za rękę i zaprowadził do stołu, przy którym już
siedziało dwóch chłopców i dwie dziewczyny. Jedna z nich,
o wielkich czarnych oczach w kształcie migdałów, miała
na głowie chustkę. Jej strój wyraźnie wskazywał na to, że
jest muzułmanką.

Dla Kathryn, która wciąż nie potrafiła oswoić się z myślą, że do szkoły można chodzić w dżinsach, ten strój był szokujący. Miała tylko nadzieję, że w porę zdołała ukryć swoje zdumienie. Obawiała się bowiem, że może to zostać odebrane jako brak tolerancji. A dla niej naprawdę to, czy ktoś jest muzułmaninem, żydem, protestantem czy katoli­kiem, nie miało żadnego znaczenia.

-              To jest Kathryn - przedstawił ją Scott. - Dziś jest
pierwszy raz w naszej szkole. A to - wskazał dziewczynę
w chustce - Fatima i jej brat Timur. - Chłopiec miał takie


 


108


109


Jackie Stevens

same jak siostra ciemne oczy. - Rok temu przyjechali do Stanów z Bośni. - A to są Patsy i Dennis.

Drobna blondynka i rudy chłopak uśmiechnęli się do nowej koleżanki.

-             Cieszę się, że was poznałam - powiedziała Kathryn
i usiadła na jednym z dwóch wolnych krzeseł. Drugie zajął
Scott.

-             Przeprowadziłaś się niedawno do Bostonu? - zagadnęła
ją Patsy.

-             Nie, mieszkałam w Bostonie, tylko po drugiej stronie
miasta - odparła Kathryn.

I wtedy stało się to, czego obawiała się najbardziej.

-              A do której szkoły chodziłaś? - spytała Patsy.
Scott, widząc przerażenie w oczach Kathryn, postanowił

jej pomóc.

-              Do Stuarta. Tylko nie chce o tym mówić, bo się boi,
że wszyscy zaczną ją traktować jak panienkę z bogatego
domu, a ona ani taka nie jest, ani się tak nie czuje.

„Rycerz w lśniącej zbroi, który wybawia z opresji dzie­wice". Kathryn przypomniała sobie słowa Scotta i popatrzyła na niego z wdzięcznością.

-              Szkoda, że nie jesteś bogata - powiedział Dennis
takim tonem, jakby mówił: „Szkoda, że nie możesz dzisiaj
iść do kina", i Kathryn od razu zrobiło się lżej na duszy. -
Fatima i Timur - ciągnął - organizują pomoc dla swoich
rówieśników w kraju i próbujemy ich w tym jakoś wspierać.
W zeszłym roku udało nam się zebrać trzy tysiące dolarów
i przesłać do Bośni.

-              Nam i naszym rodzicom udało się wyjechać - oznajmiła
ciemnooka dziewczyna - ale nasi przyjaciele... - Głos jej
się załamał i dopiero kiedy brat ujął jej dłoń, uspokoiła się.


Nigdy nie mów nigdy

-              Jeśli chcecie coś zjeść, to powinniście się pospieszyć -
poradziła Patsy Scottowi i Kathryn. - Tylko nie bierzcie
klopsików - dodała, pokazując prawie pełny talerz, który
przed chwilą odsunęła na bok. - Są obrzydliwe. - Mięsne
kulki rzeczywiście pływały w wyjątkowo nieapetycznym
szaroburym sosie.

-              Nie słuchaj jej, Kathryn - rzekł Dennis. - W naszej
stołówce serwują najlepsze żarcie w całym Bostonie.

Kathryn nie do końca co prawda podzielała jego zdanie, ale atmosfera przy ich stole była tak wesoła i przyjacielska, że jedzenie wydało jej się całkiem znośne.

jSJedy w drodze do domu Scott opowiedział wstrząsającą historię o tym, jak rodzina Fatimy i Timura uciekała ze swego nękanego wojną kraju, i o tym, jak dwójce rodzeństwa było na początku ciężko przystosować się do życia w Sta­nach, Kathryn odczuła potrzebę zrobienia dla nich czegoś.

-              Jesteś dobra z angielskiego? - spytał, gdy mu o tym
powiedziała.

-              Nie najgorsza.

-              Fatima ma jeszcze problemy z językiem. Ja pomagam
jej i Timurowi w matematyce i fizyce, Patsy w historii.
Przydałby się ktoś do angielskiego.

-              Zgłaszam się na ochotnika - powiedziała Kathryn. -
Nie wiem tylko, czy nie urażę Fatimy, jeśli jej to za­
proponuję. Trochę krótko się znamy, a ona wygląda na
bardzo wrażliwą dziewczynę.

-              Po tym, co przeszła, tru...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin